Pozytywnym skutkiem Marca '68 był czerwiec 1989 roku. To był prawdziwy finał tego, co się zaczęło na wielką skalę w 1968 roku - powiedział Adam Michnik w czwartek podczas spotkania na temat 50. rocznicy wydarzeń marcowych na Uniwersytecie Warszawskim.
W czwartek, w ramach obchodów 50. rocznicy Marca '68, w Instytucie Historycznym UW odbyło się spotkanie z Adamem Michnikiem. Rozmowę prowadziła dr Joanna Wawrzyniak z Instytutu Socjologii UW oraz dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN prof. Dariusz Stola.
Michnik, pytany przez dyrektora Muzeum POLIN, czy z perspektywy półwiecza widzi jakieś pozytywne skutki Marca '68, odpowiedział: "Pozytywnym skutkiem Marca '68 roku był czerwiec 1989 roku. To był prawdziwy finał tego, co się zaczęło, dla mnie przynajmniej tak na wielką skalę w 68 roku".
Zdaniem Michnika, w okresie Marca '68 roku w PZPR zarysował się nowy nurt. "To był nurt wewnątrzpartyjny, który już 1968 roku, może nie do końca konsekwentnie, zdefiniował sam siebie jako nurt, który sympatyzował ze zmianami w Czechosłowacji, Praską Wiosną. Ten nurt w 1968 roku przegrał, ale stąd już wiodła droga do tego, co potem zaowocowało Okrągłym Stołem. Już w 1968 roku zarysowały się pierwsze kontury zjawisk, które później tak pozytywnie oddziałały na naszą wolność. Oczywiście pozytywnym skutkiem było też to, że reżim dyktatury pokazał swoją twarz" - powiedział Michnik.
Dodał, że po Marcu '68, paradoksalnie, w pewnych obszarach zwiększyła się wolność słowa, tematy, które wcześniej były niemal całkowicie wyrugowane z dyskursu publicznego, wtedy zaczęły pojawiać się w mediach. "Mnie się wydaje, że to był taki zręczny manewr tej grupy trzymającej władzę, polegający na tym, że pozwolono mówić o sprawach, które przedtem były zakazane. Innym językiem można było mówić o AK, o Państwie Podziemnym, o II Rzeczpospolitej, jakby łatwiej było przyznawać się do czegoś, co było wartościami narodowymi, co przedtem było ścigane, (...) w 1968 r. na tej szali tej kampanii nacjonalistycznej znacznie więcej nagle było wolno" - mówił Michnik.
"Ten kryzys otworzył pewne debaty na pluralizm. To, że w tym samym czasie obok moczarowców i ich pism ukazywała się +Polityka+, która mówiła zupełnie innym językiem, to jakby zdecydowanie poszerzało ten obszar, obszar refleksji w publicznej debacie. To, co z mojego punktu widzenia było najbardziej pozytywne, że to pokolenie dostało baty, a jednocześnie zyskało inną świadomość. Wydaje mi się, że wtedy można szukać korzeni, dwóch czy trzech nawet istotnych prądów, które w przyszłości odegrały istotną rolę" - mówił Michnik, wskazując m.in. na środowisko opozycyjne "komandosów", z którego sam się wywodzi.
"Drugi istotny nurt, to jest to, co się dokonało w obrębie polskiego katolicyzmu. To już był katolicyzm posoborowy, można różnie oceniać postawę episkopatu w 1968 r., chociaż list biskupów w obronie studentów był bardzo ważny, ale jednoznacznie pozytywnie trzeba ocenić postawę posłów katolickich ze Znaku, ich interpelacje i wspaniałe, heroiczne przemówienie Jerzego Zawieyskiego, za które zapłacił tak wysoką cenę" - mówił Michnik.
Jego zdaniem w Polsce, po Marcu' 68 roku, usiłowano "zwalić odpowiedzialność za stalinizm na Żydów", grupa Moczara próbowała zbudować w Polsce "komunizm ksenofobiczny", "komunizm szowinistyczny, który jednocześnie będzie miał jakieś zakorzenienie w polskiej tradycji, historii, społeczeństwie (...) Dla mnie oczywiste było w Marcu’68, że w Polsce dokonuje się proces mentalnej faszyzacji. A jednocześnie miałem przekonanie, że to uderzenie przez odwołanie się do języka faszyzującego jest tak idiotyczne, że musi się źle skończyć. W tym sensie ani przez chwilę nie przestałem być optymistą" - wspominał Michnik.
Jak mówił, obecnie mamy do czynienia z konfliktem pamięci Polaków i Żydów. "W zbiorowej świadomości polskiej okupacja hitlerowska to była walka, podziemie, AK, tajne komplety, zamachy, Szare Szeregi, zamach na Kutscherę, powstanie warszawskie i tak dalej; w pamięci żydowskiej jest tylko Zagłada. (...) To jest strasznie bolesne, kiedy spotykają się nagle ludzie z tych dwóch kręgów. Ja miałem niedawno okazję prowadzić rozmowę (...) moja rozmówczyni, osoba z konspiracji, z Żegoty, która przechowywała Żydów, mówi: +Adam, jak to jest możliwe - przez moje ręce przeszło około 18 osób, i teraz ja mam przepraszać za szmalcowników?+. I ja ją rozumiem" - mówił Michnik.
"Ale znowu ci ludzie, którzy ocaleli cudem, kiedy opuścili getto i przeszli na aryjską stronę, ich jedynym lękiem nie byli Niemcy, którzy ich nie rozpoznawali, tylko polscy szmalcownicy - też ich rozumiem. Tutaj to wymaga ogromnej delikatności i empatii. Miłosz napisał, że największym grzechem XX wieku jest uogólnienie, generalizacja. I tego typu generalizacje są strasznie niebezpieczne. Kiedy ja czytam w polskich gazetach (...), że Polska jest obiektem spisku Berlina, Nowego Jorku i Brukseli (...), to wiem, że elementarna reakcja na to musi być negatywna. A od takiej negatywnej reakcji do uogólnienia antysemickiego już nie jest daleko" - dodał Michnik.
50 lat temu, 8 marca 1968 r., na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym "Dziadów" w inscenizacji Kazimierza Dejmka oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zgromadzeni na wiecu studenci zostali brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz "aktyw robotniczy".
Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z falą studenckich protestów oraz walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy, z powodu której Polskę opuściło kilkanaście tysięcy Żydów. (PAP)
autorzy: Katarzyna Krzykowska, Nadia Senkowska, Agata Szwedowicz
ksi/ nak/ aszw/ itm/tgo/