Gen. Władysław Sikorski nie był przeciwny ingerowaniu Francji w wewnętrzne sprawy Polski, lecz wręcz do tych ingerencji namawiał – mówi PAP prof. Mariusz Wołos z Instytutu Historii PAN oraz Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie.
PAP: Jaki był wpływ kontaktów gen. Władysława Sikorskiego z francuskimi środowiskami wojskowymi w latach dwudziestych i trzydziestych na jego pozycję polityczną po wydarzeniach września 1939 r.?
Prof. Mariusz Wołos: To bardzo istotne pytanie. Całkiem niedawno, bo zaledwie trzy lata temu, został wydany skrupulatnie prowadzony i zarazem niezwykle interesujący diariusz szefa Sztabu Generalnego francuskiej armii, gen. Edmonda Buata. Źródło to pozwala poznać stosunki polsko-francuskie w pierwszych latach naszej niepodległości. Pod datą 14 czerwca 1922 r. Buat powołując się na mjr. hrabiego François de La Rocque’a, pisze o Sikorskim bardzo ciepło. Nazywa go „persona grata” i określa jako człowieka już wówczas oddanego Francji.
Mjr de La Rocque przebywał wtedy nad Wisłą i był łącznikiem między wyższym dowództwem polskiej armii, Francuską Misją Wojskową a władzami wojskowymi w Paryżu. Zwrócił on uwagę na Sikorskiego jako przeciwwagę dla Piłsudskiego i ówczesnego ministra spraw wojskowych, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Obaj wymienieni polscy politycy od 1921 r. byli w coraz bardziej napiętych stosunkach z Francuską Misją Wojskową. Piłsudski w sposób obcesowy potraktował gen. Maxime’a Weyganda już w sierpniu 1920 r., zaraz po zwycięskiej kontrofensywie znad Wieprza. W Paryżu takie sprawy pamiętano.
Tymczasem Sikorski został przedstawiony jako człowiek, na którego warto postawić. Nie były to słowa próżne, ponieważ we wrześniu 1922 r. generał udał się z wizytą do Francji. Był to początek jego bardzo dobrych stosunków z najwyższymi francuskimi kręgami politycznymi i wojskowymi.
Francuzi mogli co prawda postawić na któregoś z generałów wywodzących się z armii zaborczych, ale ciągnący się za nimi bagaż przeszłości sprawę na polskim gruncie utrudniał. W przypadku zaś takich znamienitości jak choćby gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski, zawodowy oficer armii austriackiej, trzeba było brać pod uwagę jeszcze to, że służył on podczas Wielkiej Wojny we wrogich szeregach, co z kolei nie było bez znaczenia dla francuskiej opinii publicznej.
Prof. Mariusz Wołos: W latach dwudziestych kontakty Sikorskiego z Francją rozwijały się bardzo dynamicznie. Jeszcze przed zamachem majowym był uważany przez francuskich wojskowych i polityków za głównego polskiego frankofila.
Zawsze mogli liczyć na gen. Józefa Hallera, którego znali jako dowódcę Armii Polskiej we Francji, ale jego polityczne i wojskowe przymioty oceniali skromniej niż Sikorskiego, który dał upust własnym talentom już podczas I wojny światowej w Departamencie Wojskowym Naczelnego Komitetu Narodowego i choć do 1918 r. był zwolennikiem orientacji proaustriackiej, to jednak nie był zawodowym oficerem armii Habsburgów.
Edmond Buat odnotował nawet w swoim dzienniku, skądinąd nieściśle, że Sikorski przed wojną był architektem w Krakowie. Było wiadomo, że ten młody, nadzwyczaj ambitny i przejawiający nie tylko wojskowe aspiracje generał odegra jeszcze znaczącą rolę w polskiej polityce. Dobrze oceniano go również jako dowódcę armii podczas wojny z sowiecką Rosją. Warto wspomnieć, że wedle opinii mjr. de La Rocque’a sam Sikorski deklarował, iż obejmie tekę ministra spraw wojskowych tylko w wypadku przyjęcia stanowiska premiera. To właśnie dowód wielkich ambicji, by nie powiedzieć pewnej charakterystycznej dla niego próżności. Sikorski faktycznie jednak został szefem rządu kilka miesięcy później, tuż po tragicznej śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza, a zatem w niełatwym dla Polski okresie. Na tym stanowisku nieźle sobie zresztą radził.
To bardzo ciekawy moment, gdy już na początku lat dwudziestych akcje Sikorskiego na paryskiej giełdzie szybują w górę, a tymczasem pogłębia się konflikt Piłsudskiego oraz niemałej grupy jego zaufanych z Francuską Misją Wojskową. Dodam jeszcze, że mjr de La Rocque nie był człowiekiem przypadkowym. Ten baczny, inteligentny obserwator potrafił formułować interesujące i trafne wywody. Nieco później odegrał jeszcze pewną rolę w historii Francji jako lider prawicowej ligi pod nazwą Croix-de-Feu, która kontestowała porządek polityczny III Republiki. To jednak zupełnie inna historia.
Tymczasem w latach dwudziestych kontakty Sikorskiego z Francją rozwijały się bardzo dynamicznie. Jeszcze przed zamachem majowym był uważany przez francuskich wojskowych i polityków za głównego polskiego frankofila. Proszę pamiętać, że Sikorski miał w Paryżu tak wysokie notowania, iż do francuskiego wydania opublikowanej w 1928 r. książki „Nad Wisłą i Wkrą” wstęp napisał mu marszałek Ferdinand Foch, siedem lat później zaś do pracy „Przyszła wojna” marszałek Philippe Pétain. To nie spodobało się wielu osobom w Polsce, a niewykluczone, iż pierwsza z wymienionych publikacji zadecydowała o usunięciu go z armii przez Piłsudskiego, coraz krytyczniej oceniającego Francuzów i nadzwyczaj zazdrosnego: na punkcie własnych zasług w zwycięstwie nad Armią Czerwoną w 1920 r.
Również w latach trzydziestych Sikorski, będąc już poza wojskiem i angażując się w działalność polityczną, chętnie i często jeździł do Francji. Wciąż był tam dobrze odbierany. Nad Sekwaną wspierano jego polityczne dążenia, choć bynajmniej nie czyniono tego ostentacyjnie, żeby nie pogorszyć relacji z Warszawą, gdzie ster rządów dzierżyli niechętni mu piłsudczycy, nadto nadzwyczaj wyczuleni na jakiekolwiek pouczenia czy choćby sugestie ingerowania w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej ze strony francuskiego sojusznika.
Sam Piłsudski i piłsudczycy, w tym minister Józef Beck, nie mogli znieść, że na arenie międzynarodowej co jakiś czas pojawiały się głosy o pozycji Polski jako klientki Francji. Sikorskiemu to bynajmniej nie przeszkadzało. Losy swojego kraju wiązał z losami Francji. Taki stan istniał do września 1939 r. i w dużym stopniu zadecydował, że Francuzi mając do wyboru piłsudczyków lub gen. Sikorskiego, zdecydowanie postawili na tego ostatniego. Jego wiara w potęgę Francji i wierność sojuszowi, który w 1939 r. nie został wypełniony, bo, jak uważał, Polską rządzili surowo oceniani nad Sekwaną piłsudczycy, trwała aż do czerwca 1940 r. Wówczas to Sikorski na własne oczy zobaczył upadek Francji pod ciosami tylko jednego potężnego agresora atakującego wcześniej Polskę. Rozczarowanie było całkowite. Znalazło to swój pośredni wyraz w jego stosunku do gen. Charles’a de Gaulle’a już na terenie Wielkiej Brytanii. Nie bez cienia ironii mówiono, że Sikorski traktuje swojego francuskiego kolegę tak, jak generał broni odnosi się do generała brygady…
PAP: Ktoś krytyczny wobec gen. Sikorskiego mógłby powiedzieć, że we wrześniu 1939 r. wziął on udział w przygotowanym przez Francję aksamitnym zamachu stanu przeciwko legalnym władzom Rzeczypospolitej. Czy to teza uzasadniona?
Prof. Mariusz Wołos: To teza, którą da się uzasadnić, ponieważ Sikorski miał liczne kontakty z ambasadorem Léonem Noëlem. Ten z kolei uczynił niemało, aby przedstawiciele legalnych władz polskich, nawet po złożeniu urzędów, nie wydostali się z rumuńskiej pułapki.
Prof. Mariusz Wołos: Nie można abstrahować od faktu, że nie tylko dla wielu Polaków, lecz i na arenie międzynarodowej gen. Sikorski pozostawał symbolem Polski walczącej.
Opuszczając Rzeczpospolitą, ów francuski dyplomata pisał do przełożonych w Paryżu o dokonującym się właśnie upadku Polski Piłsudskiego, a przynajmniej kraju rządzonego przez jego zarozumiałych uczniów. W pierwszym rzędzie miał na myśli Becka. Sikorski myślał podobnie, jeśli nie identycznie. W Bukareszcie pozostawił zaś listę osób, których obecności w Paryżu sobie życzył, dając tym samym do zrozumienia, że innych sobie tam nie życzy. Byli na niej zagorzali przeciwnicy Piłsudskiego oraz obozu pomajowego, jednocześnie w większości zagorzali stronnicy Francji. Odegrał więc dużą rolę w tych ważnych dniach.
Nie jest to jednak jedyny element jego działań po 17 września 1939 r., wymierzony w politycznych adwersarzy spod znaku Piłsudskiego. Trzeba bowiem podkreślić, że za internowaniem polskich władz w Rumunii stały siły bardziej wpływowe na tamtejszym gruncie niż rząd Francji. Wielkie znaczenie miały naciski III Rzeszy, zwłaszcza zaś posła Wilhelma Fabriciusa, oraz postawa Związku Sowieckiego. Rola Francji nie była aż tak istotna. Sikorski i jego otoczenie mieli jednak wielki wpływ na obalenie kandydatury gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego jako osoby wskazanej przez prezydenta Ignacego Mościckiego na jego następcę.
Sikorski we Francji rozpowiadał, że Wieniawa przyjechał do Paryża pijany. Była to bzdura, ale, jak widać, dla utrącenia niechcianej kandydatury chwytał się rozmaitych sposobów. W ten sposób oddziaływał na Francuzów i rzeczywiście wpłynął na zablokowanie przez nich kandydatury Wieniawy na urząd prezydenta RP. Bez próby wniknięcia w intencje ambasadora Długoszowskiego torpedował jakąkolwiek możliwość utrzymania się piłsudczyków przy władzy. Tę chciał zachować w swoich rękach. Czuł w tym zakresie wsparcie Francuzów odpowiednio nastawianych przez ludzi takich jak wspomniany wyżej Noël.
Należy więc podkreślić, że Sikorski nie był przeciwny ingerowaniu Francji w wewnętrzne sprawy Polski, lecz wręcz do tych ingerencji namawiał. Smutną kartą pozostaje tzw. Ośrodek Oficerski w Cerizay, w którym gen. Sikorski kazał trzymać osoby w jego mniemaniu odpowiedzialne za klęskę wrześniową, tak naprawdę skutecznie eliminując przynajmniej część swoich przeciwników politycznych.
PAP: Jakie są stosunki Sikorskiego z rządem drugiego polskiego alianta, czyli Wielkiej Brytanii?
Prof. Mariusz Wołos: W literaturze już dawno pojawiła się nieco ironiczna teza, wedle której gen. Sikorski miał w swoim życiu okresy stawiania na różne mocarstwa. Podczas I wojny światowej, do początku 1918 r., były to Austro-Węgry. Później, przez niemal całe dwudziestolecie, zabiegał o jak najlepsze stosunki z Francją. Flirt z Paryżem trwał zresztą w politycznym życiu generała najdłużej. Po jego upadku postawił na Wielką Brytanię. Gdy dostrzegł, że premier Winston Churchill w sprawie polskiej nie gra do końca szczerze, przeniósł swoje sympatie za ocean i zaufał prezydentowi Franklinowi Delano Rooseveltowi. Ta nierzadko grzesząca polityczną naiwnością wiara w obce mocarstwa jest faktem, a w samej przytoczonej wyżej tezie jest sporo prawdy.
Nie ulega jednak wątpliwości, że w 1941 r. dla Sikorskiego najważniejszym aliantem, na którego należało się stale oglądać i z którym należało konsultować się politycznie, była Wielka Brytania z Churchillem na czele. Innego wielkiego sojusznika po upadku Francji po prostu nie mieliśmy.
PAP: Czy w przełomowych momentach 1941 r., tuż po agresji Niemiec na ZSRS, rząd Churchilla wywierał naciski w sprawie porozumienia się rządu RP z Moskwą?
Prof. Mariusz Wołos: Churchill wywierał takie naciski osobiście i poprzez szefa dyplomacji Anthony’ego Edena. Szły one bardzo daleko. Churchill niemal posadził Polaków do stołu negocjacji z sowietami, aby podpisali układ przełamujący wrogie stosunki istniejące od 1939 r. Sikorski temu nurtowi całkowicie się poddał i, co więcej, odsunął od negocjacji ze stroną sowiecką ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, który – podobnie jak gen. Sosnkowski i Marian Seyda – podał się do dymisji.
Sikorski grał więc ostro przeciwko swoim konkurentom w środowisku rządu na uchodźstwie. Szedł bardzo wyraźnie na rękę Wielkiej Brytanii, która życzyła sobie zawarcia układu polsko-sowieckiego. W Londynie zdawano sobie sprawę, że od momentu ataku Niemiec na ZSRS najważniejszym sojusznikiem Wielkiej Brytanii jest Moskwa, a nie Polska posiadająca potencjał nieporównywalnie mniejszy niż Związek Sowiecki. Churchill rozumował więc bardzo racjonalnie i był gotów podpisać pakt z diabłem, jeśli jego zapisy byłyby wymierzone w Hitlera. Tym diabłem okazał się Stalin, a Polska mogła przeszkodzić w planach Wielkiej Brytanii i konieczne było usunięcie tego zagrożenia. Sikorski poddał się zatem woli Brytyjczyków.
Szybkość i niedokładność prowadzonych negocjacji sprawiła, że zapisy paktu były później wielokrotnie kontestowane przez różne środowiska. Odłożono rozwiązanie najważniejszej sprawy, czyli kwestię wschodnich granic Polski. Znalazło się tam również określenie o „amnestii” udzielonej obywatelom polskim, którzy znaleźli się w łagrach i więzieniach. Amnestii udziela się osobom winnym przestępstw, a Polacy byli więzieni, ponieważ byli Polakami. Na te nieporadności wskazywali przeciwnicy Sikorskiego.
Premier i jego otoczenie stwierdzali jednak równie stanowczo, że pakt z lipca 1941r. trzeba było podpisać, ponieważ trzymani w niewoli przez sowietów rodacy nigdy nie byliby wolni i nie byłoby możliwe zbudowanie polskiej armii w ZSRS. Tymczasem zwiększenie polskiej siły zbrojnej było jednym z głównych celów Sikorskiego.
W tym wypadku mamy do czynienia ze splotem najróżniejszych czynników, które można rozpatrywać rozmaicie. Historycy czynią to do dziś. Takie ich prawo. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Sikorski działał w zgodzie z interesami Wielkiej Brytanii. Może najbardziej dosadnie ujął to minister Zaleski w liście napisanym już po swojej dymisji, w którym znalazły się słowa o „przefrymarczeniu” przez generała wschodnich granic Rzeczypospolitej za cenę popularności u Anglików.
PAP: Jakimi narzędziami dysponował rząd gen. Sikorskiego, które mogłyby zapobiec obniżaniu się polskiej pozycji w stosunkach z aliantami?
Prof. Mariusz Wołos: Te narzędzia były bardzo słabe, a z biegiem miesięcy i lat wojny coraz słabsze. Dla Sikorskiego najważniejszym instrumentem była możliwie silna armia polska, także ta podziemna w okupowanym kraju. Zaryzykowałbym tezę, że było to jedyne realne narzędzie w posiadaniu premiera i Naczelnego Wodza w jednej osobie.
Jednak w porównaniu z milionowymi armiami ZSRS czy USA znaczenie polskich sił coraz bardziej malało. Atutów miał Sikorski zatem niewiele. Inna sprawa, czy potrafił je efektywnie wykorzystać i przekuć w polityczne rezultaty. Być może większy nacisk w sprawie uregulowania kwestii wschodnich granic w lipcu 1941 r. sprawiłby, że Stalin byłby bardziej skłonny do ustępstw. To jednak gdybanie, bo z drugiej strony można byłoby postawić tezę, że sowiecki dyktator poleciłby prowadzącemu negocjacje ambasadorowi Iwanowi Majskiemu zerwanie rozmów.
Tym samym uwolnienie Polaków z sowieckich łagrów i budowa Armii Polskiej na Wschodzie nie byłyby możliwe. Nadto sugestie odłożenia na bliżej nieokreśloną przyszłość najtrudniejszych problemów w stosunkach polsko-sowieckich zgłaszali również Brytyjczycy. Sikorski w ich głos musiał się wsłuchiwać, bo jego status gościa rychło mógł się zamienić w niechcianego intruza, by nawiązać do trafnego tytułu książki Magdaleny Hułas.
PAP: Abstrahując od kwestii rzekomego zamachu na życie gen. Władysława Sikorskiego, czy można powiedzieć, że po kwietniu 1943 r., czyli zerwaniu przez ZSRS stosunków z rządem RP, alianci chętnie widzieliby zmianę na stanowisku premiera polskiego rządu?
Prof. Mariusz Wołos: Nie sądzę. Alternatywą dla Sikorskiego jako naczelnego wodza był znacznie bardziej nieprzejednany wobec sowietów gen. Sosnkowski. Dał tego dowód, wyrażając dymisją stosunek do paktu Sikorski-Majski.
Wśród polskich polityków nie było tak wyrazistej postaci, która mogłaby zastąpić Sikorskiego na czele polskiego rządu. Nie należy zapominać i o tym, że generał wielokrotnie w latach 1940–1943 pokazał, iż jest gotów iść na ustępstwa wobec interesów alianckich i przyjmować za dobrą monetę rozmaite mgliste obietnice Brytyjczyków czy Amerykanów, także wówczas, kiedy było to odległe od realizmu politycznego, a w Londynie czy Waszyngtonie wiedziano, jak karmić jego próżność.
Prof. Mariusz Wołos: Amerykańscy i brytyjscy przywódcy wiedzieli, że winę za zbrodnię w Katyniu ponoszą sowieci. Ze względu na interesy własne nie mogli sobie jednak pozwolić na popsucie stosunków ze Stalinem. Było to cyniczne. Działoby się tak niezależnie od tego, czy rządem na uchodźstwie do końca wojny kierowałby gen. Sikorski, czy ktokolwiek inny.
Z tego punktu widzenia trwanie gen. Sikorskiego na stanowisku premiera było dla ludzi takich jak Churchill czy Roosevelt pożądane. Nie można również abstrahować od faktu, że nie tylko dla wielu Polaków, lecz i na arenie międzynarodowej gen. Sikorski pozostawał symbolem Polski walczącej. Żaden inny polski polityk i dowódca wojskowy nie był tak mocno kojarzony z walczącą o swoją wolność Rzeczpospolitą, nad Tamizą, Potomakiem, a do pewnego momentu nawet w Moskwie, jak właśnie Sikorski.
PAP: Jak śmierć gen. Sikorskiego wpłynęła na stosunki rządu RP z Wielką Brytanią i USA?
Prof. Mariusz Wołos: Nie miała większego znaczenia, no może poza wymiarem ludzkiej tragedii, choć odnosząc się i do tej kwestii, łzy Churchilla na pogrzebie gen. Sikorskiego uznać można najpewniej za wręcz surrealistyczne. Premier Wielkiej Brytanii płakał, aby wywołać pewien teatralny efekt. Potrafił to robić. W rzeczywistości był to wyjątkowo twardy gracz, który polityczne tętno wyczuwał jak mało kto i doskonale rozumiał niuanse, o których rozmawiamy. Potrafił je też z korzyścią dla swojego kraju rozgrywać. Wiedział, gdzie i jak należy „nacisnąć”, aby zniwelować potencjalne straty.
Znalazło to swój wyraz w stosunku do sprawy katyńskiej. Amerykańscy i brytyjscy przywódcy wiedzieli, że winę za zbrodnię w Katyniu ponoszą sowieci. Ze względu na interesy własne nie mogli sobie jednak pozwolić na popsucie stosunków ze Stalinem. Było to cyniczne zachowanie wobec słabszych polskich aliantów, aby nie zrazić sobie silniejszych i bardziej przydatnych w warunkach wojennych sowieckich sojuszników. Działoby się tak niezależnie od tego, czy rządem na uchodźstwie do końca wojny kierowałby gen. Sikorski, czy ktokolwiek inny. Polska znów jawiła się jako czynnik utrudniający funkcjonowanie układu sojuszniczego. Może nawet jako balast dla polityki Wielkiej Trójki.
Odejście gen. Sikorskiego niczego w tej sprawie nie zmieniło. W czasie gdy naczelnym wodzem był gen. Sosnkowski, a prezesem rady ministrów Stanisław Mikołajczyk, ten sposób myślenia aliantów wciąż dominował. Sosnkowski został przecież usunięty ze stanowiska Naczelnego Wodza nie bez nacisków brytyjskich i osobiście Churchilla po wydaniu słynnego rozkazu nr 19 z 1 września 1944 r., w którym pisał o samotnym boju Warszawy i braku pojęcia „świata Zachodu” o warunkach, w jakich polska armia podziemna od pięciu lat toczyła walki. Fakt ten może najlepiej oddaje stosunki między władzami brytyjskimi a władzami polskimi w Londynie.
Polityka była bezwzględna. Sprawa polska była zaś w wyraźnym odwrocie co najmniej od 1942 r. Dbał o to Stalin przy milczącej lub czynnej akceptacji aliantów zachodnich. Im bardziej sowiecki walec przesuwał się na zachód, tym słabsza była pozycja rządu polskiego w Londynie. Po bitwie stalingradzkiej widać to było jak na dłoni, ale uważni obserwatorzy sceny politycznej zaczęli dostrzegać to już co najmniej rok wcześniej, po odparciu niemieckiego ataku na Moskwę. W tym ujęciu może symboliczne znaczenie miał fakt, że dosłownie kilka godzin po śmierci gen. Sikorskiego rozpoczęła się bitwa na Łuku Kurskim, po której Niemcy nie odzyskali już strategicznej inicjatywy na froncie wschodnim. Dla Brytyjczyków, Amerykanów czy Francuzów waga tego wydarzenia była o wiele większa niż śmierć polskiego premiera i Naczelnego Wodza w katastrofie lotniczej.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /