Ukraińscy nacjonaliści usprawiedliwiali ataki na polską ludność m.in. rzekomą współpracą Polaków z Niemcami i Sowietami - powiedział PAP w wywiadzie prof. Jan Pisuliński z Uniwersytetu Rzeszowskiego. 14 października przypada 70 rocznica utworzenia UPA.
PAP: - W jakich okolicznościach powstała UPA, jaką rolę w jej utworzeniu odegrali Niemcy?
Prof. Jan Pisuliński: - Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów - frakcja banderowska początkowo nie zamierzała powoływać własnej partyzantki. Wobec coraz aktywniejszej partyzantki sowieckiej i powołania przez Tarasa Bulbę-Borowcia na Wołyniu ukraińskich oddziałów partyzanckich pod nazwą Ukraińskiej Powstańczej Armii, które stawały się coraz popularniejsze, działacze OUN zdecydowali, że nie mogą już dłużej czekać na rozwój wypadków, inaczej stracą wpływy wśród młodzieży. Powołali więc własne oddziały partyzanckie pod taką samą nazwą, jak oddziały Borowcia, z czasem pozbywając się konkurentów. Przewidując nieuchronną klęskę Niemców, za swoich głównych wrogów uznawali Polaków i Sowietów, jakkolwiek podejmowali działania także przeciwko Niemcom.
Prof. Pisuliński: "Działacze OUN najprawdopodobniej obawiali się po upadku III Rzeszy powtórzenia wydarzeń z 1918 r., tj. walk z Polakami o sporne ziemie i chcieli je zawczasu uprzedzić, usuwając Polaków z tych ziem. Usprawiedliwiano to oficjalnie m.in. rzekomą współpracą Polaków z Niemcami, udział w „niemieckich rzeziach i katowaniu ludności ukraińskiej” (pretekstem byli Polacy służący w hitlerowskiej policji pomocniczej) i z Sowietami, zwłaszcza partyzantką sowiecką".
Oficjalnie UPA powstała 14 października 1942 r. na terenach Wołynia i ta data jest świętowana na Ukrainie. Faktycznie były to wówczas co najwyżej niewielkie oddziałki i rozwinęła szersza działalność dopiero wiosną 1943 r.
Jeśli chodzi o rolę Niemców, to nie mieli oni wpływu na powstanie UPA. Po uwięzieniu przez nich tzw. rządu Jarosława Stećki, który w czerwcu 1941 r. ogłosił we Lwowie powstanie niepodległej Ukrainy, oraz szeregu działaczy OUN na czele ze Stepanem Banderą (trafił do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen), tzw. banderowcy zeszli do podziemia i nie współpracowali z Niemcami.
PAP: - Jaka była geneza polsko-ukraińskiego konfliktu na Wołyniu i w Galicji Wschodniej?
Prof. Jan Pisuliński: Zdania są podzielone, trudno o jednoznaczną odpowiedź. Konflikt tlił się od dawna. Oba ruchy narodowe, polski i ukraiński, aspirowały do budowania własnego państwa na tych samych terenach Wołynia, Galicji Wschodniej i Podola. Konflikty narodowościowe nakładały się na społeczne: Polacy dominowali wśród wyższych warstw, w tym właścicieli ziemskich, ludność ukraińska była w zdecydowanej większości chłopska.
Konflikt pogłębił się znacząco w latach 1917-1920. Propaganda bolszewicka wykorzystywała konflikty pomiędzy polskim dworem i ukraińską wsią, podburzając chłopów przeciwko „obszarnikom”, obiecywali chłopom ziemię po nich. W 1918 r. na Wołyniu doszło do licznych wystąpień przeciwko dworom, wielu polskich ziemian zostało nieraz okrutnie zamordowanych wraz z rodzinami, co przedstawiła literacko chociażby Zofia Kossak-Szczucka w „Pożodze”.
Nastała po 1918 r. polska władza na tych terenach kojarzyła się z powrotem polskich panów i odbieraniem ziemi z rąk tych, którzy w okresie chaosu zaczęli na niej gospodarować. Do tego doszła spuścizna krwawej wojny o Lwów i Wschodnią Galicję w latach 1918-1919, którą Ukraińcy przegrali (ok. 10 tys. zabitych po stronie polskiej i 15 tys. po ukraińskiej). Represje wobec pokonanych, ograniczenie przez władze II Rzeczypospolitej uprawnień m.in. w dziedzinie szkolnictwa, które Ukraińcy wcześniej posiadali za czasów austriackich, usuwanie ich z urzędów jako „niepewnych”, jednym słowem brak rzeczywistego równouprawnienia Ukraińców w dwudziestoleciu międzywojennym i ich częste dyskryminowanie - te i inne jeszcze elementy wzmacniały wzajemny antagonizm.
Z drugiej strony akty terroru ze strony Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, a potem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, m.in. zabójstwa Tadeusza Hołówki czy ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego wzmacniały polski lęk przed ukraińską irredentą.
PAP: - Jaki stereotyp Polaka kształtowali ukraińscy nacjonaliści. Jak tłumaczyli zbrodnie dokonywane na ludności polskiej?
Prof. Jan Pisuliński: Działacze OUN najprawdopodobniej obawiali się po upadku III Rzeszy powtórzenia wydarzeń z 1918 r., tj. walk z Polakami o sporne ziemie i chcieli je zawczasu uprzedzić, usuwając Polaków z tych ziem. Usprawiedliwiano to oficjalnie m.in. rzekomą współpracą Polaków z Niemcami, udział w „niemieckich rzeziach i katowaniu ludności ukraińskiej” (pretekstem byli Polacy służący w hitlerowskiej policji pomocniczej) i z Sowietami, zwłaszcza partyzantką sowiecką.
PAP: - Gdzie doszło do najbardziej dramatycznych zbrodni UPA?
Prof. Jan Pisuliński: Pierwszej większej zbrodni dokonała sotnia UPA „Dowbeszki-Korobki” w nocy 8 na 9 lutego 1943 r. na Polakach w Parośli pow. Sarny na Wołyniu, zabijając ponad 155 osób, wiele siekierami czy nożami, w tym dzieci i niemowlęta. W nocy z 22 na 23 kwietnia tegoż roku w Janowej Dolinie zginęło ok. 600 Polaków.
Największy atak miał miejsce w nocy 10 na 11 lipca – zaatakowano co najmniej 96 miejscowości. Ogółem w lipcu zginęło nawet 10-11 tys. Polaków. W Galicji Wschodniej/Małopolsce Wschodniej do największej zbrodni doszło w Hucie Pieniackiej, gdzie 28 lutego 1944 r. z rąk Ukraińców służących w 4 pułku policyjnym SS zginęło od 600 do nawet 1200 Polaków.
Prof. Pisuliński: "Największy atak miał miejsce w nocy 10 na 11 lipca – zaatakowano co najmniej 96 miejscowości. Ogółem w lipcu zginęło nawet 10-11 tys. Polaków. W Galicji Wschodniej/Małopolsce Wschodniej do największej zbrodni doszło w Hucie Pieniackiej, gdzie 28 lutego 1944 r. z rąk Ukraińców służących w 4 pułku policyjnym SS zginęło od 600 do nawet 1200 Polaków".
PAP: - Jaką skalę miały akcje odwetowe polskiego podziemia na ludności ukraińskiej?
Prof. Jan Pisuliński: Akcje odwetowe ze strony polskiej z oczywistego powodu miały na Wołyniu nieporównanie mniej krwawy przebieg – po prostu ludność polska była nieliczna, utworzone przez nią samoobrony były zbyt słabe. Ograniczano się na ogół do oczyszczania z Ukraińców terenu w pobliżu większych skupisk i miejsc schronienia ludności polskiej. Ich ofiarą padały zwykle pojedyncze osoby, łącznie raczej nie więcej niż ok. 2 tys. osób. Poważniejsze akcje o charakterze odwetowym podjęto w Małopolsce Wschodniej czy na Lubelszczyźnie zimą-wiosną 1944 r. Miały tam miejsce ataki na całe wsie, zginęło wiele kobiet i dzieci.
PAP: - Jaki jest bilans ofiar - polskich i ukraińskich?
Prof. Jan Pisuliński: Nie ma pełnej listy ofiar, dysponujemy co najwyżej cząstkowymi danymi. Stąd badacze posługują się szacunkami. Według najlepszego chyba obecnie polskiego znawcy konfliktu, prof. Grzegorza Motyki z PAN, po stronie polskiej możemy mówić o około 100 tys. ofiar całego konfliktu, po stronie ukraińskiej 10-15 tys., raczej nie więcej.
PAP: - Jakie były losy członków UPA w PRL i na Ukrainie po wojnie?
Prof. Jan Pisuliński: Po obu stronach granicy ich losy były podobne, byli represjonowani, najczęściej skazywani na karę śmierci, tysiące trafiły do sowieckich łagrów. Na Ukrainie sowieckiej represjonowano również ich rodziny, przesiedlono po wojnie ok. 100 tys. rodzin z Ukrainy Zachodniej podejrzewanych o sprzyjanie podziemiu przesiedlono na wschód.
PAP: - Czy Cerkiew wpływała w jakiś sposób na działalność UPA?
Prof. Jan Pisuliński: Problem ten nie jest jeszcze szerzej zbadany. Jeśli chodzi o Kościół greckokatolicki, to jego metropolita, arcybiskup Andrij Szeptycki sprzyjał niepodległości Ukrainy, ale potępiał zbrodnie, także na Żydach, mordowanie bliźnich (list pasterski „Nie zabijaj!” z listopada 1942 r., późniejsze wystąpienia), jednak jego wpływ na wiernych w okresie wojny znacznie zmalał. Niektórzy duchowni zaangażowali się czynnie w prace podziemia ukraińskiego, kilku zostało kapelanami, wielu sympatyzowało z nim. Byli jednakże i tacy, którzy potępiali jego działania wobec Polaków. Jeszcze trudniej mi powiedzieć szerzej o postawie Cerkwi prawosławnej, ale sporo duchownych było rusofilskich, niektórzy pomagali nawet partyzantom sowieckim.
PAP: - Czy możliwa jest wspólna pamięć polsko-ukraińska o konflikcie z lat 1943-1947?
Prof. Jan Pisuliński: Należy pamiętać, że pamięć jest rzeczą osobistą, nie sposób jej odgórnie narzucić. Trzeba też dodać, że o konflikcie tym można było mówić otwarcie tak w Polsce, jak i na Ukrainie dopiero od ledwie dwudziestu lat.
Osobiście, słuchając skrajnych często opinii głoszonych po obu stronach granicy, byłbym sceptyczny, przynajmniej jeśli chodzi o najbliższą przyszłość. Jak jednak dowodzi chociażby dorobek spotkań historyków polskich i ukraińskich, zwłaszcza kilkunastu konferencji „Polska-Ukraina: trudne pytania”, w wielu kwestiach udało się wypracować podobne, a przynajmniej zbliżone wnioski.
Rozmawiał Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/