W grudniu 1970 r. okazało się, że klasa robotnicza jest rzeczywiście klasą panującą. W wyniku protestów wymieniła władzę, która nie miała legitymacji pochodzącej z demokratycznych wyborów - powiedział PAP prof. Andrzej Paczkowski z PAN.
Zdaniem prof. Paczkowskiego decyzja wydana przez Gomułkę o użyciu broni przeciw protestującym robotnikom uderzała w konsekwencji nie tylko w niego, ale w całą PZPR oraz w system komunistyczny. Społeczeństwo zaczęło dostrzegać, że jest on w całości oparty na przemocy i bez niej nie jest w stanie dokonać nawet zmiany I sekretarza. "To delegitymizowało system" - uznał Paczkowski.
W jego opinii wydarzenia z grudnia 1970, stycznia 1971 i kilku następnych lat, nie były jeszcze wyrazem kryzysu ustrojowego, ale jedynie kryzysu ekipy rządzącej. Protestujący nie mieli wyraźnie sprecyzowanych poglądów na temat ustroju państwa. Te sprawy nie znajdowały się w centrum ich zainteresowań. Chodziło raczej o problemy bytowe, o godne życie.
Dopiero w 1980 r. pod wpływem Jana Pawła II i jego nauczania, a także powstania zalążków opozycji demokratycznej, kryzys zmienił charakter i stał się kryzysem ustrojowym. Robotnicy pokazali czerwoną kartkę nie tylko ekipie sprawującej władzę, ale całemu systemowi. Wyrazem tego było przede wszystkim żądanie zapisane w 1. punkcie postulatów gdańskich, a dotyczące utworzenia niezależnych, samorządnych związków zawodowych. "Niezależne od partii komunistycznej związki łamały podstawowy element działania tamtego ustroju, zasadę mówiącą o tym, że partia kontroluje wszystko i bez jej akceptacji nic nie może się odbywać. Powstanie Solidarności złamało tę zasadę i spowodowało kryzys ustroju" - powiedział prof. Andrzej Paczkowski. (PAP)
Wywiad wideo z prof. A. Paczkowskim na naszym portalu.
wka/ mjs/ ls/