Gomułka podczas nagonki na episkopat i prymasa Wyszyńskiego bardzo umiejętnie manipulował antyniemieckimi nastrojami Polaków – mówi prof. Jan Żaryn, senator RP i historyk z INH UKSW.
PAP: List polskich biskupów do zachodnioniemieckiego episkopatu powstał podczas II Soboru Watykańskiego. Dlaczego właśnie wtedy?
Jan Żaryn: Kontekst soborowy jest bardzo istotny. Podczas jego obrad zajmowano się poszukiwaniem nowych dróg duszpasterskiego oddziaływania Kościoła powszechnego. Jednym z głównych wyzwań w owym czasie było doprowadzenie do pojednania w świecie podzielonym zimną wojną. Stolicy Apostolskiej bardzo zależało na tym, by uruchomić ten proces. Po 1956 roku papieżowi Piusowi XII udało się wiele zdziałać w kwestii pojednania w Europie Zachodniej. W 1957 roku, dzięki duchowemu wsparciu Kościoła powszechnego, powstała właśnie w Rzymie Europejska Wspólnota Gospodarcza, która była w znacznym stopniu owocem tych starań.
Czymś szalenie istotnym był również nieuporządkowany stan relacji między Polakami a Niemcami po II wojnie światowej. Przy czym – chcę to podkreślić – to nieuporządkowanie było rzecz jasna wynikiem zbrodni niemieckich popełnionych w latach 1939-1945, a następnie imperializmem sowieckim. Powoli zaczęły się na płaszczyźnie kościelnej tworzyć warunki do rozpoczęcia polsko-niemieckiego dialogu, szczególnie gdy na papieski tron wstąpił Jan XXIII. Owszem, istniały potężne bariery polityczne dla powodzenia tego procesu: zbrodnie niemieckie i pamięć o nich, nieunormowana sprawa granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, czy wspomniana zimna wojna. Kościół powszechny podczas II Soboru Watykańskiego stanął więc przed potężnym dylematem: ulec presji politycznej, która wyklucza polsko-niemieckie pojednanie, czy iść szlakiem wytyczonym przez Piusa XII i jednak szukać dróg porozumienia.
Biskupi polscy chwycili się tej drugiej ewentualności. Zdawali sobie sprawę, że w RFN istnieje dobry klimat dla wypracowania porozumienia, a dużo dobrego zrobili już zachodnioniemieccy protestanci. Jesienią 1965 roku, kiedy Sobór Watykański II miał się już ku końcowi, przygotowano listy z zaproszeniem na obchody Millenium Chrztu Polski do 56 episkopatów na całym świecie. Również do niemieckiego, w którym wzywano do pojednania. Spiritus movens tego orędzia był arcybiskup – późniejszy kardynał – Bolesław Kominek z Wrocławia. Przedłożył je do konsultacji prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, który jako pierwszy – po ostatecznym uzgodnieniu treści - złożył pod nim podpis.
Jan Żaryn: Kościół powszechny podczas II Soboru Watykańskiego stanął więc przed potężnym dylematem: ulec presji politycznej, która wyklucza polsko-niemieckie pojednanie, czy iść szlakiem wytyczonym przez Piusa XII i jednak szukać dróg porozumienia. Biskupi polscy chwycili się tej drugiej ewentualności.
PAP: Wskazuje Pan na szeroki kontekst polityczny powstania tego listu, a jednak on w treści niemal w ogóle nie odnosił się do kwestii politycznych. Zamiast tego można w nim znaleźć podsumowanie 1000 lat polsko-niemieckich relacji...
Jan Żaryn: I to właśnie była najważniejsza rzecz w tym liście. Jego zadaniem było przypomnienie o polsko-niemieckiej wspólnocie cywilizacyjnej. Jej fundamentem było chrześcijaństwo i setki lat geograficznego, politycznego i kulturowego sąsiedztwa. Historyczny element tej bliskości – wbrew dominującej w tamtym czasie pamięci, która była pamięcią o II wojnie światowej i niemieckich zbrodniach – było również wzajemne wspieranie się w różnych momentach dziejów, czy posiadanie wspólnych postaci, które łączą w sobie polskość i niemieckość, takich jak np. św. Jadwiga Śląska. Chodziło więc o wydobycie na wierzch tych wątków wspólnej historii Polski i Niemiec, które nie redukują się wyłącznie do germańskiego Drang nach Osten.
PAP: Czy polskie władze zostały poinformowane o wysłaniu listu do zachodnioniemieckich biskupów?
Jan Żaryn: Tak, choć polscy biskupi tekst listu przekazali Ignacemu Krasickiemu, oficjalnemu korespondentowi reżimowej prasy na Soborze Watykańskim II, a nie oficjalnemu przedstawicielowi PRL. Ale Krasicki poza tym, że był dziennikarzem, był również agentem polskiego peerelowskiego wywiadu, o czym duchowni nie musieli wiedzieć. Potraktował on przekazaną mu informację jako doniesienie agenturalne, które następnie dostarczył do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W związku z tym, komunistyczne władze uznały, że nie zostały poinformowane przez episkopat o wysłaniu orędzia do biskupów w RFN. Było to oczywistą nieprawdą, bo polscy duchowni traktowali Krasickiego jako człowieka partii i wydawało im się – być może niesłusznie – że będzie on najlepszym kurierem, stąd nie widziano potrzeby uruchamiania oficjalnej ścieżki dyplomatycznej.
PAP: Jakie były dalsze posunięcia władzy?
Jan Żaryn: List biskupów został wysłany z datą 18 listopada, ale strona niemiecka – z przyczyn przez nikogo niezawinionych – otrzymała go z opóźnieniem. Biskupi niemieccy wyjechali bowiem już z Rzymu. Jednak odpowiedź, w której biskupi nie odnieśli się do pojednawczego gestu polskiego episkopatu, była – zresztą tak określił ją po latach Wyszyński – rozczarowująca. Ale nie tylko on czekał na reakcję zachodnioniemieckich duchownych – czekały na nią również polskie władze. Gdy ją poznały, 7 grudnia zebrało się Biuro Polityczne i Wydział Administracyjny KC PZPR. Wtedy zaplanowano akcję propagandową wymierzoną w polski episkopat, w której głównym czarnym charakterem miał być prymas Wyszyński – „zdrajca narodu i głupiec polityczny”.
PAP: Najbardziej znany fragment tego listu dotyczy wybaczenia Niemcom i skierowanej pod ich adresem prośby o wybaczenie. To właśnie on wzbudził największe kontrowersje i dał komunistycznej władzy pretekst do antykościelnej nagonki. Za co chcieli przepraszać polscy biskupi?
Jan Żaryn: Polscy biskupi oczywiście mieli świadomość tego, że to Polacy byli ofiarami niemieckiego okupanta podczas II wojny światowej. Natomiast wiedzieli też, jak wielkim nieszczęściem było dla Niemców pojawienie się polskiej ludności na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Polscy duchowni bardzo wyraźnie zaznaczyli w liście, że nie wynikało to z polskiej inicjatywy. Że nie było to zaborcze i imperialistyczne przejęcie ziem, ale efekt decyzji politycznych, które były niezależne od Polaków. I których ofiarami byli także Polacy, wyrzuceni ze swych domów na Kresach. Pozostanie na tym obszarze było zatem koniecznością życiową dla przymusowych imigrantów, o czym biskupi również napisali.
Aby dobrze zrozumieć ten fragment listu w ogóle trzeba przypomnieć o tych zdarzeniach, które miały miejsce tuż po wojnie. W 1945 roku polski prymas August Hlond wydał decyzję, w oparciu o pełnomocnictwa papieskie, o obsadzeniu administratorami apostolskimi i – tym samym - utworzeniu tymczasowej administracji kościelnej na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Spotkało się to z gwałtownym sprzeciwem niemieckiego episkopatu. W oczach niemieckiego duchowieństwa Hlond jawił się jako ktoś, kto na grzbiecie „bolszewickiej kobyły” zabiera niemieckiemu kościołowi przynależne mu tereny. Biskupi niemieccy słali skargi do Stolicy Apostolskiej, w wyniku których Hlond musiał się tłumaczyć przed papieżem.
Dlatego w orędziu z 1965 roku polscy biskupi wskazali na to, że rozumieją rozgoryczenie Niemców, ale – i to należy podkreślić – jest to zrozumienie, które dokonuje się z perspektywy ofiary. Kogoś, kto również został wypędzony i utracił swoją ojczyznę. Ta prośba o wybaczenie pojawiła się właśnie w tym istotnym kontekście historycznym, przy głębokiej świadomości krzywdy, której doznali także Niemcy, choć nie z winy polskiej.
PAP: A w czyim imieniu wybaczali polscy biskupi?
Jan Żaryn: W obliczu zbliżającego się millenium chrztu Polski episkopat był przekonany, że robi to w imieniu katolickiego narodu, w jego długim tysiącletnim trwaniu. Oczywiście, było to podważane przez komunistyczne władze. Ekipa Gomułki czuła się jedynym reprezentantem interesów narodu i państwa polskiego, co oczywiście nie było zgodne z prawdą. Przecież większość Polaków kontestowała obecność ateistycznego porządku politycznego, który był niezgodny z etyką narodu. Dlatego polski episkopat był w stanie udźwignąć odpowiedzialność za naród, którą wziął na siebie przygotowując orędzie.
PAP: Ale czy to nie było jednak nadużycie ze strony episkopatu? Chyba nie wszyscy Polacy mieli chęć wybaczyć Niemcom...
Jan Żaryn: Sądząc po reakcji władzy na list biskupów, to musiała ona zdawać sobie sprawę z rzeczywistych nastrojów polskiego społeczeństwa i jego żywej pamięci o niemieckich krzywdach. Gomułka cynicznie grał tą antyniemiecką nutą. Pamiętajmy, że w tym czasie trwała organizowana przez polskie władze akcja obchodów tysiąclecia państwa polskiego. Ten kontekst polityczny był bardzo ważny, ponieważ ekipa Gomułki od lat wpajała Polakom, że warunkiem istnienia państwa polskiego na ziemiach północnych i zachodnich jest antyniemieckość. Ponadto, usiłowała ona przekonać Polaków, że gwarantem bezpieczeństwa kraju na mapie Europy jest tylko i wyłącznie Związek Sowiecki.
Przy takiej optyce patrzenia wizerunek polityczny Niemiec mógł być tylko jednowymiarowy – jako rewizjonistów. Ten przekaz propagandowy układał się w spójną całość, w myśl której władza komunistyczna w Polsce nie jest czymś odgórnie narzuconym, ale wręcz przeciwnie - wynika z interesów samego narodu polskiego. Trzeba też dodać, że ta konstrukcja ideologiczna zakładająca tezę o polsko-niemieckiej wrogości podtrzymywała jednocześnie stan realnych emocji społecznych. I – trzeba to powiedzieć otwarcie – robiła to w niecnych celach: by utrzymać podział Europy żelazną kurtyną i skazać Polskę na izolację od Zachodu.
Oczywiście, w tym wszystkim bardzo istotne było stanowisko, jakie zajmą katolicy świeccy. Stąd tak silne naciski władz na inteligenckie środowiska Stowarzyszenia PAX, Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego (ChSS) i przede wszystkim środowisko poselskie koła Znak (wraz z KIK-ami), by jednoznacznie opowiedziały się w zaistniałym konflikcie po stronie komunistów. ChSS i PAX udzieliły odpowiedzi, której należało się po nich spodziewać - stanęły po stronie partii.
Natomiast największe problemy miało samo ze sobą zróżnicowane środowisko Znak-u. Mając świadomość konfliktu na linii państwo-kościół chciał być jednocześnie lojalny zarówno względem Gomułki, jak i prymasa Wyszyńskiego. Ale w tym rozkroku nie dało się długo wytrwać. W końcu padła deklaracja ze strony Znaku, w której krytykowano Wyszyńskiego za nie dość przemyślaną treść orędzia do niemieckich biskupów, przy jednoczesnym zastrzeżeniu, że prymas na pewno nie kierował się tymi intencjami, które insynuowała mu komunistyczna prasa.
Wyszyński stanowisko Znaku odczuł jako zdradę i bardzo to przeżył, bo to środowisko katolickie było mu najbliższe. Ukarał za to Znak nie zapraszając jego przedstawicieli na obchody milenijne. Odbyły się one bez formalnego udziału ruchu.
PAP: Ale czy ta sytuacja nie pokazywała jednak tego, że nie wszyscy katolicy byli zwolennikami takiego rozwiązania, jakie episkopat przyjął w orędziu?
Jan Żaryn: Niewątpliwie było tak, że część koncesjonowanej przez PZPR inteligencji katolickiej w obliczu konfliktu lojalności opowiedziała się nie tyle po stronie Gomułki – tak z pewnością nie chciała być postrzegana – ale przeciwko Wyszyńskiemu. Natomiast prawda jest taka, że w tamtej sytuacji politycznej nie było miejsca na trzecią opcję. Ci, którzy nie stanęli po stronie Kościoła automatycznie wpisywali się w scenariusz gomułkowski.
Jeśli natomiast chodzi o samo społeczeństwo polskie, to rzeczywiście nie mamy pewności – gdyby w tamtym czasie przeprowadzono niezależne i wiarygodne badanie opinii publicznej – po której stronie opowiedzieliby się Polacy. Maszyna propagandowa, którą wtedy wprowadzili w ruch komuniści, uderzyła w czuły punkt społecznych uczuć i nastrojów względem Niemiec. I chyba należałoby powiedzieć, że był to jedyny moment w historii – pierwszy i ostatni - w którym w oczach społeczeństwa Gomułka wygrał z Wyszyńskim.
Jednak nawet pomimo tego propagandowego zwycięstwa komuniści musieli coś sknocić, przedobrzyć. Już w styczniu 1966 roku uczynili z prymasa więźnia reżimu – nie zezwoli na wydanie paszportu. To z kolei wywołało falę oburzenia i naturalny odruch solidarności z represjonowanym duchownym. Nie tylko Wyszyński nie mógł wyjechać do Watykanu na uroczystości związane z tysiącleciem chrztu Polski, ale i samemu papieżowi odmówiono zgody na przyjazd do Polski, nawet na jeden dzień – 3 maja na Jasną Górę.
Jan Żaryn: W dłuższej perspektywie czasowej skutki listu były bardzo pozytywne. Przede wszystkim dlatego, że stał on się impulsem dla środowisk polskiej i niemieckiej inteligencji chadeckiej. To Niemcy, katolicy świeccy, zaczęli poszukiwać po stronie polskiej partnerów, z którymi mogliby nawiązać dialog, który swoim listem zainicjowali biskupi.
PAP: Jak więc oceniać realne efekty orędzia polskich biskupów, bo przecież nie osiągnął on założonych celów. Czy było ono porażką?
Jan Żaryn: Oceniając jego oddziaływanie w krótkim przedziale czasu, jak i biorąc pod uwagę komunistyczną nagonkę na episkopat, to rzeczywiście należałoby powiedzieć, że ten list był porażką. Jednak – w dłuższej perspektywie czasowej – jego skutki były bardzo pozytywne. Przede wszystkim dlatego, że stał on się impulsem dla środowisk polskiej i niemieckiej inteligencji chadeckiej. To Niemcy, katolicy świeccy, zaczęli poszukiwać po stronie polskiej partnerów, z którymi mogliby nawiązać dialog, który swoim listem zainicjowali biskupi.
I rzeczywiście, już od 1967 roku do Niemiec zaczęli być zapraszani ludzie ze środowiska Znaku, w tym warszawskiego KIK-u, m.in. zmarły właśnie ś.p. Zygmunt Drozdek. Zaczął się dialog na poziomie zinstytucjonalizowanych spotkań i konferencji.
Paradoksalnie, Kościół, któremu często zarzuca się, że jest konserwatywny, w tym przypadku antycypował dialog i drogę do pojednania. Ten proces miał swoją polityczną konsekwencję, gdy władze RFN w grudniu 1970 roku uznały oficjalnie granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, a potem gdy Episkopat Niemiec przybył do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, by złożyć pokłon ofiarom niemieckiego totalitaryzmu, także w 1982 r. w Rzymie, gdy biskupi niemieccy wzięli udział w kanonizacji św. Maksymiliana Kolbe.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/