To był jeden wielki chaos. Często walki były wynikiem samowolnych decyzji, a wszystko zależało od konkretnego dowódcy Wojska Polskiego. Były trzy wyjścia: bitwa, niewola albo ucieczka – charakteryzuje sytuację we wschodniej Polsce po 17 września 1939 roku prof. Czesław Grzelak, historyk, autor wielu książek poświęconych sowieckiej agresji sprzed 77 lat.
Muzeum Historii Polski: Od kiedy Stalin nosił się z zamiarem ataku na Polskę?
Prof. Czesław Grzelak: Stalin czuł awersję do Polski od czasu wojny 1920 roku. To jego postawa, jako ówczesnego komisarza przy dowództwie Frontu Południowego, zadecydowała o niepowodzeniu próby zdobycia Warszawy i uniemożliwiła bolszewikom dalszy marsz na Zachód, w celu niesienia rewolucji. Gdyby wówczas Stalin polecił Armii Siemiona Budionnego zaatakowanie polskiej stolicy, w czasie pochodu ze Lwowa do Warszawy bolszewicy mogliby wejść na skrzydło uderzających wojsk polskich znad Wieprza. Nie wiadomo, jakby wówczas wyglądała kontrofensywa armii Józefa Piłsudskiego.
Wielokrotnie Stalin powtarzał, że jest wiernym uczniem Lenina, jego kontynuatorem, dlatego chciałby przenosić ogień rewolucji ludowej na bagnetach w kierunku zachodnim. Ale... no właśnie, po drodze zawsze leżała Polska. Wiedział, że prędzej czy później musi dojść do konfrontacji. Co prawda, po klęsce 1920 roku musiał odłożyć agresję militarną na bliżej nieokreśloną przyszłość, ale wyznawał zasadę, że musi przyjść dogodny moment do ataku.
Dlatego przez wiele lat starał się budować silną Armię Czerwoną, która ruszy na podbój kontynentu. W 1933 roku wprowadzono wieloletni plan jej rozbudowy i modernizacji. Do 1942 roku sowieckie wojsko miało liczyć 5-6 mln żołnierzy, być wysoce zmotoryzowane, zmechanizowane i upancernione; mieć silne lotnictwo i silną flotę morską. Gdyby przyszła taka konieczność, miało skutecznie walczyć z ówczesnymi potęgami zachodnimi. Głównym celem było dojście do Atlantyku.
Już w latach 30. Stalin rozpatrywał rożne możliwości ofensywy – brane były pod uwagę choćby atak skrzydłami na Prusy Wschodnie i wybrzeże Bałtyku, a także uderzenie na południu – przez Polskę i Czechosłowację. Sztab generalny Armii Czerwonej wypracował wiele koncepcji wojennych. Za najlepszą doktrynę uważano obronę przez atak, zadanie wyprzedzającego uderzenia.
MHP: Czy 23 sierpnia 1939 roku Stalin, dzieląc się strefami wpływów z Hitlerem, zdawał sobie sprawę z tymczasowego charakteru tego porozumienia?
Prof. Czesław Grzelak: Sądzę, że obaj mieli świadomość nieuniknionego konfliktu interesów. Podpisali dokument, godząc się na współpracę i dając słowo, że jeden kraj przeciw drugiemu nie wystąpi, ale tajny protokół zakładał przecież podział państwa, które leżało pomiędzy dwoma potęgami. W którymś momencie obaj agresorzy musieli się ze sobą zetknąć.
Z drugiej strony, obaj, o czym mówią dokumenty źródłowe, sądzili, że podpisując porozumienie, zrobili świetny krok. Innymi słowy: Stalin uważał, że wyprowadził Hitlera w przysłowiowe „pole”, ale takie przekonanie towarzyszyło też wodzowi III Rzeszy.
Hitler cieszył się, że Stalin dał mu wreszcie wolną rękę w rozprawie z państwami zachodnimi. Liczył się z tym, że w przyszłości będzie musiał uderzyć dalej na wschód. Ale nie chciał wojny na dwa fronty, sądził, że wcześniej opanuje całą Europę Zachodnią. Jednak nie pokonał Wielkiej Brytanii, dlatego część armii musiał pozostawić na zachodzie. Rozpoczynając wojnę ze Związkiem Sowieckim w czerwcu 1941 roku, Hitler stał tak naprawdę na straconej pozycji.
Prof. Czesław Grzelak: Z informacji przesyłanych do sztabu generalnego Wehrmachtu przez gen. Ernsta Koestringa, attaché wojskowego Niemiec w Moskwie, wynikało, że Stalin nosił się z zamiarem uderzenia na Polskę po zajęciu przez Niemców Warszawy. Ale ta broniła się przecież długo, a wojska niemieckie wchodziły coraz głębiej w terytorium Polski, zajmując miejscami obszar, który na mocy umowy z 23 sierpnia miał przynależeć do Związku Sowieckiego. Stalin zaczął się niepokoić. Obawiał się, że Hitler może zająć nawet całą Polskę i nie dotrzyma warunków porozumienia. A jeśli nawet zechce się wycofać, to za cenę wielu wagonów złota...
MHP: W jakich okolicznościach Stalin rozkazał zaatakować Polskę? Czy nosił się z zamiarem uderzenia przed 17 września?
Prof. Czesław Grzelak: W żadnym oficjalnym porozumieniu sowiecko-niemieckim, a także w rozmowach sztabowych, nie ustalono dokładnej daty napaści na Polskę. Było tylko powiedziane, że Armia Czerwona przystąpi do działań w „odpowiednim momencie”. Takie sformułowanie dawało jednak możliwości różnych interpretacji.
Z informacji przesyłanych do sztabu generalnego Wehrmachtu przez gen. Ernsta Koestringa, attaché wojskowego Niemiec w Moskwie, wynikało, że Stalin nosił się z zamiarem uderzenia na Polskę po zajęciu przez Niemców Warszawy. Ale ta broniła się przecież długo, a wojska niemieckie wchodziły coraz głębiej w terytorium Polski, zajmując miejscami obszar, który na mocy umowy z 23 sierpnia miał przynależeć do Związku Sowieckiego. Stalin zaczął się niepokoić. Obawiał się, że Hitler może zająć nawet całą Polskę i nie dotrzyma warunków porozumienia. A jeśli nawet zechce się wycofać, to za cenę wielu wagonów złota...
Nic więc dziwnego, że Sowieci pilnie obserwowali postępy Wehrmachtu w Polsce. Gdy 9 września ukazał się komunikat niemieckiego biura informacyjnego, że „Warszawa została wzięta”, sowiecki dyktator się przestraszył. Prawda była taka, że część niemieckiej dywizji weszła na Okęcie, ale o żadnym zdobyciu miasta mowy być nie mogło. Zanim te pogłoski zdementowali sami Niemcy, Stalin podjął decyzję, że dalej nie ma co czekać. 11 września ogłosił, że Armia Czerwona musi być gotowa, aby wejść do Polski w każdej godzinie. Na termin agresji wyznaczono noc z 12 na 13 września.
MHP: Dlaczego nie doszło wówczas do ataku?
Prof. Czesław Grzelak: Jak wiadomo, Zachód oficjalnie był w stanie wojny z Niemcami, choć Polska walczyła w osamotnieniu. Stalin czekał na to, co zrobią nasi sojusznicy – gdyby ruszyli do ataku, być może wstrzymałby decyzję o agresji na Polskę, licząc na wykrwawienie się aliantów i Niemców. W międzyczasie dowiedział się jednak o tym, co się wydarzyło podczas tajnej konferencji w Abbeville. Debatowano tam już od 9 września, ale dopiero trzy dni później postanowiono zawiesić wszelkie działania zbrojne na froncie wschodnim, uznając, że Polska i tak już jest stracona. Ofensywa państw zachodnich miała dojść do skutku dopiero wiosną 1940 roku.
Stalin dowiedział się o tej decyzji najprawdopodobniej już 12 września, po czym przeniósł termin uderzenia na 17 września. Zyskał kilka dni, ale nawet to nie wystarczyło na odpowiednie przygotowanie własnej armii. Sowieckie koleje były tak rzadkie, że skoncentrowanie jednej dywizji ze wszystkimi zasobami materiałowymi i całym uzbrojeniem nad granicą trwało aż 7 dni! Co więcej, poszczególne oddziały, z uwagi na tajemnicę wojskową, wysyłano w rejon koncentracji okrężnymi drogami, np. przez... Syberię. Prawdziwy absurd.
MHP: Jak przedstawiała się siła bojowa Armii Czerwonej w dniu ataku na Polskę?
Prof. Czesław Grzelak: Zgodnie z planem ataku w pierwszym rzucie miało wziąć udział ok. 700-800 tys. żołnierzy, ponad 5 tys. czołgów i ponad 3 tys. samolotów bojowych. Była to bardzo duża siła, choć wyłącznie na papierze. Prawdziwą zmorą okazał się przerzut wojska na linię frontu. Ponad trzy tygodnie, licząc od czasu podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, nie wystarczyły – 17 września Polskę najechało „zaledwie” ok. 462-465 tys. żołnierzy.
Problemy z mobilizacją to jedno, a problemy z bronią – co innego. Tej co prawda było sporo, ale trudności leżały gdzie indziej. Mówili w Polsce Ludowej, że określenie „karabiny na sznurkach” w odniesieniu do broni noszonej przez czerwonoarmistów to propaganda Zachodu, choć one rzeczywiście istniały! Niejednokrotnie karabin był nie do użytku, bo, co z tego że był, jak brakowało magazynków czy pasów do jego noszenia.
Co więcej, dowódcy sowieccy nie byli wystarczająco przeszkoleni z zakresu wiedzy kryptologicznej, często miewali problemy z rozszyfrowaniem depesz i meldunków.
Największym problemem był jednak brak paliwa. Już pierwszego dnia agresji, niekiedy po przejechaniu 100 kilometrów, czołgi i samochody sowieckie po prostu stawały. Pojazdy, które dowoziły benzynę były tak paliwożerne, że zanim udało im dotrzeć do celu, spalały... jedną czwartą przewożonych zapasów.
MHP: To w poważnym stopniu musiało wstrzymywać postępy Armii Czerwonej...
Prof. Czesław Grzelak: Oczywiście, że tak. Pod koniec 19 września 60-70 proc. oddziałów nie osiągnęło linii operacyjnych, do których miały dotrzeć według planu. Co wtedy robiono? Dowódcy tworzyli tzw. grupy szybkie. Przykładowo – z brygady liczącej 300 czołgów zlewano paliwo do kilkudziesięciu pojazdów, a resztę po prostu pozostawiano. Była to ofensywa bardzo ociężała i niespójna.
MHP: Czy oprócz problemów z mobilizacją i sprzętem Sowieci podejmowali też złe decyzje taktyczne?
Prof. Czesław Grzelak: Owszem, ale nie wpłynęły na ostateczny wynik kampanii, bo Polacy nie mieli czym walczyć...
MHP: Jak przedstawiały się polskie siły we wschodnich województwach 17 września?
Prof. Czesław Grzelak: W momencie sowieckiej agresji zdecydowana większość sił już walczyła z Niemcami. Nie było rezerw. Na wschodzie istniały jedynie jednostki zapasowe, przygotowujące tzw. marszbataliony dla poszczególnych dywizji.
Na uwagę zasługuje Samodzielna Grupa Operacyjna gen. Franciszka Kleeberga, która – zakleszczona przez Niemców i Sowietów z obu stron – miała niewielkie pole manewru, ale walczyła dzielnie. Do tego Rezerwowa Brygada Kawalerii „Wołkowysk”, manewrująca gdzieś między Skidlem a Grodnem. Były też oczywiście oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza.
MHP: Jakie wyobrażenie o Polsce miał typowy szeregowy Armii Czerwonej?
Prof. Czesław Grzelak: Żołnierzom wmawiano, że idą wyzwalać polskiego chłopa i robotnika z jarzma kapitalistycznego. Często, o czym świadczą liczne relacje, naprawdę w to wierzono. Inny przykład, tym razem z Grodna, dotyczył jednego z wziętych do niewoli Sowietów, który przekonywał, że u niego w kraju jest wszystkiego pod dostatkiem, ale spytany o ceny produktów nie odpowiedział, bo... nigdy ich na oczy nie widział.
To była tzw. płytka indoktrynacja obliczona na chłopów. Robotnicy, jako bardziej świadomi, byli często politrukami niższego szczebla.
Są też przykłady na to, że Sowieci byli pod wrażeniem tego, co zastali we wschodniej, a więc nie najbogatszej przecież części Polski. Wzięci do niewoli przecierali oczy ze zdumienia widząc np. chłopa chodzącego w skórzanych butach. Czasem prosili, aby ich na wolność nie wypuszczać, zgłaszając akces do Wojska Polskiego. Według moich szacunków, było ok. 400-500 takich przypadków. Oczywiście, nie dostawali do rąk broni, pełniąc funkcje pomocnicze.
MHP: Jak zachowywali się sympatycy komunizmu na ziemiach polskich w związku z agresją sowiecką?
Prof. Czesław Grzelak: Dochodziło do antypolskich rebelii, i to na całym pograniczu. Do dziś nie został dokładnie zbadany problem tzw. grup terrorystyczno-dywersyjnych, które po 10 września zaczęły się pojawiać na terytoriach obecnej Ukrainy i Białorusi. Tworzyli je głównie przedstawiciele mniejszości narodowych, w tym m.in. Żydzi. Za ich szkolenie odpowiadali wcześniej oficerowie NKWD.
Dywersanci opanowywali posterunki polskiej policji, zabijali bogatszych Polaków, miały miejsca napady na grupy uzbrojonych żołnierzy WP. Niejednokrotnie prokomunistyczne grupy dywersyjne liczyły po 30, a nawet 50 osób; taka siła była zdolna prowadzić nawet kilkudniowe walki. To był dla polskiej strony poważny problem.
MHP: Jaka była rola wojsk pogranicznych NKWD w ataku na Polskę?
Prof. Czesław Grzelak: To ciekawe zagadnienie, choć niedostatecznie zbadane. 17 września KOP liczył ok. 12,5 tys. ludzi, ale do obsadzenia miał aż 1412 km granicy! Strażnice rozlokowano mniej więcej co 8-10 km, ale posiadały niewielkie załogi, bo złożone z kilkunastu osób. Tymczasem sowieckie oddziały ochrony granicy liczyły do 2 tys. żołnierzy. Na ich bazie tworzono specjalne grupy operacyjne, które miały atakować strażnice KOP. Każda grupa liczyła ok. 150 osób, a więc przewaga była miażdżąca.
Do tego dochodził element zaskoczenia. Zdarzały się przypadki strażnic, np. w rejonie Dzisny, całkowicie zaskoczonych we śnie. Ale były też przykłady zorganizowanej obrony granicy przez KOP, a później wycofania się w głąb kraju.
MHP: 17 września wieczorem Naczelny Wódz wydaje dyrektywę, nakazując unikanie, o ile to możliwe, walk z Sowietami. Czy to był skutek złej oceny sytuacji przez marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego?
Prof. Czesław Grzelak: Wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie już chyba nigdy nie uzyskamy. Przede wszystkim o ruchach Armii Czerwonej Śmigły wiedział już mniej więcej od 10 września. Z zapisów w dziennikach dowódców strażnic KOP wynika, że w ostatnich dniach poprzedzających agresję po stronie bolszewickiej słychać szum motorów, klekot gąsienic czołgowych. Słowem: Polacy meldowali, że Sowieci gromadzą się na granicy. Ale Naczelny Wódz tłumaczył swoim sztabowcom, że skoro w Polsce trwa wojna, to Armia Czerwona ma przecież prawo stać w gotowości bojowej, i to na swoim terenie.
Co więcej, Śmigły tuż przed sowiecką agresją otrzymał od szefa wywiadu KOP mjr. Jana Gurbskiego szczegółowy raport wskazujący, że prawdopodobnie między 15 a 17 września Sowieci uderzą na Polskę. O groźbie inwazji meldował też wojskowy attache w Moskwie, płk Stefan Brzeszczyński. Jego depesza prawdopodobnie nie doszła do Naczelnego Wodza, bo nie ma o tym w relacjach żadnej wzmianki. Chyba, że dotarła, ale nie została mu pokazana...
Dopiero ok. godziny 6 rano 17 września dowódca Brygady KOP „Czortków” ppłk. Marceli Kotarba zakomunikował Śmigłemu, że Sowieci przekroczyli Zbrucz. Trzeba przy tym pamiętać, że polski marszałek nie wiedział o ustaleniach z Abbeville. Francuski gen. Louis Faury, przedstawiciel przy sztabie Naczelnego Wodza, miał taką wiedzę, ale Polaków o niczym nie poinformował.
MHP: Czy gdyby Rydz-Śmigły wiedział, że państwa zachodnie pozostaną bierne, podjąłby inną decyzję?
Prof. Czesław Grzelak: Tego nie wiadomo. Może walczyłby dłużej. Sądzę jednak, że 17 września Naczelny Wódz nie miał innego wyjścia, niż wydać taką, a nie inną dyrektywę ogólną. Inna sprawa, że była ona różnie interpretowana przez generałów znajdujących się na wschodnim terytorium II RP.
To był jeden wielki chaos. Często walki były wynikiem samowolnych decyzji. Wszystko zależało od konkretnego dowódcy Wojska Polskiego. Były trzy wyjścia - bitwa, niewola albo ucieczka.
MHP: A może marszałek, nieświadomy porozumienia Hitlera ze Stalinem, naiwnie wierzył, że oto Sowieci idą Polakom z odsieczą...?
Prof. Czesław Grzelak: Nie można wykluczyć, że miał takie myśli. Przecież wielu oficerów, m.in. ze Stanisławowa czy Tarnopola, zostało wysłanych nad granicę, aby dowiedzieć się więcej o intencjach Armii Czerwonej. Podjeżdżali z białymi chorągiewkami i pytali pierwszych napotykanych żołnierzy sowieckich o cel ich wejścia na terytorium Polski. Ci odpowiadali jednak, szczególnie w pierwszych godzinach, że idą Polsce na pomoc. Ale rychło Polacy przekonali się, jak owa „pomoc” wyglądała.
MHP: Gdzie Polacy stawili Sowietom największy opór?
Prof. Czesław Grzelak: Jeśli chodzi o kierunek północny, trzeba wspomnieć o kilkugodzinnej obronie Wilna, trzydniowej obronie Grodna, a potem walkach pod Kodziowcami i w Puszczy Augustowskiej. Opór trwał do 25 września, kiedy ostatnie oddziały WP przekroczyły granice z Litwą.
Na kierunku środkowym operowała SGO „Polesie” gen. Kleeberga – zanim doszedł do Kocka, walczył z Sowietami. Wymienić należy też bitwy oddziałów KOP gen. Wilhelma Orlika-Rueckemanna – pierwszą pod Szackiem, drugą pod Wytycznem.
Na południu walki toczono m.in. w Tarnopolu i Stanisławowie oraz na podejściach do Lwowa – choć samo miasto zostało poddane. Tymczasem można było o nie walczyć, amunicji starczyłoby na 30-40 dni obrony! Generał Władysław Langner się nie popisał, nie podjął choćby kilkudniowej walki, a miał ku temu możliwości. Przynajmniej po to, aby zamanifestować przed wrogiem chęć oporu.
MHP: Którego polskiego dowódcę można natomiast wyróżnić za postawę po 17 września?
Prof. Czesław Grzelak: Jeżeli chodzi o generałów, to niewielu było dowódców na tyle zdecydowanych, aby walczyć do końca. Wyjątkami byli gen. Orlik-Rueckemann i gen. Kleeberg – obaj cofali się w sposób zorganizowany, prowadząc też działania zaczepne.
Lepiej przedstawia się ocena oficerów niższego szczebla. Przykładem jest postawa mjr Benedykta Serafina, jednego z kierujących obroną Grodna. Takich dowódców było wielu, i to na całym terenie Rzeczypospolitej. Część, co warte podkreślenia, od razu przeszła do partyzantki – wspominają o tym choćby sowieckie meldunki.
MHP: 22 września obaj agresorzy defilowali w Brześciu nad Bugiem manifestując rzekomą przyjaźń. A czy na ziemiach polskich dochodziło do walk Sowietów z Niemcami?
Prof. Czesław Grzelak: Źródła tego zbyt mocno nie podkreślają, ale przynajmniej w kilku miejscach doszło do krótkich utarczek zbrojnych. Na północ od Brześcia, w wyniku potyczki, zniszczeniu uległ sowiecki czołg. Podobny przypadek miał miejsce na południowych obrzeżach Lwowa, do którego zbliżała się Armia Czerwona. Wywiązała się walka z Niemcami, w wyniku której zginęło kilku żołnierzy, a jeden czołg został zniszczony. Wiadomo, że sporadycznie ostrzeliwały się też samoloty obu agresorów.
Prof. Czesław Grzelak: 17 września 1939 roku był dniem, w którym niepodległość Polski została przekreślona. Atak Armii Czerwonej nie odmieniał losów Polski, bo te wydawały się i tak przesądzone. Ale walka z Niemcami mogłaby trwać dłużej. Zapewne więcej polskich żołnierzy wycofałoby się na zachód, gdzie podjęłoby dalszą walkę u boku aliantów. Tego pamiętnego dnia ideologia komunistycznej Rosji sowieckiej wsparła ideologię nazistowskich Niemiec. Było jednak wiadome, że prędzej czy później oba totalitaryzmy zwrócą się przeciwko sobie. Co zresztą niecałe dwa lata później stało się faktem.
MHP: Armia Czerwona dokonała w Polsce wielu zbrodni.
Prof. Czesław Grzelak: Mordów, gwałtów i tak dalej. Posiadam dokumenty sowieckich prokuratorów armijnych, którzy opisywali najbardziej drastyczne wypadki zbrodni. Było ich mnóstwo. Żołnierze sowieccy, a głównie oficerowie NKWD, nie liczyli się z nikim i z niczym. Rozstrzeliwali właścicieli majątków, bogatszych chłopów, księży i innych „wrogów ludu”. 22 września Sowieci zamordowali pod Sopoćkiniami gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego i jego adiutanta kpt. Mieczysława Strzemeskiego.
Zabijano często po pijanemu. Był przypadek jednego starszego lejtnanta, który ustawił kilkunastu polskich jeńców, po czym próbował zabić ich jednym pociskiem z działa. To wyglądało na jakąś makabryczną formę zabawy...
MHP: Jaka była skala represji?
Prof. Czesław Grzelak: Polskie straty wśród żołnierzy walczących z Armią Czerwoną wyniosły ok. 6-7 tysięcy poległych i ok. 10 tys. rannych. Ginęli w walce, ale też wskutek egzekucji. Przy czym Sowieci zabijali też cywilów, w tym młodzież, czego przykładem były mordy na harcerzach z Grodna. W ciągu dwóch tygodni, począwszy od 17 września, represjom poddano łącznie ok. 250 tys. polskich obywateli.
MHP: Czego jeszcze o sowieckiej agresji nie wiemy? Jakie wyzwania stoją przed historykami?
Prof. Czesław Grzelak: Obraz agresji jest ogólnie znany, szczególnie jej militarny aspekt. Dysponujemy dokładnymi informacjami na temat sił i środków, zaangażowanymi w napaść na Polskę. Z siłami obrońców jest gorzej – tutaj prawdopodobnie zawsze będzie wiele niewiadomych.
Ciekawe informacje skrywają zapewne materiały dotyczące wojsk pogranicznych NKWD. Nadal jednak pozostają utajnione w rosyjskich archiwach. Nie wiadomo też wiele na temat okoliczności podejmowania decyzji o ataku na Polskę na sowieckich szczeblach władzy. Być może nie dowiemy się całej prawdy, bo Stalin rozkazywał, aby nie zapisywać wszystkiego, co ważne.
MHP: Jakie jest znaczenie daty 17 września 1939 roku dla losów nie tylko Polski, ale i Europy?
Prof. Czesław Grzelak: 17 września 1939 roku był dniem, w którym niepodległość Polski została przekreślona. Atak Armii Czerwonej nie odmieniał losów Polski, bo te wydawały się i tak przesądzone. Ale walka z Niemcami mogłaby trwać dłużej. Zapewne więcej polskich żołnierzy wycofałoby się na zachód, gdzie podjęłoby dalszą walkę u boku aliantów.
Tego pamiętnego dnia ideologia komunistycznej Rosji sowieckiej wsparła ideologię nazistowskich Niemiec. Było jednak wiadome, że prędzej czy później oba totalitaryzmy zwrócą się przeciwko sobie. Co zresztą niecałe dwa lata później stało się faktem.
Rozmawiał Waldemar Kowalski
Prof. Czesław Grzelak jest autorem takich książek jak m.in.: „Dziennik sowieckiej agresji: wrzesień 1939”, „Kresy w czerwieni 1939”, „Szack-Wytyczno 1939”, „Wilno-Grodno-Kodziowce 1939”, „Kampania polska 1939 roku” (wspólnie z Henrykiem Stańczykiem), a także jednym z redaktorów trzytomowego opracowania: „Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów z 17 września 1939 roku”.
ls
Źródło: Muzeum Historii Polski