100 lat temu, w nocy z 16 na 17 lipca 1918 r., Mikołaj II wraz z rodziną został rozstrzelany przez bolszewików. Była to egzekucja zupełnie bezsensowna – Mikołaj nie był już carem, gdyż zrzekł się tronu. Wina za nią w dużym stopniu obciąża Anglię.
Chociaż od rewolucji październikowej minęło już ponad pół roku, w lipcu 1918 r. w Rosji bynajmniej nie panowali bolszewicy. Co więcej, doskonale zdawali sobie sprawę z własnej słabości. Wyrażała się ona nie tylko liczbą zaledwie 200 tys. zaangażowanych, lecz także realną siłą polityczną. W styczniu 1918 r. bolszewicy zdobyli zaledwie jedną czwartą głosów w wyborach do Zgromadzenia Narodowego i choć po tej klęsce rozwiązali Konstytuantę i formalnie przejęli władzę, obejmowała ona wyłącznie większe ośrodki miejskie i przemysłowe środkowej części dawnego Imperium.
A środek ten otoczony był pierścieniem wrogów. Na wschodzie oderwała się od Rosji Syberia i niektóre etnicznie zwarte tereny, proklamując niepodległość i dając schronienie części armii rosyjskiej, wrogiej bolszewikom, pod dowództwem generałów Korniłowa, Denikina i Aleksiejewa. Na zachodzie zaś była Ukraina, formalnie niezależna, w praktyce wówczas kontrolowana przez Niemców. Zagrożenie było tym bardziej realne, że Armia Czerwona jeszcze nie istniała – powstała jesienią 1918 r. – a siły zbrojne wierne bolszewikom były bardziej zrewoltowane niż zdyscyplinowane i często np. odmawiały wykonania ataku. Chaos początkowej fazy rosyjskiej wojny domowej doskonale przedstawił autor jej klasycznej monografii, Richard Pipes:
„Żołnierze po obu stronach nie mieli pojęcia, o co walczą, i dezerterowali przy pierwszej nadarzającej się okazji. Sytuacja była tak płynna, że przebiegu wojny nie da się przedstawić w sposób klarowny, tym bardziej że pomiędzy głównymi siłami i na ich tyłach operowały niezależne oddziały anarchistów, zielonych […] i innych partyzantów, walczących o własne cele. Niektóre mapy wojny domowej przypominają obrazy Jacksona Pollocka, na których białe, czerwone, zielone i czarne linie biegną we wszystkich kierunkach i przecinają się w sposób przypadkowy”.
W tak skomplikowanej sytuacji wprowadzony przez bolszewików terror pomógł im nie tylko utrzymać się przy władzy, lecz i sukcesywnie podporządkowywać sobie coraz większe obszary kraju. Narzędziem tego terroru była czeka – tajna policja Feliksa Dzierżyńskiego – oraz ściśle współpracujące z nią sądy, hurtowo szermujące wyrokami śmierci i natychmiastowymi egzekucjami. W 1918 r., a szczególnie po marcu tego roku, kiedy zawarto traktat brzeski z państwami centralnymi, a bolszewicy mogli się skupić na sprawach wewnętrznych, zabijanie stało się w Rosji standardowym narzędziem sprawowania władzy. Tym bardziej wszechobecnym, że bolszewicy w ten sposób walczyli o własne życie i nie mieli nic do stracenia. Ofiarą tej właśnie polityki stała się również rodzina Romanowów – podobnie jak kilka milionów innych ofiar, niestanowiących wówczas dla bolszewików żadnego zagrożenia.
Wrażliwość czekisty
Zachowały się szczegółowe opisy mordu na Romanowach, do którego doszło w Jekaterynburgu, i są one drastyczne. Nie była to nawet egzekucja, lecz chaotyczna masakra. Pierwszy zginął Mikołaj – po strzale w pierś otworzyli do niego ogień wszyscy egzekutorzy, ciało byłego cara dosłownie rozrywając na strzępy. W trakcie tej strzelaniny w głowę została trafiona i prawdopodobnie zginęła natychmiast Aleksandra, żona Mikołaja. Strzały jednak nie ustawały. Oprawcy w amoku opróżniali magazynki, omal nie zabijając sami siebie. Jeden z nich postrzelił się w rękę, a dowódcę plutonu, Jakowa Jurowskiego, kula minęła o milimetry.
Dzieci monarszej pary, które jakimś cudem przeżyły strzelaninę, dobijano pojedynczymi strzałami. Dopiero kiedy zmasakrowano ciała ofiar – bo pastwiono się nad nimi dalsze kilkanaście minut – rozwiązała się zagadka ich żywotności. Okazało się, że carskie dzieci miały zaszyte w bieliźnie kosztowności, których nie były w stanie przebić bagnety i kule. Widząc to, Jurowski stwierdził: „Nikt nie jest winny ich długiej agonii, tylko oni sami” – dając tym samym popis wrażliwości rasowego czekisty.
Nie był to jednak koniec dynastii Romanowów. W Ałapajewsku bolszewicy przetrzymywali sześciu innych członków rodu, m.in. wielką księżnę Elżbietę oraz książęta: Iwana, Igora, Konstantego Iwanowiczów i Siergieja Michajłowicza, oraz brata Mikołaja II – Włodzimierza Paleja. 24 godziny po masakrze w Jekaterynburgu zdecydowano się zabić także tę część rodziny. Związanych zawieziono do kopalni rudy żelaza i kazano wejść na drewnianą kładkę, przerzuconą nad głębokim szybem. Tym razem starano się oszczędzać kule. Dosięgły one jedynie Siergieja Michajłowicza, który jedyny podjął walkę z oprawcami. Pozostałych zrzucono do szybu, a kiedy okazało się, że wszyscy przeżyli upadek, obsypano ich granatami i płonącymi gałęziami.
Bezsens mordu
Śmierć Romanowów nie była nikomu potrzebna i nikt na niej nie skorzystał. Oczywiście Lenin likwidował w ten sposób ewentualne późniejsze roszczenia do władzy, ale Mikołaj II dawno już abdykował. W dodatku – jak w swej monografii o dynastii Romanowów sugerowali Borys Ananich i Rafał Ganelin – bez specjalnego żalu, bo nie widział siebie w roli monarchy konstytucyjnego, a przynajmniej takie ustępstwo było już nie do uniknięcia. W rzeczywistości wydanie rozkazu o egzekucji było podyktowane impulsem. Tyleż bezsensownym, ile spontanicznym. W tym jeszcze momencie władza bolszewicka nie była ugruntowana. Po pierwsze, toczyła się wojna, po drugie – wciąż istniała opozycja socjalistyczna w postaci tzw. lewicowych eserowców czy socjalistów rewolucjonistów, którzy właśnie na początku lipca podjęli próbę przejęcia władzy. Jak w najnowszej monografii rewolucji październikowej pisze Sean McMeekin:
„Zachwianie władzy skłoniło bolszewików do bezwzględności. Nasilili rekwizycje żywności po wsiach; aresztowali 650 ludzi z lewicy Partii Socjal-Rewolucyjnej, w Moskwie stracili w egzekucjach trzynastu najaktywniejszych. Więcej ofiar padło w Jarosławiu, gdzie toczyły się zaciekłe walki”.
W Jarosławiu, nawiasem mówiąc, przeprowadzono pierwszą masową egzekucję. Ponurym faktem jest to, że brali w niej udział Polacy z Rewolucyjnego Czerwonego Pułku Warszawskiego – wówczas oka w głowie Lenina. Zabójstwo rodziny carskiej było kontynuacją tej krwawej jatki. Politycznie nie miało sensu, ale dzięki niemu Lenin pokazał, że w kwestii zabijania nie ma żadnych oporów.
Niechciany imperator
Do masakry w Jekaterynburgu nie musiało jednak dojść. Gdy było to jeszcze możliwe, Mikołaj starał się opuścić Rosję kanałami najzupełniej oficjalnymi. Jeszcze w marcu zwrócił się do Rządu Tymczasowego z prośbą o pozostanie w Carskim Siole, do momentu wyzdrowienia chorych wówczas na odrę dzieci, a następnie o możliwość wyjazdu do Anglii. Rząd nie robił problemów. Minister spraw zagranicznych Paweł Milukow zwrócił się nawet w tej sprawie do ambasadora angielskiego George’a Buchanana, ten zaś oświadczył, że prośba cara będzie spełniona. 22 marca rząd angielski wystosował oficjalne zaproszenie dla Mikołaja i rodziny, podkreślając, że inicjatywa wyszła od rządu Rosji. Zatroszczono się nawet o ich utrzymanie: „Byłoby pożądane, by jego wysokość i rodzina posiadali środki wystarczające do tego, by żyć na poziomie odpowiadającym ich statusowi członków rodziny imperatorskiej”.
Jednak już 6 kwietnia Anglia zmieniła zdanie. Król Jerzy V wzrost nastrojów rewolucyjnych dostrzegał także na wyspach i zdawał sobie sprawę, że stosunek społeczeństwa do cara jest niechętny. Bojąc się zamieszek, zażądał cofnięcia zaproszenia. Sekretarz króla pisał 6 kwietnia do ministra spraw zagranicznych Arthura Balfoura:
„Buchananowi należy polecić zakomunikowanie Milukowowi, że protesty przeciw przyjazdowi imperatora i imperatorowej są tu tak silne, iż musimy pozwolić sobie na cofnięcie uprzednio wydanej zgody na propozycję rządu rosyjskiego”.
Anthony Summers i Tom Mangold, autorzy klasycznej monografii upadku Romanowów „The File on the Tsar”, rozdział o tej odmowie zatytułowali „Król Jerzy zatrzaskuje drzwi”. Można dodać: „…i otwiera je bolszewikom”.
wlo/ skp/