"Wśród mistrzów i partaczy" to kolejna wystawa Muzeum Historycznego Miasta Krakowa z cyklu "Od frontu i do kuchni", który przenosi nas do Krakowa XIX wieku i pierwszych dekad wieku XX.
Tym razem opuszczamy mury mieszczańskiego domu. Wychodzimy na podwórko, gdzie swój przenośny warsztat pracy rozłożył zręczny druciarz, który przywraca życie każdej pękniętej misce. Udajemy się na ulice, przy których mienią się wystawne witryny sklepowe. Zaglądamy wreszcie do pracowni, w której wśród niezwykłych narzędzi spokojnie pracuje rękawicznik, szewc czy ślusarz.
Tytuł wystawy odnosi się do dawnych zwyczajów cechowych. Choć od połowy XIX wieku formalnie nie było obowiązku należenia do cechu, to zakładano stowarzyszania i związki zrzeszające rzemieślników pokrewnych zawodów. Miało to na celu ochronę zawodu i wykluczenie osób bez formalnego wykształcenia, czyli tzw. partaczy, którzy psuli opinię wykwalifikowanym rzemieślnikom, a także często zaniżali ceny.
Młodego adepta posyłano na naukę do warsztatu cenionego mistrza, który nie tylko pełnił rolę nauczyciela zawodu, ale był także wychowawcą dla chłopców powierzonych mu przez rodziców. Chłopcy terminowali w warsztacie kilka lat, wykonując najpierw najpośledniejsze prace, a najważniejszym ich zadaniem było dokładne obserwowanie starszych kolegów. Musieli wykazać się także pilnością i posłuszeństwem.
Gdy uczeń nabył niezbędne umiejętności teoretyczne i praktyczne, mógł przystąpić do egzaminu czeladniczego, po zdaniu którego pobierał dalsze nauki pod okiem mistrza. Na tym etapie nie był jeszcze samodzielnym rzemieślnikiem, w wyznaczonym terminie wraz ze swym nauczycielem stawał przed starszyzną cechu, by złożyć egzamin praktyczny, tzn. przedstawić majstersztyk.
Tym razem opuszczamy mury mieszczańskiego domu. Wychodzimy na podwórko, gdzie swój przenośny warsztat pracy rozłożył zręczny druciarz, który przywraca życie każdej pękniętej misce. Udajemy się na ulice, przy których mienią się wystawne witryny sklepowe. Zaglądamy wreszcie do pracowni, w której wśród niezwykłych narzędzi spokojnie pracuje rękawicznik, szewc czy ślusarz.
Majstersztyk (niem. Meisterstück), zwany też dziełem mistrzowskim, pracą mistrzowską lub popisem, to przedmiot, który musiał się odznaczać najwyższą starannością wykonania. Uczeń udowadniał nie tylko znakomitą znajomość techniki, ale musiał wykazać się także zmysłem artystycznym, kunsztem i precyzją samodzielnie wykonanej pracy. Pozytywne przyjęcie majstersztyku było jednoznaczne z aktem wyzwolin, które kończyły etap nauki. W tym momencie uczeń stawał się mistrzem, mógł nie tylko prowadzić własny warsztat, ale także kształcić kolejnych adeptów swojego rzemiosła. Widocznym świadectwem wyzwolin był także ozdobny dyplom, który po oprawieniu w ramy znajdował poczesne miejsce na ścianie pracowni.
Pracownia często połączona byłą ze sklepem, w którym można było kupić gotowe wyroby, a także obstalować, czyli zlecić indywidualne zamówienie. Ulice Krakowa sprzed stu i więcej lat pełne były reklam, szyldów, afiszy zachwalających „pracownie mody damskiej”, „pracownie pończoch i rękawiczek”, „specjalistów gorsetów”, „zakłady introligatorskie” i wiele innych warsztatów. Witryny kusiły strojami uszytymi według najmodniejszego ówczesnego kroju, emaliowanymi zegarkami, artystycznymi oprawami ksiąg, zapraszając najbardziej majętnych klientów.
W ciasnych podwórkach nieraz dało się słyszeć „Garnki drutuuuje, blaszane naprawia!”, głośno reklamowali się też specjaliści od „śklenia okien”, szlifierze uderzający w metalowe sztabki (Broniewski 1970, s. 76). Nawoływania wędrownych rzemieślników sprawiały, że z mieszkań na wszystkich piętrach wylegały służące i pomoce kuchenne, niosąc popękane gliniane miski i kwaterki, przepalone garnki, stępione noże, by wszystkie te uszkodzone kuchenne statki (jak dawniej nazywano naczynia) oddać wprawnym rękom fachowca. W porządnym krakowskim domu niczego nie wyrzucano, a jeśli coś dało się naprawić, to zawsze korzystano z nadarzającej się okazji.
Niektóre z tych dawnych zawodów przestały istnieć, inne mają swoich pojedynczych przedstawicieli, którzy nie mają komu przekazać tajników rzemiosła. Powoli zamykają się kolejne pracownie, w Krakowie nie można już obstalować rękawiczek, nie każdy działający introligator podejmie się naprawy starej, cennej książki. Szczęśliwie nadal można zamówić kapelusz, a nawet gorset czy naprawić „starożytny” nakręcany zegarek.
Odchodzą dawni mistrzowie, a wraz z nimi dawne umiejętności i kawałek dawnego Krakowa. Nie należy jednak popadać w melancholię, ponieważ nadal są ludzie, którzy wyjątkowo cenią sobie pracę ludzkich rąk, którzy przykładają dużą wagę do wyglądu i jakości przedmiotów, jakimi się otaczają. Są też osoby, które, nie mając żadnych rodzinnych tradycji, starają się nauczyć rzemiosła nie dla zarobku, ale – takie można odnieść wrażenie – dla przyjemności. Przyjemności innych i swojej własnej, bo któż nie lubi pięknych przedmiotów tworzonych z pasją.
Wystawa czynna będzie od 5 czerwca do 23 sierpnia 2015 roku.
Katarzyna Bury - kurator wystawy
Źródło: Muzeum Historyczne Miasta Krakowa
ls/