Imiona Trzech Króli pojawiają się na pograniczu późnego antyku i średniowiecza: od wtedy mamy Kacpra, Melchiora i Baltazara. Mędrcy ze Wschodu zostają królami, którymi zupełnie nie byli w starożytności - mówi PAP dr hab. Robert Wiśniewski z IH UW. 6 stycznia Kościól katolicki obchodzi uroczystość Objawienia Pańskiego.
PAP: Kogo miał na myśli Mateusz pisząc w swojej Ewangelii o „mędrcach ze Wschodu”?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Dzieciństwo Jezusa w Ewangeliach, ale przede wszystkim w Ewangelii Mateusza, jest bardzo silnie zmitologizowane. Możemy powiedzieć tylko to, co Mateusz napisał, a napisał o mędrcach ze Wschodu – „magoi”. Ten termin tłumaczymy jako „mędrcy” i jest to tłumaczenie rozsądne. Jednocześnie to słowo oznacza magów, ale nie w tym sensie, w jakim my ich rozumiemy – czyli jako ludzi zajmujących się magią. W starożytności to słowo oznacza przede wszystkim kapłanów religii perskiej. W przypadku Mateusza to pierwotne znaczenie słowa „magoi” chyba jednak nie wchodzi w grę. Miał zapewne na myśli najmądrzejszych, najbardziej przewidujących przyszłość ludzi tego świata. Próba powiązania ich z jakimś konkretnym krajem, z konkretną rzeczywistością historyczną jest raczej skazana na niepowodzenie.
PAP: Dlaczego tylko jedna Ewangelia wspomina o tym wydarzeniu? Czy coś więcej mówią apokryfy?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Pozostałe Ewangelie milczą o tym, ponieważ jest to oryginalny pomysł Mateusza. To on - lub źródło, z którego korzystał - wymyślił tę historię. Apokryfy, czyli opowieści o życiu Jezusa, w szczególności o jego dzieciństwie, które zaczęły powstawać w świecie chrześcijańskim już od II wieku n.e., mówią dużo więcej. Ich twórcy w sposób naturalny interesowali się tym, o czym Ewangelie nie mówiły. Zwłaszcza w późniejszych apokryfach motyw mędrców ze Wschodu będzie zdecydowanie rozbudowany.
PAP: Jakich informacji dostarczają zatem pisma apokryficzne?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Przede wszystkim pojawia się liczba mędrców. Mateusz mówi po prostu o „magoi”, nie mówiąc, ilu ich było. W Ewangeliach apokryficznych ich liczba waha się od trzech do siedmiu.
Trzy jest liczbą naturalną. To w ogóle bardzo dobra liczba – jest silna symbolicznie i bardzo często spotykana w różnego rodzaju tekstach o charakterze mitycznym. W tym przypadku jest jeszcze jeden powód: mamy trzy dary, które przynieśli mędrcy ze Wchodu, czyli złoto, kadziło i mirrę. Najłatwiej było więc uznać, że każdy przyniósł jeden dar, zatem mamy ich trzech.
Czasami teksty mówią, że mędrców było siedmiu. Siódemka jest również liczbą ważną symbolicznie – oznacza pełnię.
PAP: Kiedy zatem pojawiają się ich imiona, a mędrcy stają się królami?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Ich imiona pojawiają się później. Nie mamy ich w najwcześniejszych Ewangeliach apokryficznych, nie ma ich też u Mateusza. Imiona pojawiają się w tekstach pisanych już na pograniczu późnego antyku i średniowiecza: od wtedy mamy Kacpra, Melchiora i Baltazara.
Dopiero we wczesnym średniowieczu ci mędrcy ze Wschodu zostają królami, którymi zupełnie nie byli w starożytności.
PAP: Jaka jest symbolika darów złożonych przed mędrców?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Dary można interpretować na różny sposób. Jest tradycyjna symbolika, która rozwinęła się w myśli chrześcijańskiej w toku wieków: złoto ma symbolizować władzę królewską, mirra – cierpienie oraz kadzidło, z którym jest trochę problemów, ale które ma w każdym razie wydźwięk religijny.
Dr hab. Robert Wiśniewski: Dzieciństwo Jezusa w Ewangeliach, ale przede wszystkim w Ewangelii Mateusza, jest bardzo silnie zmitologizowane. Możemy powiedzieć tylko to, co Mateusz napisał, a napisał o mędrcach ze Wschodu – „magoi”. Ten termin tłumaczymy jako „mędrcy” i jest to tłumaczenie rozsądne. (...) Próba powiązania ich z jakimś konkretnym krajem, z konkretną rzeczywistością historyczną jest raczej skazana na niepowodzenie.
To wcale nie jest pewne, czy taka jest oryginalna symbolika tych darów, którą im przypisał Mateusz. Mędrcy przynieśli rzeczy drogie i cenne – takie, które należało przynieść ważnej osobie.
PAP: Zwyczajowo uważa się, że mędrcy złożyli hołd Jezusowi-noworodkowi. Skąd mogli oni pochodzić i ile mogła trwać ich podróż?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Trzeba powtórzyć, że mamy tu do czynienia z opowieścią o charakterze mitycznym. Z związku z tym próba ustalania tego, ile trwała ich podróż, która jest jedynie symbolicznym wyrazem czci oddanej narodzonemu Chrystusowi, nie ma wielkiego sensu.
Można próbować zadawać sobie pytanie, czy Mateusz pisząc tę historię miał z tyłu głowy jakiś konkretny region i czy w związku z tym myślał w kategoriach, kiedy mogli się dowiedzieć, ile czasu mogła trwać ich podróż. Wydaje mi się, że Mateusz w ten sposób nie myślał, nie próbował budować całej skomplikowanej historii.
Jeżeli jednak byśmy próbowali „przycisnąć” Mateusza, to prawdopodobnie powiedziałby, że przyszli oni z Persji, czyli ze współczesnego Iranu. Zatem ich podróż mogłaby trwać kilka tygodni.
PAP: Na początku uroczystość Objawienia Pańskiego – Epifanii – była obchodzona tego samego dnia, co Boże Narodzenie…
Dr hab. Robert Wiśniewski: Kościół wczesnochrześcijański w ogóle nie świętował ani Bożego Narodzenia, ani Epifanii. Jest dosyć ciekawe, że chrześcijanie bardzo długo nie odczuwali potrzeby wprowadzania świąt, tworzenia swojego własnego kalendarza. Było tylko jedno, fundamentalne, wielkie i obchodzone od samego początku święto – Wielkanoc, Pascha, święto zmartwychwstania.
To, że chrześcijanie świętowali Wielkanoc jest poświadczone już w II wieku. Dyskutują nad tym, kiedy należy ją świętować – czy tak jak Żydzi, czyli 14 dnia miesiąca Nisan, czy w pierwszą niedzielę po wiosennej równonocy. Ostatecznie zwyciężyła druga tradycja, ale na początku w Kościele były dwie.
Natomiast Boże Narodzenie czy w ogóle moment, w którym Chrystus się narodził nie był dla chrześcijan ważny przez mniej więcej pierwsze 300 lat istnienia tej religii.
PAP: Kiedy zatem chrześcijanie zaczynają obchodzić to święto?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Najwcześniejsze poświadczenie tego, że chrześcijanie zaczynają świętować przyjście na świat Chrystusa pochodzi z chrześcijańskiego kalendarza rzymskiego, który znamy z wersji sporządzonej w 354 roku; chodzi o tak zwany „Chronograf 354 roku” albo „Kalendarz Filokalosa”. Został on sporządzony w połowie IV wieku, ale oddaje stan rzeczy i zwyczaje gminy rzymskiej z lat 30. IV wieku. W tym kalendarzu pojawiła się po raz pierwszy wzmianka o tym, w ósmym dniu przed kalendami stycznia, czyli 25 grudnia, Jezus Chrystus przyszedł na świat w Betlejem. W latach 30. IV wieku gmina rzymska świętowała Boże Narodzenie. To jest najstarsze poświadczenie obchodzenia Bożego Narodzenia.
Data 25 grudnia, choć nie mająca podstaw biblijnych, była zrozumiała – to moment przesilenia zimowego, który dla starożytnych przypadał właśnie tego dnia.
PAP: Skąd zatem wzięła się data 6 stycznia?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Jednocześnie na Wschodzie pojawiła się konkurencyjna data Narodzenia, w zbliżonym czasie. Znamy ją ze źródeł napisanych w latach 60. i 70. IV wieku lub mówiących o wydarzeniach z tego okresu. Najstarsze z nich to wzmianki u biskupa Epfianiusza z Salaminy, który twardo umieszcza Boże Narodzenia 6 stycznia, oraz u pogańskiego historyka, Ammianusa Marcellinusa, który mówi o święcie Epifanii (czyli objawienia się bóstwa), które chrześcijanie obchodzą w styczniu (bez konkretnej daty).
Mamy więc do czynienia z dwiema tradycjami, właściwie dwoma pomysłami na świętowanie Bożego Narodzenia – albo 6 stycznia, głównie na Wchodzie, 25 grudnia, głównie w Rzymie. Termin Epifania pierwotnie był rozumiany właśnie jako narodzenie Chrystusa.
PAP: Kiedy zaczęto obchodzić Boże Narodzenie jako samodzielne święto?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Pomysł na świętowanie Bożego Narodzenia pojawił się wtedy, kiedy chrześcijanie zbudowali kościół w miejscu, w którym należy wspominać narodziny Chrystusa. W latach 20. IV wieku matka Konstantyna Wielkiego, Helena, udała się do Palestyny i tam budowała kościoły w miejscach upamiętniających wielkie wydarzenia biblijne, zarówno te starotestamentowe, jak i nowotestamentowe. Jednym z tych miejsc była Golgota, a drugim – Betlejem.
Nowo wybudowany kościół potrzebował święta. Właśnie wtedy zapewne, gdzieś na przełomie lat 20. i 30. IV wieku, zaczęto świętować 6 stycznia w Betlejem. Później ta data się upowszechniła na Wschodzie.
PAP: Kiedy nastąpiło rozdzielenie tych dwóch tradycji?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Te dwie tradycje w końcu IV wieku zaczęły rywalizować. Tradycja zachodnia przeniknęła na Wschód. Wiemy, że w latach 80. IV wieku Jan Chryzostom w Antiochii wygłaszał kazanie w dniu Bożego Narodzenia, obchodząc je właśnie 25 grudnia. Bardzo musiał się napracować, żeby przekonać swoich wiernych, że to święto należy obchodzić właśnie wtedy.
Na Zachód natomiast przenikała jednocześnie tradycja wschodnia z 6 stycznia, która była jednak odrobinę bardziej skomplikowana. Obchodzono wtedy bowiem pamiątkę dwóch wydarzeń – narodzenia Jezusa i jego chrztu. Umieszczenie tych dwóch wspomnień jednego dnia wynikało z lektury tekstu ewangelicznego. Łukasz napisał, że Jezus miał 30 lat, kiedy zaczął swoją publiczną działalność, czyli kiedy został ochrzczony w Jordanie. Skoro 30 lat, to dla starożytnych oznaczało to równe 30 lat – chrzest w Jordanie powinien być zatem obchodzony tego samego dnia, co Narodzenie.
Świętowanie tych dwóch wydarzeń zostaje jednak rozdzielone. 25 grudnia będzie obchodzone Boże Narodzenie, a 6 stycznia chrzest Jezusa oraz Epifania, rozumiana już nie jako przyjście Boga na świat, ale objawienie go szerszemu światu uosabianemu przez Mędrców, czyli Trzech Króli.
PAP: Czy popularne dzisiaj Orszaki Trzech Króli mają korzenie w dawniejszych czasach?
Dr hab. Robert Wiśniewski: To tradycja sięgająca dawnych czasów, ale absolutnie nie starożytnych. W starożytności to święto nie było szczególnie mocno powiązane z mędrcami ze Wschodu – wówczas nie mówiło się ani o trzech, ani w ogóle o królach. W starożytności zdecydowany nacisk kładziono albo na Narodzenie, albo na chrzest, tym samym takiej tradycji być nie mogło.
Trzej królowie zdobywają znaczenie dopiero w średniowieczu i to wcale nie w tym wczesnym. W XII wieku, kiedy cesarz Fryderyk Barbarossa sprowadził relikwię Trzech Króli do Kolonii, kult tych postaci rozprzestrzenił się w Europie Zachodniej. Wszystkie obrzędy związane z Trzema Królami zaczynają się w tej epoce.
PAP: Dlaczego opowieść o trzech królach jest nadal żywa, atrakcyjna?
Dr hab. Robert Wiśniewski: Mogę się domyślać, choć to wychodzi trochę poza moje kompetencje profesjonalne jako historyka. Pomijając teologiczny wymiar tego święta (objawienia się Boga światu) mogę powiedzieć, że w ogóle dla ludzi ważne jest świętowanie. Widzimy to właściwie w każdej epoce. Ważne są wydarzenia, które w jakiś sposób integrują społeczność – święta odwołujące się do historii, do religii, do czegoś, co pozwala wspólnie coś przeżywać.
Warto mieć na uwadze również barwny charakter tego święta obchodzonego w okresie, kiedy ludziom dramatycznie brakuje czegoś wesołego. W grudniu w naszej szerokości geograficznej i klimacie jest zaledwie 29 godzin słońca. Ludzie chcą po prostu bardzo potrzebują wtedy czegoś radosnego.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ mjs/ ls/