Ostateczny kształt granicy polsko-niemieckiej potwierdzono traktatem z 14 listopada 1990 r. Był to największy sukces w polityce zagranicznej pierwszego polskiego rządu niekomunistycznego.
Odzyskanie niepodległości w roku 1989 postawiło przed Polską problem podobny jak siedemdziesiąt lat wcześniej. Była to kwestia granicy zachodniej. Od końca II wojny światowej była ona co prawda regulowana trzykrotnie – ostatni raz w 1950 r. – ale były to minimalne korekty o charakterze lokalnym. Do kiedy istniał blok wschodni i Polska graniczyła z Niemiecka Republiką Demokratyczną, nikt nie zgłaszał pretensji do ogólnego jej kształtu. Po 1989 r. sytuacja się jednak zmieniła. Oddolne naciski na zjednoczenie Niemiec sprawiły, że Polska miała graniczyć z nowym, bardzo silnym państwem i nie miały jej chronić żadne gwarancje ze strony rosyjskiej. Przez pewien czas, tuż po obaleniu komunizmu, niepokój o zachodnią granicę był istotnym czynnikiem kształtującym polską politykę zagraniczną.
Kto chciał zjednoczenia
Społeczeństwo polskie podzielało ten niepokój. Niemiec się obawiano, w czym z pewnością miała swój udział wciąż żywa pamięć o II wojnie, dziesięcioleciami podsycana przez komunistyczną propagandę. Z przeprowadzonych w 1989 r. badań sondażowych wynikało, że przeciwko zjednoczeniu Niemiec opowiada się 60 proc. Polaków, choć faktem jest, iż odsetek ten stopniowo się zmniejszał. Rząd Tadeusza Mazowieckiego oficjalnie od początku wspierał tendencje zjednoczeniowe. Jak zauważał historyk Piotr Dobrowolski, był to pierwszy rząd państw Układu Warszawskiego, który oficjalnie opowiedział się za tymi tendencjami. Jednocześnie jednak obawy w tej kwestii były wyraźnie dostrzegane. To m.in. sprawiało, że początkowo nie kładziono zbyt silnego nacisku na wyjazd z Polski (z Niemiec zresztą również) wojsk rosyjskich – choć oficjalne stanowisko Kremla w tej sprawie było od początku jasne; żadnej interwencji zbrojnej nie planowano.
We wrześniu 1989 r., a więc w momencie, gdy formował się rząd Mazowieckiego, problem ten jeszcze nie istniał. Tzw. rewolucja październikowa w Niemczech miała dopiero wybuchnąć, ale nawet kiedy już trwała, myślano o przemianach demokratycznych, a nie jednoczeniu państwa. Takie hasła pojawiły się oddolnie, nawet ku pewnej konsternacji działaczy opozycyjnych. A jednak polski rząd czuł się niepewnie już wówczas. Jak wspominał Tadeusz Mazowiecki:
„Wśród ludzi ze starego aparatu występowały pew¬ne uprzedzenia, np. że nie możemy uregulować jasno i wyraźnie problemu mniejszości, że on nam odżyje, że Śląsk będzie przez to zagrożony”.
Premier wspominał tu o jednej z kilku nieuregulowanych kwestii – praw mniejszości niemieckiej w Polsce i polskiej w Niemczech. Na to nakładała się kwestia odszkodowania za straty wojenne i rzecz jasna samej granicy – wszystko więc było złożone. Co gorsza, dyplomacja musiała być w tym przypadku wyjątkowo zręczna i subtelna – RFN była największym wierzycielem Polski, która winna była 7,7 mld marek samemu państwu i 4,4 mld marek niemieckim bankom prywatnym. Już wkrótce strona niemiecka wykazała sporo dobrej woli, jesienią tego roku godząc się na zmniejszenie zadłużenia, z innej jego części finansując zaś różnego rodzaju wspólne projekty, co jednak nie zmieniało faktu, że polska dyplomacja musiała w zagadnieniach spornych lawirować ostrożnie.
„Pole manewru było jednak niewielkie, rząd Mazowieckiego bowiem, przejmując państwo w stanie faktycznego bankructwa, dramatycznie po¬trzebował zagranicznej pomocy finansowej, [Helmut] Kohl zaś mógł dalej spokojnie czekać na rozwój wydarzeń nad Wisłą” – zauważał historyk prof. Antoni Dudek.
Jednak wbrew temu, co pisze badacz, Kohl nie mógł czekać tak zupełnie spokojnie. 9 listopada 1989 r. berlińczycy spontanicznie rozpoczęli demontaż dzielącego miasto muru i nikt, nawet kanclerz, nie mógł przewidzieć dalszego rozwoju wypadków. Tego samego dnia, tylko kilka godzin wcześniej, doszło do pierwszej oficjalnej rozmowy Mazowieckiego z Kohlem. Polski premier usłyszał wówczas zdanie, które musiało go mocno zaniepokoić. Kohl stwierdzał co prawda:
„Nastroje w RFN są sprzyjające: 80–82 proc. ludności akceptuje granicę na Odrze i Nysie”.
Chwilę później jednak:
„Żaden rząd niemiecki nie może dziś uznać granicy Odra-Nysa w imie¬niu całych Niemiec, które dopiero powstaną w przyszłości”.
Nerwowe negocjacje
Jeszcze 12 listopada 1989 r. minister spraw zagranicznych prof. Krzysztof Skubiszewski mówił o zjednoczeniu Niemiec jako „odległej przyszłości”, choć atmosferę berlińskiej ulicy obserwował wtedy na własne oczy. Ale nie jest to zaskakujące. Po zakończeniu wizyty kanclerza Kohla w Warszawie, 20 listopada, nikt jeszcze nie miał co do tego pewności. Mimo to wynik wspólnych rozmów był zadowalający. Nie podjęto co prawda wiążących ustaleń, niemniej z obu stron wyraźne były chęć prowadzenia dalszych rozmów i nieroszczeniowy sposób ich prowadzenia. Sytuacja stała się bardziej nerwowa dwa tygodnie później, kiedy podczas przemówienia w Bundestagu Kohl przedstawił program „przezwyciężania podziału Niemiec i Europy”, w którym nie padło ani słowo o granicy z Polską. Tadeusz Mazowiecki wspominał, że to właśnie „postawiło go do pionu”.
Sytuacja międzynarodowa zdawała się sprzyjać Polsce. Wielka Brytania i Francja były zdecydowanie przeciwne jednoczeniu Niemiec. USA i Rosja dawały im co prawda zielone światło, ale z wyraźnym zastrzeżeniem, iż zasada nienaruszalności granic będzie musiała być respektowana bez względu na rozwój wypadków. Rola Michaiła Gorbaczowa była zresztą w tej kwestii znacząca. Jak pisał prof. Antoni Dudek:
„Mazowiecki zatelefonował do Gorbaczowa, by – po¬wołując się na swoją rozmowę z [Margaret] Thatcher – przedstawić mu swoje postulaty. Po pierw¬sze, domagał się, aby władze RFN i NRD parafowały projekt traktatu granicznego, który następnie zostałby podpisany przez rząd utworzony po zjednoczeniu. Po drugie, postulował, by w programie konferencji 2+4 [w 1990 r. seria spotkań przedstawicieli dwóch państw niemieckich oraz czterech mocarstw koalicji antyhitlerowskiej: Francji, USA, Wlk. Brytanii i ZSRS – przyp. red.] została wyodrębniona część dotycząca bezpieczeństwa sąsiadów Niemiec i by mogli w niej uczestniczyć przedstawiciele Polski. Poprosił, aby sam Gorbaczow lub ktoś inny z władz ZSRS w publicznym wy¬stąpieniu poparł te polskie żądania. Radziecki przywódca zgodził się na to i przyznał, że podczas rozmów prowadzonych z kanclerzem RFN +Kohl wymigiwał się, ma¬newrował w sprawie granic+, co skłoniło Gorbaczowa do deklaracji: +Punkt ten jest u nas pod szczególną kontrolą! I żadnych tu kompromisów nie może być!+”.
Wiele wskazuje na to, że Helmut Kohl unikał jasnej deklaracji w kwestii granic z przyczyn czysto politycznych – bał się o głosy wyborców, potrzebne mu zwłaszcza w tak skomplikowanej sytuacji, jaka panowała w NRD. Jego prywatne rozmowy z Mazowieckim – co premier przyznawał – miały ton uspokajający. Mimo to polska dyplomacja intensywnie lobbowała w świecie za sprawą granicy. Po zapewnieniu sobie poparcia Wielkiej Brytanii i Rosji wkrótce Warszawa miała za sobą również Paryż.
Efekty tych starań – ocenianych jako jeden z największych sukcesów rządu Mazowieckiego – nie kazały na siebie długo czekać. 12 września 1990 r. podpisano traktaty końcowe konferencji 2+4 dotyczącej zjednoczenia Niemiec. Problem granicy z Polską – a także wszystkich innych – poruszony jest w nich parokrotnie. 3 października Niemcy stały się znów jednym państwem, a już 14 listopada ministrowie Hand-Dietrich Genscher i Krzysztof Skubiszewski podpisali traktat zamykający kwestię granicy polsko-niemieckiej.
Na podstawie:
M. Tomala, „Polacy–Niemcy. Wzajemne postrzeganie”, Warszawa 1994
M. Stolarczyk, „Niektóre problemy w stosunkach polsko-niemieckich w pierwszej połowie lat 90.” [w:] „Stosunki polsko-niemieckie w okresie przemian ustrojowych”, Katowice 1997
A. Dudek, „Problem zachodniej granicy polski oraz zjednoczenia Niemiec w polityce rządu Tadeusza Mazowieckiego (1989–1990)”, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego, Prace historyczne 145, z. 1 (2018)
jiw/ skp /