25 lat temu w Lipsku przeciwko polityce władz protestowało 70 tys. osób. Komunistyczna policja, pomimo gróźb, że rozprawi się z opozycją, nie odważyła się na rozpędzenie demonstracji. Wydarzenia lipskie uznaje się za punkt zwrotny w procesie rozpadu NRD.
Ewangelicka świątynia Nikolaikirche była dla mieszkańców Lipska tym, czym dla gdańszczan był kościół św. Brygidy, a dla warszawian kościół św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Od początku lat 80. na poniedziałkowych modlitwach o pokój w lipskim kościele spotykali się ludzie krytykujący politykę "jedynej słusznej partii" oraz samowolę służby bezpieczeństwa Stasi.
"W połowie lat 80. zbuntowałem się przeciwko systemowi, który rościł sobie prawo do decydowania o moim życiu" - opowiada PAP były lipski opozycjonista Uwe Schwabe. "Poszukując ludzi myślących tak jak ja, trafiłem do Nikolaikirche, chociaż nie jestem osobą wierzącą" - wyjaśnia 52-letni mechanik pracujący wówczas jako pielęgniarz w domu seniorów.
Wspólnie z grupą przyjaciół Schwabe dokumentował katastrofę ekologiczną w okolicach Lipska spowodowaną przez liczne w tym regionie zakłady przemysłu chemicznego oraz przez rabunkowe wydobycie węgla brunatnego. Domagał się też prawa do wyjazdu z kraju i zniesienia cenzury.
Wydarzenia w Lipsku obnażyły bezsilność władz NRD. Należący do młodszego pokolenia działaczy partyjnych Krenz odsunął od władzy Honeckera, zmuszając go 17 października 1989 r. do rezygnacji. Jednak i jemu nie udało się opanować sytuacji. 4 listopada na Placu Aleksandra w Berlinie reform domagało się już milion osób. Pięć dni później upadł mur berliński - ostateczny rozpad NRD stał się już tylko kwestią czasu.
W porównania z innymi miastami NRD Lipsk był bardziej otwarty na świat - tłumaczy Schwabe wskazując na Targi Lipskie jako okazję do niekontrolowanych kontaktów z cudzoziemcami. Ponieważ w hotelach nie było wystarczającej liczby miejsc, wielu zagranicznych gości mieszkało prywatnie, co pomagało nawiązywać kontakty.
Przez długi czas środowisko opozycjonistów było niewielką grupą. Jednak wraz z pogłębiającym się kryzysem politycznym i ekonomicznym w NRD, na modlitwach o pokój zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Sfałszowane przez władze wybory samorządowe w maju 1989 roku i fala ucieczek obywateli NRD na Zachód przez Węgry oraz przez ambasady RFN w Pradze i Warszawie spowodowały wzrost nastrojów krytycznych wobec enerdowskiego reżimu.
Ze względu na przypadającą 7 października 40. rocznicę powstania NRD, komunistyczne władze powstrzymywały się przed brutalną pacyfikacją, obawiając się, że interwencja mogłaby skompromitować enerdowskich przywódców w oczach gości zagranicznych, przede wszystkim sowieckiego przywódcy Michaiła Gorbaczowa. Jednak po zakończeniu jubileuszowych uroczystości kierownictwo partii postanowiło rozprawić się z opozycją.
Przed kolejną, zapowiedzianą na 9 października modlitwą w Nikolaikirche aparat bezpieczeństwa został postawiony w stan najwyższej gotowości. "Koniec cackania się z warchołami" - miał powiedzieć szef lipskiej Stasi, Manfred Hummitzsch. Władze przygotowały miejsca odosobnienia dla aresztowanych, do Lipska skierowano dodatkowe oddziały wojska.
Regionalna gazeta partyjna "Leipziger Zeitung" opublikowała list dowódcy oddziałów ochrony zakładów pracy, który zapowiadał, że "ma po dziurki w nosie" kontrrewolucji i w razie potrzeby będzie "bronił z karabinem w ręku zdobyczy socjalizmu". List został odebrany jako apel do rozprawy z politycznymi przeciwnikami. "Towarzysze" - czytamy w odezwie odpowiednika ORMO - "od dziś toczy się walka klasowa. Dziś rozstrzyga się - my czy oni". Do powstrzymania pochodu władze zmobilizowały ponad 3 tys. policjantów i 1,5 tys. żołnierzy, a oprócz tego funkcjonariuszy Stasi i "ochotników klasy robotniczej" w sile 5 tys. osób.
"W mieście panowała upiorna cisza. Bałem się, idąc do kościoła" - przyznaje Schwabe. Do późnej nocy on i kilkoro innych dysydentów drukowało ulotki z hasłem: "My jesteśmy narodem".
Pochód, który uformował się po modlitwie i wyjściu z Nikolaikirche, liczył co najmniej 70 tys. osób i był największą demonstracją w historii NRD od czasów antykomunistycznego powstania w 1953 roku. Uczestnicy protestu weszli na Ring - szeroką ulicę okalającą centrum miasta. "Nie jesteśmy chuliganami", "My jesteśmy narodem", "Chodźcie z nami" - skandowali. W okolicach dworca głównego drogę zagrodził demonstrantom kordon policji.
Ogromna - jak na warunki NRD - liczba uczestników marszu całkowicie zaskoczyła siły bezpieczeństwa. Zdezorientowani decydenci w Lipsku czekali na próżno na polecenia z centrali w Berlinie. Telefony sekretarza generalnego SED (Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec - odpowiednik PZPR) Ericha Honeckera i odpowiedzialnego za bezpieczeństwo Egona Krenza nie odpowiadały.
Pozbawiony instrukcji z góry, szef lipskiej organizacji SED Helmuth Hackenberg zrezygnował z rozwiązania siłowego. "Dopóki to możliwe, nie podejmować żadnych działań" - rozkazał policji. Wkrótce potem siły porządkowe całkowicie wycofały się z centrum miasta. Demonstracja skończyła się wieczorem bez żadnych incydentów.
Dzięki filmowi nakręconemu przez opozycjonistów z wieży jednego z kościołów, przeszmuglowanemu następnie do Berlina Zachodniego, mieszkańcy NRD jeszcze tego samego dnia dowiedzieli się o demonstracji.
Wydarzenia w Lipsku obnażyły bezsilność władz NRD. Należący do młodszego pokolenia działaczy partyjnych Krenz odsunął od władzy Honeckera, zmuszając go 17 października do rezygnacji. Jednak i jemu nie udało się opanować sytuacji. 4 listopada na Placu Aleksandra w Berlinie reform domagało się już milion osób. Pięć dni później upadł mur berliński - ostateczny rozpad NRD stał się już tylko kwestią czasu.
Spór o znaczenie wydarzeń w Lipsku dla zwycięstwa "pokojowej rewolucji", jak Niemcy nazywają obalenie reżimu NRD, toczy się do dzisiaj. "Nasza demonstracja miała przełomowe znaczenie" - mówi bez cienia wahania Schwabe.
Jego ocenę podziela prezydent Niemiec Joachim Gauck: "z Lipska nadszedł sygnał dla nas wszystkich: może się udać, uda się". Władze próbowały zgnieść pragnienie wolności, lecz musiały się cofnąć - tłumaczy Gauck. Jego zdaniem właśnie 9 października, a nie 9 listopada 1989 roku jest "kluczową datą" wschodnioniemieckiej pokojowej rewolucji.
Dlatego, jak mówi prezydent Niemiec, z radością przyjął zaproszenie do udziału w uroczystościach 25. rocznicy protestu w Lipsku. W czwartek spotka się tam z prezydentami Polski, Węgier, Czech i Słowacji.
Z tą opinią polemizuje ówczesny kanclerz RFN Helmut Kohl. Jego zdaniem "pogląd, że to rewolucjoniści na Wschodzie doprowadzili przede wszystkim do upadku reżimu, mógł powstać jedynie w głowie nauczyciela uniwersytetu ludowego". "Błędem jest twierdzenie, że nad skwerami w Lipsku pojawił się Duch Święty i odmienił oblicze świata" - powiedział Kohl autorowi książki "Testament. Protokoły Kohla".
Zdaniem Kohla upadek "obozu wschodniego" był "skutkiem kryzysu gospodarczego, a nie haseł skandowanych przez ruchy obywatelskie". Rozpad NRD był "następstwem słabości Moskwy" i gdyby Gorbaczow nie zmienił zdania w lipcu 1990 roku, to nie doszłoby do zjednoczenia Niemiec - uważa były kanclerz.
Z Lipska Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ az/ ap/