Sąd Okręgowy w Szczecinie unieważnił wyrok sądu sprzed 60 lat skazujący Adama Szelucha za udział w antyradzieckiej demonstracji 10 grudnia 1956 r. To pierwsze takie unieważnienie wyroku ws. uczestników szczecińskiej tzw. Nocnej Rewolty - podkreśla IPN.
10 grudnia 1956 r. doszło w Szczecinie do zamieszek, które historycy wiążą z wydarzeniami zarówno poznańskiego czerwca, jak i węgierską rewolucją w październiku. Mieszkańcy Szczecina wdarli się do konsulatu radzieckiego w tym mieście i opanowali tę placówkę. Liczbę demonstrantów szacuje się na kilka tysięcy.
„Adam Szelucha, jako osoba niepełnoletnia w 1956 r., został skazany na umieszczenie w zakładzie poprawczym i dozór kuratora za udział w antyradzieckich zamieszkach” - powiedział w środę PAP naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Szczecinie, prokurator Marek Rabiega. Jak dodał, po 60 latach od tego wyroku szczeciński sąd unieważnił go.
Według sądu, czyny za które został skazany Szelucha, nie miały charakteru kryminalnego, ale „stanowiły wyraz spontanicznego oporu wobec podporządkowaniu Polski obcemu państwu”. Sąd stwierdził, że związane one były „z dążeniem do odzyskanie przez Polskę niepodległego bytu”.
„Wyrok to sukces otwierający drogę do dalszych podobnych spraw. Wskazuje on, że nasza argumentacja jest zasadna. Uczestnicy zamieszek byli skazywani za przestępstwa kryminalne. W istocie nie były to typowe zamieszki chuligańskie, tylko dość radykalnie wyrażony sprzeciw wobec ówczesnych warunków społeczno-politycznych. Podobnie było w przypadku wydarzeń w Poznaniu w 1956 czy w grudniu 1970 r.” - zaznaczył Rabiega.
Prokurator powiedział, że szczeciński IPN prowadzi czynności zmierzające do unieważnienia kilkunastu wyroków, które zapadły wobec uczestników „Nocnej Rewolty”. „Największym problemem jest to, że nie dysponujemy aktami spraw, gdyż były one niszczone zgodnie z zasadami ich przechowywania. W przypadku sprawy Szeluchy akta zostały wybrakowane w 1986 r. Sprawa została otworzona na podstawie m.in. prowadzonych badań historycznych oraz zleconej kwerendy pośród materiałów operacyjnych” - wyjaśnił.
Marek Rabiega: „Wyrok to sukces otwierający drogę do dalszych podobnych spraw. Wskazuje on, że nasza argumentacja jest zasadna. Uczestnicy zamieszek byli skazywani za przestępstwa kryminalne. W istocie nie były to typowe zamieszki chuligańskie, tylko dość radykalnie wyrażony sprzeciw wobec ówczesnych warunków społeczno-politycznych. Podobnie było w przypadku wydarzeń w Poznaniu w 1956 czy w grudniu 1970 r.”
Wieczorem 10 grudnia 1956 r. na jednej z ulic Szczecina milicjanci usiłowali zatrzymać pijanego mężczyznę, który, stawiając opór, zwrócił uwagę innych ludzi (krzyczał m.in. "za co mnie zamykacie, jestem Polakiem"). Interwencja przerodziła się w zbiegowisko. Milicjantom, którym przyszły na pomoc posiłki, udało się zatrzymać mężczyznę i umieścić go w samochodzie, który jednak narastający tłum przewrócił.
Kolejne milicyjne posiłki pozwoliły na doprowadzenie zatrzymanego do aresztu, nie uspokoiły jednak sytuacji. Doszło do starć. Tłum udał się przed komisariat milicji, demonstranci zaatakowali też prokuraturę wojewódzką i więzienie.
W mieście utworzyło się kilka grup demonstrantów, z których jedna zaatakowała siedzibę Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, inna zaś (ok. 150-200 osób) ok. godz. 23 wdarła się do konsulatu radzieckiego. Skandowano hasła antykomunistyczne i postulaty ekonomiczne. Pojawił się także transparent: "Precz Sowieci od Węgier, precz od Polski". Wezwane posiłki przejęły konsulat, którego pracownicy byli zabarykadowani w piwnicy.
Pomocy w tłumieniu zamieszek na ulicach miasta udzielili studenci oraz robotnicy ze Stoczni Szczecińskiej.
Kilkadziesiąt osób oskarżono po tych wydarzeniach m.in. o czynną i słowną napaść na funkcjonariuszy. Wyroki opiewały na kary od kilku miesięcy do czterech lat więzienia.
Ze szczecińskich wydarzeń 1956 r. ówczesne władze wyciągnęły wnioski, m.in. polecono w całym kraju prowadzenie dokumentacji fotograficznej tego typu zajść, wyposażenie funkcjonariuszy w cywilu w ukryte radioodbiorniki, zaopatrzenie "aktywu robotniczego lub studenckiego" interweniującego w czasie zamieszek w stosowne opaski w celu uniknięcia pobicia przez milicjantów, co zdarzało się w Szczecinie, oraz utworzenie rezerw milicji w większych miastach, które ostatecznie otrzymały nazwę Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO). (PAP)
mzb/ itm/