Głównym celem getta ławkowego na uczelniach było wypchnięcie Żydów z Polski. W efekcie miało to pokazywać Żydom, że w Polsce nie mogą zostać i zmusić ich do emigracji – mówi dr hab. Jolanta Żyndul z Żydowskiego Instytutu Historycznego. 80 lat temu, w październiku 1937 r., minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego upoważnił rektorów do wprowadzone przepisów dot. getta ławkowego.
PAP: Dlaczego jesienią 1937 r. minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego pozwolił rektorom uczelni na wprowadzenie getta ławkowego?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Getto ławkowe zostało wprowadzone w październiku 1937 r., dokładnie 5 października, przynajmniej jeśli chodzi o Warszawę. Minister Wojciech Świętosławski dość długo opierał się żądaniom nacjonalistycznych organizacji młodzieżowych i kilkakrotnie powtarzał, że getta nie wprowadzi. Ale w końcu 24 września upoważnił rektorów do wprowadzenia zarządzeń porządkowych dla uspokojenia sytuacji na polskich uczelniach wyższych.
Tak więc był to dość długotrwały proces w tym sensie, że pierwsze próby wprowadzenia getta ławkowego były podejmowane już w 1935 r. Najogólniej rzecz biorąc wiązało się to z przełomem w historii Polski, który nastąpił po śmierci Józefa Piłsudskiego, z przechodzeniem na pozycje nacjonalistyczne i antysemickie rządów pułkowników.
PAP: Jak sytuacja studentów żydowskich przedstawiała się w latach 30. w innych krajach Europy?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Sytuacja żydowskich studentów w tym czasie pogorszyła się w wielu krajach. W 1933 r. wprowadzono oficjalnie numerus clausus w Niemczech, wcześniej już działał w Rumunii i na Węgrzech. Sytuacja w Polsce była jednak o tyle wyjątkowa, że przerodziła się w falę bardzo ostrych zajść na uniwersytetach.
PAP: Antysemickie nastroje na uczelniach można zauważyć od lat 30. Co wywołało falę antysemityzmu w środowisku akademickim?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Antysemityzm na uniwersytetach był powiązany z antysemityzmem w całym kraju, rozwijał się w ścisłej korelacji z innymi procesami społecznymi. Od początku lat 30. można było zanotować w społeczeństwie polskim narastanie antysemickich nastrojów. Dopóki żył Piłsudski, te nastroje były przez władze pacyfikowane, jednak po śmierci Piłsudskiego ujawniły się z ogromną siłą. Podobnie było na uczelniach, gdzie zajścia rozpoczęły się właściwie na przełomie lat 20. i 30. Podczas antyżydowskich wystąpień na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie w 1931 r. zginął student Stanisław Wacławski. Później Młodzież Wszechpolska i studenckie organizacje narodowe w rocznicę jego śmierci, czyli 10 listopada, urządzały demonstracje ku jego pamięci i był to moment, w którym eskalowała się antyżydowska przemoc.
Antysemityzm lat 30. w bardzo dużym stopniu był generowany przez kryzys gospodarczy. Dwa miejsca, gdzie najsilniej przejawiał się w przestrzeni społecznej, to handel, targ, czyli tam, gdzie spotykali się żydowscy drobni handlarze oraz chłopi i niższe warstwy społeczne, a z drugiej strony uniwersytety, gdzie kształci się elita. Wielu się wydawało, że usunięcie Żydów z handlu i wolnych zawodów może rozwiązać problemy wynikające z przedłużającego się kryzysu.
Narastanie antysemityzmu wśród drobnomieszczaństwa i wśród inteligencji dokonało się po śmierci Piłsudskiego, ale powiedziałabym więcej, że stało się to już po dojściu do władzy premiera Sławoja Składkowskiego, czyli po upadku rządu Mariana Kościałkowskiego. Kościałkowski jeszcze próbował nastroje antysemickie pacyfikować, ale od 1936 r., kiedy zaczyna się flirt Rydza-Śmigłego z narodowcami i z młodzieżą narodową, ta antysemicka fala nie ma już żadnej zapory.
Dr hab. Jolanta Żyndul: Antysemityzm lat 30. w bardzo dużym stopniu był generowany przez kryzys gospodarczy. Dwa miejsca, gdzie najsilniej przejawiał się w przestrzeni społecznej, to handel, targ, czyli tam, gdzie spotykali się żydowscy drobni handlarze oraz chłopi i niższe warstwy społeczne, a z drugiej strony uniwersytety, gdzie kształci się elita.
PAP: Z czym w praktyce wiązało się wprowadzenie getta ławkowego na uczelniach?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Promotorom getta ławkowego chodziło o rozdzielenie w salach studentów. Oczywiście w małych salach, na seminariach czy na ćwiczeniach, rozdzielenie było właściwie niemożliwe. Natomiast w dużych salach wykładowych, w audytoriach, walczono o to, żeby studenci żydowscy siedzieli po lewej, patrząc od strony katedry, a studenci chrześcijańscy po prawej stronie. Oczywiście na różnych uczelniach mogło to inaczej wyglądać, bo zazwyczaj wydzielano jeszcze miejsca stojące dla tych, którzy nie chcieli usiąść ani po jednej, ani po drugiej stronie.
Po wydaniu rozporządzenia wezwano wszystkich studentów Uniwersytetu Warszawskiego do tego, żeby złożyli swoje książeczki studentów. Wstemplowano im oznaczenia miejsc siedzenia po parzystej, czyli prawej lub nieparzystej czyli lewej stronie.
Jeżeli studenci żydowscy nie stosowali się do wezwań, a później rozporządzenia rektora, dochodziło do strasznych sytuacji przeciągania osób na drugą stronę, wyrzucania ich z sal bądź niewpuszczania na wykłady. Fizyczna przemoc wobec żydowskich studentów stanęła na porządku dziennym. Na Uniwersytecie Warszawskim zorganizowano w 1938 r. „dzień bez Żydów”, a były nawet żądania „tygodnia bez Żydów”. Antyżydowskie wystąpienia studentów spod znaku Stronnictwa Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej czy ONR przenosiły się często poza teren uczelni.
Sama akcja, która wyrażała się w getcie ławkowym, była absurdalna. Nie chodziło tak naprawdę o segregację młodzieży, chociaż też podawano takie uzasadnienia: przecież w jednej ławce zawiązują się przyjaźnie i trzeba chronić polską młodzież przed kontaktami z Żydami.
Ale cele były inne – chodziło o to, żeby zniechęcić studentów żydowskich do studiowania. Kiedy już zaprowadzono getto ławkowe, a liczba studentów żydowskich na uczelniach zaczęła spadać także w wyniku stosowania numerus clausus, zaczęto wysuwać dalsze żądania – np. żądanie numerus nullus, czyli całkowitego zaprzestania przyjmowania studentów żydowskich na polskie uczelnie. To była akcja zwrócona przeciwko inteligencji żydowskiej, tak jak akcja „nie kupuj u Żyda”, „swój do swego po swoje” była zwrócona przeciwko drobnomieszczaństwu żydowskiemu. Głównym celem było w ogóle wypchnięcie Żydów z Polski. W efekcie miało to pokazywać Żydom, że w Polsce nie mogą zostać i zmusić ich do emigracji.
PAP: Czy do wprowadzenia getta ławkowego byli zobowiązani wszyscy rektorzy? Czy zdarzały się przykłady sprzeciwu rektorów wobec tego zarządzenia?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Rektorzy nie byli zmuszeni do wprowadzenia getta ławkowego. Minister w swoim rozporządzeniu dał rektorom prawo do wydania rozporządzeń, które oni uznają za stosowne. Jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego, odbyła się konferencja rektorów, którzy uznali, że wprowadzenie getta ławkowego uspokoi młodzież akademicką i spowoduje, że tryb studiowania wróci na swoje normalne tory. W poprzednim roku akademickim uniwersytety notorycznie były sceną antyżydowskich burd, siłowego zajmowania gmachów akademickich, jak np. na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie okupowano Audytorium Maximum. Stale zawieszano wykłady. Rektorzy w poczuciu bezradności wobec bardzo rozpolitykowanej młodzieży uważali, że to w jakiś cudowny sposób zaprowadzi spokój na uniwersytetach.
Natomiast nie sądzę, żeby wśród rektorów był szczególny pęd do wprowadzania getta ławkowego, była to raczej kapitulacja. Ale nie wszyscy się poddali. Rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie prof. Stanisław Kulczyński podał się do dymisji 7 stycznia 1938 r., nie chcąc ulec żądaniom studentów. Tego samego dnia prorektor podpisał zarządzenie wprowadzające getto ławkowe. Presji nie uległ rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który w końcu listopada 1937 r. zapowiedział, że nie wprowadzi zarządzeń porządkowych.
PAP: Jak na getto ławkowe reagowali studenci?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Można przyjąć, że większość młodzieży akademickiej w drugiej połowie lat 30. skłaniała się bardziej ku organizacjom nacjonalistycznym, które były promotorami getta ławkowego. Oczywiście piłsudczycy i lewica mieli wpływy na uniwersytetach i ta część studentów protestowała, stojąc podczas wykładów. Często to oni także stawali się obiektem ataków narodowców. Żydowscy studenci próbowali się bronić, ale mieli niewielkie pole manewru.
PAP: Która z uczelni wprowadziła getto ławkowe jako pierwsza?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Smutne pierwszeństwo przypada Warszawie. To tutaj rektorzy szkół wyższych – Uniwersytetu Józefa Piłsudskiego, Politechniki Warszawskiej, Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i Szkoły Głównej Handlowej – wprowadzili getto najwcześniej, choć już wcześniej Politechnika Lwowska sankcjonowała segregację w salach wykładowych.
PAP: Na której uczelni rozporządzenia dyskryminujące Żydów były na największą skalę?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Obok Warszawy to właśnie Lwów był miastem, gdzie stosunki między studentami polskimi i żydowskimi były bardzo napięte. W roku akademickim 1938/1939 aż trzech studentów żydowskich we Lwowie straciło życie w wyniku antyżydowskiej przemocy.
PAP: Czy wprowadzenie getta ławkowego obejmowało wszystkie kierunki studiów, czy ograniczało się do jakichś konkretnych?
Dr hab. Jolanta Żyndul: To rozporządzenie dotyczyło wszystkich kierunków, ale skala wystąpień związanych z wprowadzeniem getta ławkowego była największa na medycynie i prawie, bo w tych obszarach, w tych zawodach, podejmowano najostrzejsze próby wyeliminowania Żydów.
PAP: Czy poza studentami dyskryminowani byli również profesorowie pochodzenia żydowskiego?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Getto ławkowe było tylko środkiem do celu, a celem głównym była tzw. polskość wyższych uczelni i wyeliminowanie Żydów ze środowiska inteligencji w Polsce, więc akcja antysemicka w szkołach wyższych zwracała się też przeciw profesorom żydowskiego pochodzenia. W prasie akademickiej drukowano np. skrzętnie zestawiane listy pracowników akademickich pochodzenia żydowskiego, które obejmowały około 150 nazwisk. A ponieważ zdarzały się pomyłki, przepraszano potem niesłusznie „posądzonych” profesorów. Te interwencje zainteresowanych musiały być tak samo przykre jak owe listy.
Dochodziło też do napadów na profesorów. Jeszcze w 1934 r. głośna była sprawa pobicia prof. Marcelego Handelsmana, wówczas dziekana Wydziału Humanistycznego na Uniwersytecie Warszawskim. Na marginesie warto przypomnieć, że Wydział Humanistyczny był jednym z miejsc, gdzie podniósł się sprzeciw wobec antyżydowskich działań na uczelniach, a Rada Wydziału wystosowała do rektora Uniwersytetu protest przeciwko gettu ławkowemu, uznając je za sprzeczne z konstytucją, moralnością i budzące zastrzeżenia pod względem wychowawczym.
PAP: Jak opinia publiczna i różnego rodzaju środowiska reagowały na sprawę dyskryminacji Żydów na uczelniach?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Profesorzy na Uniwersytecie Warszawskim, ale też i w innych szkołach wyższych protestowali przeciwko gettu ławkowemu. Bardzo znaną osobą, która wypowiadała się w prasie na ten temat był prof. Tadeusz Kotarbiński. Drugą osobą ostro występującą przeciwko gettu ławkowemu był prof. Uniwersytetu Warszawskiego na Wydziale Lekarskim – prof. Mieczysław Michałowicz, pediatra. Ale w gruncie rzeczy nieliczni decydowali się na sprzeciw. A zdarzali się też tacy, którzy popierali getto ławkowe. Taką postacią jest prof. Roman Rybarski z Wydziału Prawa. W pewnym momencie nawet zarzucano mu, że oblał wszystkich żydowskich studentów z trzeciego roku prawa z powodu ich oporu przeciwko getto ławkowemu. Środowisko się podzieliło, ale sprawa nie stanęła na ostrzu noża, większość nie chciała się w to mieszać i udawała, że nie widzi, co robią studenci.
Sprzeciw wobec getta ławkowego znalazł oddźwięk w pracach posłów i senatorów żydowskich, wśród których był profesor Uniwersytetu Warszawskiego – Mojżesz Schorr. Zwracali się oni do ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego z prośbami o interwencję na uniwersytetach. Te protesty nie miały wielkiego wpływu na rzeczywistość, podobnie jak żydowski strajk w październiku 1937 r.
Getto ławkowe nie było zresztą jedyną sprawą, która angażowała wówczas żydowską opinię publiczną. Lata 1935 i 1936 to fala pogromów w Polsce. W Sejmie odbywały się dyskusje nad ograniczeniem praw ludności żydowskiej. Rok 1936 r. upłynął pod znakiem dyskusji o uboju rytualnym. Za chwilę dojdzie kwestia ograniczenia liczby Żydów nie tylko na uczelniach, ale też w niektórych wolnych zawodach, przede wszystkim adwokaturze i w zawodach medycznych. Sprawa getta ławkowego w gruncie rzeczy ginęła w powodzi innych zagrożeń, które się wówczas ujawniały.
PAP: Czy poza gettem ławkowym istniały inne formy dyskryminacji studentów pochodzenia żydowskiego?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Na uczelniach już wcześniej pojawiały się próby wprowadzenia tzw. paragrafu aryjskiego. Ale dopiero po tym, jak została zmieniona ustawa o szkolnictwie wyższym w 1937 r., do statutów stowarzyszeń uniwersyteckich, np. samopomocowych, zaczęto coraz częściej wprowadzać tzw. paragraf aryjski, mówiący o tym, że Żydzi nie mogą być ich członkami. Niektóre organizacje nawet wprowadzały tzw. zaostrzony paragraf aryjski, który mówił o tym, że trzeba sprawdzać pochodzenie do trzeciego pokolenia. Uczelnie dopuściły więc stosowanie kryterium rasowego. Na wielu wydziałach obowiązywał oficjalny lub faktyczny numerus clausus, czyli procentowe ograniczenie liczby przyjmowanych studentów żydowskich. Ci, którzy się nie dostali, musieli podejmować zagraniczne studia i potem walczyć o nostryfikację dyplomów w Polsce. Dyskryminacji doświadczali też żydowscy studenci medycyny, którym odmawiano prawa do zaliczania zajęć z anatomii, dopóki nie zostaną dostarczone „żydowskie” zwłoki do badań w prosektorium.
Dr hab. Jolanta Żyndul: Jak pisała Maria Dąbrowska w artykule z listopada 1936 r., zatytułowanym „Doroczny wstyd”, antyżydowskie ekscesy, które powtarzały się na początku każdego roku akademickiego, urągały nie tylko cywilizacji, ale też elementarnym uczuciom ludzkim i obywatelskim, tym bardziej, że były dziełem elity umysłowej. Postrzegała je nie tylko jako hańbę polskich uniwersytetów, ale i całej Polski.
PAP: Jakie dziś znaczenie dla środowiska akademickiego powinna mieć pamięć o atmosferze panującej na uczelniach pod koniec lat 30.?
Dr hab. Jolanta Żyndul: Jak pisała Maria Dąbrowska w artykule z listopada 1936 r., zatytułowanym „Doroczny wstyd”, antyżydowskie ekscesy, które powtarzały się na początku każdego roku akademickiego, urągały nie tylko cywilizacji, ale też elementarnym uczuciom ludzkim i obywatelskim, tym bardziej, że były dziełem elity umysłowej. Postrzegała je nie tylko jako hańbę polskich uniwersytetów, ale i całej Polski.
I to jest hańba, o której nie możemy zapominać, szczególnie obecnie w obliczu narastania nacjonalistycznych postaw wśród młodzieży uniwersyteckiej. Po drugie, bardzo dobrze jest się chwalić, że ten czy inny wielki uczony żydowski, który zrobił międzynarodową karierę naukową, kształcił się lub pracował na polskim uniwersytecie. Wszyscy się chętnie do niego przyznają. Nie pamięta się z reguły, że ta polska rzeczywistość uniwersytecka była dla żydowskich studentów i profesorów bardzo trudna. Po trzecie, myślę, że dobrze jest pamiętać o tej atmosferze i tych wydarzeniach także w kontekście wprowadzania polityki na uniwersytet, bo rozhuśtanie nastrojów może prowadzić do takich właśnie sytuacji. Z mojego punktu widzenia to jest dzisiaj ta przestroga.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
mjs/ls