W sensie ideologicznym to było zwycięstwo, ponieważ udało się tymi wydarzeniami zainteresować światową opinię publiczną. Dla żołnierzy żydowskich najważniejsze było to, aby móc walczyć - powiedział PAP dr Marcin Urynowicz z Biura Badań Historycznych IPN.
PAP: Jaka była geneza wydarzeń, które doprowadziły do wybuchu powstania w getcie warszawskim?
Dr Marcin Urynowicz: Na przełomie 1942/43 roku, powszechnie zdawano sobie sprawę, że polityka niemiecka ma doprowadzić do całkowitej zagłady ludności żydowskiej. Pozostawały jedynie wątpliwości, czy pracując dla Niemców uda się przetrwać i doczekać przyjścia Armii Czerwonej, albo końca wojny. Zdania były podzielone, ponieważ zwykła ludność cywilna, która nie ma możliwości walki zbrojnej zawsze żyje nadzieją, że przetrwa stosując się do poleceń Niemców. W ostateczności można było spróbować ucieczki i ukrycia. Natomiast ludzie, którzy mieli dostęp do broni i byli zorganizowani, liczyli bardziej na walkę zbrojną.
Powstańcy w getcie warszawskim zdawali sobie sprawę, że nie są w stanie pokonać Niemców, podobnie jak Armia Krajowa. Proszę pamiętać, że na początku 1943 r. nie było frontu na zachodzie Europy, a na wschodzie. W tamtym okresie ważyły się jeszcze losy wojny, gdzie dopiero miała się odbyć bitwa pod Kurskiem. Później, kiedy w getcie wybuchło powstanie, Niemcy oczywiście byli osłabieni i wyglądało na to, że zostaną pokonani, ale losy wojny nie są absolutnie rozstrzygnięte.
Ten cały aparat przymusu policyjnego i militarnego III Rzeszy był w każdej chwili gotowy do działania na terytorium, które okupował - także w okupowanej Warszawie. Polska konspiracja nie była wtedy gotowa do walki, choć tak naprawdę nie była gotowa nawet w 1944 r. Żydowscy żołnierze chcieli przede wszystkim zwrócić uwagę świata na to co się dzieje z Żydami, ponieważ do tej pory było poczucie, że światowa opinia publiczna nie rozumiała co się naprawdę dzieje, licząc, że powstanie doprowadzi do reakcji z ich strony. Domagano się także działań odwetowych, które zmusiłyby Niemców do zmiany polityki wobec ludności żydowskiej.
PAP: Czy Żydzi w Warszawie naprawdę liczyli na tak poważną reakcję?
Dr Marcin Urynowicz: Nie brano tego do końca na poważnie, ponieważ wszyscy zdawali sobie sprawę, że dla Niemców ideologia była najistotniejsza. Doprowadziło to do pewnego dwugłosu wśród środowisk żydowskich: organizacje zbrojne chciały pokazać, że Żydzi walczą oraz co się z nimi działo w Europie i ludność cywilną, która nie była uzbrojona i mogła się jedynie kryć lub być posłuszna wobec Niemców. Posłuszeństwo też było uzasadnione, ponieważ większość ludności żydowskiej w getcie warszawskim w 1943 r. nie była zamordowana, lecz - tak jak Niemcy obiecywali - wywieziona do obozów pracy. To oczywiście oznaczało pogorszenie ich sytuacji, a sam wyjazd z Warszawy był jeszcze większym oddaniem w ręce niemieckie, ponieważ w mieście można było zawsze próbować gdzieś się ukryć czy uciekać wykorzystując infrastrukturę miejską.
W okresie powstania w getcie, do obozu w Treblince wywieziono około sześciu tysięcy Żydów. Drugie sześć tysięcy - jak to jest opisane w raporcie Stroopa (generał dywizji SS Josef Stroop vel Juergen Stroop, kierujący oddziałami niemieckimi pacyfikującymi ludność getta warszawskiego - PAP) - +zamordowano w walce+, a kolejne 6 tys. „zlikwidowano” czyli także zamordowano. Oznaczało to wszystkich, którzy stawili jakikolwiek opór, łącznie z próbami ucieczki cywilów - ich także traktowano jako powstańców. Natomiast około 30 tys. przesiedlono do obozów pracy, wydłużając o kilka miesięcy życie tych ludzi, ponieważ później zostali oni także zamordowani.
Wszyscy w Warszawie zdawali sobie sprawę z tego, że celem ostatecznym Niemców jest zagłada ludności żydowskiej. Jednak łudzono się nadzieją, że dzięki zapotrzebowaniu III Rzeszy na siłę roboczą, koniec wojny zaskoczy nagle aparat zagłady Niemców.
PAP: W jaki sposób ludność żydowska dowiedziała się pierwszy raz o planach niemieckiej zagłady?
Dr Marcin Urynowicz: Nie było oczywiście żadnego obwieszczenia - wprost przeciwnie - Niemcy zaprzeczali temu. Informację Żydzi pozyskali od osób prywatnych, ponieważ wiedziano, że z osobami, które zostały przez Niemców wywiezione nie było żadnego kontaktu. Zdawano sobie sprawę z tego, że powodem nie była niechęć do pisania przez te osoby, lecz ich śmierć. Byli także uciekinierzy z Treblinki, którzy przekazali relacje z masowego mordowania. Nie wszyscy im wierzyli, bo jak można było uwierzyć w coś tak strasznego? Wieści się jednak rozchodziły przez podziemną prasę żydowską i polską, która była przemycana do getta.
Ciekawostką jest, że jesienią 1941 r. jeden z polskich harcerzy Henryk Grabowski udał się w podróż na Litwę celem sprawdzenia dla organizacji syjonistycznych co dzieje się z tamtejszymi Żydami. Te same środowiska założyły później Żydowską Organizacje Bojową. Grabowski miał zdać relację z losów ludności żydowskiej, ponieważ już wtedy zachodziło podejrzenie, że wieści o masowych pogromach na wschodzie mogą być dowodem na plan totalnej zagłady. To co przekazał Grabowski w swoim raporcie spowodowało, że w getcie Żydzi zaczęli poważnie myśleć o przygotowaniach do walki, a stosowanie się do rozkazów niemieckiego okupanta niczego nie zmieni.
Wiedza o eksterminacji upowszechniała się jednak stopniowo, ponieważ jak można było przekonać normalnego człowieka, że za to podłe życie w getcie i karne wykonywanie poleceń swojego oprawcy zostanie jeszcze zamordowany razem z całą swoją rodziną? W takie rzeczy nikt normalny nie wierzył, szczególnie, że chodziło o setki tysięcy, czy miliony ludzi. Ta sytuacja doprowadziła w lecie 1942 r. do tego, że bojownicy żydowscy zaczęli rozwieszać ręcznie pisane plakaty z odezwą do ludności żydowskiej. W odezwie apelowali o ignorowanie polecenia Niemców i niestawianie się na Umschlagplatzu (nieistniejąca rampa kolejowa przy ul. Stawki 4/6 w Warszawie, służąca jako miejsce koncentracji ludności z getta przed wywiezieniem ich do m.in. obozu zagłady w Treblince - PAP) i dobrowolnie nie wyjeżdżały z Warszawy. Plakaty były zrywane, a osoby, które je rozklejały były czasami nawet bite, ponieważ uważano, że mogli to być agenci niemieccy, którzy prowokują do buntu.
PAP: Dlaczego decyzja o wybuchu powstania zapadła 19 kwietnia 1943 r.?
Dr Marcin Urynowicz: Dość często spotykam się z mylnym poglądem, że decyzję o wybuchu walk podjęła ludność żydowska czy organizacje konspiracyjne. Była to decyzja Niemców, ponieważ tego dnia otoczyli i wkroczyli do getta. Ich głównym zadaniem było wysiedlenie całej ludności żydowskiej, a na to nie chciała pozwolić Żydowska Organizacja Bojowa.
Po Wielkiej Akcji z 1942 r. (akcja likwidacyjna getta warszawskiego połączona z masową eksterminacją jego mieszkańców przeprowadzona od 22 lipca do 21 września 1942 r. - PAP) hasłem konspiracji żydowskiej było: "Nie damy ani jednego Żyda". Oznaczało to sprzeciw wobec jakiegokolwiek dalszego wysiedlania, wiedząc, że oznaczało to śmierć. Żydowskie organizacje podziemne przygotowywały się zbrojnie, ale nigdy nie zapadła decyzja o rozpoczęciu jakiejkolwiek akcji przeciwko Niemcom, ponieważ miały one świadomość, że przyspieszy to likwidację getta.
Czekano na moment, kiedy Niemcy wkroczyli z zamiarem całkowitej likwidacji getta. Wtedy rozpoczął się opór i obrona. Musimy pamiętać, że powstanie w getcie warszawskim nie było klasyczną formą powstania zbrojnego, gdzie podziemne organizacje walczą z okupantem by go obalić. To była bardziej obrona getta.
PAP: Czy organizacje żydowskie pozostawały we współpracy z polskim podziemiem?
Dr Marcin Urynowicz: Tak, konspiracja żydowska miała propozycję z podziemia polskiego by wyjść z getta i dołączyć do jej szeregów. Wiązało się to z możliwością walki i przetrwania dla nich.
PAP: Kto konkretnie złożył tę propozycję?
Dr Marcin Urynowicz: Złożyło je dowództwo Armii Krajowej, a konkretniej warszawski dowódca AK Antoni Chruściel ps. Monter. Nie mógłby złożyć takiej propozycji, gdyby nie decyzja gen. Stefana Roweckiego ps. Grota (generał dywizji Wojska Polskiego II RP i naczelnego dowódcy Armii Krajowej - PAP), który pod koniec 1942 r. uznał Żydowską Organizację Bojową za formalną organizację polskiej konspiracji. Warto dodać, że takich propozycji AK składało kilka i ostatni raz było to wiosną 1943 r.
Żydowscy konspiranci nie chcieli się jednak zgodzić, ponieważ chcieli walczyć w oddziałach żydowskich i w Warszawie co było niemożliwe w AK. O działaniach polskiego podziemia świat zachodni wiedział i wstąpienie w jej szeregi nie zwróciło by zbytniej uwagi. Ewenementem była natomiast wiadomość o walczących żydowskich organizacjach.
O to właśnie im chodziło, ponieważ w tamtym okresie w społeczeństwie polskim i europejskim w ogóle nie traktowano Żydów jako ludności zdolnej do walki zbrojnej. Ludność żydowską traktowano jako ludność cywilną, która nie była w stanie wytworzyć grup bojowych, dlatego Żydowska Organizacja Bojowa chciała pokazać, że jest inaczej.
PAP: Czy Mordechaj Anielewicz był dobrym dowódcą Żydowskiej Organizacji Bojowej?
Dr Marcin Urynowicz: Z zachowanych relacji wiemy, że Mordechaj Anielewicz faktycznie nadawał się na lidera ŻOB. Duże znaczenie miał fakt, że latem 1942 r. nie był on podczas Wielkiej Akcji w Warszawie. Dzięki temu Anielewicz nie stracił wiary w walkę, co miało miejsce w przypadku innych bojowców, którzy byli bardzo przygnębieni po tamtym wydarzeniu i uważali, że organizacja zbrojnego oporu była już niemożliwa, bo większość ludności żydowskiej zginęła.
Anielewicz przyjechał z Górnego Śląska, gdzie wcześniej w tamtejszych gettach organizował opór. Nie mając doświadczeń z Wielkiej Akcji, wrócił z dużą energią do działania, zachęcając innych do dalszego działania i wytrwania w idei oporu. Według zachowanych relacji, w styczniu 1943 r. udało się doprowadzić do pierwszego oporu w getcie, który zaowocował dynamicznym rozwojem konspiracji żydowskiej. Od tamtej pory była to organizacja uzbrojona w setki pistoletów i stosunkowo dużo materiałów wybuchowych. Finalnie, dzięki niemu Żydzi byli w stanie walczyć w kwietniu z Niemcami.
PAP: W jaki sposób żydowska konspiracja organizowała broń? Czy odbywało się to we współpracy z polskim podziemiem?
Dr Marcin Urynowicz: Odbywało się to m.in. za pośrednictwem polskiego podziemia. Pod koniec 1942 r. Żydowska Organizacja Bojowa otrzymała ok. 10 sztuk pistoletów od AK. To dość niewiele, ale było to coś niesłychanie ważnego, ponieważ w tamtym okresie nikt nikomu nie dawał broni za darmo. Broń kosztowała wiele tysięcy złotych i ewenementem była sytuacja, gdy ktoś przekazywał ją za darmo. To się nie zdarzało między żadnymi organizacjami. To był pierwszy taki przypadek.
Przekazane sztuki broni miały duże znaczenie, ponieważ pozwolili ŻOB zyskać na znaczeniu w getcie, gdzie działały przecież Judenraty (stworzone przez SS kolaboracyjne Rady Żydowskie zarządzające ludnością żydowską - PAP). Dzięki tym pistoletom ŻOB był w stanie zdobyć dodatkowe pieniądze by zakupić kolejną broń. To pozwoliło uzbroić kolejne szeregi konspirantów i doprowadzić ŻOB do pozycji dominującej organizacji w getcie.
Siła ŻOB doprowadziła do tego, że ludność cywilna przestała się w ogóle liczyć z Judenratem, który nie był przecież uzbrojony i był zakładnikiem zmuszonym do wykonywania niemieckich rozkazów. W pewnym momencie nawet Niemcy zaczęli się bać wchodzenia do getta, ponieważ konspiracja żydowska zaczęła do nich strzelać. Zabijano Niemców i tych Żydów, którzy zostali uznani za kolaborantów.
W innej sytuacji był Żydowski Związek Wojskowy (formacja zbrojna powołana w listopadzie 1939 r. przez m.in. byłych oficerów Wojska Polskiego - PAP), który był w porozumieniu z Korpusem Bezpieczeństwa (KB - jedna z polskich wojskowych organizacji konspiracyjnych - PAP), ale nie był formalnie uznany przez władze Armii Krajowej. Współpraca ŻZW z KB, pozwoliła tej organizacji zakup broni. Zarówno ŻOB, jak i ŻZW zainwestowały miliony złotych w zakup broni od różnych dostawców, aby móc potem prowadzić walkę. W ten sam sposób broń zdobywała dla siebie AK.
PAP: Jak wyglądała współpraca AK i ŻOB?
Dr Marcin Urynowicz: Widząc rozwój i działalność ŻOB, AK przekazała po styczniu 1943 r. kolejną partię broni - ok. 50 sztuk, w tym także granatów. Armia Krajowa zapewniała także instruktarze, szkoląc młodych bojowników żydowskich m.in. obsługi broni czy produkcji grantów ręcznych.
Trzeba też pamiętać, że AK miała wtedy opinię bardzo dobrze uzbrojonej organizacji, co nie było prawdą. Ta opinia powodowała rozgoryczenie powstańców żydowskich, którzy uważali, że AK przekazała im za mało broni, nie wiedząc, że ta organizacja sama nie miała jej dużo. Było to szczególnie widoczne rok później, podczas Powstania Warszawskiego.
PAP: Czy uważa pan, że powstanie w getcie warszawskim było sukcesem?
Dr Marcin Urynowicz: W sensie ideologicznym to było zwycięstwo, ponieważ udało się tymi wydarzeniami zainteresować światową opinię publiczną. Świat dowiedział się o tym, że Żydzi byli mordowani. Oczywiście polska konspiracja i rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie informował o tym wcześniej, ale dopiero te walki były takim namacalnym dowodem i potwierdzeniem tym informacji. Wcześniej nie zawsze w nie wierzono.
W przypadku strat ludzkich zwycięstwa być nie mogło. Kilka tysięcy osób zostało zamordowanych i zabitych w walce, kolejne kilka tysięcy zostało wywiezionych do Treblinki. Zniszczeniu uległa też znaczna część getta i miasta. Nie można więc mówić tu o sukcesie.
Jednak świat w końcu uwierzył w mord popełniany na europejskich Żydach. To było największe zwycięstwo konspiracji żydowskiej, pomimo tego, że nie mogła ona obronić getta i zapobiec mordom, grabieży i wywózkom. Miała ona poczucie, że spełniła swoją misję. Część z ocalałych bojowców brała potem udział w Powstaniu Warszawskim, walcząc ramię w ramię z żołnierzami Armii Krajowej. Zdarzały się nawet momenty, kiedy powstańcy rozpoznając żołnierzy żydowskich konspiracji wstawali i bili im brawo w uznaniu i szacunku dla ich postawy.
Dla żołnierzy żydowskich organizacji najważniejsze było to, aby móc walczyć i nie być zwierzyną łowną dla Niemców. Od 1939 r. nie było dużo takich momentów, a walka z bronią i możliwość obrony była dla nich przywróceniem godności ludzkiej.(PAP)
Rozmawiał Maciej Puchłowski (PAP)
pmm/ rosa/