Proces polsko-niemieckiego pojednania jeszcze się nie zakończył, dlatego wracanie do formuły „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” jest nadal aktualne – mówi dr Robert Żurek z Instytutu Pamięci Narodowej.
PAP: List polskich biskupów do episkopatu niemieckiego nie był jedynym ważnym apelem o poprawę polsko-niemieckich po II wojnie światowej, jaki ujrzał światło dzienne w 1965 roku. Kilka tygodni wcześniej, w październiku, pojawiło się tzw. Memorandum Wschodnie Kościoła ewangelickiego...
Dr Robert Żurek: Tak, to jest dokument, który w Niemczech odegrał ważniejszą rolę w tym procesie pojednania między Polakami a Niemcami aniżeli wymiana listów między polskim a niemieckim episkopatem. Z dwóch powodów. Po pierwsze, pojawił się wcześniej. Po drugie, kierownictwo Kościoła ewangelickiego opowiedziało się w nim za uznaniem polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Wypowiedziało więc ten postulat, którego kilka tygodni później zabrakło w odpowiedzi niemieckich biskupów katolickich.
Memorandum Wschodnie wywołało wielką debatę w Niemczech. Sprowokowało głosy sprzeciwu zarówno w Kościele ewangelickim, jak i poza nim. Ale właśnie w wyniku tych wszystkich sporów nastąpiła stopniowa zmiana zapatrywań się na relacje polsko-niemieckie w niemieckim społeczeństwie.
Robert Żurek: Memorandum Wschodnie wywołało wielką debatę w Niemczech. Sprowokowało głosy sprzeciwu zarówno w Kościele ewangelickim, jak i poza nim. Ale właśnie w wyniku tych wszystkich sporów nastąpiła stopniowa zmiana zapatrywań się na relacje polsko-niemieckie w niemieckim społeczeństwie.
PAP: Czyli – w pewien sposób – Memorandum Wschodnie przygotowało w Niemczach grunt po list polskich biskupów...
Dr Robert Żurek: Można tak powiedzieć. Wyobraźmy sobie sekwencję zdarzeń, która niestety w pełni nie zaistniała. Kościół ewangelicki wzywa do gwałtownej rewizji dotychczasowego podejścia do Polski i domaga się uznania powojennej granicy. Chwilę później pojawia się list polskich biskupów, a zaraz potem niemiecki episkopat uznaje, że skoro ich ewangeliccy bracia w wierze wzywają ich do zmiany postawy, a polscy biskupi wyciągają dłoń w pojednawczym geście, to czas już na unormowanie stosunków z Polską. Gdyby niemieccy biskupi odpowiedzieli polskiemu episkopatowi bardziej zdecydowanie, to powstałaby znacznie lepsza sytuacja dla dalszego rozwoju relacji polsko-niemieckich.
Ale ich odpowiedź była bardzo dyplomatyczna i zachowawcza. Również dlatego, że widzieli jaka burza rozpętała się w niemieckim społeczeństwie po publikacji Memorandum Wschodniego. Chcieli uniknąć podobnej zawieruchy w swoim kościele, bowiem wiedzieli, że katolicy w Niemczech nie są gotowi na tak rewolucyjny i radykalny gest, na który pozwolił sobie Kościół ewangelicki. Dlatego postawili na strategię powolnej zmiany nastrojów dotyczących relacji polsko-niemieckich wśród wiernych.
Można powiedzieć, że polski i niemiecki episkopat obrały inne drogi, które miały prowadzić do pojednania. Biskupi z Polski przyjęli romantyczną opcję „wielkiego gestu”, natomiast biskupi z Niemiec stwierdzili, że takie zachowanie wywoła więcej złego, niż dobrego, a czymś właściwszym będzie długofalowa praca nad zmianą postaw niemieckich katolików. Ta różnica w podejściu do problemu wywołała wiele nieporozumień oraz napięć między polskim i niemieckim Kościołem katolickim.
PAP: Ale to jednak zastanawiające, dlaczego Kościół ewangelicki w RFN było stać na tak odważny krok, natomiast Kościół katolicki już nie. Nawet jeśli – jak pan mówi – biskupi katoliccy zachowali się powściągliwie, to czy przyjmowali protestancką optykę patrzenia na sprawę polsko-niemieckich relacji?
Dr Robert Żurek: Niełatwo udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ stosunek Kościoła katolickiego w Niemczech do relacji z Polską był determinowany przez kilka czynników.
Pierwsza istotna rzecz jest taka, że najnowsza historia Kościoła ewangelickiego w Niemczech była trochę inna, niż katolickiego. Przede wszystkim, protestanci w większym stopniu niż katolicy byli uwikłani we współpracę z III Rzeszą. W efekcie, po II wojnie światowej ewangelicy mieli silne poczucie winy, co wpływało na ich postawę względem Polski. Natomiast w tamtym czasie niemiecki Kościół katolicki był mocno przekonany o tym, że – jako całość – oparł się presji nazizmu i pomagał Polakom podczas wojny, a współpraca niektórych wiernych z brunatnym reżimem miała charakter ledwie akcydentalny. Dopiero gdzieś w połowie lat 60. pojawiła się wśród niemieckich katolików bardziej samokrytyczna refleksja, która kazała zweryfikować dotychczasową optymistyczną samoocenę. Ale w momencie, w którym pojawiło się orędzie polskich biskupów, to niemiecki kościół jeszcze nie miał poczucia, że jest za co przepraszać.
Kolejna sprawa – Memorandum Wschodnie było wynikiem intensywnej wieloletniej debaty w łonie Kościoła ewangelickiego, a sam dokument powstawał kilka lata. Takiej dyskusji zabrakło w Kościele katolickim.
Niemałą rolę grało również to, że środowiska wewnątrz Kościoła katolickiego w RFN, które były szczególnie zainteresowane tematyką polsko-niemiecką skupione były głównie wokół tzw. wypędzonych. Czyli tych, którzy w wyniku powojennych zmian terytorialnych utracili swoją ojcowiznę na wschodzie. A to nie byli ludzie skłonni do uznania granicy, która cementowała ich osobistą tragedię wysiedlenia. Wręcz przeciwnie, to oni byli kościelną awangardą, która domagała się rewizji granic. Siłą rzeczy, biskupi niemieccy musieli się liczyć z opinią tych środowisk.
I ostatnia ważna rzecz. Kościół katolicki w Niemczech miał trochę kompleks bycia wspólnotą mniej patriotyczną. Jeśli spojrzeć na przedwojenną historię Niemiec, to jak na dłoni widać, że Kościół ewangelicki był bardziej narodowy i zawsze bliżej władzy. Natomiast na katolików patrzono z pewną dozą nieufności, jako na tych, których „centrala” znajduje się w Watykanie. W związku z tym, można przypuszczać, ze biskupi formułując odpowiedź dla polskiego episkopatu chcieli pokazać, że są lojalnymi obywatelami. Uznali więc, że nie będą się domagać uznania granicy, która jest całkowicie nie po myśli władz RFN.
PAP: Czy w sprawie odpowiedzi na list były jakieś różnice między biskupami z NRD i RFN?
Dr Robert Żurek: Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba na moment pochylić się nad treścią polskiego orędzia. Dziś jego rewolucyjność jest redukowana to słów „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”. Tymczasem trzeba powiedzieć, że ta przełomowość listu polegała również na tym, że przedstawiono w nim taką wizję historii stosunków Polski i Niemiec, która stała w kontrze do tego, co głosiła komunistyczna propaganda PRL. Ta twierdziła, że istnienie NRD jest elementem polskiej racji stanu, bo RFN to kraj „złych rewizjonistów i rewanżystów”. Natomiast polscy biskupi w orędziu potraktowali Niemcy jako narodową całość, bez dzielenia jej na RFN i NRD. Wydaje się, ze biskupi z RFN w ogóle nie dostrzegli tych – z punktu widzenia komunistów - „wywrotowych” treści.
Co ciekawe, odpowiedź niemieckiego episkopatu została napisana przez dwóch biskupów z Niemiec Wschodnich. To też pokazuje, że w rzeczywistości nie było jakichś podziałów między biskupami z NRD i RFN. Oni faktycznie tworzyli jeden front w tej sprawie. Wydawać by się mogło, że do 1965 roku wykształcą się jakieś różnice w optyce patrzenia na problem relacji polsko-niemieckich wśród biskupów z Niemiec Zachodnich i Wschodnich, ale jednak do niczego takiego nie doszło.
Robert Żurek: Odpowiedź niemieckiego episkopatu została napisana przez dwóch biskupów z Niemiec Wschodnich. To też pokazuje, że w rzeczywistości nie było jakichś podziałów między biskupami z NRD i RFN. Oni faktycznie tworzyli jeden front w tej sprawie.
PAP: A jak na list zareagowało społeczeństwo w NRD i RFN?
Dr Robert Żurek: Jeśli chodzi o Niemcy Wschodnie, to nie możemy zbyt wiele powiedzieć o reakcjach społecznych, bo tam nie można było swobodnie artykułować swoich opinii. Natomiast w RFN odbiór w społeczeństwie był zróżnicowany według klucza politycznego. Ludzie zorientowani ugodowo względem Polski – przede wszystkim środowiska lewicowo-liberalne – przyjęli orędzie z wielkim uznaniem, a odpowiedź niemieckiego episkopatu uznali za rozczarowująco dyplomatyczną i powściągliwą.
I właśnie ten zawód sprawił, że ukonstytuował się krąg ponad stu katolickich intelektualistów, wśród których znalazł się również ks. prof. Josef Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI. Ta grupa w 1968 roku opublikowała tzw. Memorandum Bensberskie, w którym domagała się w nim mniej-więcej tego samego, czego chcieli ewangelicy w Memorandum Wschodnim: zmiany nastawienia do Polski i uznania powojennej granicy. Prymas Stefan Wyszyński – i cały polski Kościół katolicki – dopiero tę odpowiedź z Niemiec na orędzie z 1965 roku uznał za adekwatną.
Natomiast środowiska bardziej konserwatywne, a więc związane z chadecją i wspomnianymi już wypędzonymi, zareagowały bardziej umiarkowanie, niekiedy nawet bez entuzjazmu. Kiedy czyta się np. publicystykę tych grup, to rzuca się w oczy, iż brak w niej koncentracji na pojednawczym geście polskich biskupów. Za to więcej uwagi poświęcono analizie tych fragmentów listu, które przedstawiały polsko-niemiecką historię. Próbowano tę narrację korygować, a nawet doszukiwano się w niej przejawów polskiego nacjonalizmu.
PAP: Tym wszystkim sporom w niemieckim społeczeństwie przyglądały się również władze RFN. Jaka była ich reakcja?
Dr Robert Żurek: Dopiero kilka lat później do władzy doszła socjalistyczno-liberalna koalicja, która zmieniła dotychczasową politykę wschodnią RFN. Ale w 1965 roku rządzący Niemcami Zachodnimi politycy stali na straży takiego kierunku wschodniej polityki zagranicznej, który zakładał rewizję granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Wiemy też, że niemieccy biskupi konsultowali swoją odpowiedź z władzami RFN, które przyjęły ją z zadowoleniem.
Pamiętajmy, że już ewangelickie Memorandum Wschodnie było niewygodne dla rządu. Gdyby katoliccy biskupi swoją odpowiedzią przyłączyli się do tego apelu, to władze znalazłyby się w dość niekomfortowej sytuacji.
Niemniej, trzeba to podkreślić, rząd RFN opowiadał się nie tyle za pojednaniem – byłoby nadużyciem powiedzenie czegoś takiego – ale za pewną normalizacją w relacjach polsko-niemieckich. Przy czym, nie mogła się ona dokonać za cenę – ja je nazywali - „jednostronnych ustępstw” i rezygnacji z głównych celów zachodnioniemieckiej polityki zagranicznej.
PAP: A jak widziały orędzie władze NRD?
Dr Robert Żurek: Na jednym ze spotkań KC PZPR Władysław Gomułka wręcz wykrzyczał, że biskupi próbują wbić klin pomiędzy Polskę a ZSRR. I nie można odmówić mu racji, ponieważ narracja listu skupiała się ściśle na związkach Polski z Zachodem i kluczowej roli chrześcijaństwa dla historii naszego kraju. A także – o czym już mówiłem – w liście nie było nic o podziale na Niemcy Wschodnie i Zachodnie, co go – w domyśle – po prostu kwestionowało. I komuniści w NRD – tak samo jak w Polsce - bardzo trafnie rozpoznali dywersyjną moc tego orędzia względem istniejącego w bloku wschodnim układu politycznego. Dlatego przyłączyli się do antykościelnej nagonki na polskich biskupów, zarzucając im „zdradę stanu” oraz współpracę z „rewizjonistami” i „rewanżystami” z Bonn.
PAP: Jak więc całościowo oceniać wpływ orędzia na społeczeństwo i polityków RFN?
Dr Robert Żurek: Z pewnością – podobnie jak Memorandum Wschodnie, choć może nie tak silnie – wywołało ono ognistą debatę w Niemczech Zachodnich. Jego treść była dyskutowana na licznych konferencjach i debatach w bardzo różnych środowiskach.
Ten ferment rzeczywiście przyczynił się do zmian w nastawieniu niemieckiego społeczeństwa do Polski. Widać to po badaniach opinii publicznej. Do roku 1965 roku na pytanie „czy powinniśmy się pogodzić z utratą terenów wschodnich” Niemcy w większość odpowiadali negatywnie. Ale już w 1966 roku liczba zwolenników odejścia od roszczeń względem spornych obszarów przewyższyła liczbę przeciwników tego rozwiązania.
I – tak naprawdę – dzięki tym wszystkim zmianom w niemieckim społeczeństwie, stała się możliwa nowa polityka wschodnia kanclerza Willy'ego Brandta. Jej efektem było ratyfikowanie przez Bundestag w 1972 roku umowy warszawskiej z Polską z grudnia 1970 roku, w której finalnie ustalono przebieg granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Robert Żurek: Orędzie również dziś powinno mieć ogromne znaczenie. Uświadamia nam ono cały czas, jaki jest fundament naszego polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Od tego, jak je ukształtujemy będzie zależało nie tylko nasze bezpieczeństwo, ale również kształt Europy. A ze względu na dramatyczną historię nie można naszych wzajemnych relacji budować wyłącznie na narodowych interesach, ale trzeba to robić przede wszystkim na opoce uniwersalnych wartości.
PAP: Wiemy, jaką polityczną i religijną wagę miało orędzie w 1965 roku. A czy dzisiaj ma ono jeszcze jakieś znaczenie?
Dr Robert Żurek: Myślę, że tak i to ogromne. Albo może ujmę to inaczej: orędzie również dziś powinno mieć ogromne znaczenie. Uświadamia nam ono cały czas, jaki jest fundament naszego polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Od tego, jak je ukształtujemy będzie zależało nie tylko nasze bezpieczeństwo, ale również kształt Europy. A ze względu na dramatyczną historię nie można naszych wzajemnych relacji budować wyłącznie na narodowych interesach, ale trzeba to robić przede wszystkim na opoce uniwersalnych wartości.
Widać, że proces polsko-niemieckiego pojednania jeszcze się nie zakończył. Wciąż powracają nieporozumienia i resentymenty, które najczęściej mają swoje źródło w odmiennym postrzeganiu naszej wspólnej historii. Dlatego wracanie do formuły „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” jest nadal aktualne, choć oczywiście trzeba dbać o to, by nie powstało wrażenie, ze rachunek krzywd między Polakami a Niemcami jest symetryczny.
PAP: Przypomnieniu tego wszystkiego będzie służyło polsko-niemieckie spotkanie biskupów, które w najbliższą niedzielę odbędzie się na Jasnej Górze...
Dr Robert Żurek: Tak. Będzie to – myślę, że można to powiedzieć – spóźniona o 50 lat wizyta niemieckich biskupów, których w 1965 roku polski episkopat zaprosił do Częstochowy. Niestety, wtedy do przyjazdu nie dopuściły polskie komunistyczne władze. W najbliższą niedzielę to odłożone w czasie spotkanie wreszcie dojdzie do skutku.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/