Polski aparat represji wobec Żołnierzy Wyklętych był oparty na wzorcach sowieckich – mówi historyk dr hab. Piotr Niwiński z Uniwersytetu Gdańskiego, historyk tamtejszego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. 1 marca obchodzony jest w Polsce jako Narodowy Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych.
Jak wskazał dr hab. Piotr Niwiński, "w latach 1944-45 podstawową siłę zwalczania podziemia niepodległościowego w Polsce stanowiły jednostki Armii Czerwonej, które w sile nawet do 10 mln przebywały na terenie ówczesnej Polski. - Z czasem rolę tę przejął rodzimy aparat represji, wspomagany przez dywizje NKWD, m.in. przez 64. dywizję NKWD, które w latach 40. funkcjonowały i stanowiły taką podporę do czasów stworzenia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i pełnego opanowania aparatu represji przez rodzimą władzę komunistyczną".
Niwiński podkreślił, że polski aparat represji rozpoczął działalność jeszcze na terenie Związku Sowieckiego, był on w pełni oparty na wzorcach sowieckich. "Nie tylko uczył się od NKWD i NKGB, w jaki sposób prowadzić działania, był też wspomagany doradcami, którzy do 1956 r. stanowili podstawową siłę napędową tego aparatu represji, stanowili ten element decyzyjny u nas w Polsce" - wyjaśnił.
"Kiedy badałem historię Armii Krajowej na Wileńszczyźnie w 1944 i 1945 roku, zauważyłem, że wzorce, które tam opracowano w walce z Armią Krajową, starano się zrealizować na terytorium całej Polski, w stosunku do całego Polskiego Państwa Podziemnego. Między innymi takim powielonym elementem były próby amnestii, czyli próby wyciągnięcia z podziemia członków polskiego Państwa Podziemnego" - mówił Niwiński.
Historyk wskazał, że ci, którzy uwierzyli w amnestię, byli i tak później aresztowani – niektórzy po paru dniach, miesiącach, a maksymalnie nawet po 8-9 latach, i byli potem skazywani na wieloletnie więzienie, czasem na karę śmierci.
"Ci, którzy tworzyli sieci konspiracyjne Państwa Podziemnego, często funkcjonowali w społeczeństwie bardzo im przychylnym" - ocenił Niwiński. Dlatego - jak tłumaczył - represje komunistyczne nie ograniczały się do samych żołnierzy i konspiratorów, lecz także do ludzi ich otaczających. "Uważano, że trzeba represjonować całe grupy społeczne. Dzięki temu będzie można zapanować na resztą społeczeństwa" - stwierdził.
Historyk zwrócił uwagę, że często czcząc pamięć Żołnierzy Wyklętych zapominamy o ich rodzinach, o ich otoczeniu - o żonach, dzieciach, o najbliższych, którzy również byli przez wiele lat represjonowani.
Jak podkreślił, dziecko Żołnierza Wyklętego określane było w czasach PRL "dzieckiem bandyty". I dodał: "miało zapisane w aktach personalnych, kim był jego ojciec, jego matka. Zazwyczaj nie mogło dostać się na studia, nie mogło awansować w pracy, żyło na marginesie społecznym. To obciążenie historią rodzinną, rodziców, którzy dążyli do niepodległej, wolnej Polski, pozostało na wiele lat".
Jak ocenił Niwiński: "Dzisiaj te dzieci Żołnierzy Wyklętych to z reguły ludzie bardzo skromni, ale też żyjący w bardzo trudnych materialnie warunkach". I dodał, że prześladowanie Żołnierzy Wyklętych i ich rodzin trwało do roku 1989.
"Sam widziałem w dokumentach personalnych niektórych synów, córek Żołnierzy Wyklętych, że jeszcze w roku 1988 czy 1989 w notatce personalnej w zakładzie pracy funkcjonował dopisek: syn/córka dawnego bandyty od +Łupaszki+, dawnego bandyty od +Ognia+, dawnego bandyty od +Zapory+".
Dr hab. Piotr Niwiński jest profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, historykiem Instytutu Pamięci Narodowej. Specjalizuje się w badaniach na temat działań Armii Krajowej na Wileńszczyźnie i Pomorzu a także struktury aparatu bezpieczeństwa w powojennej Polsce. (PAP)
gka/ gma/