25 lat temu, 18 września 1993 r., terytorium Polski oficjalnie opuścili ostatni sowieccy żołnierze. Pozostały po nich zrujnowane budynki, katastrofa ekologiczna i straty szacowane na 6 mld zł.
Operacja wyprowadzenia z terytorium Polski wojsk sowieckich zaczęła się w grudniu 1990 r. Negocjacje między Warszawą a Moskwą nie były przesadnie trudne, bo rozpad Związku Sowieckiego – choć wówczas jeszcze formalnie niestwierdzony – był w zasadzie faktem. A z pewnością był nim rozpad tzw. Bloku Wschodniego. W Rumunii Nicolae Ceaușescu wraz z małżonką został rozstrzelany już rok wcześniej, w Bułgarii Todor Żiwkow co prawda przeżył, ale pozbawiono go jakiegokolwiek wpływu na władzę. Czechosłowacja wciąż trwała jako jedna całość, jednak aksamitna rewolucja łagodnie oderwała ją od wpływów sowieckich. W listopadzie 1990 r. ostatecznie zakończono także rozbiórkę muru berlińskiego, a w Polsce koniec komunizmu nastąpił jeszcze wcześniej.
Armia sowiecka, od 1945 r. stacjonująca w krajach satelickich wobec ZSRS, jesienią roku 1989 nie miała już po prostu powodu, by w nich stacjonować. Jej dokładna liczebność nie jest znana, ale łącznie tworzyły ją cztery grupy: Centralna – w Czechosłowacji i na Węgrzech, Południowa – w Bułgarii oraz Rumunii, Zachodnia – w Niemczech i wreszcie Północna w Polsce.
Wariant zero
Wyprowadzenie Grupy Północnej z terytorium Polski po 1989 r. było więc naturalne i negocjacje dotyczyły nie tyle samego faktu, ile daty, finansów, a zwłaszcza zarządzania pozostałą po niej infrastrukturą. Jeśli chodzi o datę, to pierwotna wersja przewidywała ewakuację do końca 1993 r., Lechowi Wałęsie zależało jednak, by data była symboliczna – a trudno w tym przypadku o lepszy symbol niż 17 września: rocznica napaści ZSRS na Polskę w 1939 r. Prezydent sprawę postawił twardo i Rosjanie ją zaakceptowali. Trudniej przedstawiała się kwestia majątku po armii. Było go po prostu dużo.
Wojska sowieckie stacjonowały w 60 garnizonach, ulokowanych na terenie 21 województw – tworzyły one pas biegnący ze wschodu na zachód i w pobliżu granicy niemieckiej rozchodzący się na północ i południe. Żołnierze mieli do dyspozycji 15 lotnisk (9 na ich wyłączny użytek i 6 wspólnie z Polakami), 8 poligonów, 4500 m wybrzeża morskiego i 3 ha nabrzeży portowych z infrastrukturą; 23 bocznice kolejowe (64 km), 12 magazynów paliw i ok. 8 tys. mniejszych obiektów. Liczebność Grupy Północnej była zmienna i nie mamy tu precyzyjnych danych, ale w momencie wyjścia z Polski składała się z 53 tys. żołnierzy, 7 tys. pracowników cywilnych i ok. 40 tys. członków towarzyszących im rodzin. Niektóre z polskich miast – jak choćby Legnica, w której mieściło się dowództwo – były zajęte przez Rosjan w jednej trzeciej. A inne – jak Borne Sulinowo – były rosyjskie w zasadzie w całości, choć formalnie nie istniały: nie były oznaczane na mapach. Właśnie Borne Sulinowo było największym rosyjskim garnizonem w Polsce, stacjonowało tam ok. 25 tys. żołnierzy. Drugie miejsce pod tym względem zajmował Świętoszów z 12 tys. żołnierzy. Ocenia się, że sowiecki sprzęt bojowy i technika wojskowa znajdujące się w Polsce były przeznaczone w tym czasie dla minimum 300 tys. żołnierzy.
Strona polska domagała się od Rosjan rekompensaty finansowej za użytkowanie i zniszczenie mienia – Rosjanie odpowiadali, żądając zapłaty za wybudowane przez nich i pozostawiane nieruchomości. Patową sytuację usiłowano rozwiązać najpierw tzw. wariantem zero, czyli wzajemną rezygnacją z odszkodowań, później zaś kontrowersyjnym pomysłem stworzenia mieszanych, polsko-rosyjskich spółek, które zarządzałyby pozostającym w Polsce majątkiem. Dla strony polskiej było to jednak nie do przyjęcia z przyczyn zarówno propagandowych, jak i czysto praktycznych. Nawet symboliczna obecność sowieckich struktur militarnych sprawiłaby, że sukces transformacji wyglądałby – przynajmniej w oczach obywateli – na połowiczny. Powody praktyczne były jeszcze ważniejsze: podobne spółki stwarzałyby potencjalnie zbyt łatwą okazję do infiltracji Polski przez rosyjskie służby czy wręcz powiązane z nimi struktury mafijne.
Ostatecznie negocjacje zakończyły się kompromisem i kontrowersyjny zapis o polsko-rosyjskich spółkach joint venture nie znalazł się w podpisanej 22 maja 1992 r. umowie między Rzeczpospolitą Polską a Federacją Rosyjską. Przyjęto wariant zero.
Rosyjskie zamieszanie
Kiedy domknięto formalności, pozostawała logistyka, ściśle związana z kwestiami bezpieczeństwa kraju. Sytuacja była problematyczna, ponieważ równolegle z wyprowadzaniem Grupy Północnej przez terytorium Polski ewakuowano Grupę Zachodnią z Niemiec. W pewnym momencie w Polsce znajdowało się więc dodatkowo 113 tys. żołnierzy z uzbrojeniem i ze sprzętem, który wypełnił 2177 transportów ulokowanych na 63121 wagonach. Co więcej, nad Polską przeleciało wówczas blisko 9 tys. samolotów bojowych i transportowych. Sprawa stawała się delikatna, bo mimo nienagłaśniania całej operacji wiadomości o niej przedostały się do opinii publicznej i powodowały liczne protesty.
Tworzyło to także potencjalnie niebezpieczną sytuację międzynarodową, gdyż mniej więcej w podobnym okresie nastąpił generalnie duży ruch armii. Ewakuacja z Niemiec rozpoczęła się w styczniu 1991 r., z Polski pierwszy transport ruszył niespełna trzy miesiące później, 8 kwietnia, po kilku kolejnych miesiącach rozpoczęło się zaś ekspediowanie wojsk z Czechosłowacji i Węgier, co dawało dodatkowe 138 tys. żołnierzy.
Wycofanie sowieckich wojsk z polskich garnizonów było sporym przedsięwzięciem. Oprócz żołnierzy i towarzyszących im cywili w kierunku wschodniej granicy musiało wyruszyć blisko 600 czołgów, niemal 1000 transporterów opancerzonych, 390 dział, 20 wyrzutni rakiet, a także 200 samolotów; oprócz tego trzeba było odesłać 144 śmigłowce, 94 tys. ton amunicji i ok. 400 tys. ton innego wyposażenia wojskowego. Do załadowania wszystkiego finalnie konieczne okazało się zorganizowanie 5203 transportów kolejowych, wyposażonych łącznie w 22934 wagony. Użyto również ponad setki pojazdów ciężkich.
Samo wyprowadzanie wojsk odbyło się sprawnie i bez incydentów. Plany ewakuacji opracowali Rosjanie i zrobili to dość racjonalnie. Wszystkie trasy przejazdu szły po jak najkrótszej linii prosto na wschód lub – w przypadku garnizonów pomorskich – na północ.
Pierwsze jednostki opuściły Polskę jeszcze nieoficjalnie w roku 1989, ale za początek operacji formalnie uznaje się 8 kwietnia 1991 r., kiedy z Bornego Sulinowa wyjechał dywizjon rakiet taktycznych R-300 ze 116 Orszańskiej Brygady Rakiet Operacyjno-Taktycznych przystosowanej do odpalania rakiet z głowicami jądrowymi. Broń jądrowa znajdowała się na terytorium Polski, choć nie wiadomo dokładnie w jakiej ilości – ostrożnie szacuje się, że na lotniskach w Bagiczu, Szprotawie i Chojnie znajdowało się ok. 300 ładunków. I nie było to nielegalne: 25 lutego 1967 r. minister obrony PRL Marian Spychalski podpisał w Moskwie porozumienie ze swoim odpowiednikiem Andriejem Grieczką. W teczce tzw. operacji „Wisła” zachowały się nawet upoważnienia do odbioru głowic wydane polskim oficerom przez Sztab Generalny Wojska Polskiego, kody zezwalające na ich zastosowanie i lista 12 najwyższych rangą wojskowych dopuszczonych do tajemnicy. Po 8 kwietnia 1991 r. najprawdopodobniej ładunków jądrowych jednak już nie było.
Od tamtego dnia do 15 listopada roku następnego terytorium Polski opuszczały w pierwszej kolejności regularne jednostki bojowe. Ostatnia z nich przekroczyła granicę Polski nawet przed wyznaczonym czasem: 28 października 1992 r. wypłynęła w morze 24 Brygada Kutrów Rakietowo- Torpedowych Floty Bałtyckiej ze Świnoujścia. Od 15 listopada przez kolejne dziesięć miesięcy wyjeżdżały z Polski pozostałe jednostki. Co ciekawe, żołnierze przy ewakuacji korzystali – odpłatnie – z taboru Polskich Kolei Państwowych.
Szkody za 6 miliardów
17 września 1993 r. dowódca Grupy Północnej gen. Leonid Kowaliow na dziedzińcu Belwederu zameldował prezydentowi Lechowi Wałęsie o zakończeniu wyprowadzania wojsk z terenu Polski. 18 września o godz. 5.30 z warszawskiego Dworca Wschodniego pociągiem w kierunku Moskwy odjechało już tylko 24 oficerów, w tym pięciu generałów. Oficjalnie był to koniec sowieckiej obecności militarnej nad Wisłą, choć nieoficjalnie rosyjskie placówki – w Czeremsze, Warszawie i Zbąszynku – funkcjonowały do 1994 r. Należały one do Misji Wojskowej Federacji Rosyjskiej nadzorującej ewakuację armii z terytorium zjednoczonych już Niemiec.
Ślady sowieckiej obecności były jednak widoczne jeszcze długo. Według ekspertów ani jedna z pozostałych nieruchomości nie nadawała się do natychmiastowego wykorzystania. Po pierwsze, były zrujnowane, po drugie zaś brakowało im jakiejkolwiek dokumentacji prawnej. Spora bowiem część tych obszarów była wyjęta spod polskiej administracji i formalnie w zasadzie nie istniała. Ale zniszczenia dotyczyły nie tylko obiektów czy budynków, lecz i przyrody. Wiele miejsc znajdowało się na granicy katastrofy ekologicznej – Sowieci budowali źle zabezpieczone składy ropy, paliwa lotniczego i benzyny, które zanieczyszczały ziemię i podziemne ujęcia wody rtęcią, niklem i chromem.
W sporządzonym później raporcie koszty przebywania wojsk ZSRS na ziemiach polskich oszacowano na blisko 6,3 mld zł.
jiw/ skp/