„Koniec się zbliża – powiedziałem – spotkajmy go razem, jako małżeństwo” – tak brzmiały oświadczyny Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Śluby zawierane pod gradem kul są jednym z symboli nadziei i trwania żołnierzy oraz mieszkańców w niszczonym przez 63 dni mieście. Mieście, w którym, mimo wszystko, codziennie próbowano żyć.
Przed wybuchem Powstania stolica liczyła ok. 1 mln mieszkańców. Ogromna część miasta od ponad roku leżała w gruzach. Tereny dawnego getta były pustynią, na której wybijał się kościół św. Augustyna, który przetrwał pierwsze z warszawskich powstań oraz późniejsze systematyczne niszczenie „byłej dzielnicy żydowskiej”. Znaczne kwartały miasta ucierpiały już we wrześniu 1939 r. Całkowitemu lub częściowemu zniszczeniu uległo wówczas ok. 12 proc. zabudowy miasta. Znaczące straty przyniosły również sowieckie naloty powtarzające się od lata 1941 i nasilające się w lipcu 1944 r.
Mimo tak poważnych destrukcji oraz ciągłego terroru mieszkańcy Warszawy próbowali żyć w miarę normalnie. Do lipca 1944 r. mimo napływających z frontu zachodniego i wschodniego wieści o kolejnych klęskach Rzeszy nie zauważali jakichkolwiek symptomów kryzysu niemieckiego panowania.
Wszystko zmieniło się po rozpoczęciu przez ZSRS katastrofalnej dla Niemców operacji „Bagration”, w której wyniku przestała istnieć Grupa Armii „Środek”. Jej zdemoralizowani żołnierze cofali się na zachód w nieładzie. Wiele oddziałów maszerowało ulicami Warszawy. Widok zmęczonych i brudnych Niemców był dla wielu warszawiaków wręcz szokujący. „Przyglądaliśmy się z przyjemnością wycofującym się przez miasto Niemcom i ich węgierskim aliantom w bardzo żałosnym stanie. Nad nami samoloty myśliwskie – rosyjskie i niemieckie – prowadziły pasjonujące walki” – pisał żołnierz Kedywu AK Stanisław Likiernik „Stach”.
Innym przejawem rozpadania się dotychczasowego okupacyjnego „ładu” był skok cen. „Wzrastają ceny podstawowych towarów żywnościowych. Jednocześnie rosną ceny walut na czarnym rynku. Słonina kosztuje 600 zł, masło – 500 zł, dolar papierowy – 300–400 zł, dolar złoty 2000 zł. Część sklepów jest zamknięta” – pisał Władysław Bartoszewski. W ostatnich dniach lipca Niemcy opanowali chaos w swoich szeregach i ustabilizowali front. Na ulicach Warszawy ponownie pojawiły się świeże, wypoczęte i doskonale uzbrojone oddziały niemieckie.
Miasto podzielone
Dowództwo AK wyznaczyło moment rozpoczęcia Powstania na godzinę 17. Z wojskowego punktu widzenia ta decyzja do dziś wzbudza ogromne kontrowersje. Bez wątpienia jednak spowodowała dramat tysięcy mieszkańców miasta, którzy w niezbyt ciepłe wtorkowe popołudnie wracali do domów. Wybuch zrywu często zaskakiwał ich w dzielnicach odległych od ich miejsc zamieszkania, niejednokrotnie na linii frontu walk. Najczęściej musieli przetrwać w tych miejscach długie tygodnie bez żadnych wiadomości od swoich bliskich.
„Wybuch powstania w historyczny wtorek dnia 1 bm. zastał mnie wraz z żoną w okolicy ulicy Żurawiej. Chroniąc się przed seriami karabinu maszynowego, którymi zionął posuwający się wzdłuż Żurawiej czołg niemiecki, wpadliśmy do pobliskiej restauracji. […] Ja, który przez pięć lat skrzętnie omijałem lokale publiczne, mieszkam dziś – w restauracyjnym gabinecie” – pisał w „Robotniku” z 10 sierpnia 1944 r. dziennikarz podziemnej prasy Grzegorz Załęski. Wraz z żoną stał się częścią najmniejszej społeczności powstańczej Warszawy – kamienicy. Wraz ze stałymi mieszkańcami pełnił dyżury przeciwpożarowe i dbał o porządek. Działania te nadzorował Komendant Bloku. „W schronach utrzymuje wzorowy porządek, troszczy się o poddaną jego opiece ludność, przy gaszeniu pożarów wykazuje piękną inicjatywę i odwagę osobistą” – pisała o komendancie kamienicy przy Śliskiej „Warszawa walczy” z 20 sierpnia.
Każda z kamienic w wyzwolonych dzielnicach miasta miała swoje miejsce w strukturze władz cywilnych. Każda z dzielnic od 9 sierpnia posiadała własnych Delegatów Rejonu, którzy podlegali pośrednio Delegatowi Rządu na Kraj. Delegaci Rejonów (w Śródmieściu było ich czterech) nadzorowali działania Delegatur Rejonów, które składały się z wydziałów zajmujących się m.in. obroną przeciwpożarową czy zaopatrzeniem. Ich decyzje były komunikowane mieszkańcom przez komitety blokowe lub domowe. Do ich głównych zadań należały walka z ogniem i przekazywanie wszelkich informacji istotnych dla bezpieczeństwa: Straży Obywatelskiej i Państwowemu Korpusowi Bezpieczeństwa. Ważnym zadaniem było również przebijanie ścian piwnic w celu swobodnego przejścia między sąsiadującymi kamienicami. Taki labirynt przejść mógł łączyć wszystkie kamienice w całym kwartale ulic.
Zdarzało się również, że powstańców lub ludność cywilną oddzielała Wisła. Tak było w przypadku szesnastoletniego Zygmunta Głuszka „Victora”. Współtwórca powstańczej poczty, harcerz Szarych Szeregów, mieszkał na Saskiej Kępie. Walczył w Śródmieściu. 7 sierpnia otrzymał rozkaz przepłynięcia na praski brzeg i przekazania rozkazów oddziałom AK. „Oczywiście najpierw chciałem pójść do domu, do matki i dowiedzieć się, co tu się w ogóle dzieje. […] Więc 8 sierpnia rano jestem na ulicy Dobrowoja i witam się z matką, która omal nie zemdlała, a ojciec w ogóle stoi jak wryty. Zbiegli się sąsiedzi, zbiegły się matki, których synowie również byli w powstaniu. Pytają, czy ich nie widziałem? […] To było dla mnie najbardziej dramatyczne, kiedy powiedziałem matce, że ja wracam [do Śródmieścia – przyp. red.], a z podwórka można było obserwować wielką panoramę czarnego dymu nad miastem, nad Wolą. Wola płonęła. Straszliwy obraz. Ja mówię matce, że ja już wychodzę, a ona niemal nie zemdlała” – wspominał w rozmowie z Dzieje.pl.
Poszukiwaniem zaginionych zajmowały się specjalnie do tego przeznaczone służby ujawnionego Polskiego Państwa Podziemnego. O skali tego przedsięwzięcia świadczy krótka notka z „Biuletynu Informacyjnego” z 19 sierpnia: „Co dzień wpływa do +BI+ około tysiąca poszukiwań zaginionych. Drukować możemy najwyżej 130–150 zgłoszeń. Nie gwarantujemy żadnego terminu umieszczania zgłoszeń”. Wspomniane notki były bardzo lakoniczne, ale wyziera z nich dramat niszczonego miasta i mordowanej ludności cywilnej: „Pracownicy drukarni D.I. Antoś, Jasio, Staś, Władek, Zdzisław winni zgłosić się Warecka 15”, „Zenon Falkowski prosi o wiadomość swą żonę Eugenię, matkę Mariannę oraz Emila i Helenę Hausnerów. Chmielna 27 m 11”.
W każdej z dzielnic powołano specjalne referaty ds. zaginionych. Na samym Starym Mieście istniało siedem punktów poszukiwań. Tysiące zaginionych było wśród uchodźców z innych dzielnic, uciekających przed pożarami, gwałtami i masowymi zbrodniami. Powstańcze gazety wciąż apelowały o pomoc dla uciekinierów. „Przyjmując w dom wygnańców, niech nikt sobie nie wyobraża, że wyświadcza łaskę, że jest czyimś dobrodziejem. To nie łaska, lecz obowiązek. Nie dobrodziejstwo, lecz powinność” – podkreślała dziennikarka „Biuletynu Informacyjnego” 22 sierpnia.
Dla utrzymania kontaktu między rodzinami najważniejsza była poczta harcerska. „Trzeba było zebrać jak najwięcej skrzynek pocztowych. Ja miałem organizować służbę i kursy listonoszy – gdzie mają się udawać, jak odbierać pocztę, skąd wziąć torby. Takie techniczne, pomocnicze obowiązki” – opowiadał w rozmowie z Dzieje.pl podharcmistrz Zygmunt Głuszek. Specjalne przypisy regulowały zawartość listów: miały mieć jak najmniejszą wagę i nie mogły liczyć więcej niż 25 słów. Zabronione było ujawnianie jakichkolwiek informacji wojskowych, wszystkie listy podlegały cenzurze wojskowej. W obrębie Śródmieścia listy dostarczano w ciągu jednego dnia. Na Żoliborz, Starówkę i Czerniaków docierały po dwóch lub trzech dniach. Po 1 września poczta funkcjonowała już tylko w obrębie Śródmieścia. Do tego czasu wysłano ponad 100 tys. listów. „Mieszkanie zburzone. Mama zabita pod gruzami, na razie wydobyć nie można. Reszta domu spalona” – czytamy w jednym z wielu dramatycznych listów.
„Nastrój ulicy”
Na wyzwolonych obszarach miasta w pierwszych dniach Powstania panował niebywały entuzjazm. Radość dotyczyła szczególnie Śródmieścia, odległego od masakr na Woli i Ochocie. Mieszkańców wzruszało pojawienie się biało-czerwonych flag, polskich plakatów, czasopism, muzyki patriotycznej odtwarzanej z radiowęzłów. Najważniejsze było jednak pojawienie się żołnierzy z biało-czerwonymi opaskami i orzełkami na czapach. „Nastrój ulicy przypominał nieustające święto. Nigdy nie zapomnę rozradowanych spojrzeń, które nam towarzyszyły, gdziekolwiek byliśmy. […] Czuło się, że stanowimy jedną wielką rodzinę, a każda godzina zbliża nas do całkowitego zwycięstwa” – wspominał Bronisław Troński w książce „Tędy przeszła śmierć: zapiski z powstania warszawskiego”.
Niemal natychmiast, tak jak po wyzwoleniu w listopadzie 1918 r., przystąpiono do niszczenia śladów obcego panowania. „Na Elektoralnej zrywano tablicę z niemiecką nazwą ulicy. Ściągano też szyldy niemieckie. Na ścianach domów zamazywano czarną farbą różne buńczuczne napisy wroga. Ludzie czynili to z tym samym zapałem, z jakim budowali barykady przeciwczołgowe” – pisze Troński. Dominującym poczuciem pierwszych dni sierpnia było poczucie wolności. „Aż dech zapiera na myśl, że jest się wreszcie wolnym” – pisał jeden z uczestników wydarzeń.
Początkowy spontaniczny entuzjazm ustąpił miejsca budowaniu życia w nowych warunkach. Pierwszym wyzwaniem było wspieranie powstańców w konstruowaniu barykad. Optymizm pierwszych godzin i dni sprawiał, że budulcem było niemal wszystko, włącznie z cennym wyposażeniem mieszkań. „Przy budowie barykad zachodziły przypadki świadczące o nieodpowiedzialności niektórych osób. Używanie jako materiału maszyn do pisania, sprzętu biurowego, obrazów jest dowodem braku rozsądku. Dlatego Okręgowa Delegatura Rządu słusznie wzywa drużyny pracy i ludność cywilną, aby przy budowie barykad nie niszczono niepotrzebnie rzeczy cennych” – podkreślali dziennikarze „Robotnika”. Dla podniesienia morale powstańców i cywilów szczyt barykady wieńczono portretem Hitlera lub Hansa Franka.
Niestety nie zawsze udawało się zapanować nad chaosem i demoralizacją wielu mieszkańców. Ta strona życia cywilów rzadko wyłania się ze wspomnień uczestników i świadków Powstania. Ma jednak swoje odbicie w poufnych meldunkach, które docierały do Komendy Głównej AK. „Otóż poziom mieszkańców w wielu domach przedstawia się wręcz potwornie. Istnieją całe grupy mężczyzn, młodych, zdrowych, którzy całymi dniami dosłownie nic nie robią, a natomiast chodzą pijani od rana do nocy. […] Różni spod ciemnej gwiazdy komendanci domów, komendanci OPL itd. chodzą bezczynni i nie biorą udziału np. w budowaniu barykad, podczas gdy zmuszają do tego często ludzi starych i chorych. […] Krytyka władz, ich zarządzeń, wreszcie samego powstania wygłaszana jest bez żenady i w słowach dobieranych bardzo swobodnie” – pisał autor meldunku z 22 sierpnia.
„Zupa jagodowa”
Już w pierwszych godzinach zrywu na podwórkach kamienic organizowano kuchnie polowe. „Punkt odżywczy powstał 1 sierpnia. Pierwszy posiłek podałyśmy o 17. Kilka pań, odciętych od swych posterunków, zorganizowało tę placówkę w prywatnym mieszkaniu. Obecnie pracuje nas 8, a ponadto z 7 dalszych domów przynoszą gotowe jedzenie. Produkty dostarczył nam PCK, oddziały AK, od których otrzymaliśmy niedawno ćwierć krowy. Lecz przede wszystkim zapasy ofiarowali mieszkańcy tego domu i sąsiednich kamienic” – pisało czasopismo powstańcze „Z pierwszej linii frontu”. Przed wybuchem Powstania Komenda Główna AK i władze cywilne Polskiego Państwa Podziemnego szacowały, że skromne zapasy żywności wystarczą na jakieś trzy dni walk dla ok. 45 tys. walczących. Zdobyte magazyny żywności miały pozwolić na wyżywienie miasta przez kolejny tydzień.
Komendanci domów zostali zobligowani do sporządzenia inwentarza zapasów znajdujących się w ich kamienicy oraz list osób nieposiadających jakiejkolwiek żywności. Prywatne zapasy oraz zaopatrzenie przydzielane przez władze cywilne i Radę Główną Opiekuńczą były podstawą funkcjonowania jadłodajni. Największe z nich wydawały nawet kilka tysięcy posiłków dziennie. Zapasy żywności w Śródmieściu i na Żoliborzu wystarczyły do połowy września. Później jednym z niewielu dostępnych produktów była tzw. pluj-zupa z gotowanego jęczmienia; coraz częściej jedzono koty i gołębie.
We wspomnieniach zapisywały się również niezwykłe momenty: „Leci kobieta, coś niesie, w kuble, w dzbanku. Lecę. Gonię. Patrzę: niesie. Bo nie brzęczy tak. A trochę na jedną stronę pochylona. Lecę. Doganiam. Pytam: — Gdzie pani... Nie kończę. Bo ona patrzy na mnie i w kubeł. I ja w kubeł. Patrzę. A to zupa. Dlaczego, w ciągu powojennych opowiadań moim przyjaciołom tego, ta zupa była jagodowa, to nie wiem. Dopiero po dwudziestu latach, czyli ostatnio, zastanawiałem się, skąd jagody? W końcu sierpnia. I w końcu Starówki? W ogóle tu? Wtedy? I tyle. Tej zupy” – pisał poeta Miron Białoszewski w słynnym „Pamiętniku z powstania warszawskiego”.
Reglamentowano też dostęp do elektryczności. Elektrownia Powiśle działała przez pierwsze 35 dni. Od tego momentu szpitale i powstańcze fabryki były zasilane przez prowizoryczne jednostki. Pozwalano wyłącznie na oświetlanie niektórych schronów i wejść do piwnic. Upadek elektrowni poważnie ograniczył również możliwość prac pomp, a przez to dostęp do wody. W Śródmieściu działało kilkadziesiąt studni. Z każdej z nich wojsko, kuchnie polowe i ludność cywilna korzystały tylko w określonych godzinach.
Budowano także nowe ujęcia wody. „Wczoraj w godzinach popołudniowych miejskie wodociągi przestały dostarczać wodę. […] Jeśli chodzi o budowę studzien, to stojącego z boku obserwatora razi powolność w kopaniu niektórych studzien. […] Dzisiaj wszystkie oddziały saperskie skierowane zostały do budowy studzien. Dotychczas oddziały te zatrudniane były przede wszystkim przy budowach barykad” – czytamy w meldunku Wydziału Informacji Biura Informacji i Propagandy KG AK z 30 sierpnia. W tym samym dokumencie podkreślano pogarszanie się nastrojów cywilnych, wynikające m.in. z coraz gorszej aprowizacji. „Mówi się o beznadziejności sytuacji. […] W dalszym ciągu rozgoryczenie do naszego rządu w Londynie oraz do miejscowych czynników. […] Słyszy się przedstawicieli wszystkich sfer, że inicjatorzy powstania chyba musieli być na żołdzie naszych wrogów, żeby nas wyniszczyć” – podkreślał autor raportu.
Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów okupacyjnej rzeczywistości była wszechobecność handlu. Ceny na czarnym rynku były odzwierciedleniem sytuacji na froncie. Podobny mechanizm „ustalania cen” obowiązywał w czasie Powstania. Dostęp do towarów był jednak znacznie bardziej ograniczony. Właściciele sklepów woleli zachowywać zapasy lub sprzedawać je wyłącznie swoim znajomym. Bardzo szybko znaczenie straciła gotówka. Wartościową walutą stało się złoto lub inne towary. We wrześniu ceny sięgnęły astronomicznych wartości. Pół bochenka chleba kosztowało ok. 100 zł. Niestety często handlowano też żywnością ze zrzutów. W powstańczej prasie zapowiadano bardzo surowe karanie wszelkich przejawów spekulacji. „Rozrachunek z tymi ludźmi – których powinniśmy dobrze zapamiętać jako szkodników społecznych, będzie pierwszym obowiązkiem prokuratorów w Odrodzonej i Wolnej Polsce” – podkreślał jeden z dziennikarzy „Biuletynu Informacyjnego” z 27 września.
Namiastką normalnego życia w mieście była także praca. Potępiano wspomniane już nieróbstwo oraz ciągłe chowanie się w schronach i piwnicach. „Wzywa się obywateli bez różnicy płci i wieku, nie biorących jeszcze udziału w walce z okupantem do natychmiastowego podjęcia pracy, dopomagających do przyśpieszenia zwycięskiego końca walk” – czytamy w jednym z apeli władz z początku sierpnia.
Poza budową barykad czy pełnieniem dyżurów cywilnej obrony przeciwlotniczej władze oczekiwały zaangażowania różnego rodzaju specjalistów, m.in. lekarzy, inżynierów mogących pomóc przy budowie studni lub szewców i krawców dbających o umundurowanie. Zapłatą za pracę były dodatkowe, skromne przydziały żywności.
Apelowano również o zaangażowanie się artystów, którzy mogliby podtrzymywać morale mieszkańców walczącego miasta. „Prosimy wszystkich zawodowych muzyków instrumentalistów o szybkie zgłoszenia się Marszałkowska 48 m.31, godz. 9-17, celem wzięcia udziału w tworzącej się orkiestrze” – pisano w „Barykadzie” z 27 sierpnia.
Modlitwy, śmierć i miłość
Ważną częścią wspomnień mieszkańców Warszawy są obserwowane przez nich zmiany w wyglądzie miasta. „To był widok, od którego nie mogłem się oderwać. Poczułem się, jakbym był w bardzo realistycznym teatrze, w którym dekorację stanowiły zburzone domy, wzgórza ruin i wydeptane już na nich ścieżki. Niedaleko leżał zabity koń. Niebo… Księżyc… Kompozycja ta była tak niesamowita, że pierwszy raz w życiu nie mogłem ruszyć się z miejsca. […] To niezwykłe, jak bardzo samo piękno może być niezależne od tragizmu sytuacji i losu ludzkiego” – tak wybitny pianista Jan Ekier pisał o okolicach często odwiedzanej przez siebie filharmonii.
Niezwykłym zjawiskiem było pojawianie się wśród ludności nowych modlitw, w których błagano przede wszystkim o ocalenie z pożogi: „Ojcze nasz, któryś jest w Niebiesiech, zmiłuj się nad nami. Nad naszymi synami, walczącymi o Polskę, zmiłuj się, Panie. Nad naszymi braćmi, ginącymi od bomb i szrapneli, zmiłuj się, Panie. Nad naszymi braćmi, ginącymi od bomb i szrapneli, zmiłuj się, Ojcze Niebieski. O Panie, który pozwoliłeś małej ptaszynie mieć gniazdo własne i ciche niebo nad głową, nie daj, aby waliły się nasze domu i zapadały się ściany”.
Nabożeństwa i msze jednoczyły walczących oraz ludność cywilną. „Nie ma dziś prawie domu w Warszawie bez urządzonego przez mieszkańców ołtarza. Często księża z opaskami biało-czerwonymi na ramionach odprawiają przy nich mszę św. […] Na nabożeństwach nastrój jest bardzo podniosły. Na zakończenie każdego intonowany jest hymn, zakazany przez pięć lat okupacji; Boże, coś Polskę”.
Największe natężenie uroczystości religijnych zbiegło się ze Świętem Wojska Polskiego 15 sierpnia. „W dniu święta Matki Bożej Jasnogórskiej odprawiona została w jednym z tutejszych kościołów msza święta na intencję zwycięstwa Powstania. […] Uroczyste nabożeństwo zakończone zostało podniosłym kazaniem, nawołującym do wiary w nieustającą pomoc macierzyńską naszej Patronki” – czytamy w jednej z gazet ze Śródmieścia Południowego.
Szczególnie podniosłe były również organizowane w trakcie Powstania uroczystości ślubne. Informacje o nich także miały podtrzymywać nastroje oraz świadczyć o tym, że mieszkańcy i walczący próbują żyć mimo otaczającej ich śmierci. „Wczoraj o godzinie 12 w kościele na Moniuszki [nieistniejący dziś kościół Imienia Jezus – przyp. red] odbył się ślub młodziutkiej pary kolporterów wojskowych AK. Poznali się zaledwie przed jedenastu dniami. Świadkami ślubu ob. Ireny i ob. Henryka było szczupłe grono kolegów i towarzyszy broni” – pisała „Warszawa walczy” z 12 sierpnia.
Podczas 63 dni Powstania zawarto 256 ślubów. Najwięcej odbyło się w Śródmieściu, chociaż odnotowane zostały również ceremonie na Mokotowie, Żoliborzu, Ochocie czy na Starym Mieście. W rozmowie z PAP historyk, varsavianista Artur Sobieszczański opowiadał o tym, skąd brano obrączki: „Państwo Biegowie jako obrączek użyli kółek do zasłon, państwo Piechotkowie w ogóle obrączek nie mieli, inne pary miały chociażby obrączki wykonane z łożyska karabinu maszynowego – one później bardzo śniedziały i brudziły palce, więc starano się je wymieniać”.
Jednym z najsłynniejszych ślubów powstańczych był ten zawarty przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Jadwigę Wolską „Gretę” 7 września w kaplicy na Wilczej 9. „Koniec się zbliża – powiedziałem – spotkajmy go razem, jako małżeństwo” – wspominał Jan Nowak-Jeziorański w „Kurierze z Warszawy”. Ślub trwał zaledwie siedem minut. W pamięci jego uczestników zapisała się też uroczystość weselna. „Na kwaterze u Ericssona Wasyl zgotował małe przyjęcie. Jego młoda żona była córką Pakulskich, właścicieli wielkiego sklepu kolonialnego na rogu Marszałkowskiej i Koszykowej. Wasyl zaprezentował z tryumfem butelkę wina ocalałą z piwnicy sklepu Pakulskich, ktoś inny przyniósł jeszcze jedną puszkę angielskich konserw i dwie sardynek. W trzydziestym siódmym dniu Powstania była to nie lada uczta weselna” – wspominał Jan Nowak-Jeziorański. Małżeństwo przeżyło z sobą kolejne 55 lat, aż do śmierci „Grety”. „Gdyby nie Wiśka, już dawno byłbym w piachu” – powtarzał Jan Nowak-Jeziorański.
Część małżeństw trwała tylko dni lub tygodnie. Zdarzały się także śluby, podczas których jeden z małżonków był ciężko ranny. Jedno z takich małżeństw trwało zaledwie jeden dzień.
Próbę czasu przeszły również zawarte w Powstaniu przyjaźnie. Niektóre z nich trwają do dziś i łączą więzią ostatnich żyjących żołnierzy zrywu. „Przyjaźń nawiązywała się sama już po kwadransie wspólnego pobytu na linii. Przyjaźń dawała każdemu gwarancję, że nigdy nie zostanie sam, że nigdy nie zostanie opuszczony” – wspomniał jeden z żołnierzy Batalionu „Gozdawa” im. Stefana Czarnieckiego. Łączniczka Batalionu „Zośka” Anna Borkiewicz-Celińska „Iza” podkreślała, że była to przyjaźń, która „rodzi się między ludźmi w obliczu śmierci”.
Cytaty użyte w artykule na podstawie publikacji:
„Ludność cywilna w powstaniu warszawskim” t. 2 i 3, pod redakcją Marka Gettera i Andrzeja Janowskiego oraz Władysława Bartoszewskiego i Lucjana Dobroszyckiego
A. Cubała „Sten pod pachą, bimber w szklance… Życie codzienne powstańczej Warszawy”
N. Davies „Powstanie ’44”
Joanna K.M. Hanson „Nadludzkiej poddani próbie. Ludność cywilna w powstaniu warszawskim 1944”
Jan Nowak-Jeziorański „Kurier z Warszawy”.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/
Dziękujemy Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Studiu Filmowemu „Kronika” – Polskiej Kronice Filmowej za udostępnienie materiałów.