Litwini są narodem małym, ale bardzo dumnym. Traktowanie ich z góry czy podobne działania antagonizują litewską opinię publiczną. Nie chodzi o to, żeby zawsze im ustępować, lecz o to, że gdy podejdzie się do nich taktownie i grzecznie, można z nimi załatwić wszystko. Sądzę, że Polacy i reprezentanci innych krajów powinni uczyć się nastawienia Giedroycia i Mieroszewskiego – mówi PAP prof. Alfredas Bumblauskas, laureat Nagrody Forum Współpracy i Dialogu Polska-Litwa w kategorii historia.
Polska Agencja Prasowa: Zarówno Polska, jak i Litwa są spadkobiercami Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Po I wojnie światowej dziedzictwo to stanowiło jedną z podstaw poszerzenia granic polskich na Wschodzie. Jaki był wówczas stosunek do dziedzictwa Rzeczypospolitej na Litwie i w jaki sposób Litwa sobie wyobrażała siebie w 1918-1919 r.?
Alfredas Bumblauskas: Litwa oceniała polską interpretację tego dziedzictwa jako imperializm – nie tylko kulturowy, ale i polityczny. Na Litwie uznawano, że po Unii Lubelskiej Rzeczpospolita nie była państwem unitarnym. Historiograficzną linię unitarystów uznawano za błędną, znacznie przychylniej patrzono na interpretację federalistów, na czele z Oskarem Haleckim, w naszych czasach ugruntowaną przez Juliusza Bardacha. Ogólnie uważano, że skoro Rzeczpospolita stanowiła dobro obojga narodów, to należy uznać ich odrębność – tak jak szanuje się podmiotowość dwojga małżonków.
Na Litwie zawsze istniała pewna bojaźń, że Polska uznaje prawa tylko jednego z małżonków – ten strach istnieje również dzisiaj. Zauważmy, że kiedy w przemówieniach polscy politycy mówią o Polsce przedwojennej, to mówią „II Rzeczpospolita”. Dlaczego liczą w taki sposób? Pierwsza Rzeczpospolita nie była przecież tylko Polska. Litwini są tutaj nieco mniej śmiali niż Polacy, przykładowo czołowa postać ponownego odrodzenia Litwy Vytautas Landsbergis proponował, żeby mówić „Rzeczpospolita Obojga Narodów”, a na państwowość po 1918 r. –„Międzywojenna Litwa”. Widać tu pewną różnicę.
Alfredas Bumblauskas: Litwa oceniała polską interpretację tego dziedzictwa jako imperializm – nie tylko kulturowy, ale i polityczny. Na Litwie uznawano, że po Unii Lubelskiej Rzeczpospolita nie była państwem unitarnym. Historiograficzną linię unitarystów uznawano za błędną, znacznie przychylniej patrzono na interpretację federalistów, na czele z Oskarem Haleckim, w naszych czasach ugruntowaną przez Juliusza Bardacha. Ogólnie uważano, że skoro Rzeczpospolita stanowiła dobro obojga narodów, to należy uznać ich odrębność – tak jak szanuje się podmiotowość dwojga małżonków.
PAP: A zatem Litwini uważali wspólne dziedzictwo za monopolizowane przez Polaków?
Alfredas Bumblauskas: Tak, choć trzeba jednocześnie zauważyć, że to język polski był językiem wspólnym Rzeczypospolitej Obojga Narodów, co nie podoba się Litwinom i czego czasami nie chcą przyznawać. Pojawiają się nawet głosy w historiografii litewskiej, że o ile narodowe odrodzenie Litwinów w XIX wieku miało służyć ich zdystansowaniu od caratu, to w rzeczywistości znacznie bardziej oddaliło Litwinów od kultury polskiej, w której od dawna byli zanurzeni. Dyskutuje się, czy nie bez większych szkód dla Polaków i Litwinów niż dla Rosjan.
PAP: Jedną z kluczowych kości niezgody pomiędzy oboma krajami była sprawa granic. Jak wyobrażała je sobie niepodległa Litwa? Chyba nie według kryterium etnicznego, gdyż wtedy nie objęłyby Wileńszczyzny, ale zarazem i nie według kryterium historycznych granic, gdyż Litwini nie zgłaszali pretensji do ziem białoruskich, które wchodziły w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego…
Alfredas Bumblauskas: Współczesna koncepcja granic Litwy pochodzi od litewskiego dyplomaty i historyka Petrasa Klimasa. Litwini zwykle mówią, że nie ma innej prawidłowej granicy na wschodzie. Granica ta obejmuje Wilno, przebiega od dopływu Niemna – Berżuny, czy też Berezyny (choć nie należy jej mylić z jej sławniejszą imienniczką, Berezyną płynącą dalej na wschodzie, przez Bobrujsk i Borysów), po czym idzie wzdłuż linii Niemna i Mołodeczna, a potem do Brasławia i do Dźwiny. Linia podziału była taka, że należy zaliczyć jako Litwinów osoby wyznania katolickiego. Uznano że tam, gdzie dominował katolicyzm, mieszkańcy są Litwinami. Petras Klimas zaproponował tę koncepcję Sowietom. W lipcu 1920 r. bolszewicy byli jej bardzo przychylni, szczególnie że oddanie takiego kawałka ziemi w obliczu wizji światowej rewolucji, która ogarnęłaby również Litwę, nie było problemem. W Traktacie Ryskim w 1921 r. trochę podobnymi względami kierowano się przy ustalaniu granicy polskiej. Krzyżowały się tutaj roszczenia polskie i litewskie, których sprawę rozstrzygnął dopiero bunt Żeligowskiego, stworzenie Litwy Środkowej i jej przyłączenie do Polski.
Alfredas Bumblauskas: Współczesna koncepcja granic Litwy pochodzi od litewskiego dyplomaty i historyka Petrasa Klimasa. Litwini zwykle mówią, że nie ma innej prawidłowej granicy na wschodzie. Granica ta obejmuje Wilno, przebiega od dopływu Niemna – Berżuny, czy też Berezyny (choć nie należy jej mylić z jej sławniejszą imienniczką, Berezyną płynącą dalej na wschodzie, przez Bobrujsk i Borysów), po czym idzie wzdłuż linii Niemna i Mołodeczna, a potem do Brasławia i do Dźwiny. Linia podziału była taka, że należy zaliczyć jako Litwinów osoby wyznania katolickiego.
PAP: Jak można z dzisiejszej perspektywy ocenić wpływ buntu Żeligowskiego na stosunki polsko-litewskie?
Alfredas Bumblauskas: Ówcześnie był to główny problem w relacjach polsko-litewskich, ale na dobrą sprawę jego skutki odczuwamy do dziś. Pytanie dla współczesnych historyków, zarówno polskich, jak i litewskich brzmi – jak ocenić czyn Żeligowskiego? Dziś wiemy, że stał za nim Piłsudski, co zresztą sam przyznał, a za co Litwini mają ogromny żal. I to nawet dziś, gdy Litwini rozumieją, że gdyby nie Piłsudski, 1920 r. i bitwa warszawska, to Litwa byłaby częścią Sowietów już w roku 1920, to i tak nie wystarcza do zmiany jego oceny. Piłsudski był długo postrzegany jako okupant.
Zróbmy tutaj pewną dygresję, aby zrozumieć jego stosunki z Litwą. Miałam do czynienia z książką litewskiego dziennikarza polskiego pochodzenia – Jerzego Surwiły, „Wileńskie ślady Józefa Piłsudskiego”. Dowiedziałam się z niej, że wszyscy pradziadkowie Piłsudskiego pochodzili ze Żmudzi – nawet nie z Wilna ani Święcian, czyli regionów tradycyjnie polskich. Piłsudscy są szlachtą żmudzką, podobnie jak Billewicze, z których pochodziła matka marszałka. Litwini powoli zaczynają przyjmować ten fakt do wiadomości i stosunek do Józefa Piłsudskiego się zmienia. Obecnie w miejscu jego urodzenia znajduje się tablica, która pisze o nim „Juozapas Piłsudskis” – nawet nie „Józef”, tylko „Juozapas”. To przejaw zmiany w świadomości, który zresztą odbił się dość szerokim echem.
PAP: Wróćmy do Żeligowskiego: on też głosił, że nie idzie po nic, co nie byłoby jego.
Alfredas Bumblauskas: Tak, bo był on szlachcicem oszmiańskim, pochodził z Wileńszczyzny. Wielu ludzi, którzy towarzyszyli mu wtedy, pochodziło z Litwy, a nawet ze Żmudzi. Oznacza to, że w przypadku buntu Żeligowskiego na poważnie można stawiać tezy o wojnie domowej, mającej rozstrzygnąć przyszłość Litwy. Do przebadania jest sprawa poparcia społecznego dla Żeligowskiego. Ówczesne nastroje i skalę podziału dobrze oddaje historia z trójkąta za Kownem w stronę Poniewieży – Bopty, Kiejdany, Wędziagoła. Tam, w starostwie, spisano petycję, którą podpisywała nie tylko polskojęzyczna szlachta, ale i ludzie nieszlacheckiego pochodzenia – łącznie ponad 2 tys. osób, proszące Piłsudskiego o ratunek od Taryby Kowieńskiej. Taki dokument wysłano do Piłsudskiego ze środka Litwy, spod Kowna. Musimy jeszcze wiele się nauczyć o tożsamości litewskiej tamtych czasów. Moim zdaniem twierdzenie że Piłsudski zaaranżował sprawę buntu Żeligowskiego i cynicznie zajął Wilno, bo stamtąd pochodził i nie mógł bez tego miasta żyć, jest nieprawdziwe. Chodziło o całą Litwę. Prawdziwe pytanie ówcześnie brzmiało: jak żyć z tą częścią dawnej Rzeczypospolitej, która nagle obraziła się na polskość? Piłsudskiemu chodziło przede wszystkim o zjednoczenie dawnej Rzeczypospolitej przeciwko zagrożeniu bolszewickiemu.
PAP: Po włączeniu Wilna do Polski obie strony okopały się na wrogich pozycjach, ale nawet wtedy nie brakowało osób, które chciały jakiegoś pojednania. Jedną z nich był Stanisław Narutowicz. Z dzisiejszego punktu widzenia to dość niezwykłe, że brat pierwszego prezydenta Polski był sygnatariuszem deklaracji niepodległości Litwy.
Alfredas Bumblauskas: To niezwykłe jedynie na pierwszy rzut oka. Takich osób, wywodzących się ze szlachty, było znacznie więcej: Michał Römer, Tyszkiewiczowie, czy Platerowie. Stanisław Narutowicz jest o tyle znany, że podpisał deklarację niepodległości, ale i wśród jej sygnatariuszy byli inni, np. Donatas Malinauskas też pochodził z polskojęzycznej szlachty. Ludzie Ci wyrażali swoją tożsamość na różne sposoby. Michał Römer mówił: „Jestem Polakiem-Litwinem”. Była także inna formuła na określenie tej tożsamości – „jesteśmy starolitwinami”. Walerian Meysztowicz mówił do młodolitwinów: „Ja jestem Litwinem, Jagiełło był Litwinem, Piłsudski jest Litwinem, a wy jesteście Lietuvisy”. Ja zawsze pytam, kogo właściwie należy uznać za Litwinów – czy tylko młodolitwinów, czy też starolitwinów? Ci ostatni istnieją nawet dzisiaj, np. Radziwiłłowie – Maciej i Mikołaj. Kiedy miałem wykład w Trybunale Konstytucyjnym, jeden z nich podszedł i powiedział, że po raz pierwszy pomyślał w ten sposób o swojej tożsamości – starolitewskiej. Podobnie prof. Stanisław Aleksandrowicz z Torunia, nieżyjący już, również mówił, że jest „Litwinem Mickiewiczowskiego składu”. Kimś takim był właśnie Żeligowski. Ludzie ci kontakt z książkami zaczynali od „Pana Tadeusza”, gdzie napisano „Litwo, ojczyzno moja”.
Spójrzmy w tym kontekście na Stanisława Narutowicza. Pochodzi on z tej samej okolicy, co rodzina mojego ojca. Słyszałem od niego, jak mówiono o Narutowiczu po Żmudzku „Naruta” – bez końcówki „-owicz”, która podobnie jak „-ski” uszlachca nazwisko. Jego rodzina jest w ogóle bardzo ciekawym przypadkiem, bo także pochodzi z Billewiczów, a co za tym idzie, jest spokrewniona z Piłsudskim. Ich rodzina zawsze mówiła, że są „Polakami Litewskimi”. Zaliczali się oni więc do tej samej formuły co Michał Römer.
Jak widzimy, ludzi takich jak Narutowicz było wielu. Przyjmowali oni różne postawy, od lojalności względem państwa młodolitewskiego do współpracy z Polakami.
PAP: Czy ta współpraca obejmowała działania przeciwko rządowi w Kownie?
Alfredas Bumblauskas: Nie jest jasne czy – i ewentualnie: jak – Piłsudski chciał uczynić Narutowicza swoim agentem wpływu na Litwie. Były trzy tajne spotkania, poświęcone możliwości organizacji buntu przeciwko rządowi kowieńskiemu, w których brał on udział. Nie wiem, jaką opinię o tej możliwości miał Narutowicz oraz co myślał o rządzie w Kownie. Dowodzi to natomiast, że Piłsudski rozumiał, iż do spraw litewskich należy włączać ludzi stamtąd pochodzących, którzy nie są uprzedzeni do polskiej kultury i języka.
PAP: A jak przyjęto na Litwie rok 1939? Dominowała radość z odzyskania Wilna, czy nerwowość związana z przybliżeniem Sowietów?
Alfredas Bumblauskas: Obie te rzeczy występowały obok siebie. Z jednej strony dwudziestolecie międzywojenne upłynęło po hasłem: „My bez Wilna nie spoczniemy”, toteż istniała pewna wdzięczność wobec Sowietów. Zapomniano im wiele złego, a ciepło o Sowietach myślało wielu Litwinów, nie tylko komuniści. Z drugiej strony od razu były wątpliwości – słynny muzyk Petras Biržys znany jako Pupu Dede śpiewał ówcześnie: „Wilno nasze, a my Rosjan”. Wszyscy zrozumieli, że zaraz nadejdzie koniec litewskiej niepodległości. Ciekawe jest też to, co działo się na włączonej Wileńszczyźnie. Litewski rząd, który spędził dwudziestolecie w Kownie, zaczął terroryzować Wileńszczyznę policjantami niemówiącymi po polsku. Brutalnie zamknięto Uniwersytet Stefana Batorego. Ludzie z Wilna przeciw temu protestowali. Zima 1939 r. była bardzo zimna, więc pojawił się temat znalezienia mieszkań dla wyrzuconych profesorów, który antagonizował Litwinów kowieńskich i społeczność Wilna. Obowiązywał stan wojenny na obszarach zamieszkanych przez Polaków.
Alfredas Bumblauskas: Z jednej strony dwudziestolecie międzywojenne upłynęło po hasłem: „My bez Wilna nie spoczniemy”, toteż istniała pewna wdzięczność wobec Sowietów. Zapomniano im wiele złego, a ciepło o Sowietach myślało wielu Litwinów, nie tylko komuniści. Z drugiej strony od razu były wątpliwości – słynny muzyk Petras Biržys znany jako Pupu Dede śpiewał ówcześnie: „Wilno nasze, a my Rosjan”.
Tutaj widać wielką różnicę w podejściu – w 1920 r. Mykolas Biržiška powiedział: „Jak zlituanizować Wilno? Pierwsza zasada: nie lituanizować; druga: nie dopuszczać do Wilna ludzi z Kowna, którzy nie umieją mówić po polsku – ani urzędników, ani policjantów”. Dwadzieścia lat później była już jednak inna epoka i nie było żadnej chęci kompromisu. Józef Mackiewicz, słynny publicysta wileński, mówił, że trzeba czekać na agresję Sowietów i że nawet oni łagodniej potraktują ludność polską. Litwini natomiast chcieli lituanizować Wilno prostymi i brutalnymi sposobami.
PAP: Wspólna polsko-litewska historia w XX wieku nie była prosta, także po drugim ogłoszeniu niepodległości przez Litwę w 1991 r. Miały one lepsze i gorsze okresy, był np. duży spór o autonomię Polaków.
Alfredas Bumblauskas: W litewskiej debacie głęboko zakorzeniona jest pewna sprzeczność. Funkcjonuje pogląd, że Wileńszczyznę zamieszkuje spolonizowany żywioł litewski, ale w rzeczywistości Wileńszczyzna przypomina czarną dziurę – nikt nie rozumiał do końca, co tam się dzieje i jak ona działa. Nikt się tym szczegółowo nie zajmował. W 1988 i 1989 r. działał ruch Sajudisu, na manifestacjach pojawiały się nie tylko litewskie, ale także polskie flagi narodowe. Ten potencjał pojednania i współpracy został zmarnowany i winne były chyba obie strony. Linia Sajudisu była raczej młodolitewska, przez co nieskłonna do kompromisów, ale i z polskiej strony nie brakowało ludzi, którzy w praktyce realizowali interes Kremla.
Nie jest jasne, skąd pochodził pomysł autonomii. W jednej z wersji była nawet autonomia w ramach ZSRS, czyli niezależność od niepodległości Litwy. Później postawiono projekt autonomii dla Polaków w obrębie Litwy. Był to lepszy pomysł, ale było za późno – pomysłu autonomii w ramach ZSRS Polakom nie zapomniano. Sytuacja trwała do 1993 r., gdy w Wilnie na serio zaczęto myśleć o zbliżeniu z NATO i UE. Na Litwie znaleźli się wówczas ludzie, którzy zrozumieli, że bez współpracy z Polską nie będzie szans na wejście do struktur euroatlantyckich i europejskich. Wtedy też pojawiła się moda na Giedroycia, na Brzezińskiego, która z czasem dała rezultaty. O ile w roku 1991 można było zobaczyć napisy Hitler=Stalin=Piłsudski, to po 1993 r. nie było już na nie miejsca. Powoli sytuacja się poprawiała, a tacy działacze polscy jak choćby Czesław Okińczyc zyskali prawdziwy autorytet na Litwie.
Alfredas Bumblauskas: W litewskiej debacie głęboko zakorzeniona jest pewna sprzeczność. Funkcjonuje pogląd, że Wileńszczyznę zamieszkuje spolonizowany żywioł litewski, ale w rzeczywistości Wileńszczyzna przypomina czarną dziurę – nikt nie rozumiał do końca, co tam się dzieje i jak ona działa. Nikt się tym szczegółowo nie zajmował.
PAP: Rozmawiamy w Warszawie, którą odwiedził pan profesor z powodu Nagrody Forum Współpracy i Dialogu Polska-Litwa, przyznanej za popularyzację historii Litwy. Nie sposób nie zapytać: jaką lekcję powinni z historii Litwy wyciągnąć Polacy, aby stosunki polsko-litewskie mogły się pomyślnie rozwijać? Co powinni o Litwie wiedzieć obcokrajowcy, aby zrozumieć się z Litwinami?
Alfredas Bumblauskas: To trudne, ale ważne pytanie. Po pierwsze, trzeba wiedzieć, że Litwini są narodem małym, ale bardzo dumnym. Traktowanie ich z góry, lekceważenie czy podobne działania błyskawicznie antagonizują litewską opinię publiczną. Nie chodzi o to, żeby zawsze im ustępować, lecz o to, że gdy podejdzie się do nich taktownie i grzecznie, można z nimi załatwić wszystko. Sądzę, że Polacy i reprezentanci innych krajów powinni uczyć się nastawienia Giedroycia i Mieroszewskiego. Jasno pisali oni o tym, że o ile polska kultura jest atrakcyjna, to jej forsowanie spowoduje opór. Tak jest między Norwegami a Duńczykami, czy też między Finami a Szwedami, między Czechami a Niemcami itd. Wszędzie jest podobnie. Dominujący naród musi czasami ustąpić pola, dać pewien zakres swobody, pomóc młodszym narodom, jak Ukraina, Białoruś, czy właśnie Litwa, stworzyć pełnowartościową kulturę własną.
Kiedy zaczynałem studiować historię, uczono nas, że Polska nie odda Litwie historii Rzeczypospolitej. Wspominano o tym, że mówi się o państwie polsko-litewskim „Rzeczpospolita Polska”, nawet gdy mówi się o XV wieku. Z czasem okazało się jednak, że szkoła Giedroycia została zaakceptowana przez większość lituanistów polskich. Wielkie postaci polskiej historiografii, jak Juliusz Bardach, Aleksander Gieysztor, Henryk Wissner, czy Jerzy Ochmański – wszyscy byli nastawieni pozytywnie do czerpania przez Litwinów ze wspólnej historii. Zdawali się wręcz pytać nas: „Dlaczego nie czerpiecie z tej historii? Ona jest wasza!”. Dla nas to była nowość.
Alfredas Bumblauskas: Drogi Polski i Litwy rozeszły się w XX wieku. Polacy powinni zrozumieć, że Litwini nie uważają się za cywilizacyjnie niższych, choć kiedyś tak było, gdyż Chrzest Litwy opóźnił się o 400 lat. To długi okres czasu. W XI wieku w Polsce byli Cystersi, a na Litwie dopiero w XV wieku.
Drogi Polski i Litwy rozeszły się w XX wieku. Polacy powinni zrozumieć, że Litwini nie uważają się za cywilizacyjnie niższych, choć kiedyś tak było, gdyż Chrzest Litwy opóźnił się o 400 lat. To długi okres czasu. W XI wieku w Polsce byli Cystersi, a na Litwie dopiero w XV wieku. Lubię powtarzać to, co mówią Amerykanie, gdy bronią twierdzenia, że ich polityka nie jest imperializmem. Mówią: „My nie jesteśmy wielcy mocą swojego imperializmu, ale swoich obowiązków”. Tego poczucia życzę wszystkim narodom, które – tak jak Polacy – wyszły z historii z wielkim dziedzictwem i potencjałem.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
Tegoroczne Nagrody Forum Współpracy i Dialogu Polska-Litwa zostały wręczone w trzech kategoriach. Prof. Alfredasowi Bumblauskasowi przyznano nagrodę w kategorii historia za wkład w dialog między historykami polskimi a litewskimi oraz za popularyzację historii Polski na Litwie i Litwy w Polsce. Nagrodę w kategorii literatura za całokształt dorobku literackiego i translatorskiego, w tym zwłaszcza za tłumaczenia na język litewski dzieł Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej i Juliusza Słowackiego, otrzymał Kornelijus Platelis. Natomiast nagrodę w kategorii biznes za aktywność w budowie świadomej odpowiedzialności biznesu, szczególnie zaś za budowę pozytywnych litewsko-polskich relacji biznesowych, przyznano firmie Kauno tiltai.
Wyboru laureatów dokonała kapituła w składzie: prezes ZFW i Dialogu Polska-Litwa dr Adolf Juzwenko, wiceprezesi prof. Leszek Zasztowt (Studium Europy Wschodniej UW) i dr Adam Pomorski (prezes PEN Club) oraz członkowie Zarządu: prof. Anna Nasiłowska (prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich), prof. Michał Kopczyński (Muzeum Historii Polski/Instytut Historyczny UW), Robert Kostro (dyrektor Muzeum Historii Polski) i Marcin Wakar (Studium Europy Wschodniej UW). Nagrody wręczono po raz drugi.
Stowarzyszenie Forum Współpracy i Dialogu Polska-Litwa powstało w maju 2012 r. z myślą o rozwoju relacji polsko-litewskich. Jego członkami jest kilkadziesiąt osób o uznanym dorobku w dziedzinie nauki i kultury. Celem Forum jest m.in. realizacja projektów współpracy dotyczących życia publicznego, w tym w dziedzinie wzajemnego poznania historii i kultury obu państw i narodów. Partnerem Forum po stronie litewskiej jest bliźniacza organizacja – Forum Dialogu i Współpracy im. Jerzego Giedroycia (Jerzy Giedroyć Dialogo ir Bendradarbiavimo Forumas). Pierwszym prezesem Forum był prof. Henryk Samsonowicz, dziś funkcję tę pełni dr Adolf Juzwenko. Laureatami pierwszej edycji (2015) byli poeta Tomas Venclova i były prezydent Republiki Litewskiej Valdas Adamkus. Analogiczne nagrody dla Polaków przyznaje litewskie Forum im. Giedroycia. W 2018 r. uhonorowało ono pośmiertnie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ponadto w dziedzinie historii nagrodę otrzymał prof. Samsonowicz oraz w dziedzinie relacji gospodarczych firma Orlen Lietuva. (PAP)
Anna Kruszyńska (PAP)
akr / skp /