Nie mamy dobrych wzorów radosnego świętowania. Na pewno lepiej wychodzi nam świętowanie rocznicy powstania warszawskiego czy rocznicy stanu wojennego, niż wyrażanie radości z wyborów 4 czerwca – powiedział PAP historyk Piotr Osęka z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
PAP: W 1989 roku nie było takiej ogromnej presji społecznej, jak w sierpniu 1980 roku, a jednak władze zdecydowały się na rozmowy z opozycją. Dlaczego?
Piotr Osęka: Nie było sytuacji bezpośrednio rewolucyjnej, ale rozmowy Okrągłego Stołu były poprzedzone strajkami w 1988 roku. Zostały one zażegnane przez opozycję w zamian za propozycje władz dotyczące negocjacji w sprawie zasadniczych reform politycznych. Władza widząc, że sytuacja jest bardzo niedobra, postanowiła dokonać ucieczki do przodu. Generał Jaruzelski dostał od swoich doradców memoriał, który wskazywał, że PZPR już nie jest w stanie poradzić sobie z narastającym rozgoryczeniem społecznym, które narastało od 1986, z coraz gorszymi nastrojami. Była świadomość, że trzeba uprzedzić wybuch rewolucji.
Ekipa Jaruzelskiego wyciągnęła więc wnioski z historii PRL i postanowiła być mądrzejsza za pięć dwunasta, w przeciwieństwie do Gomułki i Gierka, którzy nie zorientowali się na czas. Poza tym w Związku Radzieckim dojrzewała pieriestrojka i straszak interwencji radzieckiej już nie mógł zadziałać. W skrócie plan polegał na tym, żeby Solidarność wzięła na siebie współodpowiedzialność za sytuację w kraju w zamian za fikcyjne ustępstwa ze strony władzy.
PAP: Rezultatem Okrągłego Stołu były wybory 4 czerwca 1989 r., wprawdzie tylko częściowo wolne, ale dające nadzieję za zasadnicze zmiany w Polsce. Dlaczego więc aż prawie 40 procent uprawnionych do głosowania nie wzięło udziału w wyborach?
Piotr Osęka: "Myślę, że wybory 4 czerwca nie budzą pozytywnych emocji, nie dlatego, że były częściowo tylko wolne. Istotniejsze jest to, że dzień 4 czerwca nie ma swojej wizualizacji, nie ma takiej patetycznej sceny – jak rozbijanie muru berlińskiego, szturm na PAST-ę czy odrzucenie bolszewików spod Warszawy – wokół której można zorganizować pamięć zbiorową".
Piotr Osęka: Dotychczas niepójście na wybory było narażeniem się władzy. Panowała atmosfera strachu. W 1989 roku nastąpiła jego erozja. Ludzie przestali się bać systemu komunistycznego. 4 czerwca część nie poszła, bo i tak nigdy nie brała udziału w wyborach. Część dotąd głosowała, bo był to rodzaj handlu z rządzącymi: ja pójdę do wyborów, a wy mi dzieci przyjmiecie do przedszkola i dacie przydział na mieszkanie. Gdy takiej motywacji zabrakło, zostali w domu. Wreszcie byli ludzie o postawie twardo antykomunistycznej, którzy uznali, że te wybory, nie całkiem wolne, są dzieckiem z nieprawego łoża, ochłapem rzuconym przez komunistów.
4 czerwca w wyborach wzięło udział 62 procent uprawnionych. Chcę jednak zauważyć, że to i tak była największa frekwencja w wyborach parlamentarnych, aż do dziś.
PAP: Dnia 4 czerwca być może nie skończył się w Polsce komunizm, jak obwieściła Joanna Szczepkowska, ale na pewno zaczął się jego koniec. Czy ta data ma szansę zaistnieć tak mocno w świadomości Polaków jak na przykład 13 grudnia?
Piotr Osęka: Tworzenie tradycji jest trudne. Do pewnego stopnia można dzień 4 czerwca wypromować. Tylko, że u nas nie ma dobrych wzorów radosnego świętowania. Są natomiast wzory świąt martyrologicznych. Na pewno lepiej wychodzi nam świętowanie rocznicy powstania warszawskiego czy rocznicy stanu wojennego. Wtedy można pójść na Powązki Wojskowe i celebrować żal, albo pod dom gen. Jaruzelskiego, by okazać gniew. To wychodzi lepiej, niż wyrażanie dziś radości z wyborów 4 czerwca, z faktu, że zaczęliśmy stawać się wolni.
PAP: Dlaczego?
Piotr Osęka: Nie ma co ukrywać, że po 1989 roku nigdy Polska nie była tak głęboko podzielona politycznie. To jest pęknięcie, które trudno z czymkolwiek porównać. Bardzo silną rolę odgrywa mit okrągłostołowej zmowy. Przekonanie, że tak naprawdę w 1989 roku komunizm nie został obalony, tylko się przepoczwarzył. To przeświadczenie o zmowie pojawiło się już w 1992 r. przy okazji „nocy długich teczek” Macierewicza. Wizja, że komunistom obiecano kontrolę nad gospodarką w zamian za przekazanie władzy politycznej każe części Polaków powątpiewać w sens odzyskania niepodległości i nie pozwala się cieszyć dniem 4 czerwca.
Przecież dla sporej części społeczeństwa, w dużej mierze zapewne tej która głosuje na PiS, żadnej niepodległości nie ma, a jest ponure kondominium rosyjsko-niemieckie.
PAP: A może wybory 4 czerwca jako jedna z ważnych dat w najnowszej historii, nie wywołują emocji, bo były rezultatem kompromisu, ugody Podczas, gdy Polacy wolą raczej pamiętać o wydarzeniach o charakterze bezkompromisowym, zarówno zwycięstwach, jak i klęskach?
Piotr Osęka: Jestem ostrożny w używaniu słowa kompromis w odniesieniu do tego, co działo się w pierwszej połowie 1989 r. Kompromis zakłada, że obie strony z czegoś rezygnują. Tymczasem komuniści wcale nie chcieli się dzielić się władzą. Z ich strony nie było mowy o kompromisie. Liczyli, że wygrają te wybory, wierzyli, że są specjalistami od propagandy. Z kolei opozycja nie chciała wprowadzać swoich ludzi do Sejmu, bała się jakiejś pułapki. Ale w zamian za zalegalizowanie „Solidarności” zgodziła się na te wybory. W tym sensie był to element kompromisu – ale tylko z jednej strony.
Myślę, że wybory 4 czerwca nie budzą pozytywnych emocji, nie dlatego, że były częściowo tylko wolne. Istotniejsze jest to, że dzień 4 czerwca nie ma swojej wizualizacji, nie ma takiej patetycznej sceny – jak rozbijanie muru berlińskiego, szturm na PAST-ę czy odrzucenie bolszewików spod Warszawy – wokół której można zorganizować pamięć zbiorową.
PAP: Taką patetyczną, sceną, która zapadła w pamięć, był słynny gest zwycięstwa Mazowieckiego na trybunie rządowej. Może to właśnie dzień zaprzysiężenia pierwszego po wojnie niekomunistycznego premiera, powinien być świętowany zamiast dzień 4 czerwca?
Piotr Osęka: To był rzeczywisty moment odzyskania wolności, symboliczny moment odebrania komunistom steru państwa. Tylko, że na świętowanie powołania rządu Mazowieckiego nie zgodziłoby się PiS. Dla tej partii byłby to policzek. Rząd Mazowieckiego jest postrzegany jako protoplasta jednej opcji politycznej, jako zalążek Unii Demokratycznej, Unii Wolności a dalej Platformy Obywatelskiej.
PAP: A może inną przyczyną braku doceniania dnia 4 czerwca jest to, że wielu Polaków straciło na transformacji, która nastąpiła po 1989 roku?
Piotr Osęka: Rzeczywiście część społeczeństwa odczuła ogromną pauperyzację. W tym wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, która w decydującej mierze się przyczyniła się do klęski komunizmu. Władze bały się nie Geremka czy Mazowieckiego, lecz strajków, tego, że przemysł stanie a robotnicy wyjdą na ulicę. I ta klasa padła ofiarą transformacji. Ci ludzie mają być prawo być głęboko rozgoryczeni i przegrani, mają prawo mieć poczucie że ich wysiłek został zawłaszczony. Lata 1990-1991 to odzyskana wolność ale też masowe bankructwa zakładów pracy, zamykania ich podczas restrukturyzacji. Jest i druga strona medalu: plan Balcerowicza wyciągnął polską gospodarkę ze stanu śmierci klinicznej. Bez tego bylibyśmy tam, gdzie dziś Ukraina.
PAP: Czy sądzi pan, że tegoroczne obchody 25 rocznicy wyborów 4 czerwca, złagodzą czy też pogłębią podziały w społeczeństwie?
Piotr Osęka: Przypuszczam, że te obchody zostaną całkowicie zbojkotowane przez największą partię opozycyjną. Nie wykluczam też, że PiS albo narodowcy zorganizują jakieś manifestacje piętnujące „zdrajców z Magdalenki”. W ogóle, tzw. „obóz patriotyczny” od jakiegoś czasu z lubością powtarza, że Polski już właściwie nie ma i myślę, że w rocznicę wyborów będzie o tym mówił głośniej niż zwykle.
Rozmawiał Tomasz Stańczyk (PAP)
tst/ ls/