Federacja Rosyjska patrzy na wszystko co było w ZSRS jak na swoją własność. Władze uważają, że jeśli ktoś przypomina o zbrodniach sowieckich to znaczy, że ma coś przeciwko współczesnej Rosji - powiedział PAP wiceprzewodniczący rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał Nikita Pietrow.
PAP: Czy dzisiaj "Memoriał" jest zaangażowany w wyjaśnianie zbrodni komunistycznych na Polakach w Rosji?
Nikita Pietrow: Stowarzyszenie zajmuje się całym spektrum represji stalinowskich i sowieckich. Dotyczy to także represji na Polakach i polskich obywatelach - to część naszego programu. Zajmujemy się nie tylko przedwojennymi represjami, ale również prześladowaniami w czasie II wojny światowej i po niej, jak np. sprawą tzw. Obławy Augustowskiej.
PAP: Czy w Rosji toczy się jakiekolwiek postępowanie ws. Obławy Augustowskiej. Czy istnieje szansa, by wyjaśnić tę zbrodnię?
Nikita Pietrow: Nie. Nie ma i nie było żadnego procesu w tej sprawie.
PAP: Dlaczego dokumenty dotyczące wydarzeń sprzed prawie 70 lat są w Rosji wciąż niedostępne dla historyków?
Nikita Pietrow: Niezależnym badaczom nie jest dane pracować w archiwum, ponieważ mówimy tu o dokumentach z archiwum służb specjalnych. Są one w większości zamknięte. Niewątpliwie, część materiałów jest dostępna, choć jest to bardzo niewielka ilość. Kiedy ktoś szuka jakiś dokumentów, nie składa wniosków o to, by wydać mu materiały dotyczące konkretnej sprawy, ale musi przeglądać całe archiwum. Jeśli taka osoba nie ma żadnego pojęcia o systemie rejestracji informacji to sprawne odnalezienie tego czego szuka staje się niemożliwe.
Trzeba też pamiętać, że władze rosyjskie nie chcą przyznawać się do Obławy Augustowskiej i nie są zainteresowane by ktoś ją badał. Minister Ławrow (szef rosyjskiego MSZ - PAP) mówił, że to tragedia i trzeba ją zbadać, ale nic nie zostało zrobione. Było to pięć lat temu, ale do dziś nic się w tej sprawie nie zmieniło.
Nikita Pietrow: Trzeba też pamiętać, że władze rosyjskie nie chcą przyznawać się do Obławy Augustowskiej i nie są zainteresowane by ktoś ją badał. Minister Ławrow (szef rosyjskiego MSZ - PAP) mówił, że to tragedia i trzeba ją zbadać, ale nic nie zostało zrobione. Było to pięć lat temu, ale do dziś nic się w tej sprawie nie zmieniło.
PAP: W Polsce niektórzy uważają, że gdybyśmy dysponowali dokumentami dotyczącymi Obławy Augustowskiej, to poza odnalezieniem pomordowanych i ich godnym pochówkiem, potomkowie ofiar mogliby wytoczyć sprawę przeciw Federacji Rosyjskiej o odszkodowanie, a opinia międzynarodowa dowiedziałby się o kolejnej zbrodni ZSRS. Czy pana zdaniem tego obawiają się władze Kremla?
Nikita Pietrow: Nie jest zakazane, by potomkowie zamordowanych mogli dochodzić swoich praw. Często współpracuję ze Związkiem Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 Roku, na czele którego stoi ks. Stanisław Wysocki. Oni nie różnią się od członków rodzin katyńskich - są potomkami ludzi zabitych bez sądu. Rosja jako państwo może obawiać się prób takich rozliczeń, ale rosyjskie prawo tego nie przewiduje. Czym innym są międzynarodowe sądy i trybunały - one mogą podejmować różne decyzje.
Jednak to co jest najważniejsze dla rodzin Obławy Augustowskiej to znalezienie miejsca, gdzie leżą ich bliscy, pełna lista ofiar tej zbrodni i ich godny pochówek. Uważam, że bierność strony rosyjskiej w tej sprawie jest obraźliwa dla potomków ofiar.
PAP: Czy Stowarzyszenie "Memoriał" pracuje także z Litwinami, który też przecież byli ofiarami Obławy Augustowskiej?
Nikita Pietrow: Rozmawiałem na ten temat z historykiem z Litwy. Rozmawialiśmy m.in. o 250 osobach, które znalazły się w jednym z więzień w tym kraju. Do dziś nie wiadomo jaki był ich dalszy los, ponieważ nikt ich do dziś nie odnalazł. W odróżnieniu od Polski, na Litwie nie ma takiej organizacji, która jasno by zadeklarowała: tu zginęli nasi krewni i nie wiadomo gdzie oni są. Trzeba też zbadać, czy te osoby zostały zabite czy poszły do łagrów.
Litwa była inkorporowana jako republika ZSRS, więc więźniowie mogli być traktowani jako obywatele radzieccy i nie zostali zabici. Mogli być uwięzieni w łagrach i na podstawie jednej decyzji sędziego rozstrzelani. Podstawowym problemem badania Obławy Augustowskiej jest to, że nie było żadnych decyzji prawnych. Po prostu zostali zabici na rozkaz Stalina.
PAP: Czy to oznacza, że mogły się nie zachować dokumenty np. z rozkazami dla jednostek NKWD i konkretnych oddziałów Armii Sowieckiej?
Nikita Pietrow: Nie, dokumenty są w Centralnym Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. Kolejne znajdują się w archiwum KGB (dziś FSB - PAP) na Łubiance (siedziba Federalnej Służby Bezpieczeństwa FR w Moskwie, dawne więzienie NKWD). Są tam m.in. telegramy Wiktora Abakumowa, szefa sowieckiego Głównego Zarządu Kontrwywiadu "SMIERSZ", które wysyłał szefowi NKWD Ławrientijowi Berii, i które opublikowałem. Są również dokumenty, które mówią o sprawach powiązanych z 50 Armią (związek operacyjny sowieckich sił zbrojnych, który brał udział w Obławie Augustowskiej - PAP). Dziś wiemy, że odpowiedzialnymi za mordowanie byli oficerowie kontrwywiadu SMIERSZ z 3 Frontu Białoruskiego (związek operacyjno-strategiczny Armii Sowieckiej - PAP).
PAP: Czy możemy się spodziewać, że Rosja przekaże Polsce ostatnie 35 tomów akt śledztwa dotyczącego zbrodni katyńskiej?
Nikita Pietrow: Prędzej czy później zostaną one przekazane stronie polskiej, jednak zgodnie z obecną polityką rządu nie należy oczekiwać tego wkrótce. Działalność Ministerstwa Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej w tych sprawach można porównać do targowania się na rynku. Obecnie nie chcą ich przekazać, ale to nie zmienia tego, że te materiały zostaną w końcu przekazane. Warto pamiętać, że wśród materiałów, które zostały przekazane Polsce nie ma wyroku kończącego śledztwo ws. Katynia. W jego uzasadnieniu nie jest napisane, że to Stalin i kierownictwo Kremla jest odpowiedzialne i to jest skandal. Jako osoby odpowiedzialne za tę zbrodnię podaje się wyłącznie Berię i oficerów NKWD, ale Stalina, Mołotowa (minister spraw zagranicznych ZSRS - PAP) i najwyższych postaci Politbiura tam nie ma.
PAP: Czy współczesna Rosja utożsamia się z dziedzictwem i zbrodniami ZSRS, traktując je jak własne?
Nikita Pietrow: Bardzo dobre pytanie. Federacja Rosyjska patrzy na wszystko co było w ZSRS, jak na swoją własność. Jest tak dlatego, że obecna Rosja jest pewnym przedłużeniem tamtego państwa. Zamiast próby zrozumienia tego ciężaru jaki został po poprzednim systemie patrzą na każde sowieckie przestępstwo jak na coś swojego według takiego schematu: jeśli ktoś coś mówi o zbrodniach sowieckich to znaczy, że ma coś przeciwko współczesnej Rosji.
W Rosji mówi się, że na Zachodzie negatywnie i kłamliwie przedstawia się sowiecką historię, która jest środkiem walki przeciwko obecnej Federacji Rosyjskiej. To przekaz, który jest podstawowym wyznacznikiem działań dla rosyjskiego MSZ, MEN czy "oficjalnych" historyków, którzy mówią dokładnie to co władze państwowe. Jeśli ktoś w Polsce mówi o Wielkim Głodzie na Ukrainie (klęska głodu wywołana przez ZSRS w latach 1932-33 r. - PAP) to znaczy, że on ma coś przeciwko Kremlowi.
Nikita Pietrow: Federacja Rosyjska patrzy na wszystko co było w ZSRS, jak na swoją własność. Jest tak dlatego, że obecna Rosja jest pewnym przedłużeniem tamtego państwa. Zamiast próby zrozumienia tego ciężaru jaki został po poprzednim systemie patrzą na każde sowieckie przestępstwo jak na coś swojego według takiego schematu: jeśli ktoś coś mówi o zbrodniach sowieckich to znaczy, że ma coś przeciwko współczesnej Rosji.
PAP: Czy współczesna Rosja nie odwołuje się też do swojej carskiej historii?
Nikita Pietrow: "W carskiej historii wszystko było dobrze, szczególnie w kwestii tłumieniu polskich powstań, ponieważ były one skierowane przeciwko naszemu krajowi i imperium" - taki jest oficjalny przekaz w tej sprawie. Wszystko w Rosji co jest zgodne z duchem imperium jest traktowane jako dobre. Kiedy przypatrujemy się np. ruchom narodowo-wyzwoleńczym to mówimy o tym, że były one kiepskie bo małe narody nie zrozumiały, po prostu, swojego "szczęścia", polegającego na tym, że były częścią wielkiego Imperium Rosyjskiego. Tak można to krótko opisać.
PAP: Czy to nie jest część rosyjskiej doktryny panslawistycznej?
Nikita Pietrow: Tak, ale w Rosji uważa się, że nie wszyscy Słowianie są dla nas braćmi - np. katolicy. To podstawowa linia podziału, którą zawsze stosował Kreml.
PAP: Można ją nazwać granicą pomiędzy cywilizacją łacińską a bizantyjską, prawosławną?
Nikita Pietrow: Tak. Dla Kremla bracia to prawosławni Słowianie, szczególnie Ci którzy są przeciwko Unii Europejskiej i Stanom Zjednoczonym - to "nasi". Natomiast ci, którzy są z UE i są prawosławni i nie są Słowianami, jak Rumuni, to nie "nasi". Kreml dzieli Europę i świat na strefy, w których zawsze szuka czegoś korzystnego dla własnej polityki. Nazywamy to "syndromem imperialnym".
PAP: Czy można powiedzieć, że ten "syndrom imperialny" jest formą fuzji imperializmu carskiego i sowieckiego, która nadaje kierunek działań współczesnym władzom rosyjskim?
Nikita Pietrow: Z jednej strony tak; głównym założeniem tego syndromu jest rewanż za to, że po 1991 r. straciliśmy bardzo dużo jako kraj. Z drugiej strony, sami Rosjanie nie potrafią funkcjonować w warunkach państwa prawa. Co innego imperium, które jest przeciw całemu światu i jest otoczone przez wrogów. To bardzo wygodna sytuacja dla władz, które dzięki temu nie czują presji społecznej przy przestrzeganiu praw człowieka.
Oficjalny przekaz można przedstawić w takim zdaniu: "Jesteśmy we wrogim otoczeniu, idzie walka przeciwko nam, także na takie drobiazgi jak prawa człowieka nie trzeba zwracać uwagi. Chcecie zmienić prezydenta? Przecież to głupota. Teraz jest niezwykle ważny okres, bardzo odpowiedzialny moment naszej historii". Ten przekaz do społeczeństwa jest jedną z metod uzurpacji władzy przez grupę osób skupionych koło prezydenta i jego samego. Jest też tłumaczeniem, kiedy władze łamią prawa konstytucji. To jest taki "zakonserwowany" totalitaryzm, choć przedstawia się go jako autorytarnym.
Nikita Pietrow: Stowarzyszenie "Memoriał" to jedna z najbardziej zasłużonych organizacji pozarządowych w Rosji - dokumentuje i propaguje wiedzę o represjach komunistycznych, głównie w okresie Wielkiego Terroru lat 30. XX wieku. Zajmuje się także obroną praw człowieka w Rosji i pomocą charytatywną dla ofiar represji politycznych.
PAP: Czy w takim razie trudno jest państwu prowadzić działalność?
Nikita Pietrow: Władza bardzo nie lubi, kiedy ktoś niezależny od państwa zajmuje się sprawami historycznymi. Kreml patrzy na historię jak na dyscyplinę ideologiczną przy pomocy której można wpływać na serca tłumów. To znaczy, że taki instrument trzeba trzymać twardo w rękach, a tu nagle jacyś ludzie, działający sami z siebie, mówią, że badają historię sowieckiego totalitaryzmu i stalinowskich represji. To bardzo nieprzyjemne dla władzy, ponieważ efekty naszej pracy powstają bez jej ingerencji - niezależnie, czy podoba się to Kremlowi czy nie.
Oprócz tego zajmujemy się prawami człowieka. Kwestie dotyczące ich przestrzegania to podstawowy problem współczesnej Rosji. Kiedy prasa, jak np. "Nowaja Gazieta" pisze o osadzonych w rosyjskich więzieniach, często dodaje, że dany więzień został uznany przez Stowarzyszenie "Memoriał" za więźnia politycznego. "Memoriał" to bardzo poważna organizacja, więc komu może się podobać nasza działalność? Na pewno nasza aktywność nie podoba się tym, którzy naruszają prawa człowieka, a pierwszym, który to robi, jest sam Kreml.
W Kremlu mówią, że ofiary politycznych represji powinny być upamiętnione. Jest nawet specjalny program rządowy, który się tym zajmuje. W praktyce chodzi o to, by tymi sprawami zajmowali się tylko ludzie kontrolowani przez Kreml.
PAP: Czy członkowie Stowarzyszenia "Memoriał" są celem prowokacji i inwigilacji prowadzonej przez władze państwowe?
Nikita Pietrow: Cały czas. Nawet kiedy robimy proste konkursy dla młodzieży szkolnej są na nas nasyłani "pogromcy", którzy próbują zniszczyć te projekty edukacyjne. Utrudnia nam się przekazywanie w środkach masowego przekazu informacji o tym, co robimy. W rządowej telewizji prowadzona jest specjalna kampania, której celem jest skompromitowanie "Memoriału". Władze przedstawiają nas jako agentów "obcego wpływu" (4 października 2016 r. Stowarzyszenie "Memoriał" zostało wpisane przez ministerstwo sprawiedliwości Rosji do rejestru organizacji "pełniących funkcje zagranicznego agenta" - PAP). Cała propagandowa maszyna Kremla jest przeciwko nam.
PAP: Nawiązując do waszej działalności ws. Obławy Augustowskiej - czuje się pan "polskim agentem"?
Nikita Pietrow: Jeśli władze państwowe liczą na to, że jesteśmy "obcymi agentami" - to Polska w tej narracji jest zbyt małym krajem. W ich oczach jesteśmy agentami "całego świata". Rosyjskie społeczeństwo boi się słowa "agenci" i dlatego jest ono używane, żeby wpływać na negatywne postrzeganie "Memoriału". To forma takiego kulturowego "kodu" zawartego głęboko w rosyjskiej pamięci - "obcy agent" to wróg.
PAP: Czy po 1991 r. była jakakolwiek próba przeprowadzenia lustracji w Rosji?
Nikita Pietrow: Sam byłem wśród tych, którzy mówili w Rosji, że lustracja jest potrzebna. Niestety ta idea nie otrzymała poparcia ze strony społeczeństwa, ponieważ jego większa część nie chciała niczego zmieniać. To było typowe dla kierowniczej klasy średniej w ZSRS. Kiedy Rada Najwyższa Związku Radzieckiego mogła podjąć taką decyzję - mówiąc kolokwialnie - nie bardzo chciała.
Jeśli jednak zostałoby zorganizowane referendum z jednym tylko pytaniem: „Czy chcecie wiedzieć, kto był agentem KGB?”, myślę, że wszyscy by odpowiedzieli: „Tak”. Nie wszyscy byli przecież agentami, a społeczeństwo jest ciekawe tego, kto był. Czasami żartujemy, że nie trzeba kupować biletu do teatru na komedię, a wystarczy przeczytać codzienną gazetę z nowymi listami, kto był agentem.
Pamiętam, że w latach 90. były w Polsce wydrukowane listy tajnych współpracowników. Było to ciekawe - w Polsce jeszcze nie było lustracji, a pojawiali się ludzie, którzy mówili: jeżeli nie chcecie lustracji, to wydrukujemy wszystko w prasie. Nie było jednak pewności, czy wydrukowane listy były kompletne, czy jednak układano je wybiórczo, uderzając w swoich przeciwników politycznych. To jest podstawowy problem - lustracja powinna być obowiązkowa w każdym kraju zza żelaznej kurtyny.
To ważne by wiedzieć, kto pracował na rzecz reżimu łamiącego prawa człowieka. Dotyczy to tak samo cywilów, jak i wojskowych.
PAP: Jak według pana przewidywań będzie wyglądała w przyszłości polityka historyczna i przestrzeganie praw człowieka w Rosji?
Nikita Pietrow: Pesymistycznie. Procesy zachodzące w państwie zmierzają w bardzo złym kierunku. W wyniku wielu decyzji politycznych jest coraz więcej zakazów i ograniczeń dla niezależnej działalności. Na sile przybiera walka Kremla z tymi, którzy nie zgadzają się z ich polityką. "Niezgodni" to nowy termin, jakiego nie było za czasów sowieckich. Władza uważa, że istnieje pełen pluralizm opinii, choć jeśli ktoś się z nią nie zgadza to jest wyrzucany "poza nawias" i traktowany jak "nie swój". To jest alarmujące zjawisko, ponieważ żadne władze państwowe nie powinny interesować się organizacjami, które są przeciwko jego polityce.
Stowarzyszenie "Memoriał" to jedna z najbardziej zasłużonych organizacji pozarządowych w Rosji - dokumentuje i propaguje wiedzę o represjach komunistycznych, głównie w okresie Wielkiego Terroru lat 30. XX wieku. Zajmuje się także obroną praw człowieka w Rosji i pomocą charytatywną dla ofiar represji politycznych. Bada i dokumentuje m.in. represje wobec obywateli polskich w ZSRS. "Memoriał" podejmował w Rosji zabiegi na rzecz pełnej rehabilitacji wszystkich ofiar zbrodni katyńskiej. Organizacja powstała z inicjatywy rosyjskich kręgów dysydenckich. Ważną rolę w powołaniu "Memoriału" odegrał Andriej Sacharow, laureat pokojowej Nagrody Nobla z 1975 r.(PAP)
Rozmawiał Maciej Puchłowski
pmm/ rosa/