Robert Korzeniowski uważa, że z odejściem Ireny Szewińskiej skończyła się pewna epoka. Najwybitniejsza lekkoatletka w dziejach polskiego sportu nie tylko wyznaczyła pewien pułap mistrzostwa na bieżni, ale również w wielowątkowej działalności po zakończeniu kariery.
"Długa jest lista osiągnięć pani Ireny na stadionach świata, ale równie jest długa jako działaczki PZLA i IAAF, PKOl i MKOl. Wielka postać i osobowość nigdy nie rozstała się ze sportem, tkwiła w nim do ostatnich dni życia" - powiedział PAP zdobywca czterech złotych medali olimpijskich w chodzie sportowym.
Korzeniowski przypomniał ostatnie spotkanie z Pierwszą Damą polskiego sportu i Damą Orderu Orła Białego podczas Pikniku Olimpijskiego w Warszawie 9 czerwca.
"Pani Irena otwierała na scenie Piknik PKOl, a ja odczytałem Apel Olimpijski. Byłem zdumiony jej energią, siłą, witalnością. Rozdawała autografy, udzielała wywiadów, w których mówiła o swych planach, zamierzeniach, także o tych związanych ze stuleciem odzyskania przez Polskę niepodległości. Nie dała po sobie poznać, że zmaga się z ciężką chorobą. Była uśmiechnięta..." - podkreślił.
Wspomniał też, że to właśnie ona wręczała jemu trzy spośród czterech złotych medali igrzysk - dwa w Sydney w 2000 roku i cztery lata później w Atenach, jak również podczas mistrzostw świata. Przyznał też, że w działalności różnili się w poglądach i sposobie rozwiązywania problemów.
"Nie wstydzę się tego mówić, bo taka była rzeczywistość. Bywa, że wielkie osobowości jeśli robią coś dużego, mają odmienne zdania. I w pewnym okresie nasze drogi rozeszły się, ale jak trzeba było, podejmowaliśmy rozmowy, szanowaliśmy się wzajemnie. Dobro polskiego sportu stawało ponad podziałami. W ostatnich latach nasza współpraca była znakomita" - ocenił.
Korzeniowski zwrócił też uwagę na postawę Szewińskiej, kiedy w 1992 roku w igrzyskach w Barcelonie został zdyskwalifikowany w kontrowersyjnych okolicznościach za nieprawidłowy chód, chociaż jego styl stawiany był za wzór. Zbliżał się do mety, srebrny medal na 50 kilometrów miał właściwie w kieszeni, ale w bramie stadionu stanął przed nim sędzia i pokazał czerwony kartonik.
"Wtedy, w mojej obronie walczyła w kraju różnymi argumentami pani Irena. Wskazywała na młody wiek - a miałem wówczas 24 lata - i uwypuklała moje predyspozycje do tej konkurencji, twierdząc, że jeszcze stanę nie tylko na olimpijskim podium" - powiedział były rekordzista globu na 50 km i zdobywca czterech medali mistrzostw świata, w tym trzech złotych.
Korzeniowski podkreślił, że gdziekolwiek i w jakimkolwiek kraju pokazywała się Szewińska, zawsze wzbudzała ogromne zainteresowanie.
"Takich przykładów mogę wymienić wiele. Gdy pojawiała się pani Irena, inne gwiazdy przy niej bladły. Odnosiło się wrażenie, że wszyscy chcą być przy niej, zamienić chociaż kilka słów. Była zauważalna wszędzie, nawet w najmniejszych krajach świata. Po raz któryś naocznie i dobitnie przekonałem się o tym jak jest odbierana i ceniona dwa lata temu w Paryżu podczas biegu tylko dla kobiet, a wystartowało ich wtedy ponad 20 tysięcy. Na tak wybitnego sportowca i działacza będziemy musieli bardzo długo czekać. Dlatego uważam, że wraz z odejściem Ireny Szewińskiej skończyła się pewna epoka" - podsumował.
Zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich (trzy złote, dwa srebrne i dwa brązowe), wiceprezes PKOl i członkini MKOl zmarła w piątek przed północną w szpitalu w Warszawie. Miała 72 lata. Była rekordzistką Polski, Europy i świata w biegach na 100, 200, 400 metrów, w skoku w dal i sztafetach.(PAP)
kali/ co/