Kiedy nastały czasy wojny światowej, Piłsudski i Dmowski - pomimo dzielących ich różnic - wykorzystali korzystną dla Polski koniunkturę w 100 procentach - powiedział PAP historyk prof. Wojciech Roszkowski. To była mistrzowska gra - dodał.
PAP: Polscy działacze niepodległościowi potrafili wykorzystać sprzyjające politycznie okoliczności I wojny światowej, dzięki czemu Polska po wielu latach znów mogła zaistnieć na mapach. Którą z postaci sceny niepodległościowej tamtych lat ceni Pan najbardziej?
Prof. Wojciech Roszkowski: Nie potrafię odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie. W procesie dochodzenia do niepodległości widzę przede wszystkim daleko idącą zgodność celów i współpracę ludzi, którzy odgrywali wówczas największą rolę. W czasie wojny reprezentowali różne koncepcje polityczne, a jednak pomimo dzielących ich różnic potrafili współpracować dosyć zgodnie. Mam tu na myśli przede wszystkim dwie postacie, będące filarami własnych obozów: Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Oczywiście trzeba pamiętać o innych, m. in. o Daszyńskim, Witosie, Korfantym, ale to właśnie Piłsudski i Dmowski tworzyli dwa główne nurty, które orientowały scenę niepodległościową. Rywalizacja między nimi była bardzo duża, i nie potrafili się porozumieć w sensie wypracowania wspólnego stanowiska, co pokazała choćby historia ich spotkania w Tokio w czasie wojny rosyjsko-japońskiej. Kiedy jednak nastały czasy wojny światowej, obaj wykorzystali korzystną dla Polski koniunkturę w 100 procentach.
PAP: Wydaje się jednak, że historia przyznała rację Piłsudskiemu, jeśli chodzi o dobór środków. Koncepcja Dmowskiego szukania autonomii dla Polski w ugodzie z Rosją realnie nie posunęła do przodu sprawy niepodległości.
Prof. Wojciech Roszkowski: Nie można tu abstrahować od momentu historycznego. A na koncepcję autonomii w ramach Rosji należy patrzeć z perspektywy roku 1913 czy 1914, kiedy autonomia mogła być dla Polski jednym z głównych maksymalnych celów politycznych uzyskanych w czasie wojny. Przypomnijmy, że w pierwszej wojnie światowej starły się dwa bloki państw: Ententa, czyli Francja, Wielka Brytania i Rosja, oraz państwa centralne: Austro-Węgry i Niemcy. Gdyby ktokolwiek z tych bloków naprawdę wygrał wojnę, nie dałby Polsce niepodległości. Francja i Wielka Brytania również miały wątpliwości, ile Polsce można dać z tego, co przed wojną było rosyjskie.
Koncepcja autonomii Dmowskiego była więc formułowana w czasach, w których Francja i Wielka Brytania traktowały sprawę Polski jako kwestię wewnątrzrosyjską. Była ona bez wątpienia patriotyczna, bowiem jej celem był ruch w stronę większej suwerenności Polski. Tyle tylko, że w 1913 czy 1914 roku było zupełnie nierealne. Wypadki wojenne potoczyły się inaczej. Rosja przegrała z państwami centralnymi, a potem państwa centralne przegrały na Zachodzie. I to stworzyło przestrzeń do tworzenia się państwa polskiego. Piłsudski przewidział to zresztą w 1914 roku podczas uroczystości ku uczczeniu polskiej walki niepodległościowej, które odbyły się w Paryżu w Towarzystwie Geograficznym. Opisał to tak: „Rosja będzie pobita przez Austrię i Niemcy, a te z kolei będą pobite przez siły anglo-francuskie (lub anglo-francusko-amerykańskie). Europa Wschodnia będzie pobita przez Europę Środkową, a Środkowa przez Zachodnią. To wskazuje Polakom kierunek ich działań” (cyt. za Jerzy Łojek „Kalendarz historyczny” – PAP). Słowa te zostały zapisane przez rosyjskiego socjaldemokratę, który był świadkiem tego spotkania – to nie są żadne bajki legionistów, tak naprawdę było.
PAP: W katalogu ludzi zasłużonych dla sprawy polskiej niepodległości powinien się zapewne znaleźć Woodrow Wilson, prezydent USA. Jak Pan ocenia jego rolę?
Prof. Wojciech Roszkowski: Była bardzo istotna, bo głos Wilsona nawołującego do powołania państwa polskiego był to głos szefa państwa już wtedy potężnego, dotąd w sprawy europejskie nieuwikłanego i nagle angażującego się po stronie Ententy, więc w jakimś sensie stojącego trochę ponad tymi konfliktami w sprawie Polski, o których już mówiłem. Wilson wprowadzał politykę zasad: samostanowienia narodów i prawa mniejszych narodów do stworzenia państwa. Jego ideologia moralistyczna dla Polski była niesłychanie ważna. Trzeba pamiętać, że pierwsze przemówienie Wilsona na temat niepodległości Polski zostało wygłoszone już w styczniu 1917 r., a więc rok przed słynnym przemówieniem z 14 punktami ze stycznia 1918 r. To było jeszcze zanim USA weszły do wojny w kwietniu 1917 r. Dopóki Amerykanie nie weszli do walki, mowa Wilsona była symboliczna, ale kiedy zaangażowanie Amerykanów w walce zaczęło przeważać szalę zwycięstwa na stronę Ententy, jego głos przestał już mieć wyłącznie symboliczny wymiar.
PAP: Powołanie państwa zlepionego z trzech zaborów, przy mnogości wizji jego powstania i rozwoju, i gorącej sytuacji zewnętrznej było swoistym cudem...
Prof. Wojciech Roszkowski: Był to proces niesłychanie skomplikowany, ale w tym slalomie z przeszkodami Piłsudski i Dmowski sprawdzili się na piątkę. Kreśląc te przeszkody koniecznie trzeba pamiętać o zawikłaniu i fermencie rewolucyjnym. W 1917 roku wybuchła rewolucja w Rosji, ale rok później także w Berlinie, Wiedniu i Budapeszcie. Nowo powstała Polska była otoczona falami rewolucji. Także w kraju polscy bolszewicy zaczęli podnosić głowę. W grudniu 1918 roku powstała Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, poprzedniczka KPP. Drugim zawikłaniem był fakt, że choć zwycięstwo Ententy nad państwami centralnymi było dla nas bardzo korzystne, to na terenie centralnej Polski pozostawały wojska niemieckie, a z drugiej strony wisiała nad nami kwestia czerwonej już Rosji, która stała się wrogiem Ententy. Piłsudski, który był sojusznikiem państw centralnych przyjeżdża do Warszawy, chociaż państwa centralne właśnie przegrywają wojnę. W dopiero rodzącym się państwie napotyka na cztery organy władzy: Radę Regencyjną z ramienia Niemiec, Polską Komisję Likwidacyjną na terenie zaboru austriackiego, administrację niemiecką oraz Naczelną Radę Ludową w Poznaniu, w zaborze pruskim. Jego pierwszym krokiem jest – paradoksalnie – uspokojenie żołnierzy niemieckich. Rozmawia z Radą Żołnierską w Warszawie, żeby spacyfikować żołnierzy niemieckich, żeby nie doszło do powstania polskiego przeciwko Niemcom w Warszawie. To słynne rozbrajanie ma charakter bardzo łagodny i dzięki temu Piłsudski zapobiegł rozruchom i walkom polsko-niemieckim. Uspokoił ulicę, która niebezpiecznie w stronę nastrojów rewolucyjnych zmierzała.
PAP: Dlaczego w Polsce nie zaistniał bolszewizm na szerszą skalę?
Prof. Wojciech Roszkowski: Piłsudski już na wstępie odebrał paliwo bolszewikom, wydając przy pomocy rządu Moraczewskiego manifest z dosyć radykalnym programem społecznym. Mianowany przez niego rząd socjalistyczny zapowiada te reformy, ale pod warunkiem, że wybrany w wolnych wyborach sejm je potwierdzi. Piłsudski ponownie uspokaja w ten sposób ulicę, ale w zamian ma na karku prawicę narodową. Ta organizuje demonstrację nie tylko przeciwko Moraczewskiemu, ale i samemu Piłsudskiemu. Kulminacją jest tu prawicowy zamach stanu Januszajtisa, który miał miejsce z 4 na 5 stycznia 1919 roku. Nie udaje się on, ale Piłsudski jedynie zbeształ spiskowców i równocześnie wyciągnął do nich rękę, mianując rząd Paderewskiego, koalicyjny, oparty na szerokich siłach. Socjaliści nie chcą do niego wejść, ale legioniści-piłsudczycy wchodzą. I ten rząd uzyskuje uznanie międzynarodowe. To była mistrzowska gra!
PAP: W tej grze obecny był także Dmowski.
Prof. Wojciech Roszkowski: Mimo, że do końca nie ufał Piłsudskiemu, będąc w Paryżu przekonywał przywódców Ententy, że Piłsudski stanowi najlepszą zaporę przeciwko rewolucji bolszewickiej w Warszawie. Piłsudski mu się zrewanżował, mianując go szefem delegacji na konferencję pokojową w Paryżu. Zatem mimo nieufności i rywalizacji mamy tu daleko posuniętą współpracę. Wybory pod koniec stycznia się odbywają na terenie kontrolowanym przez rząd warszawski. W Sejmie Ustawodawczym lewica zdobywa zalewie jedna trzecią mandatów, toteż reformy socjalistyczne nie przechodzą. Powstało za to coś na kształt małej konstytucji, czyli podstaw ustrojowych państwa. Państwo, którego nie było, w ciągu trzech miesięcy nabiera kształtu konstytucyjnego i zdobywa uznanie międzynarodowe. To naprawdę był polityczny majstersztyk.
PAP: W tamtym okresie powstały też podwaliny pod nasze stosunki z Ukrainą. To nie jest zbyt optymistyczna historia...
Prof. Wojciech Roszkowski: Obawiam się, że tragedia, z którą mieliśmy do czynienia, była nieunikniona. W każdym razie mnie nie przychodzi dziś do głowy żaden sposób, który realnie mógł jej zapobiec. Ukraińcy chcieli niepodległego państwa i mieli elity do tego przygotowane. Byli jednak podzieleni, mieliśmy Ukraińców galicyjskich, którzy byli poddanymi habsburskimi, i Ukraińców kijowskich, którzy byli poddanymi cara. Stworzyli oni dwa ośrodki władzy. Nieszczęście zaczęło się 1 listopada 1918 roku, kiedy Austriacy rezygnując z Galicji oddali władzę we Lwowie Komitetowi Ukraińskiemu. Tymczasem wtedy we Lwowie Ukraińców było zaledwie kilkanaście procent. To było w większości polskie i żydowskie miasto. Zaczęła się walka, dziś szczególnie pamiętana w Polsce przez pryzmat historii „Orląt”. Polacy zdobyli miasto i wygrali tę walkę. Ale galicyjska armia nie została rozbita. Stworzyła dosyć silne oddziały na terenie w Galicji wschodniej i zaczęła się regularna wojna między galicyjską armią ukraińską i tworzącym się wojskiem polskim. Tu należy szukać genezy ukraińskiej irredenty w II RP, bo galicyjscy Ukraińcy, którzy Polski szczerze nienawidzili, to byli bardzo często zdemobilizowani żołnierze ukraińskiej galicyjskiej armii. To historia Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty, pacyfikacji galicyjskich wsi przez władze polskie, i wreszcie mordów wołyńskich.(PAP)
Rozmawiał Jakub Pilarek
jbp/ skr/