O tym, że II wojna światowa do dziś przesądza o losach Polski i świata, o rosnącym zainteresowaniu muzeami narracyjnymi oraz o pożegnaniu z rodziną spisanym na chustce do nosa - mówi PAP prof. Paweł Machcewicz, dyrektor powstającego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej.
PAP: Od wybuchu II wojny światowej minęło prawie 75 lat, a od jej zakończenia – 69. Czy dziś nadal ma sens tworzenie muzeum poświęconego temu konfliktowi?
Prof. Paweł Machcewicz: Tak, i to z wielu powodów. Jednym z nich jest fakt, że przyszedł moment, gdy odchodzą ostatni już przedstawiciele pokolenia, które pamięta tamto doświadczenie. Kończy się też tzw. pamięć komunikatywna. Socjologowie zwracają uwagę, że pamięć o konkretnym wydarzeniu, nawet tym najważniejszym, najtragiczniejszym, jest przekazywana tylko od dziadków do wnuków, potem ta pamięć już się rozmywa. To jest ostatni moment, by tą pamięć zinstytucjonalizować w postaci muzeum. Przy tym II wojna światowa była wydarzeniem, które przesądza o losach Polski i świata do dzisiaj. Trudno o ważniejsze wydarzenie w naszej historii poczynając od epoki rozbiorów. Poza tym w ciągu ostatnich 20 lat mamy do czynienia z falą, na której powstają kolejne muzea narracyjne. To się zaczęło od otwarcia Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie w 1993, a potem w kolejnych krajach zaczęły powstawać muzea, które przyciągają masową publiczność. W Polsce przykładem mogą być Muzeum Powstania Warszawskiego czy muzeum w Fabryce Schindlera w Krakowie.
PAP: Skąd tak duże zainteresowanie tymi placówkami?
Prof. Paweł Machcewicz: Sądzę, że ludzie przestają czytać bardziej skomplikowane teksty, książki, gazety i – dla masowego odbiorcy - to właśnie muzea z ich atrakcyjnym przekazem odwołującym się do różnych środków wyrazu, zaczynają stanowić niekiedy jedyny lub główny kontakt np. z historią czy ze sztuką. Myślę, że tego procesu już chyba nie odwrócimy, a rola muzeów narracyjnych będzie jeszcze bardziej rosła.
Prof. Paweł Machcewicz: Socjologowie zwracają uwagę, że pamięć o konkretnym wydarzeniu, nawet tym najważniejszym, najtragiczniejszym, jest przekazywana tylko od dziadków do wnuków, potem ta pamięć już się rozmywa. To jest ostatni moment, by tą pamięć zinstytucjonalizować w postaci muzeum. (...) II wojna światowa była wydarzeniem, które przesądza o losach Polski i świata do dzisiaj. Trudno o ważniejsze wydarzenie w naszej historii poczynając od epoki rozbiorów.
PAP: Słowem, ludzie chcą wiedzy w pigułce, podanej w atrakcyjny sposób?
Prof. Paweł Machcewicz: Tak. Tylko cała sztuka polega na tym, by nie była to pigułka składająca się tylko z atrakcji, gdzie coś błyska, świeci czy naśladuje odgłosy z pola bitwy. W muzeum narracyjnym, historycznym trzeba w formie przystępnej, atrakcyjnej, wciągającej ale także skłaniającej do myślenia, pokazać wydarzenia zgodnie z prawdą historyczną. Musi tu być pewna równowaga między przekazem narracyjnym, który opisuje, co się wydarzyło i pewną sferą emocji, którą będziemy starać się wykreować u widzów poprzez scenografię, instalacje, a także zdjęcia czy przedmioty z ich szczególnymi historiami. Musi też być pewna przestrzeń pytań. To nie jest tak, że muzeum ma przekazywać z góry w stu procentach zdefiniowany przekaz. Dobre muzeum to jest takie, z którego widz wychodzi poruszony, ale przy tym szuka odpowiedzi na pytania, które w nim powstały w trakcie zwiedzania, albo jeszcze lepiej takie, które się pojawiają pewien czas po wyjściu z placówki. Stworzenie takiego muzeum, które będzie łączyło pewien zasób wiedzy, oddziaływało na emocje i wpływało na współczesne postawy, jest bardzo trudne.
PAP: Jak pan chce to zrobić?
Prof. Paweł Machcewicz: Poprzez połączenie wszystkich możliwych środków wyrazu. To niezwykle ważne, by myśleć o muzeum, jako o bycie, który składa się nie tylko z pewnego ładunku informacyjnego, ale też z architektury, fotografii, filmu, przedmiotów, scenografii itp.
PAP: Jeśli chodzi o architekturę, to jedną z najbardziej specyficznych cech gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej będzie to, że wystawa główna ulokowana zostanie w całości pod ziemią. Ma to też pewien symboliczny wymiar...
Prof. Paweł Machcewicz: Z praktycznej strony ma to dużą zaletę: światło dzienne jest niekorzystne dla wystaw. Powinny być one prezentowane w sztucznym, wyreżyserowanym świetle, dzięki czemu można np. miejscami tworzyć półmrok, a inne miejsca silniej oświetlać. A co do symboliki, to architekci, którzy stworzyli projekt budynku, prezentując go przygotowali taki swoisty opis ideowy. Wyjaśniali w nim, że widz schodzi w dół, do podziemia, aby obejrzeć wystawę, co ma symbolizować z jednej strony piekło wojny, ale też przeszłość. Potem zwiedzający wynurza się na poziom zero, poziom ziemi, gdzie będzie część administracyjna, gdzie będą pracować ludzie, więc jest to taki współczesny wymiar. Następnie widz będzie wjeżdżać na wyższe poziomy, skąd roztaczać się będzie widok na Gdańsk, ale gdzie znajdą się też sale edukacyjne, biblioteka: w jakiś sposób będzie to swoista wizja przyszłości.
PAP: Jakie przesłanie będzie niosła wystawa główna muzeum?
Prof. Paweł Machcewicz: Po pierwsze wystawa powinna pokazać wojnę jako czas niewyobrażalnego cierpienia, które nam – żyjącym przecież w społeczeństwie zamożnym, sytym, trudno jest pojąć. Z drugiej strony pokażemy ją także jako czas wielkiego bohaterstwa, z tym, że my to bohaterstwo definiujemy – co jest dla nas bardzo ważne, nie tylko w kategoriach militarnych. Bohaterem może być nie tylko żołnierz, ale także np. matka opiekująca się dziećmi w trakcie wywózki na Syberię czy wywózki z Pomorza. Takie przykłady można mnożyć.
Po drugie pokażemy też polskie państwo podziemne: nie tylko poprzez pryzmat walki zbrojnej, ale także jako fenomen oddolnej organizacji tworzonej przez setki tysięcy ludzi. Dla mnie jest to bardzo ważne, bo uważam, że jedną z największych chorób Polski współczesnej jest brak świadomości obywatelskiej i odwracanie się ludzi od działalności publicznej. Jeśli ludzie odwracają się od tej działalności dzisiaj, gdy praktycznie nic nie ryzykują, to dobrze, by zrozumieli, że pokolenie ich dziadków w nieprawdopodobnie trudniejszych warunkach robiło dla Polski o wiele więcej.
Po trzecie pokażemy też oczywiście, jaką cenę zapłaciła Polska za obronę swojej wolności, jak straszliwe były straty materialne i ludzkie. Po rozszerzeniu Unii Europejskiej o dawne kraje postsocjalistyczne rozpoczęła się też na nowo dyskusja o historii. Jest bardzo ważne, by ten główny nurt europejskiej pamięci historycznej, który kształtował się bez nas, bo byliśmy odizolowani żelazną kurtyną od jednoczącej się Europy, został uzupełniony o nasze doświadczenia. To też jest misja muzeum.
Pokażemy także skutki wojny, w tym to, że przyniosła ona Polsce nowe zniewolenie, podczas gdy zachodni Europejczycy zaczęli natychmiast po 1945 roku odbudowę, drogę do dobrobytu i od początku cieszyli się z demokracji. O tym wszystkim będzie mówiła nasza wystawa, której zamknięciem będzie 1989 rok, czyli przezwyciężenie w Polsce skutków wojny.
PAP: Ile eksponatów zgromadziło jak dotąd muzeum?
Prof. Paweł Machcewicz: Mamy ich w tej chwili około 30 tysięcy, a na wystawie znajdzie się około dwóch tysięcy z nich. Są to przedmioty i archiwalia, o które sami zabiegaliśmy oraz te przekazane nam przez inne muzea czy instytucje, ale też przez ludzi. Muzeum Auschwitz-Birkenau przekazało nam np. stopioną i spaloną w czasie wybuchu bomby atomowej porcelanę z Hiroszimy i Nagasaki, którą przed wielu laty otrzymało od Japończyków. To samo muzeum przekazało nam także dzwon z obozu w Mauthausen, gdzie więziono wielu przedstawicieli polskiej inteligencji. Dzwon ten – wzywający na obozowe apele itp. - jako symbol ciemiężenia, zabrali ze sobą w 1945 r. polscy więźniowie. Pokażemy go, jako jeden z najważniejszych eksponatów, w części naszej wystawy poświęconej obozom koncentracyjnym.
PAP: Jak duża część eksponatów trafiła do was w formie darów czy depozytów od ludzi?
Prof. Paweł Machcewicz: W trakcie samej – trwającej kilka miesięcy ogólnopolskiej zbiórki pozyskaliśmy kilka tysięcy eksponatów. Staramy się tworzyć nasze zbiory według ustalonego przez nas klucza, często jednak przyjmujemy pewne przedmioty, aby uratować je przed zniszczeniem. Zdarza się, że przychodzi do nas wnuk czy córka osoby, która np. związana była z AK i przynosi pamiątki, które – gdyby nie było takiej instytucji, jak nasza - zostałyby wyrzucone.
Niektóre przedmioty trafiają do nas wprost ze śmietnika. Tak było np. z rysunkiem wykonanym węglem przez oficera jednego z oflagów, a dedykowanym jego córce. Na rysunku znajdował się napis „Mojej kochanej córuchnie”, data i nazwa oflagu. Kartkę tę znalazł w śmietniku przy jednym z ekskluzywnych warszawskich apartamentowców portier, który przekazał ją prof. Zdzisławowi Najderowi – mieszkającemu przypadkiem we wspomnianym domu członkowi rady powierniczej naszego muzeum. Rysunek znajdzie się na naszej ekspozycji.
Właściwie do dziś wystawa zmienia się za sprawą przedmiotów, które do nas trafiają. Na przykład ostatnio dostaliśmy wspaniały dar: w trakcie wizyty w Gdańsku prezydenta i ministra kultury Estonii, wręczyli nam oni drewnianą walizkę, którą na zesłanie zabrał Estończyk wywieziony przez sowietów na Sybir w 1949 r. A my będziemy mieli część ekspozycji opowiadającą o powojennych deportacjach. Postanowiliśmy więc znaleźć miejsce dla tego eksponatu, choć trzeba było przeprojektować fragment wystawy.
Prof. Paweł Machcewicz: Jestem pewien, że tuż po otwarciu wystawy pojawią się zarzuty, że nie ujęliśmy na niej jakiś konkretnych wątków czy postaci. Nawet w tak ogromnym muzeum, jakie tworzymy, a będzie to jedno z największych muzeów historycznych na świecie, trzeba było z wielu wątków zrezygnować. Dla nas historyków, budowanie scenariusza wystawy było lekcją samoograniczania się.
PAP: Który z eksponatów poruszył pana najbardziej?
Prof. Paweł Machcewicz: Bardzo poruszające są przedmioty wykonywane przez więźniów w obozach koncentracyjnych. W naszych zbiorach są np. malutkie figurki wykonane z trzonków szczoteczek do zębów. Jednak najbardziej poruszyła mnie chustka do nosa przekazana nam przez prof. Rafała Wnuka, wybitnego historyka, który jest też współtwórcą naszego muzeum. Obaj dziadkowie profesora zostali zamordowani w 1940 r. Jeden z nich – oficer, zginął w Katyniu, drugi – Bolesław Wnuk - poseł i działacz ruchu ludowego w latach 30., został przez Niemców aresztowany w 1939 r. i zamordowany w ramach prewencyjnej akcji eliminowania polskich elit. Był on przetrzymywany w więzieniu w Lublinie, gdy dowiedział się od polskiego strażnika, że następnego dnia zostanie rozstrzelany, na chustce do nosa napisał pożegnanie z rodziną. Brzmi ono mniej więcej tak: Kochana żono, kochane dzieci, jutro zostanę rozstrzelany, umieram za Polskę, nie płaczcie, zostanę pomszczony. Dla mnie to jeden z najbardziej przejmujących eksponatów, jakie pokażemy na naszej wystawie. Świetnie pokazuje, jak można opowiadać o historii poprzez konkretny przedmiot i konkretnych ludzi.
PAP: Z pozyskania którego z eksponatów jest pan szczególnie dumny?
Prof. Paweł Machcewicz: Udało nam się po wielu staraniach zdobyć kamerę należącą do Juliena Bryana – amerykańskiego dokumentalisty i fotografa, który jest autorem słynnego, nominowanego do Oskarów filmu "Oblężenie". Film ten powstał na podstawie zdjęć nakręconych w czasie oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku. Osobiście przywiozłem kamerę ze Stanów Zjednoczonych, gdzie odebrałem ją z rąk syna Bryana. Przekonałem go do przekazania kamery, opowiadając mu o naszym muzeum, w którym będą mogły ją obejrzeć tysiące ludzi, co będzie swoistym hołdem dla jego ojca.
PAP: A czego nie pokażecie na wystawie?
Prof. Paweł Machcewicz: Jestem pewien, że tuż po otwarciu wystawy pojawią się zarzuty, że nie ujęliśmy na niej jakiś konkretnych wątków czy postaci. Nawet w tak ogromnym muzeum, jakie tworzymy, a będzie to jedno z największych muzeów historycznych na świecie, trzeba było z wielu wątków zrezygnować. Dla nas historyków, budowanie scenariusza wystawy było lekcją samoograniczania się. Gdy piszemy książki, możemy pisać o wszystkim, natomiast w naszym muzeum zakładamy, że przeciętne zwiedzanie wystawy potrwa dwie godziny, a podpisy pojawiające się na wystawie muszą być zrozumiałe dla wszystkich, także dla zwiedzających zza granicy.
Tworzymy kilka ścieżek zwiedzania: oprócz tej podstawowej, widzowie będą mogli w wielu miejscach skorzystać z multimediów, które przekażą bardziej szczegółowe informacje. W wielu miejscach można będzie też nałożyć słuchawki, by posłuchać relacji uczestników czy świadków wydarzeń. Informacji będzie więc ogromnie dużo. Same wykonane na papierze podpisy na głównej ścieżce zwiedzania składają się na około 350 stron maszynopisu, czyli tyle, ile liczy książka. Drugie tyle informacji znajdzie się w multimediach. Będzie to więc ogromny ładunek informacji, a z drugiej strony mam poczucie, że zabraknie tam bardzo wielu istotnych rzeczy. Muzeum nie może być jednak encyklopedią. Najważniejsze jest, by przedstawiało spójną opowieść.
Rozmawiała Anna Kisicka (PAP)
aks/ dym/ mow/