24.09. 2009 Warszawa (PAP) - Historycy akademiccy przestali panować nad treściami historycznymi funkcjonującymi w społeczeństwie - alarmował w czwartek na Kongresie Kultury Polskiej 2009 w Krakowie Marcin Kula, historyk, socjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. W jego opinii, historia służy niekiedy w Polsce do leczenia narodowych kompleksów, dowartościowywania się i niszczenia przeciwników. Kongres, co podkreślają jego organizatorzy, odbywa się w 20. rocznicę wywalczenia przez Polskę wolności.
Jak mówił, obserwujemy ją wszędzie - poczynając od zmian nazw ulic, poprzez stawianie i obalanie pomników, po udział społeczeństwa w imprezach masowych i debatach na tematy historyczne.
Zdaniem prof. Kuli, masowy udział społeczeństwa w imprezach poświęconych wydarzeniom historycznym wynika niekiedy z instynktu stadnego. "To tak, jak te wielkie koncerty: przecież ludzie nie przychodzą tam tylko ze względu na chęć posłuchania muzyki, to po prostu spotkanie masy ludzi" - uważa Kula.
Ponadto - jak ocenił historyk - imprezy masowe pozwalają ich uczestnikom "dowartościować się w skali indywidualnej i grupowej". "Dowartościowanie się poprzez nawiązania do historii jest kolejną funkcją zwracania się ku niej. Bywa czasem godne szacunku, a czasem śmieszne" - uważa Kula.
Jak mówił w swoim wystąpieniu na kongresie, odwołania historyczne nieraz pozwalają "dowartościować się także w skali narodowej". "Ja tak odbieram hasło: +Zaczęło się w Polsce+" - powiedział Kula. "Zaczęło się w starożytnej Grecji, tak naprawdę. Ale rozumiem, że to jest bardzo przyjemne, takie powiedzenie: +zaczęło się w Polsce+" - skwitował.
Jako "sympatyczne" ocenił natomiast "historyczne dowartościowywanie się" małych ośrodków, wsi, miasteczek, które starają się podkreślić w ten sposób - poprzez kultywowanie pamięci o własnej historii - swoje dzieje i ich związek z historią narodową. "Doceniam to i rozumiem" - powiedział historyk.
Prof. Kula uważa, że szerszy niż dawniej udział obywateli w kultywowaniu historii pozwala niektórym "leczyć narodowe kompleksy". "Zaświadczają je zdania takie jak: +Powinniśmy być dumni z naszej historii+. A jaki naród może nie być dumny ze swojej historii?" - pytał naukowiec.
Przejawem kompleksów były w Polsce zdaniem Kuli np. reakcje na książki Jana Tomasza Grossa. "W końcu były to tylko dwie książki - lepsze lub gorsze, ale tylko dwie książki. Tymczasem reakcje obronne były takie, jak gdyby eskadra izraelskich F-16 leciała nad Polskę we wrogich zamiarach" - uważa historyk.
Profesor ubolewał, że historia służy nierzadko w Polsce do "bezpośredniego niszczenia przeciwnika". Za przykłady takiego podejścia uznał "wytknięcie Donaldowi Tuskowi dziadka w Wehrmachcie, a profesorowi Borodziejowi ojca w SB". "Ludzie, którzy stosują taką broń, nie zdają sobie sprawy, jak blisko de facto stoją stalinizmu - to w stalinizmie odpowiadało się za rodziców" - mówił Kula na kongresie.
Przejawem niszczenia przeciwnika politycznego bronią historyczną było według niego "dyskredytowanie Lecha Wałęsy jako +swego czasu konfidenta policji politycznej+". "Sprawa dyskredytacji Wałęsy jest trudniejsza do interpretacji niż po prostu głupie kompromitowanie Tuska w kampanii wyborczej za pomocą oskarżania jego dziadka. W odróżnieniu od przypadku przodka premiera, o Wałęsie wypowiedzieli się historycy" - zwrócił uwagę Kula.
Walce politycznej służyła w Polsce - zdaniem prof. Kuli - lustracja. Sięganie do historii słusznie pozwala zaspokoić ludzką potrzebę sprawiedliwości, oskarżyć winnych i oddać sprawiedliwość skrzywdzonym - podkreślił historyk. "Dążenie do wymierzenia sprawiedliwości łatwo może przerodzić się w walkę polityczną, jednak trudno dziwić się dążeniu ludzi do uzyskania satysfakcji, choćby pośmiertnie w stosunku do osób bliskich" - przyznał. Ale jednocześnie - zaznaczył - "zasygnalizowane zjawiska pozwalają zaspokoić drzemiącą niestety w człowieku potrzebę polowania na czarownice i szukania kozłów ofiarnych".
Prof. Kula przestrzegł w swoim wystąpieniu, by nie mylić zawodu historyka z zawodem prawnika. "Część kolegów z entuzjazmem angażuje się w rolę prokuratora" - powiedział. (PAP)
jp/ abe/ gma/