W grudniu 1970 r. robotnicy walczyli o godne życie. Nie chcieli, aby karano ich podwyżkami za błędy rządzących - powiedział PAP prof. Wojciech Roszkowski z Collegium Civitas w Warszawie. Zdaniem prof. Roszkowskiego, protesty z grudnia 1970 r. obnażyły mechanizmy funkcjonowania gospodarki niedoboru. Ujawniały się one przede wszystkim wówczas, gdy wydłużały się kolejki do sklepów lub gdy władze były zmuszone do podejmowania decyzji o podniesieniu cen w celu zrównoważenia dysproporcji między podażą a popytem.
Dodał, że społeczeństwo odbierało podwyżki, jako niezasłużoną karę. "Ludzie rozumowali tak: władza nieudolnie kieruje gospodarką, a my musimy płacić za jej brak kompetencji i marnotrawstwo. Przeciętny obywatel zdawał sobie sprawę z absurdów gospodarczych. Wiedział, że jego ciężka praca jest marnotrawiona i że za tę pracę nie jest w stanie zapewnić sobie godnego życia" - powiedział historyk. "25 lat po wojnie obywatele zorientowali się, że na Zachodzie gospodarka funkcjonuje w miarę normalnie i nie ma kolejek, a u nas są. Ludzie zadawali sobie pytania skąd się one biorą" - dodał.
"Przeciętny zjadacz chleba reagował trochę jak +pies Pawłowa+ i na podwyżkę odpowiadał strajkiem" - ocenił prof. Roszkowski uznając, że takie działanie wynikało po części z polskiego charakteru. "Polacy zawsze byli przekorni, a w PRL ta cecha się jeszcze ugruntowała" - ocenił.
Zwrócił uwagę, że choć rozbieżność między popytem a podażą była na stałe wpisana w system komunistyczny, to jednak w PRL nierównowaga ta była szczególnie wyraźna. "Ja bym to złożył na karb niefachowości poszczególnych ekip" - powiedział Roszkowski. Wskazał, iż np. w Czechosłowacji i NRD nie było takich wielkich problemów gospodarczych. "To, że tak było w Polsce obciąża kolejne ekipy rządzące PRL" - podkreślił. (PAP)
Wywiad wideo z prof. W. Roszkowskim na naszym portalu.
wka/ mjs/ ls/