SB podsuwała kard. Wojtyle nieprawdziwe informacje, żeby sprawdzić jego odporność na kłamstwa; nagrywała jego głos, żeby sprawdzić, czy się zdenerwował, obserwowała, czy jest przygarbiony - a więc przygnębiony – powiedział PAP ks. prof. Józef Marecki.
"W pewnym momencie kard. Wojtyła uzyskał jednak wiedzę, że jest inwigilowany; nie wiemy, skąd. W niektórych przypadkach czuwała też nad nim Opatrzność, udaremniając czasami w śmieszny sposób zamiary SB-ków" – powiedział ks. prof. Marecki z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie i IPN Oddział w Krakowie, znawca represji komunistycznych wobec Kościoła katolickiego i konsultant naukowy książki "Wojtyła na podsłuchu" Marka Lasoty.
PAP: Kardynał Wojtyła był chyba niesłychanie ważny dla bezpieki; wiadomo, że stosowano wobec niego najnowocześniejsze techniki podsłuchu i inwigilacji?
Ks. prof. Józef Marecki: Po raz pierwszy nazwisko Wojtyły przewija się przez dokumenty Urzędu Bezpieczeństwa w latach 1945-46, przy okazji zamieszek majowych. Drugi moment to rok 1949, kiedy Wojtyła wraca ze studiów z Rzymu i jest duszpasterzem akademickim, pracuje naukowo. Ale dopiero w 1958 roku, kiedy zostaje sufraganem, czyli biskupem pomocniczym, służby zauważają, że ten bardzo młody kapłan jest kimś ważnym.
PAP: Potrafili to wychwycić?
Ks. prof. Józef Marecki: Zaczynają to widzieć już pod koniec lat 50. W pierwszych latach powojennych w UB byli prości, prymitywni ludzie - i pod względem intelektualnym, i pod względem wiedzy i zachowania. To widać z dokumentów. To są też ludzie, którzy przez wiele lat nie pracowali w Polsce, nie do końca znali realia kościelne. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdy np. jeden oficer tłumaczył drugiemu, że ojciec duchowny w seminarium "to jest tak jak u nas oficer polityczny", a rektor to jak dowódca; biskup jak pułkownik, a metropolita jak generał.
Kiedy następują w końcu lat 50. przemiany w bezpiece i reorganizacja – w miejsce UB i Komitetu do spraw Bezpieczeństwa pojawia się Służba Bezpieczeństwa - przychodzą ludzie bardziej wykształceni, którzy potrafią analizować dokumenty, sytuację społeczną, polityczną i gospodarczą. Po objęciu władzy przez Gomułkę następuje też bardzo mocne związanie aparatu bezpieczeństwa z partią, gdzie są doskonali analitycy z wyższym wykształceniem.
I teraz oczy tego aparatu bezpieczeństwa są zwrócone na Wojtyłę, bo to jest ktoś niezwykły, kto w wieku 37 lat przyjmuje święcenia biskupie. To się do tej pory nie zdarzało. Po drugie jest sprawny intelektualnie, doskonale wchodzi w środowisko intelektualne Krakowa. Bije agentów na głowę, jeśli chodzi o wiedzę w kwestii robotniczej, ma też wiedzę z zakresu etyki, ponadto zajmuje się młodzieżą, akademikami. Już wówczas pojawiają się głosy, że zapewne po śmierci abp. Baziaka "przejmie" kurię krakowską. I oni to przewidują: to jest niezwykła postać, jego trzeba w jakiś sposób uziemić, jak mówili.
Ks. prof. Józef Marecki: Już w 1952 r. z kurii zwerbowano kilku tajnych współpracowników. To byli tzw. +agenci celni+ - nazwa pochodzi od celi więziennej, w której ich złamano. Metody ich werbunku były okrutne, to wiemy z relacji. Natomiast po roku 1960 zmienia się filozofia pozyskiwania współpracowników przez funkcjonariuszy SB. Nie chodziło o to, by werbować jak najwięcej osób duchownych, ale chodziło o niewielką, bardzo konkretną grupę, która by miała dostęp do informacji.
PAP: Czyli poddać inwigilacji?
Ks. prof. Józef Marecki: Tak. I gdzieś od 1960 roku SB zaczyna rozpracowywać kurię metropolitarną, wyszukując w gronie księży spolegliwych współpracowników.
PAP: Wcześniej kuria nie była objęta taką akcją?
Ks. prof. Józef Marecki: Już w 1952 roku z kurii zwerbowano kilku tajnych współpracowników. To byli tzw. +agenci celni+ - nazwa pochodzi od celi więziennej, w której ich złamano. Metody ich werbunku były okrutne, to wiemy z relacji. Natomiast po roku 1960 zmienia się filozofia pozyskiwania współpracowników przez funkcjonariuszy SB. Nie chodziło o to, by werbować jak najwięcej osób duchownych, ale chodziło o niewielką, bardzo konkretną grupę, która by miała dostęp do informacji. A więc wybierano: pracowników kurii, osoby bardzo wpływowe, księży dziekanów, profesorów byłego Wydziału Teologicznego UJ. I dochodziło do takich sytuacji, że proboszcz jeszcze nie miał w ręce listu napisanego przez Wojtyłę, a już funkcjonariusze bezpieki mówili mu, że nie wolno mu tego listu czytać z ambony, gdyż znali jego treść.
Po roku 60. zaczyna się też budować tzw. agenturę wpływu; polegało to na wyszukiwaniu osób, które by rozpowiadały informacje przekazywane przez SB. Kiedy np. został pobity ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski, były to lata 80., to jeszcze w kurii nic nie było wiadomo, a już jeden bardzo poważny kapłan, właśnie agent wpływu rozpowiadał, co mu zrobiono. Że przypalano go papierosem, że go bito, że on jest psychicznie chory.
Zbierano najmniejsze informacje o kard. Wojtyle: gdzie był, co robił, z kim się spotykał, jak się zachowuje, co go denerwuje.
PAP: Czyli stosowano nie tylko podsłuchy?
Ks. prof. Józef Marecki: Nagrywano go i analizowano tembr jego głosu - sprawdzano, kiedy mówił spokojnie, a kiedy podnosił głos.
PAP: Zatem nagrania nie tylko miały na celu zarejestrowanie, co powiedział...
Ks. prof. Józef Marecki: … ale i jak powiedział. Próbowano wniknąć w jego psychikę. Pod pozorem kontroli drogowych zatrzymywano jego samochód i sprawdzano, czy to będzie miało jakiś wpływ na to, co będzie mówił z ambony. Sprawdzano też, na ile jest odporny na kłamstwa. Specjalnie wokół niego podawano fałszywe informacje, np. że gdzieś zatrzymano pijanych księży; sprawdzano, czy on to powtórzy, czy nie. Podsuwano mu gazety, np. Trybunę Ludu z opisem wydarzeń w Radomiu w 1976 roku, żeby zobaczyć, czy uwierzy temu, czy nie, czy weźmie robotników w obronę. To były też wiadomości, które miały go zbić z tropu. Sprawdzano, czy on będzie się denerwował, będzie miał podniesiony głos, rumieńce.
Analizowano, z kim się spotyka, jaką ma wiedzę np. na temat doświadczeń w ośrodku badań jądrowych i czy ją przekazuje podczas spotkań z kardynałami i biskupami zagranicznymi. Analizowano sposób chodzenia, czy jest wyprostowany, czy przygarbiony...
PAP: Analiza behawioralna?
Ks. prof. Józef Marecki: Pewien funkcjonariusz wyjawił, że po prostu miał stać w tłumie, obserwować Wojtyłę i analizować np., czy trzyma się prosto. Bo - jak mówił - człowiek przygnębiony zaczyna się pochylać. Miał zwracać uwagę, czy Wojtyła kichał i jeżeli kichał, to gdzie się przeziębił i czy trzeba mu podać leki. Osoby, które podawały te leki, można byłoby przekupić, skompromitować, mało – tym osobom można wcisnąć jakiś inny lek, np. psychotropowy, żeby skompromitować Wojtyłę.
PAP: Były rozważane takie wersje?
Ks. prof. Józef Marecki: Nie wiemy, czy w stosunku do biskupów to robiono, ale było to rozważane wobec niektórych hierarchów i wpływowych kapłanów. Znane są przypadki, że psychotropy stosowano wobec niektórych duchownych na terenie Polski północnej. Zachowywali się jak pijani – to ich kompromitowało.
Informacji szukano nie tylko w samej kurii krakowskiej - poprzez podsłuchy, fotografie, opis tego, jak zachowuje się Wojtyła. Ważne było również to, co mówi się o nim daleko. Już na początku lat 70. jeden z księży z diecezji poznańskiej powtórzył pogłoski z Rzymu, że gdyby dzisiaj było konklawe, to wybiorą Wojtyłę. SB nie wykorzystało wtedy tej wiadomości.
PAP: Jakie były efekty tych rozpracowań?
Ks. prof. Józef Marecki: Taka analiza osobowości służyła dalszemu działaniu, natomiast jakie te działania były - nie wiemy. Nie wiemy też np., do czego miała służyć próba kompromitacji całej krakowskiej kurii i Wojtyły, kiedy zwerbowany ksiądz otrzymał polecenie, aby pozyskać odciski pieczęci i kluczy, podać dokładny harmonogram - co w jakiej godzinie robi i gdzie wychodzi Wojtyła. Chodziło o to, żeby wejść do mieszkania Wojtyły, zainstalować podsłuchy, być może też coś podrzucić.
Esbecy czyhali na moment wyjazdu Wojtyły. Chcieli wejść do mieszkania, zamontować podsłuchy, sprawdzić, co ma w mieszkaniu. I kiedy w końcu wyjechał, to w jego gabinecie cały czas przebywał późniejszy kardynał Marian Jaworski, który przez pewien czas mieszkał z Wojtyłą i korzystał z wolnego gabinetu, a oni nie mogli wejść. Kiedyś sam kard. Jaworski zastanawiał się: czy to nie działanie Ducha Św.?
PAP: Można powiedzieć, że Opatrzność czuwała?
Ks. prof. Józef Marecki: Kiedy czytam różne dokumenty, to często zauważam, że jest taka niewidzialna ręka Boga, która totalnie przeszkadza tym różnym działaniom. Raz klucz w drzwiach na Kanoniczej został niewłaściwie przekręcony i SB-ek nie mógł tam wejść. Innym razem gospodyni zachorowała i nie wyszła na mszę, choć zawsze regularnie wychodziła. Została w domu wówczas, gdy funkcjonariusze SB mieli dokonać penetracji mieszkania Wojtyły.
Często dzieje się coś takiego, co przeszkadza: albo kard. Wojtyła gdzieś się spóźnia, albo wcześniej przyjeżdża, albo zmienia drogę, albo nagle ma przyjąć tego księdza, który przyznaje się, że miał zostawić aparat nagrywający w kurii, ale kard. nie ma dla niego czasu, choć zawsze go przyjmował. Albo też Wojtyła bierze swoich gości i wychodzi na Planty, a aparat kierunkowy nastawiony na okna, żeby nagrać rozmowę, okazuje się bezużyteczny. Przychodzi agent z nowoczesnym monofonem w kieszeni na spotkanie u dominikanów, i kiedy kardynał prosi wszystkich, by usiedli, on siada na tym urządzeniu, które zaczyna piszczeć…
PAP: Ks. profesor mówił, że kard. Wojtyła miał świadomość, że był inwigilowany?
Ks. prof. Józef Marecki: Tak. W pewnym momencie, muszę to powiedzieć, jest wyraźna cezura. Jest początek lat 70., w Watykanie Paweł VI przyznał się, że jest chory na raka i wzywa do modlitwy o dobrego następcę. I wtedy właśnie Wojtyła się dowiaduje – nie wiem, czy to zbieżność, czy przypadek - o podsłuchach i o tym, że jest rozpracowywany. I uzyskuje ogromną wiedzę na temat, czym jest SB i co robi. Skąd on to wie? SB bardzo pilnowała, żeby nie było wycieków, zresztą żaden funkcjonariusz nawet na poziomie województwa nie miał wiedzy o wszelkich działaniach SB. Był podział na referaty i funkcjonariusze SB się ze sobą nie kontaktowali; wszystkie działania były monitorowane z Warszawy. Nawet szef krakowskiego SB nie do końca miał wiedzę o wszystkim, bo czasami przyjeżdżali funkcjonariusze z Warszawy i pracowali w tajemnicy.
Nikt nie wie, skąd wzięła się jego wiedza, ale on po prostu wiedział. Czy to jakaś wyjątkowa dedukcja jego i jego środowiska, czy wiedza, którą otrzymał np. z Episkopatu? Prawdopodobnie wiedział o niektórych księżach, że są konfidentami. Mógł się tego domyślać.
Trzeba jednak przyznać, że w latach 70. KOR się przyczynił do tego, że zaczęto mówić na temat SB i jej roli wobec opozycji politycznej, a taką był Kościół. Być może jakąś wiedzę przekazali funkcjonariusze UB z lat 40. i 50. Jest też informacja od pewnego biskupa, że mogli Amerykanie w ramach czy to ochrony, czy zatroskania przekazać jakieś informacje. Może sama stolica apostolska miała jakąś wiedzę i w ten sposób zadziałała. Tym bardziej, że kontakty dyplomatów francuskich, angielskich i amerykańskich z Kościołem były dość bliskie.
PAP: Czy te materiały z IV wydziału KWMO, zajmującego się Kościołem, są bogate?
Ks. prof. Józef Marecki: Najlepiej zachowane są dokumenty z lat 40., 50. i 60.; były one już wówczas zarchiwizowane i rzadko z nich korzystano. Natomiast po zmianie administracji państwowej w 1975 roku następuje reorganizacja SB i bieżące dokumenty zostały przekazane do nowo powstałych województw. Dodatkowo w 1989 i w 1990 roku następuje szybkie niszczenie TEOK-ów - teczek ewidencji operacyjnej na księży. Zachowały się protokoły zniszczeń. W skali ogólnopolskiej zachowało się może kilkanaście teczek TEOK-ów i kilkanaście na biskupów (TEOB). Stąd wiemy, jakie były zasady ich prowadzenia i zawartość.
Natomiast oprócz TEOK-ów były też materiały w formie sprawozdań i tzw. materiały analityczne, które były pisane co roku, co kwartał, co miesiąc, a w przypadku kard. Wojtyły i kard. Wyszyńskiego nawet okresowo codziennie, i wysyłane do Warszawy. I to się nie zachowało. Nie ma też wielu spraw "obiektowych", które były prowadzone na poszczególne osoby. To nie znaczy, że zostały fizycznie zniszczone, ale zabrano je z obiegu. One mogą się gdzieś znajdować. Co jakiś czas wypływają różne "dziwne" materiały.
Rozmawiała Anna Pasek (PAP)
hp/ abr/