Najnowszy numer „Mówią wieki” przypomina historię jednej z najbardziej niszczycielskich broni w historii ludzkości. Jej początki nie zwiastowały tak spektakularnej „kariery” stalowych monstrów.
„W 1914 r. wydawało się, że wojna będzie krótka a opromienione zwycięstwem wojska powrócą do domów najdalej na Wielkanoc następnego roku” stwierdza w artykule wstępnym redaktor naczelny „Mówią wieki” prof. Michał Kopczyński. Jednak już wkrótce, jak przypomina Kopczyński, wojska obu stron „znalazły się w impasie, który miał przerwać nowy wynalazek – czołg”. Historii tego wynalazku w setną rocznicę jego pierwszego zastosowania na polu walki poświęcony jest najnowszy numer miesięcznika „Mówią wieki”.
O początkach prac nad pierwszymi brytyjskimi czołgami pisze Jarosław Centek z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Co zaskakujące pierwsze koncepcje ich użycia kreślił sam Pierwszy Lord Admiralicji Winston Churchill: „czterdzieści lub pięćdziesiąt tych maszyn przygotowanych w tajemnicy i sprowadzonych nocą na pozycje mogłoby pewnie nacierać na nieprzyjacielskie okopy, miażdżąc wszelkie przeszkody i wymiatając okopy ogniem swoich karabinów maszynowych oraz granatami rzucanymi z góry”. Jak zauważa historyk niektóre z nakreślonych przez Churchilla założeń wciąż stosowane są w taktyce wojsk pancernych.
Swój chrzest bojowy czołgi przeszły nad Sommą. Brytyjskie Mark I były jednak powolne, zawodne i niezgrabne. Dopiero pojawienie się przełomowego francuskiego FT-17 rozpoczęło prawdziwą ewolucję tej broni. Historią wielkiej ewolucji czołgów, aż do pojawienia się tak zwanych czołgów pola walki podsumowuje Michał Mackiewicz z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
Nie należy jednak zapominać, że w trakcie I wojny światowej stare żołnierskie zwyczaje kontrastowały z nowoczesną techniką. Szczególnie dobrze widać było te różnice na froncie zachodnim. Artur Bojarski pisząc o bitwie nad Sommą cytuje wspomnienia brytyjskiego żołnierza: „Przy dźwiękach kobzy wyszliśmy z okopów w zwartych szeregach, trzymając odległość jak na ćwiczeniach. Było dość spokojnie dopóki nie osiągnęliśmy niemieckich zasieków. O historii tej bitwy nazywanej „maszynką do mięsa” pisze francuski historyk Jean-Jacques Becker. W jego opinii „była katastrofą bez zwycięzców i przegranych. Dlatego niemal całkiem zniknęła z europejskiej pamięci”.
Swoją prawdziwą niszczycielską siłę czołgi pokazały w trakcie II wojny światowej. Do legendy przeszła największa pancerna bitwa w historii. W lipcu 1943 r. pod Kurskiem starły się najdoskonalsze siły pancerne tej wojny. Przegrana Niemiec oznaczała w dłuższej perspektywie ich klęskę w całej wojnie. Sowieckie zwycięstwo okupione zostało niewyobrażalnymi stratami ludzkimi. Jak przypomina historyk wojskowości Zbigniew Wawer Armia Czerwona straciła pod Kurskiem 1,68 mln żołnierzy.
Jak każda inna broń czołgi wzbudzają fascynację pasjonatów wojskowości. Wielu z nich rekonstruuje zabytkowe pojazdy pancerne. O odbudowie odnalezionego w Afganistanie polskiego czołgu Renault z wojny z bolszewikami pisze Mirosław Zientarzewski z Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej. Na szczególną uwagę zasługują szczegóły podejmowanych przez polskich naukowców badań przypominające prace konserwatorów malarstwa. Inni miłośnicy militariów odtwarzają największe bitwy pancerne w coraz bardziej zaawansowanych symulatorach czołgów. Jak zauważa Andrzej Brzozowski nawet ta pozornie niewinna rozrywka może wywoływać spory na temat pamięci historycznej. W 2012 r. protesty polskich graczy World of Tanks wzbudziło uczczenie w grze sowieckiego zbrodniarza Klimenta Woroszyłowa.
Obchody 1050-lecia chrztu Polski zamyka artykuł mediewisty badającego wczesne dzieje Polski. Paweł Żmudzki z Instytutu Historycznego UW skupia się na biografii Mieszka I i jego domniemanych przodków. Jak zauważa Żmudzki „do historyczności większości szczegółów dotyczących Mieszka I w najdawniejszych źródłach należy podchodzić sceptycznie. Uderzająca jest natomiast zbieżność ideowej wymowy tych przekazów”. Według historyka ich wspólną cechą jest przedstawiania Mieszka jako „krzewiciela i gwaranta cywilizacji we własnym kraju”.
O innym wielkim władcy wprowadzającym nową wiarę pisze Szymon Cydzik. W swoim artykule rozważa drogę cesarza Konstantyna Wielkiego od wyznawcy pogańskiego kultu po obrońcę nowej religii. Za sprawę Stanisława Stabryły przenosimy się w czasy późnej republiki rzymskiej. Ówczesny chaos polityczny wciąż jest przedmiotem badań historyków. Niewiele jest jednak tak odległych wydarzeń, które można zrekonstruować jak pewien incydent z drogi Via Appia w Lacjum z 18 stycznia 52 r. przed Chr., gdy „niespodziewanie spotkały się dwa zbrojne orszaki: jeden towarzyszył Publiuszowi Klodiuszowi Pulchrowi, który starał się o urząd pretora, drugi eskortował Tytusa Anniusza Milona.” Tłem tego wydarzenia były procesy, które ostatecznie doprowadziły do upadku Republiki Rzymskiej.
Miłośnicy skandynawskich sag po raz kolejny otrzymują artykuł Michała Janika poświęcony temu fascynującemu tematowi. Tym razem historyk opowiada o duńskich opowieściach o dynastii Skjoldungów przedstawionej między innymi w pochodzącym z VIII w. poemacie „Beowulf”.
Pasjonaci dziejów gospodarczych otrzymują dwa artykuły. W tekście Gabrieli Fesnak poznajemy poglądy Charlesa Fouriera, jednego z pierwszych teoretyków utopijnego socjalizmu, którego tezy wpłynęły na późniejszych ideologów, takich jak Karol Marks. W drugim z nich poznajemy jedną z najciekawszych postaci amerykańskiego kapitalizmu przełomu XIX i XX w. Hetty Green nazywana „wiedźmą z Wall Street” była pierwszą wielką bizneswoman. Mimo zgromadzenia ogromnego majątku znana była ze swojego skąpstwa. Po jej śmierci agencja Associated Press napisała: „Green była największą damą światowych finansów. Jej fortuna szacowana jest na 100 mln dolarów. Najbogatsza kobieta Ameryki żyła tak skromnie jak pracownica sklepu”. Hetty zmarła 3 lipca 1916 r. Jej śmierć przyciągnęła większą uwagę Amerykanów niż tocząca się wówczas wspomniana bitwa nad Sommą.
W tym samym czasie z pierwszych stron gazet nie schodziła sprawa zatonięcia Lusitanii. Storpedowanie tego luksusowego liniowca wciąż owiane jest tajemnicą, której wyjaśnienia oraz jej konsekwencje przybliża Wojciech Ostrowski.
Mimo że wiek XIX nazywany był wiekiem postępu i nowoczesności to wielką popularnością cieszyła się wówczas jedna z najdziwniejszych i brutalnych rozrywek, czyli tak zwane pokazy dziwolągów, takich jak utrwalony w filmie Davida Lyncha „Człowiek słoń”. Autor zwraca uwagą, że te ślady tej odrzuconej w XX wieku rozrywki są wciąż obecne we współczesnej kulturze: „Czy różnimy się zatem aż tak bardzo od publiczności +freak shows+, gdy oglądamy jeden z wielu popularnych programów o sukcesach medycyny estetycznej? Albo gdy czytamy artykuł w czasopiśmie zachęceni leadem obiecującym opowieść o monstrach?”.
Michał Szukała PAP
ls/