27.05.2009 Waszyngton (PAP) - Były ambasador USA w Warszawie, Thomas Simmons, wspomina wybory w Polsce 4 czerwca 1989 roku jako wydarzenie przełomowe, które jednak - w opinii ówczesnego rządu amerykańskiego - nie musiało jeszcze rozstrzygać o upadku komunizmu w Europie Wschodniej.
Simmons przypomniał, że w czasie kampanii wyborczej Stany Zjednoczone odwiedził Bronisław Geremek, i "powiedział półżartem, że jeszcze przed obradami Okrągłego Stołu zastanawiali się w Solidarności, gdzie są najwygodniejsze więzienia".
Były ambasador, a obecnie wykładowca na Uniwersytecie Harvarda, powiedział, że amerykańscy obserwatorzy wyborów nie obawiali się, że władze komunistyczne mogą użyć siły w celu zniweczenia ich rezultatów.
"Nie pamiętam, byśmy się tego bali. Była niepewność, ale bez jakiegoś złowrogiego podtekstu. Polacy wykazali wtedy tyle kreatywności, dowiedli, że potrafią wynegocjować prawdziwy kompromis; ufaliśmy, iż nadal będą ją wykazywać. Poza tym wynik wyborów prawdopodobnie dodatkowo zachęcił ówczesnego przywódcę ZSRR, Michaiła Gorbaczowa, aby umyć ręce w sprawie wschodniej Europy, by powiedzieć jej komunistycznym przywódcom, że nie możemy już was uratować, nie możemy sobie z tym poradzić, ponieważ są dowody, że dni komunistycznego reżimu w Europie są policzone" - powiedział Simmons.
Dodał jednak, że w przekonaniu władz USA "nie było wtedy oczywiste", czy, kiedy i w jaki sposób dojdzie do upadku komunizmu w Polsce i w całym regionie.
"4 czerwca nic jeszcze nie było rozstrzygnięte. Komuniści i ich sojusznicy wciąż mieli większość w Sejmie i Jaruzelski został prezydentem. Potrzeba było dopiero dwumiesięcznych negocjacji, by doszło do powstania rządu Mazowieckiego" - powiedział b.ambasador USA w Polsce.
Tomasz Zalewski (PAP)