Spór na temat zbrodni wołyńskiej powinien dotyczyć szczegółów, a nie oczywistych faktów, takich jak udział UPA w mordach Polaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej – mówi PAP prof. Jan Pisuliński z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Jak podkreśla, prawda oczyszcza, nawet ta najboleśniejsza.
PAP: Jaki jest bilans ofiar zbrodni wołyńskiej? Z czego wynikają trudności w oszacowaniu liczby pomordowanych?
Prof. Jan Pisuliński: Jeden z problemów dotyczących szacunków liczby ofiar po obu stronach – zarówno polskiej, jak i ukraińskiej - wynika z faktu, że część badaczy włącza do bilansu ofiar tych, którzy w trakcie okupacji niemieckiej zginęli z rąk formacji ochotniczych, powołanych przez hitlerowców. Chodzi m.in. o ukraińską policję pomocniczą funkcjonującą w Generalnym Gubernatorstwie, a także powołane wiosną 1943 r. tzw. bataliony ochronne, oddziały składające się z Polaków, które zwalczały podziemie ukraińskie. Do ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego zaliczyłbym jednak wyłącznie tych, którzy padli z rąk podziemia ukraińskiego lub polskiego, formacji samoobronnych i paramilitarnych, polskiej milicji i Wojska Polskiego.
Prof. Jan Pisuliński: Określenie „druga wojna polsko-ukraińska" bulwersuje polskich historyków, gdyż wskazuje ono na symetryczność działań obu stron. Zakłada konflikt dwóch uzbrojonych armii, podczas gdy na Wołyniu i w Galicji Wschodniej dochodziło głównie do napadów na bezbronną chłopską ludność, nie zaś do regularnej walki.
Najbardziej wiarygodne szacunki ofiar, podawane przez prof. Grzegorza Motykę, mówią o ok. 80-100 tys. ofiar po stronie polskiej, ok. 20 tys. po stronie ukraińskiej. Najwięcej Polaków zginęło na Wołyniu – nawet 60 tys.
Na temat bilansu ofiar zbrodni wołyńskiej ciągle toczą się spory, zmianie ulegają dotychczasowe szacunki. W świetle najnowszych badań np. zbrodnia w Piskorowicach, dokonana 18 kwietnia 1945 r. przez oddziały polskiego podziemia, pochłonęła nie 800-1000 ukraińskich ofiar, jak do tej pory sądzono, a ok. 200.
PAP: Czego jeszcze o rzezi wołyńskiej nie wiemy? Co, oprócz dokładnej liczby ofiar, wymaga zbadania?
Prof. Jan Pisuliński: Dzięki badaniom i ekshumacjom, które zaczęły się po 1989 r. wiemy już bardzo dużo. Znamy przybliżoną liczbę miejscowości, w których dochodziło do mordów, oszacowana jest liczba strat po obu stronach. W dużej mierze znamy przebieg wydarzeń, wiemy sporo o określonym sposobie działania oddziałów UPA i polskiego podziemia, o jego dynamice.
Wiadomo, że zbrodnie UPA były zorganizowanym działaniem, ale historycy nadal – podobnie jak w przypadku Holokaustu – nie odnaleźli np. pisemnego rozkazu, który nakazywałby eksterminację polskiej ludności na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Nikt jednak z tego powodu nie kwestionuje samej zbrodni. Niewątpliwie sposób przeprowadzenia mordów UPA oraz liczne relacje świadków jednoznacznie wskazują, że to były zbrodnie o zorganizowanym charakterze.
Weryfikacji wymaga także kwestia udziału ukraińskich cywilów w mordach Polaków – wiemy, że czasami zmuszano ich do antypolskich akcji, czasami ich udział w nich był dobrowolny.
PAP: Jak stan wiedzy na temat zbrodni wołyńskiej przedstawia się na Ukrainie?
Prof. Jan Pisuliński: Mam wrażenie, że na Ukrainie mamy do czynienia z regresem badań na temat zbrodni wołyńskiej. Z jednej strony, choćby badania prof. Ihora Iliuszyna, dowodzą odpowiedzialności UPA za mordy Polaków. Z drugiej jednak strony sam fakt zorganizowanej rzezi Polaków jest ciągle kwestionowany. Świadczą o tym prace takich badaczy, jak m.in. Wołodymyr Wiatrowicz i Iwan Patrylak.
PAP: Przywołał Pan postać Wołodymyra Wiatrowicza, autora kontrowersyjnej książki „Druga wojna polsko-ukraińska”. Już sam tytuł publikacji świadczy o tym, że autor stawia znak równości między zbrodniami UPA a polskimi akcjami odwetowymi.
Prof. Jan Pisuliński: Określenie „druga wojna polsko-ukraińska" bulwersuje polskich historyków, gdyż wskazuje ono na symetryczność działań obu stron. Zakłada konflikt dwóch uzbrojonych armii, podczas gdy na Wołyniu i w Galicji Wschodniej dochodziło głównie do napadów na bezbronną chłopską ludność, nie zaś do regularnej walki.
Polskie podziemie zbrojne było na Wołyniu słabe i nieliczne – nie mogło zainicjować regularnej wojny. Przed 1939 r. tylko kilkanaście procent ludności Wołynia stanowili Polacy. Duża część tamtejszych polskich elit doświadczyła sowieckich represji, trafiła do więzień lub została unicestwiona. Dopiero zbrodnie UPA doprowadziły do powstania polskich samoobron i podejmowania akcji odwetowych przez AK. Razi słaby odzew ze strony historyków ukraińskich na książkę Wiatrowicza, choć pojawiły się krytyczne głosy, m.in. autorstwa prof. Jarosława Hrycaka. Książka Wiatrowicza powraca do punktu wyjścia, co jest sprzeczne z wiarygodnymi ustaleniami polskich historyków. Ukraiński badacz stawia bowiem pytanie o to, kto był sprawcą wydarzeń na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.
Kwestia interpretacji faktów przez Wiatrowicza ma znamiona manipulacji. Narracja przez niego zaproponowana w odniesieniu do terenów województwa rzeszowskiego zaczyna się od wiosny 1945 r., tak jakby wcześniej nie działało tam podziemie ukraińskie. Autor zarzuca Polakom, że to oni sprowokowali zbrodnie na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.
Prof. Jan Pisuliński: "Kwestia nazewnictwa na pewno skupia uwagę, ale z punktu widzenia badań naukowych jest rzeczą wtórną. Nikt przecież nie kwestionuje skali tej zbrodni. Ona ma znamiona ludobójstwa, świadczy o tym jej zorganizowany charakter – mordowanie wszystkich Polaków na Wołyniu, bez wyjątku na wiek czy płeć".
Niestety, takie poglądy przebijają się do opinii publicznej. Będąc na Ukrainie w październiku 2012 r. nabyłem poczytny ukraiński tygodnik „Tyżden”, który poświęcał aż 16 stron rocznicy powstania UPA. W żadnym z zamieszczonych w nim tekstów nie było jednak ani jednej wzmianki na temat zbrodni UPA na Polakach.
PAP: Podczas zorganizowanej w związku z 70. rocznicą zbrodni wołyńskiej konferencji w Pałacu Prezydenckim historycy mówili, że prawda jest jedna, a pamięci różne. Dlaczego pamięć o tych wydarzeniach wciąż dzieli Polaków i Ukraińców?
Prof. Jan Pisuliński: Połączyłbym ten fakt z naturalnym mechanizmem wypierania tego, co złe. Mechanizm ten idzie w parze z podkreślaniem własnego męczeństwa, poniesionej ofiary. Wszystko to znajduje odzwierciedlenie w wielu publikacjach, zarówno polskich, jak i ukraińskich – nie mówi się w nich o tragedii obu narodów, przemilczając zbrodnie jednej ze stron lub ewentualnie wspominając o nich w sposób marginalny.
PAP: Dyskusyjna jest także sprawa nazewnictwa zbrodni wołyńskiej – czy było to ludobójstwo, czy nie?
Prof. Jan Pisuliński: Kwestia nazewnictwa na pewno skupia uwagę, ale z punktu widzenia badań naukowych jest rzeczą wtórną. Nikt przecież nie kwestionuje skali tej zbrodni. Ona ma znamiona ludobójstwa, świadczy o tym jej zorganizowany charakter – mordowanie wszystkich Polaków na Wołyniu, bez wyjątku na wiek czy płeć. Jak jednak, biorąc to pod uwagę, ocenić polskie akcje odwetowe? Ponadto ukraińskie akcje nie wszędzie, tak jak np. na Wołyniu, miały tak drastyczny charakter. Dla porównania na Lubelszczyźnie sytuacja była bardziej złożona.
Jeżeli na terenie dzisiejszej Polski liczba ofiar ukraińskich przekracza liczbę ofiar polskich, to dlaczego należy uznać, że Polacy byli ofiarami ludobójstwa, a Ukraińcy nie?
Wątpliwości budzi także rozciąganie pojęcia „ludobójstwo” na lata 1939-1947. Należy pamiętać, że do 1943 r. wiele masowych zbrodni dokonywały formacje okupacyjne. W latach 1945-1947 skala mordów była nieporównywalnie mniejsza niż dwa lata wcześniej.
PAP: Część środowisk kresowych domaga się jednoznacznego potępienia Kościoła Greckokatolickiego z metropolitą Andrzejem Szeptyckim na czele. Jak Pan to skomentuje?
Prof. Jan Pisuliński: Historycy dysponują listem pasterskim Szeptyckiego z listopada 1942 r. pt. „Nie zabijaj”. Badacze znajdą liczne jego wypowiedzi, a także dysponują świadectwami innych duchownych greckokatolickich, którzy chronili polską ludność. Bywały także oczywiście przykłady nawoływania do zbrodni na Polakach, dyskusyjne jest jednak tzw. święcenie noży, czyli poświęcenie broni, która miała być użyta przeciwko Polakom. Skala tego procederu na pewno nie była powszechna i wymaga dokładnego zbadania.
Czym innym jest opowiedzenie się Szeptyckiego za niepodległością państwa ukraińskiego i przynależnością do niego terenów zamieszkałych przez Polaków, a co innego – poparcie dla ludobójstwa. Takiego poparcia nie było.
Choć Szeptycki w 1918 r. opowiadał się za przynależnością Lwowa do Ukrainy, był jednocześnie zwolennikiem rozmów z Polakami. Spotkałem się z relacjami, że był nawet gotów na stworzenie wspólnej, polsko-ukraińskiej federacji, obejmującej sporne terytoria.
PAP: Co stoi na przeszkodzie polsko-ukraińskiego pojednania?
Prof. Jan Pisuliński: Pojednanie to długi proces, nie tylko pojedyncze oświadczenia – te padły już w 2003 r., podczas obchodów 60-lecia zbrodni wołyńskiej w Porycku-Pawliwce.
Prof. Jan Pisuliński: "Dialog obu narodów wymaga akceptacji faktów. Prawda oczyszcza, nawet ta najboleśniejsza. Tak było m.in. w przypadku Polaków. Zetknięcie się z prawdą, np. na temat mordu Żydów w Jedwabnem w 1941 r., choć było bolesne, miało pozytywne skutki dla polskiego społeczeństwa".
Obecność duchownych greckokatolickich i prawosławnych w Polsce np. podczas konferencji w Pałacu Prezydenckim wskazuje na to, że dialog wciąż trwa. Jest gotowość ze strony wielu środowisk do podjęcia rozmów na temat bolesnych wydarzeń sprzed 70 lat. Chciałbym, aby fakt udziału UPA w mordach Polaków nie był już przez stronę ukraińską kwestionowany. Powinniśmy się spierać nie o rzeczy oczywiste, jak np. geneza zbrodni wołyńskiej, a o szczegóły.
Także w Polsce są środowiska, które marginalizują skalę zbrodniczych działań Polaków wobec Ukraińców, bronią Akcji „Wisła”. Mało tego, w niektórych kołach neguje się nawet istnienie narodu ukraińskiego, mówi się, że Kresy Wschodnie były ziemiami odwiecznie polskimi. Wiemy natomiast, że Wołyń to region skomplikowany, wieloetniczny. Aby urzeczywistnić polsko-ukraińskie pojednanie trzeba zrezygnować z zawłaszczania przeszłości.
PAP: Czy Pana zdaniem Ukraińcy są gotowi na akceptację trudnej dla nich prawdy o zbrodni wołyńskiej?
Prof. Jan Pisuliński: W dyskusji na ten temat pojawiają się głosy, że nie powinniśmy wymuszać na Ukraińcach poczucia winy, ponieważ oni sami muszą oswoić się z ogromem zbrodni, dokonanych przez ich rodaków.
Z drugiej strony ludzie, którzy przeżyli tragedię wołyńską mają prawo do mówienia o swych bolesnych doświadczeniach. Dialog obu narodów wymaga akceptacji faktów. Prawda oczyszcza, nawet ta najboleśniejsza. Tak było m.in. w przypadku Polaków. Zetknięcie się z prawdą, np. na temat mordu Żydów w Jedwabnem w 1941 r., choć było bolesne, miało pozytywne skutki dla polskiego społeczeństwa.
Rozmawiał Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ mjs/ ls/