Zwycięstwo sprawiło, że Polacy po raz pierwszy od dawna pojawili się na ustach zachodniej opinii publicznej jako ci, którzy dokonali tego, czego nie mógł dokonać nikt przed nimi– mówi PAP dr hab. Tadeusz Paweł Rutkowski z Instytutu Historycznego UW.
PAP: 2. Korpus Polski został przerzucony do Włoch na początku 1944 r. Jak wówczas dowódcy alianccy postrzegali tę formację złożoną z żołnierzy, którzy w zdecydowanej większości jeszcze nigdy nie walczyli na froncie?
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Wydaje się, że nie byli pewni tego, jak 2. Korpus spisze się podczas walki. Należy pamiętać, że sytuacja polityczna Polski była już wówczas bardzo trudna. Kilka miesięcy wcześniej odbyła się konferencja w Teheranie. Wprawdzie ustalenia, które zapadły podczas tych rozmów, nie były jeszcze znane, ale pojawiało się już wiele niepokojących informacji na temat stosunku sowietów i zachodu do sprawy polskiej. Takie informacje napływały do 2. Korpusu. Sam gen. Władysław Anders również dość wyraźnie angażował się politycznie w celu zmiany kierunku polityki polskiej wobec Związku Sowieckiego. Próbował wpływać w tym celu na kształt rządu i politykę rządu. Już od jesieni 1942 r. tworzyła się wokół niego swego rodzaju grupa polityczna. Jego rola w kryzysie po śmierci gen. Władysława Sikorskiego w lipcu 1943 r. była już bardzo wyraźna.
Pojawiały się też obawy, czy żołnierze, którzy w dużej części wywodzili się z kresów wschodnich i przeszli przez niewolę oraz łagry sowieckie, będą chcieli się bić. Na ich postawę mogły wpływać także niemieckie działania propagandowe, których celem miało być pokazanie „prawdziwej polityki Zachodu wobec Polski” i zagrożenia sowieckiego. Oczywiście nie oznaczało to, że alianccy dowódcy bali się, iż połowa Korpusu przejdzie na drugą stronę frontu.
Pojawiała się również coraz silniejsza presja ze strony propagandy sowieckiej. W październiku 1943 r. tworzone u boku Armii Czerwonej oddziały tzw. Ludowego Wojska Polskiego wzięły udział w bitwie pod Lenino. Propaganda Kremla szeroko propagowała ten fakt, aby pokazać, że polscy żołnierze w ZSRS bardzo szybko przystępują do walki, podczas gdy ci, którzy wyszli do Iranu, nie chcą bić się z Niemcami. Wydaje się, że te działania sowieckiej propagandy do pewnego stopnia wpływały na podjętą przez gen. Andersa decyzję o użyciu Korpusu pod Monte Cassino.
W marcu 1944 r. gen. Anders samodzielnie podjął decyzję o przyjęciu brytyjskiej propozycji udziału w walce. Nie konsultował jej z naczelnym wodzem WP, gen. Kazimierzem Sosnkowskim. Było to później powodem wielu sporów. Brytyjczycy proponowali 2. Korpusowi frontalny atak na klasztor na Monte Cassino i drogę na Piedimonte. Już wówczas było wiele przesłanek do stwierdzenia, że sens takiej operacji jest ograniczony i wiąże się ona z wielkimi stratami po stronie atakujących. Wydaje się, że gen. Anders zgadzając się na udział w tej operacji, brał pod uwagę dwa zasadnicze argumenty. Po pierwsze, dążył do tego, by udział polskich żołnierzy w walkach był zauważalny dla opinii publicznej Zachodu. W analizach polskiego udziału w tej bitwie często nie uwzględnia się, że uderzenie na innym odcinku, np. tym, na którym w tym samym okresie atakowali Francuzi, przyniosłoby porównywalne straty, ale efekt propagandowy i polityczny byłby prawie żaden. Dzięki podjęciu decyzji o ataku na klasztor żołnierz polski na krótko zagościł na pierwszych stronach gazet w państwach zachodnich, a to mogło korzystnie wpłynąć na sprawę polską.
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Wydaje się, że gen. Anders zgadzając się na udział w operacji, brał pod uwagę dwa zasadnicze argumenty. Po pierwsze, dążył do tego, by udział polskich żołnierzy w walkach był zauważalny dla opinii publicznej Zachodu. W analizach polskiego udziału w tej bitwie często nie uwzględnia się, że uderzenie na innym odcinku, np. tym, na którym w tym samym okresie atakowali Francuzi, przyniosłoby porównywalne straty, ale efekt propagandowy i polityczny byłby prawie żaden. Dzięki podjęciu decyzji o ataku na klasztor żołnierz polski na krótko zagościł na pierwszych stronach gazet w państwach zachodnich, a to mogło korzystnie wpłynąć na sprawę polską.
PAP: Wydaje się jednak, że przyjęta przez aliantów strategia działań była nieprzemyślana. Przykładem może być choćby bombardowanie klasztoru, które natychmiast zostało wojskowo i propagandowo wykorzystane przez Niemców…
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Cały front włoski jest oceniany jako źle dowodzony. Uważa się, że alianci nie potrafili poradzić sobie z brakiem możliwości pełnego wykorzystania przewagi technicznej, której znaczenie w trudnym terenie Półwyspu Apenińskiego było ograniczone. Jeden z niemieckich dowódców żartował, że dostał się do niewoli, ponieważ jego armacie zabrakło pocisków, a jego przeciwnikom nie zabrakło nowych czołgów na miejsce zniszczonych przez niego. Alianci nie potrafili użyć taktycznych metod prowadzenia boju. Bombardowanie klasztoru jest tego najlepszym świadectwem i przejawem bezradności. Majowe uderzenie na całym froncie było próbą zaangażowania wszystkich sił niemieckich. Wcześniej próbowano uderzać tylko na klasztor, a to powodowało ogromne straty oddziałów, które atakowały przed żołnierzami 2. Korpusu.
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Cały front włoski jest oceniany jako źle dowodzony. Uważa się, że alianci nie potrafili poradzić sobie z brakiem możliwości pełnego wykorzystania przewagi technicznej, której znaczenie w trudnym terenie Półwyspu Apenińskiego było ograniczone. Jeden z niemieckich dowódców żartował, że dostał się do niewoli, ponieważ jego armacie zabrakło pocisków, a jego przeciwnikom nie zabrakło nowych czołgów na miejsce zniszczonych przez niego.
PAP: Niemcy mieli lepszy plan wykorzystania swoich sił…
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Potrafili optymalnie wykorzystać naturalne uwarunkowania terenu oraz właściwości swojej broni, głównie maszynowej i stromotorowej (moździerzy). Niemal nie używali czołgów, które nie sprawdzały się w takim terenie. Przełamanie takiej obrony było niemal niemożliwe. W końcu Niemcom po prostu zabrakło sił. 1 Dywizja Spadochronowa, która broniła się przed Polakami, była skrajnie wyczerpana. Jej żołnierze bronili się w fatalnych warunkach w bunkrach i nie mieli jakichkolwiek rezerw. Stąd decyzja o wycofaniu się z ruin klasztoru.
PAP: Podczas rozmowy z gen. Andersem naczelny wódz gen. Sosnkowski stwierdził, że dowódcy 2. Korpusu „śni się biały pióropusz”. Skąd tak negatywna reakcja na przyjęcie propozycji złożonej przez brytyjskich dowódców? Wydaje się, że Sosnkowski zupełnie nie wziął pod uwagę wspomnianych czynników, którymi przy podejmowaniu decyzji kierował się Anders.
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: W tamtym czasie prasa w Wielkiej Brytanii i USA nie pisała o sprawie polskiej prawie w ogóle, a jeśli już, to zgodnie z tezami propagandy sowieckiej. Zdobycie Monte Cassino sprawiło, że Polacy po raz pierwszy od długiego czasu pojawili się na ustach zachodniej opinii publicznej w pozytywnym świetle, jako ci, którzy dokonali tego, czego nie mógł dokonać nikt przed nimi. Oczywiście z punktu widzenia sytuacji politycznej Polski zwycięstwo z maja 1944 r. nie mogło niczego zmienić. Ale chyba poprawiło sytuację żołnierzy 2. Korpusu. Zaczęli być cenieni przez alianckich dowódców. Po wojnie stali się kombatantami i nie zostali przymusowo odesłani do Polski rządzonej przez komunistów, ale zdecydowano, że będą mogli pozostać w Wielkiej Brytanii lub udać się do innych krajów. Oczywiście ich sytuacja wówczas nie była dobra, jednak możemy sobie wyobrazić jeszcze gorszy scenariusz ich losów.
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: W tamtym czasie prasa w Wielkiej Brytanii i USA nie pisała o sprawie polskiej prawie w ogóle, a jeśli już, to zgodnie z tezami propagandy sowieckiej. Zdobycie Monte Cassino sprawiło, że Polacy po raz pierwszy od długiego czasu pojawili się na ustach zachodniej opinii publicznej w pozytywnym świetle, jako ci, którzy dokonali tego, czego nie mógł dokonać nikt przed nimi.
Sosnkowski czuł się zlekceważony i uważał, że udział w bitwie jest bezsensownym wytracaniem żołnierzy Korpusu. Warto zwrócić uwagę, że straty 2. Korpusu mierzone liczbami bezwzględnymi nie porażają. Dużo żołnierzy straciliśmy pod Falaise, w Holandii, a tym bardziej pod Lenino, gdzie były one proporcjonalnie większe niż 2. Korpus. Jeśli jednak spojrzymy na straty wśród oddziałów bezpośrednio biorących udział w walce, to wyłania się z tego dramatyczny bilans strat. Na pewien czas Korpus stracił możliwości bojowe. Pamiętajmy, że nie posiadał źródeł czerpania uzupełnień. To zmieni się dopiero pod koniec 1944 r., gdy do Korpusu zaczną przybywać Polacy uwolnieni z niewoli niemieckiej. Jeszcze jedna tak krwawa bitwa i Korpus przestałby istnieć jako jednostka odgrywająca samodzielną rolę militarną.
PAP: Oprócz ogromu strat ludzkich często zwraca się uwagę na charakter żołnierzy 2. Korpusu, który był nazywany „wojskiem inteligenckim”. Podkreśla się, że gen. Sosnkowski nie chciał wykrwawić formacji, którą uważał za przyszłą elitę odrodzonej Polski.
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Z całą pewnością gen. Sosnkowski wyrażał taki pogląd. Już od jesieni 1943 r. uważał, że w obliczu kolejnego zaboru i sowietyzacji Polski konieczne będzie chronienie „substancji ludzkiej”. Był to niezwykle inteligentny człowiek. Jego słabością była nieumiejętność forsowania swoich poglądów i w odpowiednim momencie uderzenia pięścią w stół. Często ulegał presji innych dowódców i polityków. Sosnkowski wychodził z założenia, że sprawa polska może się rozstrzygnąć wyłącznie na arenie międzynarodowej, w ramach stosunków dyplomatycznych między mocarstwami lub konfliktu wojennego, który mógłby ich podzielić. Sądził, że wysiłek militarny Polski w tym momencie nie jest kluczowy.
Dlatego krytycznie spoglądał na takie działania jak Akcja „Burza” czy walki o Monte Cassino. Jego zdaniem nie prowadziły one do zmiany sytuacji politycznej Polski i osłabiały polski potencjał ludzki. 2. Korpus Polski jest postrzegany jako inteligencki, ale dotyczyło to głównie kadry oficerskiej. Większość żołnierzy stanowili zwyczajni ludzie, chłopi, a także Żydzi i Ukraińcy. Z tej liczby większość przeszła przez „etap formacyjny”, jakim był pobyt w sowieckich więzieniach i łagrach. Byli więc elitą polskich patriotów. Wybicie Korpusu z punktu widzenia racjonalnej polityki nie było celowe.
PAP: Czy można powiedzieć, że to wówczas, wiosną 1944 r., rozpoczął się kryzys polityczny, który jesienią roku 1944 doprowadził do odejścia gen. Sosnkowskiego ze stanowiska naczelnego wodza?
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Nie wyolbrzymiałbym konfliktu pomiędzy Andersem a Sosnkowskim. Anders był człowiekiem bardzo ambitnym, o wielkim poczuciu swojej wartości i umiejętności. Sosnkowski miał nad nim przewagę stopnia, wieku i doświadczenia wojskowego. Nie oznacza to jednak, że spór o Monte Cassino w decydujący sposób wpłynął na ich relacje. Było to raczej odmienne spojrzenie na to zagadnienie. W podobny sposób patrzyli na wiele innych spraw, m.in. Powstanie Warszawskie i politykę prowadzoną przez dowództwo Armii Krajowej. Uważali, że współpraca AK z Sowietami nie może przynieść jakichkolwiek pozytywnych rezultatów. Prowadzili działania znajdujące się w przestrzeni pomiędzy polityką bieżącą a dalekowzroczną. Wówczas, ale i dziś również żyjemy w przestrzeni złożonej w dużej mierze złożonej z symboli. Były nimi właśnie Monte Cassino czy Powstania Warszawskie.
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Nie wyolbrzymiałbym konfliktu pomiędzy Andersem a Sosnkowskim. Anders był człowiekiem bardzo ambitnym, o wielkim poczuciu swojej wartości i umiejętności. Sosnkowski miał nad nim przewagę stopnia, wieku i doświadczenia wojskowego. Nie oznacza to jednak, że spór o Monte Cassino w decydujący sposób wpłynął na ich relacje. Było to raczej odmienne spojrzenie na to zagadnienie. W podobny sposób patrzyli na wiele innych spraw, m.in. Powstanie Warszawskie i politykę prowadzoną przez dowództwo Armii Krajowej. Uważali, że współpraca AK z Sowietami nie może przynieść jakichkolwiek pozytywnych rezultatów.
Jakie byłyby konsekwencje wycofania 2. Korpusu z walki na początku 1944 r.? Pamiętajmy, że kilka miesięcy wcześniej, w lutym 1944 r., Churchill powiedział w Izbie Gmin, że powojenna granica Polski będzie w przybliżeniu oparta o linię Ribbentrop-Mołotow, choć oczywiście nie użył takiego określenia. Można było trzasnąć drzwiami i powiedzieć, że nie będziemy walczyć. Podobne argumenty mogłyby przyświecać rezygnacji z wybuchu powstania w Warszawie. Z ludzkiego punktu widzenia sytuacja Polski byłaby nieporównywalnie lepsza, ale pojawiłby się zarzut, że stchórzyliśmy, nie byłoby punktu odniesienia dla dumy narodowej, budowania mitu polskiej walki o niepodległość. To kwestie nie do wyważenia, bo trudno odpowiedzieć na pytanie, jak wiele ludzkich istnień można kłaść na szali, aby tworzyć mit. Ale wiosną i latem1944 r. wciąż jednak była nadzieja. Wciąż można było sądzić, że coś uda się ugrać.
PAP: Wracając do spraw wojskowych. Czy operacja na Linii Gustawa zakończyła się pełnym sukcesem? Droga na Rzym została otwarta, ale siły niemieckie nie zostały zupełnie zniszczone i kampania włoska trwała jeszcze rok…
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Przez niezwykle zacięty, obiektywnie patrząc bohaterski opór, ugrali bardzo dużo. Obrona Linii Gustawa pozwoliła na przygotowanie kolejnej rubieży. Nieco później siły alianckie na froncie włoskim zostały osłabione z powodu wycofania części sił do południowej Francji. W efekcie nie został wypełniony cel, który początkowo stawiano frontowi włoskiemu, czyli szybkie zajęcie Włoch i wyjście na „miękkie podbrzusze” Niemiec oraz krajów Europy Południowo-Wschodniej. O porażce tych planów zdecydowało też kunktatorstwo Amerykanów na przyczółku pod Anzio, którego celem było obejście niemieckich umocnień. Tymczasem Niemcy ściągnęli posiłki i niemal zepchnęli Amerykanów do morza. Zamiast obejść Linię Gustawa i ruszyć na Rzym, sami znaleźli się w ogromnych tarapatach.
PAP: Po bitwie o Monte Cassino pojawiły się pierwsze spory o jej znaczenie i sensowność. Toczyły się zarówno w PRL po 1956 r., jak i na emigracji. Dlaczego komuniści, mimo wszystko, pozwalali na publikacje o Monte Cassino i traktowali tę bitwę inaczej niż pozostałe działania Polskich Sił Zbrojnych?
Dr hab. Tadeusz P. Rutkowski: Dzieło Melchiora Wańkowicza ukazało się w PRL dopiero w 1957 r. Wcześniej nie było to możliwe. Również w kolejnych latach ukazywały się tylko „Szkice spod Monte Cassino”, czyli okrojona wersja jego dzieła. Zaczęto je wydawać regularnie dopiero, począwszy od lat siedemdziesiątych.
Bitwa nie była więc w pierwszej połowie istnienia PRL propagowana tak bardzo, jak mogłoby się wydawać z dzisiejszej perspektywy. Wspominanie o tej walce wiązało się z polityką, którą najmocniej wyrażał w latach sześćdziesiątych Mieczysław Moczar i jego otoczenie. Kultem otaczano wszelki wysiłek militarny wymierzony w Niemcy. Oczywiście podkreślano przy tym, że najwyżsi rangą dowódcy byli „źli”, ale wysiłek żołnierski wszędzie był taki sam.
Monte Cassino było jednak symbolem niemożliwym do zupełnego zignorowania. W PRL dopuszczano więc wspominanie o Monte Cassino, ale starano się, aby nie czynić tego zbyt często i by nie przyćmiło ono innych bitew, głównie Lenino. O swobodnym pisaniu o Monte Cassino możemy mówić dopiero od lat osiemdziesiątych, ale do końca cenzurowano książkę Wańkowicza. Wykreślano m.in. portret gen. Andersa, zastępowany wizerunkiem Wańkowicza. Wywoływało to wiele ironicznych komentarzy. Nigdy nie publikowano także jakichkolwiek zdjęć zwolnionych z łagru polskich żołnierzy, którzy wynędzniali, w łachmanach wstępowali w ZSRS do armii dowodzonej przez gen. Andersa.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp/