Henryk Sienkiewicz wychodząc z premiery rzucił krótko: „Albo ja jestem grafomanem, albo to jest grafoman”. Napisane przez Stanisława Wyspiańskiego „Wesele” budziło ogromne kontrowersje już od dnia premiery. Nie tylko jednak ze względu na walory artystyczne. Okazało się jeszcze większym skandalem towarzyskim. W końcu Wyspiański inspirację znalazł w wydarzeniu towarzyskim, którym żył cały Kraków. 120 lat temu odbyło się wesele Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny. Wyspiański chciał w ostatniej chwili z niego rezygnować, a gdy już przyjechał to nie pił i „stał całą noc oparty o futrynę drzwi”.
Jedyny taki gość
Stanisław Wyspiański na krótko przed ślubem swojego przyjaciela chciał zrezygnować z udziału w uroczystości. Powodem był brak zaproszenia dla jego żony – Teodory. Zapewne nie był to afront zamierzony, choć zdecydowana większość krakowskiego światka nie akceptowała wybranki Wyspiańskiego – Rydel zaprosił bowiem przyjaciela ze szkolnej ławy zanim ten się ożenił. Artysta wziął ślub 17 listopada 1900 r. czyli zaledwie trzy dni przed sławnym weselem w Bronowicach. Do tego był to ożenek po cichu. Zawiadomienia o uroczystości nie otrzymała nawet ciocia Wyspiańskiego, która go wychowała!
Nieporozumienie udało się wyjaśnić i Wyspiański na uroczystości się pojawił. Otwartym pozostaje pytanie, czy dobrze się bawił. „I Wyspiański. Pamiętam go jak dziś, jak, szczelnie zapięty w swój czarny tużurek, stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu, do tej izby raz po raz wchodziło po parę osób, raz po raz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę” – relacjonował obecny na weselu Tadeusz Boy-Żeleński.
W przeciwieństwie do zdecydowanej większości uczestników wesela, Wyspiański patrzył na nie trzeźwym okiem. W sensie dosłownym – artysta praktycznie był abstynentem. „Wyspiański nie pijał. Kiedy raz, pamiętam, któryś z +paczki+ zmusił go do picia, mówiąc: – No, niech się pan napije, dla fantazji, Wyspiański odparł z uśmieszkiem: – Ja fantazję mam zawsze, a po wódce mnie głowa boli” – wspominał sławny publicysta.
Najsławniejsze polskie wesele było imprezą huczną trwającą cztery dni. Rozpoczęło się w poniedziałek – dzień przed ślubem. Zakończyło w czwartek. Najważniejszym był dzień drugi, czyli oczepiny. „Był widok jedyny w swoim rodzaju i zupełnie niezwykły, kiedy u Tetmajerów zasiedli przy stole panowie we frakach, a między nimi wiejskie kobiety, w naszywanych gorsetach i w koralach u szyi, i panie w sukniach wizytowych, i chłopi w sukmanach. A najmilsze z wszystkiego było to, że cale tak nadzwyczajnie dobrane towarzystwo było bardzo swobodne i wesołe i najwidoczniej wybornie się bawiło” – pisał w liście do przyjaciela Lucjan Rydel. Boy-Żeleński też po latach wspominał je z rozrzewnieniem. „Wesele (...) było huczne (...). Niejeden z gości przespał się wśród tego na stosie paltotów, potem znów wstał i hulał dalej. Wieś była oczywiście zaproszona cała, z miasta kilka osób z rodziny i przyjaciół Rydla, cały prawie światek malarski z Krakowa”.
Mezalians albo sensacja
Gdyby nie sztuka Wyspiańskiego, wesele poety z chłopką nie byłoby może wydarzeniem wiekopomnym, ale i tak w Krakowie bardzo głośnym. Lucjan Rydel pochodził z inteligenckiej rodziny zakorzenionej w dawnej stolicy Polski. Jego ojciec był znanym okulistą, a także profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podobnie zresztą jak dziadek po kądzieli Józef Kremer. Sam pan młody skończył prawo, uzyskał nawet doktorat. Prawnikiem jednak nie został – został natomiast literatem, tłumaczem. Pisywał do gazet, związał się też środowiskiem Młodej Polski.
Jadwiga pochodziła z rodziny chłopskiej, choć w Krakowie już dobrze znanej. 10 lat wcześniej w atmosferze jeszcze większego skandalu ślub brała jej starsza siostra Hanna, która wyszła za malarza Włodzimierza Tetmajera. To właśnie w jego dworku odbywa się sławne wesele Rydla. „Taki więc orszak ślubny przejechał przez Kraków w lecie r. 1890; i na całe miasto gruchnęła wieść: Włodzio Tetmajer ożenił się z wiejską dziewczyną – pisał 30 lat później Boy-Żeleński – My, ludzie dzisiejsi, nie odczuwamy już dostatecznie zgrozy, jaką fakt ten musiał przejąć ówczesny Kraków. Młody i pełen przyszłości malarz, świetny i piękny młodzieniec z +dobrej rodziny+ – z chłopką!”. Precedens już więc był. Dekadę później skandal był zapewne mniejszy, ale i tak żyło nim całe miasto.
„Do samego kościoła stało kilka tysięcy osób, wśród nich znajomych mnóstwo, którzy witali nas z powiewaniem kapeluszów – pisał w cytowanym już liście do przyjaciela Pan Młody – W kościele ścisk i tłok nie do opisania. (...) Matkę moją i rodzeństwo, i krewnych, i przyjaciół zaproszonych – nie proszeni spektatorowie wyparli na kościół. Pół godziny trwał zamęt niesłychany, zanim udało się wikaremu i kilku moim młodym krewniakom odnaleźć i sprowadzić moją rodzinę. Ja sam stałem w progu kaplicy, przepuszczałem do wnętrza tych, których pragnąłem mieć świadkami ślubu. Natarczywość gawiedzi doszła do tego, że przemocą musiałem bronić drzwi do kaplicy. Wreszcie pluton straży ogniowej zawezwanej telegramem zrobił porządek. Ślub odbył się prędko”.
Ponoć sporą grupę ciekawskich stanowiły jego uczennice. Rydel miał mówić do nich: „Widzicie, widzicie, nie ożeniłem się z żadną z was, boście przemądrzałe, sztuczne, wziąłem sobie ją, bo jest prosta, umie tylko kochać”. Boy-Żeleński utrwalił jeszcze jedną ze scen spod kościoła. „Kiedy cały orszak siedział już na wozach i miał już ruszać, jeszcze jakaś paniusia chwyciła za rękaw starościnę wesela, imponującą Kliminę, i jęła się dopytywać: – Moi drodzy, powiedzcie, a ma też ona co? Na co Klimina najdobroduszniej w świecie: – E, ma, ma, zaś by tam nie miała! Bidna mysz, a ma tyż”.
Między skandalem a arcydziełem
Wyspiański po powrocie z wesela wziął się raźno do roboty. Tekst dramatu był gotowy już na początku 1901 roku. „W teatrze chodzą słuchy, że blady poeta Wyspiański złożył nową rzecz dyrekcji, że sam na głos czyta Dyrektorowi i plotka krąży, że biedny pan Józef zamęczony jest tym czytaniem czegoś, co nie jest sceniczne, że włażą po dwoje po to, aby zaraz wyjść, że coś tam bają… ni do rymu, ni do sensu” – pisała jedna z aktorek Wanda Siemaszkowa.
Józef Kotarbiński uznał, że sztuka warta jest wystawienia. Aktorzy już tak pewni nie byli. Pierwsza próba czytana odbyła się 4 marca, premierę zaplanowano ... 5 dni później. Na skutek protestu aktorów przedstawienie zostało przesunięte o tydzień. Niektórzy zresztą uznali sztukę – jak pisze Boy-Żeleński – za „bzdurstwo” i odmówili występu.
Ale jeszcze większe kontrowersje wzbudzić musiała nie tyle sama treść, co postaci dramatu. Wyspiański nie zamierzał ukrywać inspiracji do tego stopnia, że na zaprojektowanym przez siebie afiszu umieścił kilka... prawdziwych nazwisk, imion i przezwisk. Ostatecznie pod presją wycofał się z pomysłu.
Premiera przyniosła całą paletę emocji. Sienkiewicz napominał o grafomaństwie, hrabia Stanisław Tarnowski, mąż prawnuczki hetmana Branickiego, który został w dramacie przedstawiony jako zdrajca, w proteście opuścił teatr. Niektórzy wyszli po pierwszym akcie.
Ale większość była zachwycona. „Cała publiczność, oszołomiona napięciem teatralnego wrażenia, siedziała z tchem zapartym, jakby do miejsc przykuta… Pomimo oklasków Wyspiański nie ukazał się na proscenium. Zniknął nagle z teatru niepostrzeżony… Powoli opróżniała się sala. Jeden z ostatnich wyszedł malarz Stanisławski, gdy już światła gaszono, i szeptał przyciszonym głosem: -To nadzwyczajne, szalone, ale genialne!” – pisał dyrektor Kotarbiński.
Padały i inne wzniosłe słowa. „Mnie się zdało po tym wszystkim, com widział, słyszał, czuł i cierpiał podczas sobotniego wieczoru w teatrze krakowskim, że rozmachał się w przestworzach jakiś wielki dzwon, pęknięty na dwoje, i potworne, chrapliwe tony rozlegają się nad całą ziemią mogił, krzyżów i robaczliwych ludzi” – wspominał dramaturg Adolf Nowaczyński.
Sława sztuki szybko rozlała się po całym mieście. „Tak się cały Kraków +rozweselił+, że, kiedy zawołać na dorożkarza, odpowiada słowami Chochoła: +Kto mnie wołał, czego chciał?+” – mówił cytowany już malarz Stanisławski.
Nietakt towarzyski
Kraków huczał oczywiście nie tylko o samej sztuce i przekazanej w niej treści. „Publiczność była oszołomiona, zdezorientowana. Na pierwszy plan wysuwał się element +plotki+ w +Weselu+, element +nietaktu+ towarzyskiego” – pisał Boy-Żeleński. Bo choć prawdziwe nazwiska i imiona większości bohaterów ostatecznie nie pojawiły się na afiszu, to klucz do rozpoznania właściwych postaci był praktycznie w każdych wprawnych krakowskich rękach. Nie wszyscy protoplaści postaci znieśli to dobrze.
Lucjan Rydel (Pan Młody) po sobotniej premierze – według jednego ze świadków – „był blady, ale nie szczędził uznania. Głośno wołał: Wspaniałe, wspaniałe! Ale już dzień później – po wizycie w domu – miał biegać po Plantach chcąc Wyspiańskiemu +pysk obić+ za żonę i Haneczkę”. Bo Panna Młoda – jak wspomina inny świadek – „wybrała się, mówiąc między nami, najniepotrzebniej na premierę, i tym sposobem sprawiwszy z siebie i z Hani drugie dla publiczności widowisko, sama o mało, że tego przedstawienia chorobą nie przypłaciła, spędziwszy kilka nocy zupełnie bezsennych, i dostawszy nerwowego płaczu, od którego w żaden sposób powstrzymać się nie mogła”.
Pretensje miał też Włodzimierz Tetmajer (Gospodarz), a także chłop Błażej Czepiec (Czepiec). Wuj Panny Młodej, nie mógł mu wybaczyć, że „podał go +na hańbę+ narodu (...) każąc mu się o +szóstkę+ handryczyć z muzyką! Nie sam fakt zabolał Czepca, ale znikomość kwoty: gdzież to pan Wyspiański widział (tłumaczył mi Czepiec), aby gospodarz jak się patrzy dawał szóstkę muzyce, a cóż dopiero prawował się o tę szóstkę”!
„Wesele” przyniosło Wyspiańskiemu dużą sławę. Zaczęto nazywać go „czwartym wieszczem” z półek księgarń znikało nie tylko „Wesele”, ale poprzednie jego dramaty. „Wielkie powodzenie +Wesela+ sprawiło mu dużą satysfakcję, ale gdyśmy o tym rozmawiali – opowiadał Julian Nowak – zauważył z odcieniem dobrodusznej złośliwości: – O, teraz to mnie już nikt na wesele nie zaprosi!”.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP