18.08.2010. Praga (PAP) - Trzymetrowy, drewniany krzyż stanął w nocy z wtorku na środę w czeskim Dobroninie pod Igławą na Wysoczyźnie przy domniemanym masowym grobie zamordowanych po II wojnie światowej Niemców. Postawili go okoliczni mieszkańcy. Przy mogile od poniedziałku pracują śledczy i archeolodzy, mający wyjaśnić, czy spoczywają tam szczątki 15 Niemców, oczekujących wówczas na wysiedlenie. Podejrzewa się, że są to ofiary powojennej zbrodni, dokonanej przez miejscowych Czechów.
Dziennikarz Miroslav Maresz, który jako pierwszy zgłosił policji sprawę domniemanej zbrodni, powiedział, że jest mile zaskoczony gestem mieszkańców; uważa to za symbol pojednania.
Kryminolodzy prowadzą śledztwo w sprawie zbrodni w Dobroninie od września ubiegłego roku. W poniedziałek wykopano pierwsze cztery ciała. Ekipa badawcza na miejscu pozostanie do piątku.
Informacje o domniemanym masowym grobie jako pierwsza podała w swej książce "Bergersdorf" niemiecka pisarka Herma Kennel. Napisała, że między 12 a 19 maja 1945 roku kilkunastu mieszkańców Dobronina zmasakrowało 15 szykujących się do wysiedlenia Niemców. Powyższe informacje policji przekazał Maresz, gromadzący materiały archiwalne na ten temat.
Według Kennel, przygotowujących się do opuszczeniu miejscowości Niemców zaatakowała grupa pijanych, świętujących koniec wojny Czechów. Miejscowi przegnali swych niedawnych sąsiadów do wsi Budinka, tam kazali im wykopać grób, a potem wrzucali do niego zmasakrowane ciała.
Niektórych ofiar od lat bezskutecznie poszukiwano. Po wojnie ich rodziny zostały wysiedlone, wielu osób nie udało się odnaleźć.
Według czeskiego radia publicznego, samo odnalezienie grobu potwierdza zbrodnię z 1945 roku. Winni jednak dotychczas nie zostali ukarani.
Cytowany przez rozgłośnię dziennikarz i dokumentalista Adam Drda tłumaczył, że w dużej mierze przyczyniła się do tego amnestia, obejmująca cały okres wojny i wyzwolenia Czech. Oznacza to, że niektóre wydarzenia, do których doszło, część masakr, które zdarzyły się pod koniec wojny nie były ścigane przez wymiar sprawiedliwości - powiedział.
Owszem - dodał Drda - odbyły się procesy, ale winni nie ponieśli kary. Po dojściu komunistów do władzy w 1948 roku wielu sprawcom udało się kary uniknąć, inni zostali zwolnieni. "Na powojennych ziemiach czeskich po prostu nigdy nie było zbyt wielkiej woli, aby te wydarzenia w jakikolwiek sposób uporządkować i postawić sprawców przed sądem, a w konsekwencji wsadzić do więzienia" - skomentował Drda.
Na mocy tzw. dekretów Benesza (od nazwiska prezydenta Czechosłowacji Edvarda Benesza) do końca 1946 roku z terenów czeskich i słowackich wysiedlono ponad 2 mln Niemców. Około 200 tys. zdecydowało się pozostać.
Michał Zabłocki (PAP)
zab/ cyk/ ap/