35 lat temu, 31 marca 1989 r. odbyła się premiera „Piłkarskiego pokera”. Pod pretekstem piłki nożnej chciałem pokazać, jak gnije otaczający nas system. I tak nie było w filmie grubych numerów, bo widownia mogłaby nie uwierzyć. „Piłkarski poker” tkwił we mnie od dawna - powiedział PAP reżyser Janusz Zaorski.
Polska Agencja Prasowa: Koniec lat 80. Nakręcił pan już blokowaną przez cenzurę „Matkę Królów” i zmienił pan temat filmowych zainteresowań. Do patologii w polskim futbolu nawiązywała, choć z przymrużeniem oka, „Święta wojna” (1965) Juliana Dziedziny, jednak pański film był naprawdę mocnym uderzeniem w system. Jak narodził się pomysł, by nakręcić „Piłkarskiego pokera”?
Janusz Zaorski: Piłką nożną pasjonuję się od zawsze. Rodzice i babcia sadzali mnie przy parapecie okna naszego mieszkania przy Al. Niepodległości i oglądałem mecze na starym boisku Gwardii Warszawa. Kibicem zostałem więc w wieku trzech lat. W liceum i na studiach chodziłem na mecze z kolegami, komentowaliśmy je. Piłkarska pasja tkwiła we mnie, także wtedy, gdy pracowałem już jako reżyser. Pod koniec lat 80. szukałem tematu na film o tematyce współczesnej, bo widzów najbardziej przejmuje rzeczywistość, która ich otacza, jest aktualna i przez to dla każdego zrozumiała bardziej niż tematy historyczne. Pod pretekstem piłki nożnej chciałem pokazać, jak gnije i prostytuuje się otaczający nas system, ile złego wydarzyło się w naszym kraju po ogłoszeniu stanu wojennego. Gdybym zrobił film o elitach politycznych PRL i ich moralnym upadku w skali 1:1, cenzura by mi tego nie nigdy nie przepuściła!
Tak narodził się pomysł komedii o środowisku piłkarskim, a szerzej - o całym systemie, o matactwach, fałszowaniu, wszechobecnej korupcji i kompletnym upadku moralnym. Wiedziałem o tym dużo, - przyjaźniłem się wybitnym krytykiem literatury i filmu Krzysztofem Mętrakiem, który w tygodniku „Piłka nożna” miał swoją stałą rubrykę z felietonami pod wspólnym tytułem „Grzejąc ławę”. On poznał mnie ze swoimi kolegami z redakcji. Byli szalenie sfrustrowani, bo wiedzieli o wielu przekrętach, ale nie mogli o tym pisać ze względu na cenzurę. Opowiadali mi o różnych patologiach, jak sędzia X sprzedał mecz, jak się zachowywali prezesi z klubu Y. W pewnym momencie poczułem, że trzeba to przelać na papier, a później - na taśmę filmową. Spotkałem się ówczesnym trenerem Legii, Jerzym Engelem, który opowiedział mi, jak powstała tzw. „spółdzielnia”, jak ustawiano, kto będzie mistrzem, ale i kto ma spaść do drugiej ligi. Zrozumiałem, że mam „szkielet”, główną oś narracji. W filmie, jak w prawdziwych rozgrywkach ligowych, miały być eliminacje, ćwierćfinał i zaskakujący finał.
Film komediowy stał się ważnym głosem fair play i zasadach moralnych w sporcie i w życiu. To także film o zwykłej ludzkiej uczciwości.
Zastanawiałem się, kto by to dobrze opisał w scenariuszu. Przypomniałem sobie wtedy film „Wielki Szu” według znakomitego scenariusza Janka Purzyckiego. Poznałem go z Engelem, piłkarzami - Tomaszewskim, Ćmikiewiczem, trenerem Strejlauem i dziennikarzem, Jerzym Chromikiem, który był moim konsultantem. Purzycki „nasiąknął” tematem i w niecałe dwa tygodnie napisał scenariusz, ale nie przyznawał się do błyskawicznego tempa pracy. Obawiał się, że posądzę go o grafomanię, a tymczasem w tak krótkim czasie stworzył naprawdę świetny scenariusz. Oparł się na prawdziwych sytuacjach, o których opowiedzieli mu trenerzy i piłkarze. I tak nie pokazaliśmy pewnych „grubych numerów”, bo były nieprawdopodobne do tego stopnia, że widownia mogłaby nie uwierzyć w nie. Film komediowy stał się ważnym głosem fair play i zasadach moralnych w sporcie i w życiu. To także film o zwykłej ludzkiej uczciwości.
PAP: Pierwotnie scenariusz nosił roboczy tytuł „Kocham piłkę”. Co spowodowało zmianę tytułu i czy zmienił się tekst scenariusza?
J.Z.: Tytuł był reżyserskim „wybiegiem taktycznym”. Nie mogłem odkrywać kart, że kręcę film o patologiach. Tytuł "Kocham piłkę" miał uśpić czujność niektórych osób w klubach sportowych, a przede wszystkim - czujność władz, działaczy i cenzury, która w 1988 r. jeszcze działała. Zdjęcia kręciliśmy przecież na autentycznych stadionach i we szatniach klubów, a nawet w autentycznej kotłowni jednego z klubów - i potrzebowaliśmy zgody na wstęp do tych obiektów. Zaproponowali nam niższe ceny za ich wynajem. Nie chciałem jednak tworzyć dramatu, tragedii i kolejnego filmu z nurtu kina moralnego niepokoju, stąd pomysł, by o poważnych sprawach i patologiach opowiedzieć w komediowym stylu, z ironią i sarkazmem. Ludzie, którzy czytali scenariusz byli zdumieni „To zaszło aż tak daleko?” – pytali mnie. Tu przypomina mi się scena z sędzią Jaskułą (Henryk Bista), w której mówi: "Ja jestem uczciwy! Zapłacili za 3:0? Będzie 3:0!" a sędzia Laguna odpowiada: „Dobrze, będzie 3:0. Ja ci jeszcze dopłacę, żeby było 3:0!” – to był klucz do całego filmu.
Okazało się jednak, że z „Piłkarskim pokerem” było jak z dobrym winem – zyskiwał w miarę upływu czasu. W latach 90. zaczęto głośno mówić o aferach i patologiach w polskim futbolu, kluby sprywatyzowano i wtedy przypomniano sobie o moim filmie.
Jednocześnie starałem się pokazać, jak wyglądają kulisy polskiego futbolu końca lat 80. - prawdziwe sytuacje w autentycznych miejscach. Kibice, którzy chodzili na mecze widzieli, że w filmie wszystko jest do bólu autentyczne, bez polerowania i pudrowania rzeczywistości. Nie chciałem budować z trybun z tektury i papierowych postaci! W budowaniu narracji pomógł mi fakt, że od najmłodszych lat bywałem na wielu stadionach, jeździłem za naszą reprezentacją na mistrzostwa i znałem środowisko nie tylko z telewizyjnych transmisji. Słyszałem, co skandują i śpiewają kibice, widziałem ich transparenty. Nie musiałem się specjalnie przygotowywać do tego filmu – „Piłkarski poker” po prostu we mnie tkwił od dawna.
PAP: W filmie Powiśle to Legia, Czarni Zabrze to Górnik, Biała Białystok to Jagiellonia, Kokon to łódzki Widzew itd. Posłużył się pan czytelnymi dla widzów aluzjami. Czy cenzura ingerowała w fabułę?
J.Z.: Z Jankiem Purzyckim mieliśmy mnóstwo radości, gdy wymyślaliśmy te nazwy, które i tak każdy kibic i widz bezbłędnie odczytywał. Bo przecież każdy wiedział, że stadion Legii mieści się na Powiślu, a Łódź wtedy słynęła z zakładów odzieżowych, tkalni i tekstyliów. Z cenzurą nie było już większych problemów, bo film miał premierę 31 marca przełomowego 1989 r. – już po Magdalence i Okrągłym Stole, a przed wyborami 4 czerwca. PRL był już w agonii, a cenzorzy nie czuli się pewnie, nie wiedzieli, w jakim kierunku pójdą przemiany, więc nie interweniowali. Także partyjni decydenci ze strachu o własne stołki udawali, że nie wiedzą o filmie. Sytuacja mi sprzyjała. Dostałem ją niejako w prezencie od losu i historii.
PAP: Jak film został odebrany przez widownię i przez środowisko piłkarskie?
J.Z.: Na początku myślałem, że film trafił na zły moment. W 1989 r. ludzie interesowali się polityką, przemianami ustrojowymi - to było zrozumiałe, ale przestali wtedy chodzić do kina, nie tylko na mój film, ale w ogóle - na wszystkie. Wtedy Polacy bardziej niż kinem interesowali się tym, jakie sztućce są potrzebne do tego, by spożyć kapitalizm i żeby on smakował jak najlepiej. Wajda zawsze nas uczył „film musi trafić w swój czas”, a tu włożyliśmy tyle pracy, przygotowań i nic! Okazało się jednak, że z „Piłkarskim pokerem” było jak z dobrym winem – zyskiwał w miarę upływu czasu. W latach 90. zaczęto głośno mówić o aferach i patologiach w polskim futbolu, kluby sprywatyzowano i wtedy przypomniano sobie o moim filmie.
Piłka nożna jest najbardziej popularnym i jednocześnie najbardziej niesprawiedliwym sportem zespołowym, bo drużyna o dwie klasy lepsza – przegrywa przez przypadkowy „samobój” czy rzut karny. Przecież i pamiętny mecz Polska - Anglia na Wembley w październiku 1973 r. to była „druga obrona Częstochowy”, w której Jan Tomaszewski był drugim księdzem Kordeckim. Tomaszewski zresztą powiedział kiedyś „Zaorski pokazał tylko wierzchołek góry lodowej”. A przecież ten wierzchołek to tylko jedna siódma góry, a reszta czyli sześć siódmych pozostaje niewidoczna dla naszego wzroku. W latach 90. i późniejszych afera „Fryzjera” i wiele innych spowodowały, że „Piłkarski poker” stał się najczęściej cytowanym filmem w programach informacyjnych. Bo gdy TVP czy inna stacja pokazywała kolejną aferę w piłce, to zawsze ilustrowała to scenami z tej komedii. Film kreacyjny został potraktowany z pełną powagą jako dokument i przeżył swoją drugą, trzecią i kolejną młodość. Nie znamy dokładnych danych o frekwencji za 1989 r. Zresztą w PRL były one fałszowane i np. widownię z obleganych amerykańskich filmów dopisywano np. do sowieckich gniotów i tak z 40. tysięcy robiło się nagle cztery miliony. Myślę jednak, że mimo tego regresu, w 1989 r. „Piłkarski poker” miał naprawdę sporą widownię. Tylko podczas prapremiery w katowickim Spodku obejrzało go 10 tys. widzów.
PAP: W filmie pojawił się m.in. Kazimierz Górski i Dariusz Dziekanowski. Jak pracowało się z piłkarzami i trenerami na planie?
J.Z.: Znałem się z trenerem Strejlauem i poprosiłem, go, abym przed treningiem lub po treningu mógł skorzystać z pomocy piłkarzy na planie. Wtedy nakręciliśmy scenę rzutu karnego, strzelonego przez Dziekanowskiego. Mogę dziś powiedzieć, że piłkarze wtedy nie bardzo zdawali sobie sprawę z tego, w czym uczestniczą. Nie mogłem im zdradzić o czym naprawdę jest ten film - obowiązywał przecież tytuł roboczy i jednocześnie kamuflaż – „Kocham piłkę”. Nie mogłem im przecież powiedzieć o patologiach, kupowaniu meczy itd. Widzieli tylko fragmentu, w których ich sfilmowaliśmy, ale dla dobra sprawy nie wtajemniczałem ich w sedno scenariusza. Może ich trochę oszukałem, jednak ukrywanie scenariusza miało swój powód – obawiałem się „przecieku”. Otóż kilka lat wcześniej Janek Purzycki napisał znakomity scenariusz filmu o przekrętach na wyścigach konnych. Całkowity pech polegał na tym, że tekst trafił do asystentki kostiumologa, a jej narzeczony - dżokej czy też pracownik wyścigów konnych w Warszawie - przeczytał w jej mieszkaniu scenariusz i zakablował do dyrekcji na Służewcu, że oto ktoś przygotowuje film, który pokazuje wyścigi jako raj oszustów, którzy ustawiają gonitwy itd. Nie doszło do realizacji, a dodatkowo ówczesne władze toru „profilaktycznie” obdzwoniły dyrekcje torów wyścigowych w NRD Czechosłowacji, ZSRS i innych „demoludach”, ostrzegając, aby pod żadnym pozorem nie wpuszczali filmowców z Polski, który chcą ośmieszyć piękną idee wyścigów. Sprawa upadła definitywnie, dlatego też do końca nie odkrywaliśmy naszych kart.
PAP: Jakie zdarzenie z planu utkwiło panu w pamięci?
J.Z.: Na stadionie Legii kręciliśmy scenę, w której Olek Grom czyli Olaf Lubaszenko rozgrzewa się przed meczem. W tym samym czasie na stadionie Legia grała bodajże z Olimpią Poznań – ich sekcja piłkarska nie istnieje już od kilkunastu lat. W każdym razie nie był to wybitnie pasjonujący mecz, który by decydował o mistrzowskim tytule którejś z drużyn. Powiem więcej - mecz był po prostu okropny! Kibice ziewali. Wynik był znany już z góry, zwykła kopanina bez polotu. Nuda, nuda, nuda. Lubaszenko rozgrzewa się przed kamerą i nagle z trybuny rozlega się krzyk: „Zaorski! Wpuść Olafa na boisko! Gorzej i tak już nie będzie!”. Zostałem więc nagle mianowany trenerem!(PAP)
Rozmawiał Maciej Replewicz
Janusz Zaorski urodził się 19 września 1947 r. w Warszawie. W latach 1965-69 studiował reżyserię na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi (dyplom 1971). Podczas studiów oraz odbył praktykę w Londynie w wytwórni Associated British Pictures m.in. przy filmie „The Devils Rides Out” (1968) w reżyserii Terence Fishera. Po ukończeniu studiów był asystentem przy realizacji serialu telewizyjnego „Kolumbowie” Janusza Morgensterna. Pełnometrażowym debiutem Zaorskiego było „Uciec jak najbliżej” (1972) W listopadzie 1981 r. rozpoczął pracę nad „Matką Królów” – prace zablokowało wprowadzenie stanu wojennego, a po ukończeniu został on objęty pięcioletnim zakazem rozpowszechniania. Oficjalna premiera odbyła się w marcu 1987 r. W 1988 r. Zaorski został kierownikiem artystycznym Zespołu Filmowego „Dom”. Wiosną 1988 r. rozpoczął zdjęcia do komedii „Piłkarski poker”. Na planie znaleźli się m.in. Janusz Gajos, Henryk Bista, Mariusz Dmochowski, Marian Opania i Małgorzata Pieczyńska.
„Skala patologii m.in. handlowania wynikami meczów i korupcji w polskim futbolu lat 80. była obezwładniająca. Wystarczyło być dobrym obserwatorem. Przyjeżdżałem na mecz i zostawałem dwie - trzy godziny po nim. Wtedy działo się to, co najciekawsze. Choćby taka scena z Białegostoku. Gdy nadszedłem, to akurat do bagażnika samochodu sędziego ładowano kilogramy miejscowych wyrobów mięsnych i trochę wódki” – powiedział PAP autor kilku tomów sportowych „Remanentów” i konsultant reżysera „Piłkarskiego pokera” Jerzy Chromik.
„Przygotowałem Janowi Purzyckiemu 20-stronicowy maszynopis z krótkimi, kilkuzdaniowymi opisami różnych autentycznych scen i przekrętów ligowych. On rozwijał taki wątek, dodawał swoje i tak powstał scenariusz filmu” – wskazał. „Scena wpisania do protokołu meczu, którego nie było – za skrzynkę wódki miała miejsce na Podkarpaciu, ale w filmie Janusz Zaorski przeniósł ją do Białegostoku. Była autentyczna, tak jak wiele innych ujęć w `Piłkarskim pokerze`. Scenarzysta wiele zdarzeń oparł na faktach z moich demaskatorskich tekstów. Na poziomie klubów funkcjonowała tzw. spółdzielnia – podczas nieformalnych, zakrapianych spotkań decydowano, kto awansuje, a kto spadnie. W grę wchodziły miliony złotych, talony na samochody i przydziały mieszkań. W tym kultowym filmie pokazaliśmy tylko wierzchołek góry lodowej tej patologii. Druga część, niestety, nie doczekała się realizacji. Wielka szkoda” – podsumował Chromik.
Premiera „Piłkarskiego pokera” odbyła się 31 marca 1989 r. w warszawskim kinie „Relax” przy ul. Złotej. (PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/ wj/