
W Neapolu chaos wciąga jak teatr. Bo to miasto bywa sceną, zwłaszcza wtedy, kiedy widzi się ludzi żywo gestykulujących, kłócących się. Wszędzie wokół jest hałas. Ale to coś, co wciąż robi na mnie ogromne wrażenie - powiedział PAP Piotr Kępiński, autor książki "Neapol słodki jak sól".
Polska Agencja Prasowa: Neapol to kolejne - po Rzymie - włoskie miasto, o którym napisał pan książkę.
Piotr Kępiński*: Po raz pierwszy przyjechałem do Neapolu w 1981 roku. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Miasto było kolorowe, żywe, głośne, prawdziwe. W porównaniu z szarą i biedną Polską tamtych czasów to był raj, nawet jeżeli chaotyczny. Nic dziwnego, że mnie zafascynował. Ale po tej wizycie przez długi czas do Neapolu nie przyjeżdżałem.
Dopiero kiedy zamieszkaliśmy z żoną na stałe w Rzymie, zaczęliśmy regularnie bywać w Neapolu. Zdarzało się nam obudzić rano i zdecydować, że jedziemy tam zobaczyć jakąś wystawę albo przejść się nad morzem, albo zjeść pizzę. I wracaliśmy do domu jeszcze tego samego dnia wieczorem.
I tak mniej więcej od tych 20 lat Neapol mi towarzyszy stale.
PAP: Zafascynowała pana przeszłość tego miasta?
P.K.: Oczywiście! Podczas pracy nad książką najbardziej interesował mnie XIX i XX wiek. Nie zajmuję się starożytnością, ale niektóre mity neapolitańskie absolutnie mnie zachwyciły. Jak chociażby ten o córce Zeusa, nimfie wodnej Leucopetrze, o której względy zabiegało dwóch gigantów - Vesevo i Sebéto. Dziewczyna, nie wiedząc, którego ma wybrać na męża, rzuciła się w morze, a Neptun zamienił ją wtedy w skalistą wysepkę, jedną z tak zwanych faraglioni, znajdujących się na południowy wschód od wyspy Capri. Vesevo ze złości przeistoczył się w wulkan - nazwany później Wezuwiuszem - Sebéto zaś wypłakał tyle łez, że powstała z nich wielka rzeka.
Neapol jest pełen cudownych i nieprawdopodobnych historii z przeszłości grecko-rzymsko-andegaweńsko-aragońsko-burbońskiej. A mieszkańcy lubią je przypominać. Żyją historią na co dzień. Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie, ilekroć tam przyjeżdżałem.
Museo di Capodimonte w Neapolu. Fot. EPA/CESARE ABBATE
PAP: Co jeszcze fascynuje pana w Neapolu?
P.K.: Wszystko. Literatura poświęcona temu miastu, muzyka, architektura, a nawet chaos, który wciąga jak teatr. Bo Neapol bywa sceną, zwłaszcza wtedy, kiedy widzi się ludzi żywo gestykulujących, opowiadających o czymś, kłócących się…
Jeżeli chodzi o architekturę, to na swój sposób fascynuje mnie Il Centro direzionale di Napoli, czyli Centrum Biznesowe Neapolu. Kiedyś całą jego powierzchnię zajmowały bagna i stawy. Przed II wojną planowano wybudowanie tam zespołu futurystycznych budynków, w których mieściłyby się instytucje polityczne i miejskie, ale projekt zarzucono. W zamian powstała strefa wysokościowców przypominająca trochę warszawską Wolę, tyle że mniejszą. Kiedyś była błyszcząca, kolorowa, dziś powoli zmienia się (metaforycznie) w szarą niedomytą bryłę, która wpisuje się doskonale w starą część miasta.
Lubię nawet Scampię, dzielnicę, do której turyści bardzo rzadko zaglądają. To jednak tam toczy się prawdziwie neapolitańskie życie.
Scampia, Neapol. Fot. Federica Zappalà, CC BY-SA 3.0 IT, via Wikimedia Commons
Neapolitańczycy lubią pielęgnować w sobie obraz miasta nieco wyidealizowanego. Zapominają o jego wadach. Jak pisał znakomity pisarz Raffaele La Capria w powieści "Śmiertelnie ranny", są dwa Neapole - jeden skąpany w słońcu i drugi, do którego słońce nie dociera. Czasami warto zobaczyć tę bardziej mroczną stronę miasta.
PAP: Neapol z tytułu jest słodki jak sól. To miasto sprzeczności?
P.K.: Neapol jest rozedrgany, ale także uporządkowany. Na targowiskach jest głośno, ale wystarczy pojechać do dzielnicy Vomero, żeby usiąść na ławce w ciszy, w otoczeniu pięknych kamienic z XIX wieku.
Kolejna sprzeczność dotyczy sfery sacrum i profanum, które się tutaj cały czas przenikają.
Obok wspaniałych barokowych kościołów działają dziuple kamorry, ludzie od czasu do czasu giną w strzelaninach. Zaledwie kilka dni temu, w dzielnicy Sanita, niedaleko przepięknej bazyliki Santa Maria della Sanita, został zraniony przez gangsterów Giulio Pirozzi, społecznik, który wraz ze znajomymi od lat działa na rzecz rewitalizacji tego rejonu. To postać w mieście znana, jego ojcem jest Vincenzo - znakomity aktor i reżyser, brat Giuseppe jest także aktorem, grał w popularnym serialu "Mare fuori".
I to zapewne z tego powodu w ostatnich dekadach częściej niż o architekturze mówi się w Neapolu o kamorze. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki serialowi "Gomorra", powstałym na podstawie książki Roberta Saviana, cały świat poznał neapolitańskie dzielnice wykluczone, które również są interesujące.
Vele di Scampia, Żagle Scampii - wielkie, monumentalne wręcz budynki, w których między innymi toczy się akcja serialu - stały się symbolem niepięknego Neapolu. Niektóre z nich zostały już zburzone, pozostałe czekają na rozbiórkę. Kiedy pisałem książkę, jeszcze mieszkali w nich ludzie, ale stan budynków był fatalny, nie tylko dlatego, że miejsce to upatrzyli sobie gangsterzy z kamorry na swoje siedziby, ale przede wszystkim dlatego, że zostały postawione niedbale, pospiesznie. Obecnie wszyscy się już wyprowadzili.
Panorama Neapolu z widokiem na Wezuwiusz. Fot. EPA/CIRO FUSCO
PAP: A gangsterzy są królami Neapolu?
P.K.: Neapol to duże miasto - w całej aglomeracji, wraz z przyległymi miasteczkami, mieszka około 3 mln ludzi - a w procederze gangsterskim bierze udział grupa licząca od 10 do 15 tys. przestępców. Czy oni są królami? Na pewno w wielu miasteczkach i dzielnicach tak. Niemniej zdecydowana większość społeczeństwa nienawidzi ich z całego serca.
PAP: Co w Neapolu lubi pan najbardziej?
P.K.: Uwielbiam via Toledo, piazza Dante, stacje funikularów, Lungomare Caracciolo. Prawie zawsze gdy jestem w mieście, idę do Castel Sant’Elmo - z wałów tego zamku roztacza się najpiękniejszy chyba widok na Neapol.
PAP: Jak literatura, zwłaszcza książki Eleny Ferrante i wspomnianego już przez pana Roberta Saviano, wpłynęła na obraz Neapolu?
P.K.: Saviano i Ferrante w sposób bardzo udany naszkicowali to, co w Neapolu jest najciekawsze, interesujące i ważne. Choć oczywiście każde w inny sposób.
Saviano dokonał rzeczy nieprawdopodobnej. Uświadomił bowiem nie tylko neapolitańczykom, ale w ogóle Włochom, jaka rzeczywistość ich otacza. Że kamorra to nie są bajki czy mity, że gangsterzy naprawdę prowadzą biznes na wielką skalę, że korumpują całe rzesze urzędników, przedsiębiorców, zastraszają ich i zabijają. O tym, w jaki sposób mafia funkcjonuje, jak zawłaszcza ludzi i teren, jak niszczy tkankę społeczną, wielu Włochów nie zdawało sobie wcześniej sprawy.
Z kolei Ferrante w "Genialnej przyjaciółce" naszkicowała panoramę Neapolu na tle Włoch lat powojennych. Jej książki są wielkim freskiem o modernizacji Neapolu i południa Italii. A ponadto - co jeszcze ważniejsze - to także opowieść o wielkiej roli kobiet, które w tej modernizacji brały udział.
Kościół Santa Maria della Vittoria w Neapolu. Fot. EPA/CLAUIDO PERI
PAP: O Neapolu pisał także Gustaw Herling-Grudziński.
P.K.: To była jednak Hassliebe, jego opinie o mieście z jednej strony nasycone są czułością i miłością, ale także niechęcią.
Kiedy Herling osiadł w stolicy Kampanii, zrazu był zafascynowany neapolitańskim otwartym charakterem i luźnym stylem życia. Euforia autora "Innego świata" nie trwała zbyt długo. Już po paru miesiącach zrozumiał, że neapolitańczycy są bardzo towarzyscy, ale na krótki dystans. Niechętnie zapraszają obcych do swoich domów, ponadto nie interesują się "inną tematyką niż neapolitańska".
W "Dzienniku pisanym nocą", w notatkach z roku 1999, zanotował, że Neapol "jest czarny, żałobny, przygnieciony życiem w rozpędzie".
Gustaw Herling-Grudziński z wizytą w Polsce w 1991 r. Fot. PAP/Grzegorz Rogiński
PAP: A czy piłka nożna rzeczywiście jest w Neapolu religią?
P.K.: Najpierw jest katolicyzm, ale zaraz potem piłka nożna. Przecież Maradona jest tutaj świeckim świętym równym świętemu Januaremu. Stawia się mu kapliczki, drukuje święte obrazki z jego podobizną wzorowaną na natchnionych błogosławionych ojcach Kościoła. Cóż, kiedy grał w SSC Napoli, drużyna odnosiła prawdziwe sukcesy. Za jego przyczyną o Neapolu mówiło się pozytywnie. A on sam o mieście nie wypowiedział nigdy złego słowa.
PAP: Ta miłość neapolitańczyków do ich klubu jest pana zdaniem większa niż w innych miastach?
P.K.: W Rzymie również widywałem szał kibiców Romy czy Lazio, ale szał i oddanie kibiców Napoli nie mają chyba sobie równych w całej Italii. Klub jest święty jak Maradona.
Pamiętam doskonale 4 maja 2023 roku, kiedy Napoli zdobyło mistrzostwo Włoch. Wszystkie dzielnice wypełniał wrzask i ogłuszający huk klaksonów. Ludzie w samochodach darli się wniebogłosy. Przechodnie zaczepiali się wzajemnie, eksponując klubowe utensylia, toasty wnoszono wodą, colą i winem. Świętowali wszyscy. Kobiety, dzieci, starcy i nastolatki.
Jak napisałem w książce i nie przesadziłem: nawet koty i psy odziano tego wieczoru w klubowe barwy. I tak jest prawie zawsze, oczywiście kiedy Napoli zdobywa mistrzostwo kraju.
Statua w Neapolu przedstawiająca Diego Maradonę. Fot. EPA/SALVATORE LAPORTA
PAP: Jednym z piewców Neapolu jest reżyser Paolo Sorrentino. Tymczasem w pana książce znalazłam zaledwie dwa wspomnienia o nim. I to jedno właśnie w kontekście Maradony...
P.K.: Sorrentino jest neapolitańczykiem z krwi i kości. Ale muszę przyznać, że dla mnie pozostanie przede wszystkim twórcą "Wielkiego piękna" - o Rzymie. To film, z którym dyskutuję do dzisiaj, widzę w nim wiele kalek, niepotrzebnych idealizacji, ale ciągle siedzi mi w głowie.
Natomiast jego obrazy poświęcone Neapolowi - "To była ręka Boga" czy "Bogini Partenope" - nieszczególnie mnie zaintrygowały. Dlatego w książce wspominam tylko o tym, jak Sorretino pojawił się na stadionie imienia Maradony - do 2020 roku nosił on miano San Paolo, a do roku 1963 – del Sole - podczas ceremonii wręczenia Pucharu Mistrza Włoch SSC Napoli i wypowiedział tylko jedno zdanie, które zna na pamięć prawie każdy neapolitańczyk: "To Diego nauczył nas, jak trzeba grać!".
PAP: A na ile specyfika biednego południa Włoch odbija się w Neapolu?
P.K.: Neapolitańczycy są dumni, że są z południa. Owszem, mieszkańcy emigrowali stąd nie tylko w XIX wieku, ale także w latach 50. i 60. XX wieku, młodzi ludzie wyjeżdżają do dzisiaj do Wielkiej Brytanii, Irlandii, szukają pracy w Mediolanie, Turynie czy w Rzymie. Bo w Neapolu średnia zarobków jest niższa niż w Lombardii czy Piemoncie.
Niemniej poczucie dumy z przynależności do neapolitańskości jest wielkie.
Jeśli jesteśmy w Buenos Aires, Berlinie czy Nowym Jorku i wejdziemy do włoskiej restauracji, gdzie wiszą portrety filmowych bohaterów Toto i Peppino, możemy być pewni, że właścicielem jest neapolitańczyk. Mieszkańcy Neapolu nie zapominają nigdy o swoim mieście. Ani o swojej kuchni. Nigdy nie zaserwują pizzy na cienkim cieście. To jest niemożliwe.
Warto dodać, że ostatnio sytuacja ekonomiczna w regionie lekko się poprawia. Miasto zaczyna redukować wielkie długi, wdrażanie są akcje, których celem jest walka z wykluczeniem i bezrobociem.
PAP: Neapol jest dla neapolitańczyków świętością?
P.K.: Absolutnie tak. Oni są jak Polacy, lubią ponarzekać, tyle tylko, że z ironią i ze śmiechem. Z brudu i chaosu też się śmieją.
PAP: Tego brudu i chaosu jest więcej czy mniej niż słońca?
P.K.: Jest go sporo, zwłaszcza w historycznym centrum. Ale trzeba zawsze pamiętać Vomero, które błyszczy, a także o dzielnicach Chiaia i Posillipo.
Zapytałem kiedyś znajomego neapolitańczyka, który od kilkudziesięciu lat mieszka za granicą, czy wróci. A on powiedział, że tam, gdzie jest, jest mu dobrze. Chodniki są proste, nikt nie strajkuje, śmieci są wywożone na czas. Ale ja sobie myślę tak: ten nieporządek nie jest taki znowu najgorszy. Wystarczy pomyśleć, że góry śmieci są instalacją artystyczną, a odrapane ściany - współczesnym obrazem.
Neapol jest głośny, wszędzie otacza nas huk, hałas, muzyka. Ale to coś, co wciąż robi na mnie ogromne wrażenie.
Śmieci na ulicy w San Giorgio a Cremano, niedaleko Neapolu, południowe Włochy, 5 stycznia 2008 r. Fot. EPA/CIRO FUSCO
PAP:. Jaki jest więc Neapol Piotra Kępińskiego?
P.K.: To przede wszystkim piazza Carita, pierwszy plac w Neapolu, na którym zatrzymałem się na dłużej i gdzie byłem świadkiem kradzieży - przejeżdżający na motorze mężczyzna wyrwał torbę amerykańskiej turystce. Do dzisiaj mam przed oczami ten plac, lekko zaciekawionych ludzi, kiosk z gazetami w oddali.
Jadłem tam też świetne lody w nieistniejącej już w tym miejscu Gelaterii della Scimmia - "lodziarni pod małpą". Jej witryna pomalowana była na zielono, nad wejściem wisiała figurka małpki. W środku też wszystko było zielone. Wewnątrz rozlegały się nagrane na taśmę magnetofonową pohukiwania małp. Do dzisiaj widzę to wszystko i czuję smak tych lodów, które wtedy wydawały mi się najlepsze na świecie.
Dzisiaj bym już tak nie powiedział - lepsze znalazłem w Rzymie, w lodziarni Neve di Latte. Wspominałem o niej w książce "Szczury z via Veneto".
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Książkę "Neapol słodki jak sól" wydało Czarne.
*Piotr Kępiński – poeta, krytyk literacki, eseista. Pracował m.in. jako zastępca redaktora naczelnego w "Czasie Kultury" oraz jako szef działu kultury w "Dzienniku" i "Newsweeku". Współpracował z "Twórczością" oraz "Plusem Minusem", sobotnim dodatkiem do "Rzeczpospolitej". Autor wielu książek poetyckich i eseistycznych, m.in. zbioru esejów o współczesnej kulturze litewskiej "Litewski spleen", tomu wierszy "Słownik obrazów obcych" oraz książek o Włoszech – "Szczury z via Veneto", za którą otrzymał Nagrodę Literacką im. Leopolda Staffa, oraz "W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji".(PAP)
akr/ miś/ lm/