Przez blisko miesiąc w 1944 r. istniał w Warszawie skrawek wolnej Polski. Nieustannie atakowany, ale niezdobyty aż do końca września. Wokół toczyły się krwawe powstańcze walki, a na Żoliborzu toczyło się życie.
Na Żoliborzu powstanie zaczęło się trzy godziny wcześniej. Zupełnym przypadkiem o godz. 13.50 na ul. Krasińskiego, tuż przy pl. Wilsona, oddział Kedywu transportujący broń natknął się na niemiecki patrol. Nie był to pierwszy z brzegu oddział. Byli to żołnierze 9. Kompanii Dywersyjnej „Żniwiarz”, doskonale przeszkoleni i – jak pisał Juliusz Kulesza – „najlepiej uzbrojeni w Obwodzie żoliborskim”. Rozpoczęła się walka. Jak relacjonował Jan Rocki „Bratek”:
„Chłopcy padają na trawnik ul. Krasińskiego. +Świda+ strzela ze stena. +Mały+ wyciąga z worka erkaem i spokojnie zajmuje stanowisko. Strzela krótką serią. Następuje niewypał, zaklinowany zamek nie daje się odciągnąć. Sytuacja staje się krytyczna, gdy do akcji wkracza +Wilk+ z +Horodeńskim+. Niemcy zaskoczeni ogniem od tyłu, przestają się interesować przez moment grupą +Świdy+, co pozwala chłopcom odskoczyć w ul. Kochowskiego. Następuje gwałtowna wymiana ognia między Niemcami a +Wilkiem+. Janek po wystrzeleniu dwóch magazynków z peema widzi, że +Świda+ ze swoimi odskoczył w bezpieczne miejsce i daje +Horodeńskiemu+ sygnał do zwijania żagli. Niemcy również zbierają rannych i wycofują się w kierunku Instytutu Chemicznego”.
Kedywiacy, kedywiacy
Walka trwała jednak na tyle długo, że Niemcy zdołali ściągnąć oddział tzw. pogotowia policji oraz kilka czołgów. Kedywiacy wkrótce rozproszyli się w zaułkach dzielnicy, ale Niemcy na tym nie poprzestali. Na przedpolach Warszawy od kilku dni trwały bitwy z Armią Czerwoną, nie wspominając o tym, że praktycznie cały lipiec wypełniały nieustające incydenty zbrojne ze strony żołnierzy podziemia – nierzadko, jak zauważał prof. Tomasz Szarota, rozgrywające się nawet kilka razy dziennie. „Codziennie jakaś strzelanina” – potwierdzał pisarz Eugeniusz Szermentowski, który tamte dni dzielił między Mokotów, gdzie pracował, a Żoliborz, gdzie mieszkał. Spodziewano się powstania, postanowiono więc zdusić je w zarodku.
Kiedy o godzinie „W” podjęto działania zbrojne, Niemcy byli już na tyle czujni, a ich siły wzmocnione, że nie osiągnięto żadnego z zaplanowanych celów, czyli Fortu Bema, Cytadeli, Instytutu Chemicznego, dworca Warszawa Gdańska oraz składów i magazynów na ul. Stawki.
Na plac Wilsona sprowadzono poważniejsze siły i rozpoczęto obławę. O godz. 15.30 zaskoczono w ten sposób Batalion im. Jarosława Dąbrowskiego, z którym stoczono regularną bitwę – początkowo przy ul. Suzina, następnie w trójkącie: Krasińskiego, Marymoncka, Stołeczna. W trakcie starć Niemcom udało się przejąć część broni transportowanej na Bielany i Wolę, a powstańców zmusić do odwrotu. Z elementu zaskoczenia nic zatem nie wyszło. Kiedy o godzinie „W” podjęto działania zbrojne, Niemcy byli już na tyle czujni, a ich siły wzmocnione, że nie osiągnięto żadnego z zaplanowanych celów, czyli Fortu Bema, Cytadeli, Instytutu Chemicznego, dworca Warszawa Gdańska oraz składów i magazynów na ul. Stawki.
W tej sytuacji dowodzący na Żoliborzu ppłk Mieczysław Niedzielski „Żywiciel” wydał rozkaz ewakuacji oddziałów do Puszczy Kampinoskiej. Jak na ironię również Niemcy uznając, że starcia na Żoliborzu są próbą taktycznego ściągnięcia ich sił, powrócili do koszar i ufortyfikowanych punktów obrony. Gdy 4 sierpnia powstańcy na wyraźny rozkaz Antoniego Chruściela „Montera” powrócili na Żoliborz, po prostu zajęli dzielnicę niemal bez walki.
„4 sierpnia nie był jeszcze dniem całkowitej stabilizacji. Odnotowano w obrębie Żoliborza lokalne potyczki z Niemcami, których samochody usiłowały jeszcze przejeżdżać opanowanymi przez powstańców ulicami. Ostateczny kres temu położyło wzniesienie w całej dzielnicy barykad” – pisał Juliusz Kulesza.
W ten sposób powstała Rzeczpospolita Żoliborska. Wolny, choć pozostający w stanie wojny, kawałek Warszawy.
„W obronie najbardziej zażarty”
5 sierpnia komendant Obwodu wydał rozkaz nr 6, w którym czytamy m.in.:
„Położenie własne. Po dwudniowych walkach […] npl [nieprzyjaciel – przyp. red.] zaprzestał działań ofensywnych i zrezygnował ze stworzenia sobie możliwości przejazdu przez Żoliborz w kierunku północnym. Oddziały własne odpoczęły, przechodzą do dalszych działań […] Położenie npla. Npl […] działania swoje na terenie +Żywiciela+ ograniczył do zabezpieczenia zajętych przez siebie obiektów”.
Rzecz ciekawa, że dokładnie taką samą opinię wyraził na temat działań powstańców niemiecki dowódca Erich von dem Bach:
„Atak na Żoliborz odłożyłem na jeszcze później, ponieważ ten przeciwnik wprawdzie był w obronie najbardziej zażarty, lecz w godny uwagi sposób tkwił przy niej i nigdy poważnie nie zaatakował zagrożonego stale mego skrzydła północnego”.
Można więc przyjąć, że między obiema stronami zawarte zostało niepisane i nieformalne porozumienie – zaakceptowano status quo. Dla Niemców spokojna dzielnica była ważna, bo umożliwiała skoncentrowanie ataków na Wolę i Stare Miasto. Dla powstańców zaś, bo zdobyli i utrzymali duże terytorium, w którym zarówno oni, jak i mieszkańcy mogli prowadzić stosunkowo normalne życie.
„Atak na Żoliborz odłożyłem na jeszcze później, ponieważ ten przeciwnik wprawdzie był w obronie najbardziej zażarty, lecz w godny uwagi sposób tkwił przy niej i nigdy poważnie nie zaatakował zagrożonego stale mego skrzydła północnego”.
Tej małej Polski od strony skarpy przy Cytadeli broniło Zgrupowanie „Żaglowiec”, z kolei okolic al. Wojska Polskiego i gen. Zajączka – oddział Armii Ludowej; fragmentu od ul. Felińskiego do pl. Henkla – Zgrupowanie „Żyrafa”; Zgrupowanie „Żniwiarz” zaś Zakładów Opla przy ul. Włościańskiej; Zgrupowanie „Żmija” – skarpy wiślanej do ul. Krasińskiego, a Zgrupowanie „Żubr” – rejonu ul. Potockiej oraz północno-zachodnich wylotów ul. Marymonckiej.
„Wolne państewko”
„Dopóki barykady nie zostały zakończone, w ciągu dnia szalały na ulicach czołgi, ale po kilku dniach byliśmy już u siebie, w małym, ale wolnym państewku, wytyczonym przez te barykady” – wspominała Ewa Ponińska-Konopacka „Ewa”, a jej wypowiedź doprecyzowywał Krzysztof Dunin-Wąsowicz:
„Otoczony ze wszystkich stron umocnieniami niemieckimi, Żoliborz stanowił odrębną jednostkę obronną. Powoli życie zaczęło się w pewnym sensie stabilizować. Naloty lotnicze i ostrzeliwania artyleryjskie trwały przez cały czas, ale nie wyrządzały zniszczeń uniemożliwiających normalne funkcjonowanie życia powstańczego Żoliborza. Powstała więc samoistna organizacja życia, i to zarówno od strony wojskowej, jak i cywilnej”.
„Otoczony ze wszystkich stron umocnieniami niemieckimi, Żoliborz stanowił odrębną jednostkę obronną. Powoli życie zaczęło się w pewnym sensie stabilizować. Naloty lotnicze i ostrzeliwania artyleryjskie trwały przez cały czas, ale nie wyrządzały zniszczeń uniemożliwiających normalne funkcjonowanie życia powstańczego Żoliborza. Powstała więc samoistna organizacja życia, i to zarówno od strony wojskowej, jak i cywilnej”.
Jeśli chodzi o stronę wojskową, to Rzeczpospolitą Żoliborską zarządzał ppłk Niedzielski „Żywiciel”, którego sztab stacjonował przy ul. Krasińskiego 16. Oprócz oddziałów liniowych – rozrastających się wraz z napływem uciekinierów z innych dzielnic – podlegały mu służby porządkowe, utworzone wkrótce ochotnicza Wojskowa Służba Pomocniczo-Techniczna i Wojskowa Służba Kobiet. W dzielnicy działał także Wojskowy Sąd Specjalny, ale akurat nie musiał pracować zbyt wiele. Oprócz jednego centralnego szpitala, założonego początkowo w klasztorze ss. Zmartwychwstanek (jego lokalizacja się zmieniała), utworzono wiele mniejszych punktów opatrunkowych – niezbędnych, bo, jak zauważał Dunin-Wąsowicz, ostrzał i naloty niemieckie nie ustawały. Dużym problemem była broń, a zwłaszcza amunicja: było jej zdecydowanie za mało, co może również tłumaczyć fakt niepodejmowania poważniejszych akcji zaczepnych. Tę, która była, składowano w kotłowni przy ul. Suzina. W dzielnicy istniała rozbudowana sieć telefoniczna, a od 16 sierpnia działała radiostacja, przez którą nawiązywano łączność z walczącym Starym Miastem.
Rygor życia
Problemem, z którym musiał się liczyć „Żywiciel”, była kwestia dyscypliny. Tym też zapewne tłumaczy się codzienne organizowanie dla powstańców ćwiczeń, służby patrolowej, a nawet – pozornie absurdalnej w sytuacji powstania – musztry.
„Należy zwrócić uwagę na stan sanitarny oddziałów, mycie, golenie, słanie łóżek, czyszczenie ubrania, szycie, pranie itp.” – czytamy w wydanym przez niego już 5 sierpnia rozkazie. Wszystko to służyło utrzymaniu w ryzach młodych ludzi, którzy wszak nie byli regularnym wojskiem, a posiadali broń – przykłady z innych dzielnic wskazywały, że zbitka taka mogła się kończyć różnie, o czym donosił bardzo często „Biuletyn Informacyjny”. Tak czy inaczej, czy to dzięki staraniom „Żywiciela”, czy też specyficznej atmosferze dzielnicy Żoliborz pozostał miejscem spokojnym, bezpiecznym i zdyscyplinowanym, a pewne formy wyłamywania się z regulaminu wzbudzają dziś raczej uśmiech niż oburzenie: 10 sierpnia dowództwo wydało rozkaz nr 3, wprowadzający zakaz „przebywania strzelców i podoficerów i podchorążych w kwaterach żeńskich podczas nocy i w czasie zajęć”. Jak wyglądało to w praktyce, sporo mówią pamiętniki. Katarzyna Dubrowin z plutonu 220 zanotowała wówczas:
„K. spędza noce w innym mieszkaniu razem z S. Jest to mężczyzna bardzo dobrze zbudowany, wysoki, przystojny. Przyszedł ze Starego Miasta […] i romansuje z K. Dziwię się, że tak inteligentna dziewczyna zadaje się z kimś tak mało inteligentnym. Jak może znaleźć z nim wspólny język? Oddala się przez to od nas. Przynajmniej jak tak to odczuwam, że z każdym dniem jest nam coraz bardziej obca […] Każda żyje własnym życiem, ale wspólny pokój i wspólne przeżycia zespalają ludzi i wiążą ich”.
Z kolei Janusz Ostrowski „Cyprian” z plutonu 219 wspominał:
„Tylko wśród moich kolegów odbyły się dwa śluby. Jurek przyszedł do księdza i prosi go, aby poszedł dać ślub. Ksiądz zastanawia się, bo droga jest niebezpieczna. Jurek wyciąga pistolet. A ksiądz: –Chowaj ten pistolet, chłopaku, nie wygłupiaj się, przecież jak mnie zabijesz, to kto da ci ślub? A Jurek, chowając pistolet: – Ja tylko żartowałem… A ksiądz: – To nie rób takich głupich żartów. Gdzie twoja narzeczona? – po drodze zobaczył ich Antek i woła Maryśkę: – Maryś, chodź, jest ksiądz, chcesz ślubu? […] Słyszy to ksiądz: – chodź, Maryśka, nie będziecie żyli w grzechu na kocią łapę. I tak odbyły się dwa śluby”.
Dla każdego coś
O ślubach wśród ludności cywilnej nie pisze się zbyt wiele, ale nie ma podstaw, by sądzić, że w kwestiach matrymonialnych miałoby wyglądać to inaczej niż pośród żołnierzy. Oficjalnie władzę w dzielnicy sprawował starosta Robert Froelich, „nie przejawiał on jednak zbyt ożywionej działalności” – jak ujął to Dunin-Wąsowicz. W praktyce poszczególne żoliborskie osiedla tworzyły samorządy, kierowane przez wybraną przez mieszkańców trójkę reprezentantów, których przewodniczący wchodzili w skład ogólnodzielnicowego prezydium, którym kierował Stanisław Tołwiński. To właśnie samorządy organizowały ubrania dla mieszkańców, udzielały schronienia uciekinierom z innych dzielnic, załatwiały wreszcie rzecz najważniejszą – jedzenie.
„Uzyskano znaczne zapasy zgromadzone w lokalu gimnazjum im. Poniatowskiego, oraz w magazynach spółdzielni +Rolnik+, Centrali gospodarczej i +Społem+. 2 września w marymonckiej olejarni zdobyto 40 ton oleju rzepakowego, który rozdzielono pomiędzy ludność. Posiadano trochę zapasów w domach. Na Marymoncie i Burakowie były nawet krowy. Dzięki ogródkom Żoliborza i Marymontu, skąd czerpano warzywa i owoce, kryzys żywnościowy na Żoliborzu rozpoczął się później niż w innych dzielnicach podczas powstania” – wspominał Dunin-Wąsowicz, dodając, że dłużej niż w innych częściach Warszawy mieszkańcy mieli dostęp do wody. O sporej – jak na warunki walki – zamożności dzielnicy może świadczyć i to, że organizując pomoc dla uciekinierów, zdołano zebrać od mieszkańców 3494 sztuki odzieży i 2341 kg żywności.
Już 12 sierpnia rozpoczęto tu np. wydawanie pisemka dla dzieci pt. „Jawnutka”. Na pomysł ten wpadł Andrzej Nowicki „Biskup”, ale większe wrażenie robiło kolegium redakcyjne, w którym znalazły się m.in. Maria Kownacka – autorka słynnego „Plastusiowego pamiętnika” – czy Janina Przeworska, dziennikarka przedwojennych pism „Płomyk” i „Płomyczek”.
Nic dziwnego, że mieszkańcy znajdowali czas na rozrywki kulturalne. Czasem dość osobliwe. Już 12 sierpnia rozpoczęto tu np. wydawanie pisemka dla dzieci pt. „Jawnutka”. Na pomysł ten wpadł Andrzej Nowicki „Biskup”, ale większe wrażenie robiło kolegium redakcyjne, w którym znalazły się m.in. Maria Kownacka – autorka słynnego „Plastusiowego pamiętnika” – czy Janina Przeworska, dziennikarka przedwojennych pism „Płomyk” i „Płomyczek”. Redakcja „Jawnutki” mieściła się przy ul. Krasińskiego 59/18. Ukazywała się ona niemal każdego dnia do 9 września, z tą jedynie różnicą, że od 18 sierpnia miała większą objętość, nakład i tytuł zmieniony na „Dziennik Dziecięcy”. Przy Krasińskiego w ogóle działo się dla dzieci wiele dobrego. To właśnie tam, tyle że pod numerem 18, członkinie Wojskowej Służby Kobiet Batalionu im. Jarosława Dąbrowskiego utworzyły teatrzyk lalkowy.
W okolicy jednak funkcjonowały także media poważniejsze. Wydawano tu „Biuletyn Okręgu IV PPS i OWPPS” redagowany przez Antoniego Zdanowskiego i „Wiadomości Radiowe” prowadzone przez Jana Jastera. Przy ul. Suzina z kolei pracowano nad „Dziennikiem Radiowym AK XXII (II) Obwodu” – oficjalnym organem dowództwa redagowanym przez szefa Biura Informacji i Propagandy Obwodu – Edwarda Złotkowskiego „Smyka”, później zaś przez Edwarda Strzeleckiego „Jana”. Warto wspomnieć, że tu właśnie swoje pierwsze dziennikarskie kroki stawiał Olgierd Budrewicz – późniejszy varsavianista, pisarz i podróżnik. W godzinach porannych ukazywały się również „Nowiny Żoliborskie”.
Na prasie żoliborska kultura powstańcza się nie kończyła. W sali kinowej przy ul. Suzina odbywały się koncerty, podobnie w świetlicy klasztoru ss. Zmartwychwstanek. W tej ostatniej organizowano też wieczorki poetyckie, a także wykłady i pogadanki. Na wspomnianych koncertach prezentowano zasadniczo repertuar klasyczny lub kabaretowy, ale lokalni twórcy niejednokrotnie śpiewali tworzone na bieżąco piosenki. Bodaj najbardziej znaną był napisany przez Bronisława Lewandowskiego „Marsz” – uznawany za hymn Rzeczypospolitej Żoliborskiej.
Na prasie żoliborska kultura powstańcza się nie kończyła. W sali kinowej przy ul. Suzina odbywały się koncerty, podobnie w świetlicy klasztoru ss. Zmartwychwstanek. W tej ostatniej organizowano też wieczorki poetyckie, a także wykłady i pogadanki. Na wspomnianych koncertach prezentowano zasadniczo repertuar klasyczny lub kabaretowy, ale lokalni twórcy niejednokrotnie śpiewali tworzone na bieżąco piosenki. Bodaj najbardziej znaną był napisany przez Bronisława Lewandowskiego „Marsz” – uznawany za hymn Rzeczypospolitej Żoliborskiej.
Były zatem hymn, władza cywilna i wojskowa, sądownictwo oraz wolna prasa. Aby spełnić warunki „normalnej” republiki, zabrakło powstańczemu Żoliborzowi chyba tylko własnej waluty. Ale i ona niemal się pojawiła. Zachował się dokument, w którym jeden z samorządów zwraca się do prezydium z prośbą o rozważenie opcji wprowadzenia bonów, które mogłyby zastąpić niechętnie przyjmowany przez kupców banknot 500 zł – w wojennej zawierusze zabrakło po prostu drobniejszych pieniędzy, którymi można by było wydawać resztę.
Schyłek enklawy
Trudno ustalić dokładną datę schyłku Rzeczypospolitej Żoliborskiej. Formalnie byłby to zapewne 30 września 1944 r., kiedy nastąpiła oficjalna kapitulacja dzielnicy. W praktyce jednak sielski obraz sierpnia stawał się stopniowo coraz bardziej nieaktualny. Niemiecki ostrzał narastał – ogień z dział Niemcy wzmocnili wkrótce miotaczami min i moździerzami – a wraz z końcem walk rosyjsko-niemieckich na prawym brzegu Wisły coraz częściej pojawiało się nad dzielnicą lotnictwo.
„Ze wzrostem koncentracji niemieckich środków ogniowych (początkowo tylko artyleria, później – moździerze salwowe i bomby lotnicze), czyniących coraz większe spustoszenie, znękani mieszkańcy poczęli coraz skwapliwiej kryć się w piwnicach i schronach. Jak podaje dowódca żandarmerii, ppor. Henryk Rosiek „Grzymała”, w pewnym okresie podziemia kościoła św. Stanisława Kostki zapełniło aż 600 osób” – pisał Juliusz Kulesza. A Leopold Buczkowski przebywający wtedy na Żoliborzu opisywał to bardzo plastycznie. 20 sierpnia zanotował w pamiętniku:
„Dzisiejsza niedziela jest najbardziej ogniowa artyleryjsko. Strzelają ze wszystkich stron w naszą biedną stronę, no i lotnictwo swoje też – Monte Cassino – to gówno! A noc była wściekła! Największa artyleryjska i miotaczy min buchanina w stronę Żoliborza […] Poniedziałek i wtorek: ogień artylerii w naszą stronę trwa – nie atakują, boją się ssukinsyny. Zrzutów ciągle nie ma – ładnie! Naród zaczyna psioczyć w stronę Londynu, jest w tym jeszcze jednak granda międzynarodowa”.
Buczkowski pisał o niemieckim ostrzale. Ale nie tylko on stanowił zagrożenie. Przeciągające się powstanie – nawet w tak spokojnych warunkach jak żoliborskie – najzwyczajniej wyczerpywało i walczących, i ludność cywilną. Brakowało wszystkiego, a najbardziej wody i lekarstw. Swoje robiło też psychiczne napięcie wynikające z częstego przebywania w ciasnych pomieszczeniach wielu osób.
„Choroby dokuczają ludziom, zjawiła się jakaś +grypa schronowa+. Chorują na nią i żołnierze AK. Zapadają ludzie na jakąś dziwną chorobę żołądka. Nie jest to czerwonka, ale coś podobnego. Jest to – moim zdaniem – nieżyt kiszek; sam zresztą od 10 dni cierpię na tę dziwną łajdaczkę. Leczę się czosnkiem i tak znajomym radzę. Za główkę czosnku zażądała ode mnie kobieta 25 zł. Ceny: zapałki – 15 zł, kartofle – 90 zł (podaż mała), cebula – 250 zł (zupełny brak), papierosy domowej roboty – 250 zł, olej rzepakowy – 600 zł. Leków już brak”.
„Choroby dokuczają ludziom, zjawiła się jakaś +grypa schronowa+. Chorują na nią i żołnierze AK. Zapadają ludzie na jakąś dziwną chorobę żołądka. Nie jest to czerwonka, ale coś podobnego. Jest to – moim zdaniem – nieżyt kiszek; sam zresztą od 10 dni cierpię na tę dziwną łajdaczkę. Leczę się czosnkiem i tak znajomym radzę. Za główkę czosnku zażądała ode mnie kobieta 25 zł. Ceny: zapałki – 15 zł, kartofle – 90 zł (podaż mała), cebula – 250 zł (zupełny brak), papierosy domowej roboty – 250 zł, olej rzepakowy – 600 zł. Leków już brak”.
To samo zauważał niezidentyfikowany dziś „Kruk” w raporcie przesłanym szefowi kontrwywiadu KO AK 31 sierpnia:
„Ludność spalona tuła się po schronach i piwnicach, marnie odżywiana przez RGO. Mówi się głośno, że kierownictwo kuchen RGO co lepsze produkty wydaje sobie, swoim rodzinom i znajomym. Zaczynają panować choroby: czerwonka i tyfus – ogólne wyczerpanie i osłabienie organizmów z powodu braku tłuszczów i chleba”.
Pod koniec września dzielnicę zaatakowała 19. Dywizja Pancerna z 46. Korpusu Pancernego.
„Teren powstańców skurczył się do kilku niewielkich ulic w pobliżu rzeki; stanowiły one osłonę niebezpiecznej drogi ucieczki do stojących na drugim brzegu Sowietów […] Ostatni dzień powstania na Żoliborzu – 30 września – rozpoczął o świcie nagły szturm na blok spółdzielni +Zgoda+ przy ul. Słowackiego. Obsadzający ten blok pluton +Żniwiarza+ wycofał się rowem łącznikowym do Straży Pożarnej, a porucznik Jerzy Zdrodowski +Kwarciany+ podpalił +Zgodę+, wymuszając na nieprzyjacielu wycofanie się z niej. Wkrótce po tym natarciu nastąpiło drugie – tym razem z Marymontu – jak zwykle pod osłoną czołgów. Z największym trudem udało się je +Żubrom+ odeprzeć, ale major nakazał natychmiastową ewakuację ludności cywilnej w głąb Żoliborza. Nieco później z dowództwa przysłano rozkaz ppłk. +Żywiciela+ odwrotu wszystkich oddziałów powstańczych z dotychczas zajmowanych pozycji i przesunięcia ich na Dolny Żoliborz […] Na niewielkiej przestrzeni między placem Wilsona i +Szklanym domem+ opieraliśmy się do wieczora nacierającym z trzech stron oddziałom niemieckim i ukraińskim. W piwnicach i na parterze +Szklanego domu+ leżało pokotem wielu ciężko rannych, których nie można było przetransportować do szpitala. Krążyły pogłoski, że będziemy przeprawiać się przez Wisłę, pod osłoną ognia artylerii radzieckiej i zasłon dymnych. Wierzyliśmy, że dowództwo nasze nie dopuści, aby Niemcy wzięli nas żywcem. Toteż, gdy wieczorem podano do wiadomości ogólnej, że zgodnie z rozkazem komendy Głównej Żoliborz skapitulował – początkowo nie mogliśmy w to uwierzyć. Po pierwszej chwili oszołomienia wpadliśmy następnie w dziką rozpacz, wielu usiłowało popełnić samobójstwo, buntowaliśmy się przeciwko temu – jak wówczas sądziliśmy – absurdalnemu rozkazowi” – wspominała łączniczka Halina Nowak „Ama”.
Na podstawie:
J. Kulesza, „Żyrafa” przeciw „Panterom”, Warszawa 2010
Z. Pasiewicz (red.), „Dzienniki z Powstania Warszawskiego”, Warszawa 2013
M. Getter, A. Janowski (red.), „Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim”, Warszawa 1974
K. Dunin-Wąsowicz, „Na Żoliborzu 1939–1945”, Warszawa 1984
N. Davies, „Powstanie ’44”, Kraków 2014
Wojciech Wysocki (PAP)
wjk / skp /