Nasi pisarze prawie przez całe Dwudziestolecie rozliczali się z wojną polsko-sowiecką. Nie tylko dlatego, że wielu z nich, tak jak Juliusz Kaden-Bandrowski czy Stanisław Rembek wzięło udział w tym starciu z karabinem w ręku.
Walka w obronie dopiero co odzyskanej wolności, oraz ujawniające się ostre spory polityczne, dominowały w ogólnonarodowej debacie jeszcze przez wiele lat. To sprawiało, że temat „cudu nad Wisłą” był po prostu nośny. Autor, który ignorował tę tematykę, skłaniając się ku awangardowym nowinkom, nie mógł liczyć na wielką popularność oraz uznanie politycznych salonów. Tymczasem duża część ówczesnego środowiska literackiego wywierała przemożny wpływ na opinię publiczną, angażując sie w polityczne spory i opowiadając się po stronie poszczególnych stronnictw. Mówiąc krótko, pisarze byli, czy raczej – czuli się politykami.
Już sam termin „cud nad Wisłą” – dziś zwykle postrzegany jako wyraz żarliwej religijności Polaków – został ukuty z partyjnego wyrachowania. Jego autor, endecki pisarz Stanisław Stroński należał bowiem (jak cała nacjonalistyczna prawica) do obozu przeciwników Józefa Piłsudskiego i pragnął umniejszyć w oczach rodaków jego wkład w zwycięstwo. Dlatego publicznie postawił tezę, że to nie umiejętności dowódcze Marszałka zdecydowały o pokonaniu Rosjan pod Warszawą, ale... modlitwy księdza Skorupki i wstawiennictwo Matki Boskiej.
Jednak większość polskich pisarzy traktowała tę wiktorię jako powód do dumy z państwa, ucieleśnianego właśnie przez Piłsudskiego, choć głosy krytyki wcale nie należały do rzadkości. Ba, to właśnie książki bardziej rozrachunkowe niż państwowotwórcze, lepiej przetrwały próbę czasu.
O 1920 roku pisali i najgłośniejsi twórcy, i ci, którzy karierę mieli dopiero przed sobą.
Ważnym – i szeroko komentowanym – głosem w dyskusji na temat wojny były dwie publikacje znajdującego się u szczytu sławy Stefana Żeromskiego: nowela (czy raczej reportaż literacki) „Na probostwie w Wyszkowie” i wielka powieść „Przedwiośnie”.
W „Przedwiośniu” zwycięstwo pod Warszawą jawi się jako symbol, którego Polacy kurczowo się trzymają, przypisując mu zbyt dużą wagę. Legenda sierpnia 1920 roku powoduje samozadowolenie, zwalnia z myślenia o przyszłości.
Pierwsza opowiada o wizycie pisarza na parafii, która kilka tygodni wcześniej stanowiła bazę komunistycznego „rządu polskiego”. Żeromski wspomina jak popijał herbatę, osłodzoną cukrem pozostawionym przez uciekającego w popłochu Juliana Marchlewskiego. I właśnie nad szklanką herbaty, Żeromskiego nachodzi refleksja: „Jakim się to mogło stać sposobem, że jak niegdyś carscy komisarze, tak obecnie sowieccy komisarze, znaleźli drogę do naszych miast i wsi, do naszych kościołów, domów i skarbów sztuki. Jakim się to stało sposobem, że zarówno tamci, jak ci, to tu, to tam, znaleźli posłuch u naszego ludu? Trzeba wyznać otwarcie i bez osłony, że lenistwo ducha Polski, cudem z martwych wskrzeszonej, ściągnęło na tego ducha batog bolszewicki. Polska żyła w lenistwie ducha, oplątana przez wszelakie gałgaństwo, paskarstwo, łapownictwo, dorobkiewiczostwo, dążenie do kariery i nieodpowiedzialnej władzy”.
Z kolei w „Przedwiośniu” zwycięstwo pod Warszawą jawi się jako symbol, którego Polacy kurczowo się trzymają, przypisując mu zbyt dużą wagę. Legenda sierpnia 1920 roku powoduje samozadowolenie, zwalnia z myślenia o przyszłości. Potomkowie Sobieskiego nie boją się o swój los, bo przecież Opatrzność czuwa nad narodem wybranym. Przykładem takiej postawy jest Szymon Gajowiec, przyjaciel i mentor Cezarego Baryki.
W „Przedwiośniu” można dopatrzyć się zawoalowanej krytyki pisarzy, którzy podobnie jak Gajowiec, uwierzyli w „tajemnicze opiekuństwo” i „wielkie polskie charaktery”.
Nie kto inny jak Andrzej Strug, literat lewicujący i nierzadko krytycznie odnoszący się do politycznego establishmentu, w swym „Pokoleniu Marka Świdy” z 1925 roku pisał: „W głębinie dusz niewidzialnie i nieznacznie, dzień po dniu, z godziny na godzinę, odpadała z ludzi pospolitość, małość i nikczemność. Zapalało się uniesienie. Rodziło się męstwo. Rosły serca. W grozie i burzy dokonywała się ogromna przemiana. Obok żołnierza w polu objawiał się naród walczący. (...) W tych dniach ponurych i dręczących, twarzą w twarz wobec śmierci i zagłady, tajemna dusza stolicy wznosiła się w tragicznym pięknie, dostojna i godna wielkiej godziny dziejowej. (...) Tak urósł wał, któremu sądzone było powstrzymać wroga”.
Z czasem fala społecznego entuzjazmu opadła, a wysławiani herosi nieco stracili swój blask.
W powieści z kluczem „Generał Barcz” – jej autor, szalenie popularny przed wojną pisarz Juliusz Kaden-Bandrowski zdobył się na krytykę elit, które odegrały główną rolę w wydarzeniach 1920 roku. W dziele tym wojskowi i politycy myślą wyłącznie o własnej karierze, w myśl zasady: naród zrobił swoje, naród przestał się liczyć. To w „Generalu Barczu” padają słynne słowa o radości z odzyskanego śmietnika – po 1918, a także po 1920 roku Polska cały czas pozostaje śmietnikiem, choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę.
Z podobnego założenia wyszedł Jarosław Iwaszkiewicz, autor „Sławy i Chwały” – monumentalnej powieści (powstałej już w czasach PRL) będącej panoramą życia Polaków w pierwszej połowie XX wieku. Tyle, że u Iwaszkiewicza siłą niezdolną do kreowania wizji nowoczesnej, silnej Polski jest szlachecka inteligencja (Blińscy, Myszyńscy) – zagubiona na manowcach wspomnień o dawnej chwale, bezwolnie przyjmująca ciosy od kolejnych agresorów.
Nieco inaczej Polaków postrzegał radziecki prozaik Izaak Babel, autor sławnej powieści „Armia Konna”, stanowiącej paszkwil na wojska Piłsudskiego i apoteozę (choć przewrotną) Armii Czerwonej.
Książka Babla z 1926 roku pełna jest drastycznych opisów, które uświadamiają czytelnikowi, że wojna nie była czasem szlachetności, ale zezwierzęcenia – usprawiedliwionego i koniecznego. Tylko ten, kto wykrzesał w sobie zwierza, miał szansę być jeszcze kiedyś człowiekiem.
Według Babla Polacy oraz ich sojusznicy byli okrutnymi bestiami, mordującymi nawet nie dla zasady, ale dla czystej przyjemności. Natomiast wzięci do niewoli, są – jak pisze Jerzy Gizella w eseju „Literatura wobec wojny polsko-bolszewickiej” (zamieszczonym w „Nowym Dzienniku”) – zawsze żałośni, jaśniewielmożni, błagający o litościwą śmierć. „Objuczony swoim siodłem zacząłem się posuwać rozoraną miedzą i na zakręcie zatrzymałem się za swoją potrzebą. Załatwiwszy się zapiąłem rozporek i poczułem, że rękę mam obryzganą. Zapaliłem latarkę, odwróciłem się i zobaczyłem na ziemi trupa Polaka oblanego moim moczem. Notes i strzępy odezw Piłsudskiego poniewierały się obok trupa”.
Książka Babla z 1926 roku pełna jest drastycznych opisów, które uświadamiają czytelnikowi, że wojna nie była czasem szlachetności, ale zezwierzęcenia – usprawiedliwionego i koniecznego. Tylko ten, kto wykrzesał w sobie zwierza, miał szansę być jeszcze kiedyś człowiekiem. Ciekawe, że były dowódca Babla – Siemion Budionny był przeciwny publikacji tej powieści.
Podobne doświadczenia stały się udziałem nieco dziś zapomnianego znakomitego polskiego prozaika Stanisława Rembeka. Także jego proza – choć ideologicznie odległa od „Armii Konnej” – ma w sobie brutalność dzieła Babla. I jeszcze większą mroczność. Radziecki literat dostrzegał bowiem w sowieckiej agresji elementy pozytywne – zabijanie dokonywało się w imię „szczytnych” ideałów, kawalerzyści Budionnego przelewali krew z imieniem Lenina na ustach. Bohaterowie Rembeka pozbawieni są jakichkolwiek ideałów – zarówno w powieści „W polu”, jak również w „Naganie”, żołnierze Piłsudskiego, odpierający ofensywę bolszewików, kierują się wyłącznie wolą przeżycia. Ale ono będzie dane nielicznym – śmierć objawia się w całym majestacie swego okrucieństwa i bezsensowności. Obrońcy ojczyzny – tacy jak sierżant Gołąbek – nie są wcale bohaterami, ale zwykłymi sadystami, którzy dzięki wojnie mogą bezkarnie rozwinąć skrzydła.
Krytyka literacka okrzyknęła Rembeka polskim Remarque'em – jego książki nie ustępują słynnej powieści Francuza pt. „Na Zachodzie bez zmian”, a być może są jeszcze bardziej dosadne i realistyczne, a przez to prawdziwsze.
Artur Górski
z-ca redaktora nacz. magazynu „Focus Historia”