Tym, którzy strzelali w Wujku, oraz ich szefom nawet nie świtało, że kiedyś staną przed sądem. A tym bardziej – że zostaną skazani – powiedział PAP historyk dr Lech Kowalski, biograf Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka.
PAP: Prokuratorom IPN udało się doprowadzić do ekstradycji z Chorwacji Romana R. vel Romana S., członka plutonu specjalnego ZOMO, który podczas pacyfikacji w kopalni "Wujek" 16 grudnia 1981 r. wystrzelił trzy kule, a przez 27 lat, od 1992 r., uchylał się od udziału w swoim procesie. Z tej okazji przyjrzałam się życiorysom innych "cyngli" z tego plutonu specjalnego. Cechują je interesujące zbieżności – a pana proszę o objaśnienie, czy to przypadek…
Lech Kowalski: Resortami siłowymi rządzą algorytmy, które wyciskają silne piętno na zdarzeniach i charakterach. Tam prawie nie ma miejsca na przypadki.
PAP: Tak… A ponieważ chodzi o resort siłowy, to scharakteryzujmy bohaterów poprzez liczbę kul, którą każdy wystrzelił podczas pacyfikacji. Z pistoletu maszynowego, w miejsca anatomicznie istotne: w głowę, piersi, tułów.
L.K.: A co przykuło pani uwagę?
PAP: Wszyscy mieli idealną opinię w więzieniach - wciąż zasługiwali na przepustki. Im dłuższą mieli karę, tym dogodniejsze warunki pobytu. Niektórzy spędzali w domu ponad dwa miesiące z każdego roku odsiadki. Bonifacy W. (skazany na 3,5 roku więzienia za 12 kul) w ciągu półtora roku odsiadki - wyrok skróciła mu amnestia - otrzymał 41 przepustek, Andrzej B. (skazany na cztery lata za 7 kul) 38 przepustek, Grzegorz B. (8 kul - 3,5 roku) 37 przepustek, Ryszard G. (4 lata za wystrzelenie 15 kul z karabinu maszynowego) – 32 przepustki. M.in. dowódca plutonu Romuald C. (11 lat – po amnestii 6 – za jedną kulę, która zapoczątkowała masakrę) miał jeszcze lepsze warunki. Koniec kary wypadał mu 19 stycznia 2013 r., ale Sąd Penitencjarny w Katowicach, dotąd nieugięty, który twierdził, że trzeba mieć na względzie odczucia publiczne i społeczną potrzebę sprawiedliwości, darował mu ostatnie 5 tygodni, więc Romuald C. wyszedł na wolność 4 grudnia 2012 roku, akurat na Barbórkę.
L.K.: Bandzior okazał się lojalny, skutecznie strzelał do ludzi – i trochę zabawy mu się należy; pieniądz i wolność to nie wszystko.
PAP: Nikt nie zmienił adresu. Po transformacji większość panów została w policji i dociągnęła do emerytury, zwykle w macierzystej KW Policji w Katowicach. M.in. Ryszard G. (rekordzista, w trakcie pacyfikacji wystrzelił 15 kul) na etacie kierowcy Oddziałów Prewencji, Dariusz Ś. (8 kul) z wydziału kryminalnego, Grzegorz W. (7 kul), specjalista w Wydziale Techniki Operacyjnej, i Józef R. (8 kul), emerytowany dowódca plutonu w Komendzie Rejonowej w Katowicach, wielokrotnie nagradzany w latach 90.
L.K.: Czy pani zdaniem oni uważali, że powinni chodzić kanałami, bo strzelali do ludzi? Dla nich to powód do chwały. A kto tworzył Wojskową Radę Ocalenia Narodowego?! – ci, co mieli, jak sami to określali, "bojowy szlak w warunkach pokoju", tzn. pacyfikowali Poznań, pałowali studentów w 1968 roku, strzelali w Grudniu, pojechali na czołgach do Czechosłowacji. To był wzór – przepis na karierę. W tych resortach nie ma konkluzji, że trzeba wyrzucić zbrodniarzy z pracy, odciąć się od nich. Im strzelanie do ludzi mogli wpisywać in plus. Tam chodzi o lojalność i bezwzględne wykonywanie rozkazów.
PAP: Trzech pracowało nawet do 2000 r.: Andrzej B. (7 kul), który dzień przed "Wujkiem" pacyfikował kopalnię "Manifest Lipcowy", Bonifacy W. (12 kul), który awansował na dowódcę drużyny oddziałów prewencji KW w Katowicach, i Zbigniew W. (7 kul), pirotechnik w Wydziału Prewencji, który asekurował wizyty Jana Pawła II w Polsce. Na dobrą sprawę na około 25 funkcjonariuszy tylko dwóch zmieniło powietrze. Wspomniany na początku Roman R.-S. (3 kule) i Jan P. (8 kul). Obaj byli poza granicami kraju, gdy wszczęto śledztwo. Nie wrócili, trudno nawet napisać, że uciekli.
L.K.: A co w tym dziwnego, że zostali w policji? Na około 24 tys. esbeków podczas weryfikacji odrzucono około 10 tys., a 14 tys. przeszło na drugą stronę tęczy. W milicji nie było nawet takiej weryfikacji. I dokąd mieli iść ci fachowcy od pałowania? Trzymały ich służbowe mieszkania, które stanowiły oprócz smyczy coś w rodzaju zapłaty z góry. Emerytura zaś się należy jak psu miska: po taki przywilej naprawdę warto się schylić. No i jest jeszcze opinia "emerytowanego stróża prawa", która sprawia, że na największych dewiantów spływa ludzki szacunek i uznanie.
PAP: Wielu z nich było sąsiadami: może nie z klatki, ale z kwartału ulic lub osiedla. W kilku przypadkach bezsprzecznie chodziło o mieszkania służbowe np. na terenie Szkoły Policji w Katowicach lub w okolicy.
L.K.: Wojsko inaczej te sprawy załatwiało niż milicja. W wojsku np. po 1970 r. oficerowie po zakończonym dramacie grudniowym natychmiast zostali rozesłani po różnych jednostkach, nieraz bardzo oddalonych od dotychczasowych garnizonów. To był ten sam mechanizm co z pedofilami w Kościele: przeniesiono ich do innej parafii. Szkoda, że nie wiemy, ilu tych panów było spokrewnionych, spowinowaconych lub inaczej powiązanych.
PAP: W plutonie specjalnym było dwóch braci. Roman R. vel S. (3 kule) – właśnie ekstradowany - i Edward R. (9 kul), potem policyjny emeryt, który zmarł 7 września 2007 r., czyli w przeddzień początku odbywania zasądzonego wyroku 3,5 roku bezwzględnej odsiadki.
L.K.: Nic dziwnego. Resorty są poniekąd oparte na związkach rodowych czy wręcz dynastycznych. Tam nie ma karier z przypadku. Kiedyś czytałem raport psychologów, że pokrewieństwa między rodzinami z resortu robią się niebezpiecznie bliskie. Było zagrożenie np. wadami u dzieci.
PAP: Ale to raczej nie wyjaśnia nadumieralności w tym kręgu. Oprócz Edwarda R. odeszło jeszcze kilku innych członków plutonu; każdy inaczej. Np. niejaki Czesław B. (brak danych o liczbie wystrzelonych nabojów) popełnił jakoby samobójstwo w czasie pierwszego procesu, czyli około 1995 r. Dariusz Ś. (8 kul) – zapił się; podczas procesu dwukrotnie był zabierany z sądu i przewożony do Izby Wytrzeźwień.
L.K.: W tym gronie musiał być wyższy odsetek alkoholików, ludzi niestabilnych, dewiantów. To wynika z mechanizmu doboru do oddziałów specjalnych.
PAP: Weźmy historię Marka M. (9 kul), który 5 października 1992 r. dostał pozwolenie na budowę garażu na gruncie gminnym od burmistrza Jedliny-Zdroju. Murarz z wykształcenia, zawiadomił gminę o ukończeniu inwestycji 25 stycznia 2006 r., czyli po 14 latach. Po czym wystąpił z wnioskiem o zakup 30-metrowej działki, zabudowanej garażem o powierzchni 21,6 m kw. 31 marca 2006 r. burmistrz Leszek Orbel - jak wynika z BIP-u - wydał zarządzenie w sprawie sprzedaży tej działki w drodze przetargu. 19 kwietnia ta działka trafiła do wykazu zabudowanych działek do sprzedaży, wyceniona na 6 tys. 900 zł. + 22 proc. VAT. Wkrótce po tym Marek M. został skazany za pacyfikację kopalni "Wujek". Odsiadując wyrok, pracował w magazynie żywności. Ale w czerwcu 2012 r. był znowu na wolności. "Rzeczpospolita" napisała: "Z wnioskiem o jego przedterminowe zwolnienie zwrócił się do sądu sam dyrektor Aresztu Śledczego w Dzierżoniowie. Co zdecydowało? – Wzorowa postawa. Spokojny, niekonfliktowy, zdyscyplinowany – mówi kpt. Jacek Gładysz, wychowawca Majdaka i rzecznik aresztu".
L.K.: Kiedyś też myślałem, że jak się werbuje egzekutorów, to się szuka zimnych typów - takich wyrafinowanych gadów z wyższej półki. Tymczasem oprawców szuka się po dnach: bierze się niezdyscyplinowanych, na których są haki, nałogowców i innych, z którymi nie było wiadomo, co zrobić, degeneratów o cechach psychopatów. Oni pójdą na ten układ: za wyższe stawki, mieszkanie, za mocny kamuflaż, bezkarność i anonimowość. To nie musi być drogie – grunt, żeby czuli się "lepsi".
PAP: Andrzej R. (10 kul), emerytowany dowódca plutonu prewencji w Oddziałach KW Policji w Katowicach, został podczas rozprawy zidentyfikowany przez wiarygodnego świadka jako ten, który po wódce wypowiedział w wąskim gronie następujące słowa: "waliliśmy w komorę i łeb, Cieślak strzelał jak na strzelnicy, a górnik fik i znikał" - zmarł nagle wiosną 2003 roku.
L.K.: System resortów mundurowych jest jednopalczasty: dowódca pokazuje palcem, a wszyscy niżej wykonują. Nikt, nawet przez przypadek, nawet po pijanemu, nie pokaże palcem do góry. Zdrowiej jest milczeć i wziąć problem na siebie. Już tam dowódca wykombinuje wsparcie: lojalny i milczący podwładny może liczyć na system. Taki był i taki jest klimat…
PAP: Romualdowi C. raz zadano pytanie, dlaczego nie oskarżył podczas procesu swoich dowódców. Odpowiedział: "A co mi za to przyjdzie z tego, że ja kogoś obciążę, następny order dostanę?!".
L.K.: Prędzej kulę w łeb niż order. Ale to mi coś przypomniało. W komendzie stołecznej policji funkcjonował człowiek, który przewijał się w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów oraz w sprawach zabójstw księży Niedzielaka i Suchowolca. W środowisku ten kapitan uchodził za sprawcę trzech zbrodni. Mimo tych podejrzeń, nienormalnej atmosfery, Kwaśniewski odznaczył go krzyżem srebrnym czy brązowym za zasługi.
PAP: Jak widzę, jest pan wyznawcą koncepcji posła Kazimierza Ujazdowskiego, który postulował, aby struktury MSW traktować jak zorganizowaną grupę przestępczą.
L.K.: Taki jest ten partyjniacko-sowiecki sos. Prawo, które operuje domniemaniem niewinności, nie sprawdzi się w świecie, który myśli takimi kategoriami jak Kwaśniewski, który zapytał "Olina" Oleksego: "Czy ty z nimi pracujesz za pieniądze?". Nie zapytał, czy Oleksy pracuje dla ludzi sowieckich, bo wiedział, że oczywiście tak. Interesowało go, czy on bierze za to pieniądze.
I jeszcze jedno, na kanwie tego procesu zastanawiamy się, czy tam działały jednostki wojska czy MSW - a tam przybyła grupa ubrana w inne sorty, na głowie mieli kaski, mieli broń maszynową i byli nauczeni walić w komorę, czyli serce. My rozmawiamy o jakichś szyfrówkach Kiszczaka - dał rozkaz, nie dał rozkazu? - a to przecież są saskie pierdoły dla osoby, która wie, jak funkcjonują siły specjalne. Powtarzam: system jest jednopalczasty, nikt sam palcem nie kiwnie… Tu nie ma możliwości z rozkazem dyskutować… Tego nie przewidują regulaminy działania ani rozporządzenia resortów. To nie były punkty skupu płodów rolnych, gdzie każdego roku dyskutowano o potrzebie produkcji większej ilości sznurka do snopowiązałek. Tu chodziło o sprawy życia i śmierci. Śląsk dla Północnej Grupy wojsk sowieckich stanowił oczko w głowie i gdyby od Śląska za sprawą "Wujka" czy "Manifestu" ruszyła fala strajków, Rosjanie nigdy by tego nie darowali.
PAP: W grudniu 1996 r. Kamil Durczok skonfrontował Romualda C. z jego ofiarą górnikiem kopalni "Wujek" Jerzym Wartakiem. Później Durczok w pośmiertnym wspomnieniu o Wartaku napisał: "Do dziś trudno mi uwierzyć, że się zgodził. Przyszedł do telewizyjnego studia i usiadł przy stole z człowiekiem, który ledwie 15 lat wcześniej strzelał do Niego w kopalni Wujek. (…) +Nie Pan nas postawił po dwóch stronach barykady+ - mówił wtedy Jerzy Wartak do Romualda Cieślaka, szefa plutonu specjalnego ZOMO, pacyfikującego strajkujących górników - +to rozumiem, ale dlaczego nie potrafi Pan powiedzieć prostego: przepraszam+ - dziwił się. +Mam czyste sumienie. Wykonywałem po prostu rozkazy" - odpowiedział Cieślak". Nie dziwi mnie, że śp. Jerzy Wartak wybaczył temu zomowcowi. Mnie szokuje, że Romuald C. miał czelność powiedzieć do kamery, w biały dzień, w 1996 r. - dokładnie to samo co hitlerowcy w Norymberdze.
L.K.: Nikomu z tych, którzy strzelali w "Wujku", i ich szefom nie świtało, że kiedyś staną przed sądem. A tym bardziej – że zostaną skazani. Po 1989 r. nigdy nie było woli politycznej, żeby rozliczyć zbrodnie z okresu PRL. Z tego powodu upadł rząd Jana Olszewskiego, który jako pierwszy i jedyny chciał się z tym zmierzyć.
PAP: Chce pan postawić taką samą "Wróżbę" jak Jacek Kaczmarski, który 28 lutego 1982 r. napisał: "Kary nie będzie dla przeciętnych drani,/A lud ofiary złoży nadaremnie./Morderców będą grzebać z honorami"?
L.K.: To nie jest wróżba. To jest nasz świat, tu i teraz.
Rozmawiała: Iwona L. Konieczna (PAP)
W pytaniach wykorzystano informacje m.in. z książek: "Idź i zabij. Pacyfikacja w Kopalni Wujek. Zbrodnia nieukarana" Marii Szcześniak i "Generałowie bezpieki" Andrzeja Golimonta.(PAP)
iko/ pat/ wus/