"W latach 70. i 80. młodzi ludzie coraz bardziej się usamodzielniają. Rosną także ich ambicje rozbudzone szczególnie w tzw. epoce Gierka. Jednak rzeczywistość skrzeczała, a sytuacja mieszkaniowa młodych małżeństw była coraz gorsza" - mówi w rozmowie z Joanna Komperdą dr Barbara Klich–Kluczewska.
Joanna Komperda: Rok 1945 to rok przełomowy w historii Europy i Polski, zwłaszcza w kontekście istotnych zmian politycznych, gospodarczych i społecznych. Jak w obliczu ogromnych strat ludzkich wyglądała sytuacja kobiet w społeczeństwie polskim?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: W 1945 roku kobiety w pewnym sensie miały przewagę nad mężczyznami. Było ich po prostu więcej. Przewaga demograficzna powodowała, że każda Polka mogła być potencjalnie bardzo istotna dla rozwoju czy odbudowy kraju. Mogła być istotna ze względów ekonomicznych i politycznych, więc władze miały świadomość, że należy się z nią liczyć. Ale ten sam czynnik powodował jednocześnie, że kobieta stawała się dla władz ciężarem. Należało zapewnić jej prace zarobkową, bo musiała przejąć pewne role, które dotąd pełnili mężowie, ojcowie czy bracia. Problem liczebnej przewagi kobiet był zresztą podobny w całej Europie.
Do tego dodajmy kolejny element, czyli tradycyjne wyobrażenie kobiety jako matki i opiekunki ogniska domowego – wyobrażenie charakterystyczne niemal dla każdego środowiska politycznego w Polsce. Nawet przedwojenni socjaliści uważali, że kobieta owszem może być aktywna politycznie i pracować zawodowo, ale jednocześnie ma być dobrą matką. Komuniści polscy nie byli radykalni w swych poglądach w kwestii kobiecej. Daleko było im do idei bezwzględnej równości autorstwa Aleksandry Kołłątaj. O ile w ogóle mieli jakąkolwiek sprecyzowaną wizję społecznej roli kobiet, to w mało której dziedzinie polityka władz PRL była równie zmienna.
Joanna Komperda: I wojna światowa przyniosła kobietom ogromne zmiany. Po II wojnie światowej można by spodziewać się podobnego przełomu.
Dr Barbara Klich–Kluczewska: To prawda. W czasie II wojny światowej Polki nie tylko przejęły wiele obowiązków mężczyzn, dbając o utrzymanie rodziny, ale również czynnie uczestniczyły w konspiracji, trafiały na roboty przymusowe do Niemiec, były więźniarkami obozów koncentracyjnych. Tymczasem dzisiaj są pamiętane głównie jako ciche strażniczki domowego ogniska odprowadzające na dworce umundurowanych mężów.
Dr Barbara Klich–Kluczewska: W czasie II wojny światowej Polki nie tylko przejęły wiele obowiązków mężczyzn, dbając o utrzymanie rodziny, ale również czynnie uczestniczyły w konspiracji, trafiały na roboty przymusowe do Niemiec, były więźniarkami obozów koncentracyjnych. Tymczasem dzisiaj są pamiętane głównie jako ciche strażniczki domowego ogniska odprowadzające na dworce umundurowanych mężów.
Pomimo obowiązków, które spadły na kobiety podczas II wojny światowej trudno nadal jednoznacznie ocenić realny efekt emancypacyjny II wojny. Na Zachodzie kobiety wróciły bardzo często do pracy domowej. Z kolei w bloku wschodnim główną rolę w poszerzeniu praw zawodowych kobiet odegra stalinizm, co przyćmi zmiany obyczajowe czasów wojny.
Joanna Komperda: Czyli wymuszona zaradność to najlepsza charakterystyka kobiety anno domini 1945?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Tak. Przez kilka pierwszych powojennych lat to kobiety często same szukają pracy. Chcą pracować, ponieważ muszą zapewnić byt sobie i swoim dzieciom. Nie wynikało to tylko ze zmiany ustrojowej, jak się czasami sądzi. Taka była wówczas społeczna potrzeba. Dopiero polityczna kampania lat 1949 – 1955, a więc okres planu pięcioletniego, to moment, kiedy próbuje się wprowadzić radziecki wzorzec produktywizacji, czyli uzawodowienia kobiet. Dotyczyło to zwłaszcza mieszkanek przeludnionych wsi, które szukały w miastach innej drogi życia i społecznego awansu.
Joanna Komperda: Czy wiemy jakie zawody kobiety podejmowały w tym czasie?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Początkowo raczej zawody tradycyjnie uważane za „kobiece”. Do 1949 roku były to głównie zawody urzędniczek, szwaczek, kucharek, telegrafistek itp., ale po 1949 roku następuje radykalna zmiana. Zniesione zostają dotychczasowe ograniczenia dostępu kobiet do zawodów męskich. Małgorzata Fidelis podaje w swojej książce przykład pani Krystyny, która mając na utrzymaniu chorego męża i kilkoro dzieci, ubiegała się o dobrze płatną pracę dołową w kopalni. Długo jej tego odmawiano. Jej upór sprawił jednak, że pracę tę otrzymała. Są również dobrze znane przykłady murarek nowohuckich. W ich przypadku jednak warunki pracy, mowa tu głównie o zarobkach, nie były już tak dobre. Wyobrażenia świetlanej przyszłości kobiet ochoczo podejmujących pracę w brygadach młodzieżowych przy budowie Nowej Huty zderzały się z brutalną rzeczywistością. Przydzielano im najgorsze miejsca pracy, a że praca była na akord, niewiele zarabiały i rzadko awansowały. Największym paradoksem stalinizmu jest jednak to, że namawiano kobiety do pracy – wszyscy znamy akcję: „kobiety na traktory” – w obliczu istniejącego bezrobocia. W efekcie kobiety stanowiły 80–90 proc. stojących w kolejkach w urzędach pracy.
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Największym paradoksem stalinizmu jest jednak to, że namawiano kobiety do pracy – wszyscy znamy akcję: „kobiety na traktory” – w obliczu istniejącego bezrobocia. W efekcie kobiety stanowiły 80–90 proc. stojących w kolejkach w urzędach pracy.
W tym czasie na dużą skalę wdrożono również politykę pronatalistyczną, roztaczając mniej lub bardziej udanie „szczególną opiekę” nad kobietą i dzieckiem. Jedynym sposobem, zdaniem decydentów, na wyrównanie strat ludzkich i zapewnienie rąk do pracy było bowiem zachęcenie kobiet, by rodziły więcej dzieci.
Joanna Komperda: Co ta polityka oznaczała w praktyce?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Były to przede wszystkim różnego rodzaju finansowe dodatki do pensji. Próbowano także rozwinąć infrastrukturę żłobków dziennych, tygodniowych oraz przedszkoli. Jednak w związku z tym, że większość pieniędzy przeznaczano na istotniejsze z perspektywy polityki państwa zbrojenia i przemysł ciężki, nigdy nie udało się w pełni zrealizować tych planów.
Jednocześnie zaczęto restrykcyjnie stosować ustawę antyaborcyjną z 1932 roku. Począwszy od 1949 roku dużo częściej niż wcześniej wydawano wyroki skazujące na akuszerki, lekarzy, tzw. „wiejskie babki” oraz innych współwinnych przypadkom przerywania ciąży. Pamiętać musimy jednocześnie, że środki antykoncepcyjne są wówczas bardzo trudno dostępne, o ile w ogóle są.
Rozpoczęto także proces dzisiaj nazywany naukowo procesem „medykalizacji ciąży”. Na wieś oddelegowano położne, które miały tworzyć izby porodowe i – co było najtrudniejsze w praktyce – namawiać kobiety do rodzenia poza domem rodzinnym. Na wsi pojawiła się więc swoista rywalizacja pomiędzy babkami i nowymi położnymi, które czasami wykorzystywały politykę antyaborcyjną i donosiły na konkurencję do wyższej instancji, zarzucając jej trudnienie się „spędzaniem płodu”.
Joanna Komperda: Czy odwilż 1956 roku coś zmieniła?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Według Fidelis – radykalnie. „Polska droga do socjalizmu” oznaczać miała także zwrot ku tradycyjnemu, „prawdziwie polskiemu” postrzeganiu społecznej roli kobiety.
Joanna Komperda: Niezwykle ciekawym zagadnieniem dla tego okresu jest sytuacja kobiet samotnych, czyli samotnej matki, panny z dzieckiem, rozwódki czy tzw. starej panny. Czy było dla nich miejsce w konserwatywnym polskim społeczeństwie?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Rok 1945 jest dla kobiety ważny, ponieważ wtedy przygotowano nowe ustawodawstwo (weszło ono w życie 1 stycznia 1946), wprowadzające śluby cywilne i rozwody, równocześnie zdejmując piętno z dziecka pozamałżeńskiego. Szczególną opieką otoczono m.in. kobiety samotnie wychowujące dzieci. Sama ideologia także przypisywała osobom samotnym, w tym kobietom szczególną rolę. Samotna nauczycielka rusza z kagankiem oświaty na rubieże kraju. Oczywiście nie zakłada rodziny, by w pełni oddać się walce z analfabetyzmem.
Joanna Komperda: To była teoria. A jak to wyglądało w praktyce życia codziennego? Czy możemy powiedzieć, że pewne stare wyobrażenia trwają do dziś?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Sytuacja „kobiety samotnej”, szczególnie zaś kobiety rozwiedzionej w latach 50. czy 60. była nieporównywalna z tym, co obserwujemy współcześnie. Kobiety spotykały się z wykluczeniem, społeczną izolacją, szykanami, szczególnie na wsi. W dobie późnego socjalizmu rozwód był coraz częściej postrzegany jako wielka tragedia kobiety i dziecka. Jednocześnie co ciekawe, stał się popularnym motywem polskich filmów tego czasu. Reżyserzy chętnie wykorzystywali go jako symbol rozpadu społeczeństwa.
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Sytuacja „kobiety samotnej”, szczególnie zaś kobiety rozwiedzionej w latach 50. czy 60. była nieporównywalna z tym, co obserwujemy współcześnie. Kobiety spotykały się z wykluczeniem, społeczną izolacją, szykanami, szczególnie na wsi. W dobie późnego socjalizmu rozwód był coraz częściej postrzegany jako wielka tragedia kobiety i dziecka.
Najbardziej dramatyczną reprezentacją kobiety samotnej jest film Agnieszki Holland z 1981 roku. To traumatyczna historia kobiety odrzuconej przez społeczeństwo początku lat 80., która nie potrafi sobie poradzić, mieszka w katastrofalnych warunkach, samotnie wychowuje nieślubne dziecko, jest potępiona przez sąsiadów, a wszystko to dzieje się w czasie „karnawału Solidarności”. Cierpi z powodu społecznego wykluczenia i nie znajduje oparcia ani u komunistów, ani w „Solidarności”, która jest w swojej wizji rodziny bardzo tradycyjna. To może nie zaskakuje nas Polaków, ale badaczy z Zachodu bardzo. W latach 80. liczą się przede wszystkim znajomości, a jeżeli się ich nie ma, to jest się poniekąd przegranym. Żeby z kolei mieć znajomości trzeba być społecznie akceptowalnym.
Joanna Komperda: Rosnąca liczba rozwodów to kolejne ciekawe w PRL-u zjawisko.
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Władze nie potrafiły sobie w ogóle poradzić z rozwodami. Z jednej strony prawo do rozwodu miało być wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym i potwierdzeniem nowoczesności państwa. Z drugiej zaś rozwód był uznawany za coś złego. Oznaczał rozpad podstawowej komórki społecznej i krzywdę dzieci.
Niemniej jednak liczba rozwodów, po wojnie niewielka, zaczęła nieco wzrastać w latach 70. U progu lat 60. w miastach rozwodziło się 9 osób na 10.000, w roku 1970 – dwa razy więcej. Czy można to nazwać kryzysem małżeństwa i rodziny, jak wówczas mówiono? Wątpię. Jeżeli porównamy liczbę osób w związku małżeńskim w 1931 i 1974 , to okaże się, że jest ich nawet o kilka procent więcej. Ale odczucia społeczne tego czasu były inne.
Joanna Komperda: Czy rozwód to domena miast?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Tak, to kwestia obecna niemal wyłącznie w miastach, głównie Warszawie i Łodzi. Jak łatwo się domyślić, na wsi sporą rolę w walce z rozwodami spełniał Kościół. Dotarłam do spisanych homilii, w których księża przestrzegali przed wyjazdem na wczasy bez współmałżonka, gdyż miało to grozić pewną katastrofą dla rodziny.
Joanna Komperda: Nie możemy pominąć w tej rozmowie grupy dominującej, czyli kobiet na co dzień spełniających rolę żony, a najczęściej również matki. Interesuje mnie, jak możemy określić pozycję kobiety w związku małżeńskim?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Niezależnie od realiów życia codziennego w PRL zmienił się wizerunek kobiety. Problemem było to, że nie starano się jednocześnie zmienić dominującego wzorca męskości. Idąc tym tropem, można powiedzieć, że nawet gdyby kobieta wzorowo pełniła wszystkie swoje role: żony, matki, dobrej pracownicy i aktywistki społecznej, to jeżeli równolegle nie powie się mężczyźnie, żeby pomógł jej w domu, był dobrym ojcem i szorował schody, to nic się w tych związkach nie zmieni.
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Lata 60. przynoszą dosyć znaczącą zmianę obyczajową, po trosze w efekcie reformy edukacji, po trosze procesów urbanizacyjnych. Oddziałują tu także wzorce zagraniczne docierające poprzez filmy, literaturę lub media. Wszystko to powoduje, że związki zawierane w latach 60. są już inne od tych wcześniejszych, są oparte na względnej równości. W przestrzeni publicznej pojawia się ojciec z wózkiem dziecięcym.
Można zaryzykować tezę, że większość małżeństw jest pod względem obyczajowym dosyć tradycyjnych, przynajmniej do połowy lat 60. Paradoksalnie zaś, związek dwojga osób pochodzących z warstwy robotniczej, który miał być według ideologów wzorem nowoczesnego małżeństwa, był zwykle pod tym względem najbardziej „staroświecki”.
Lata 60. przynoszą dosyć znaczącą zmianę obyczajową, po trosze w efekcie reformy edukacji, po trosze procesów urbanizacyjnych. Oddziałują tu także wzorce zagraniczne docierające poprzez filmy, literaturę lub media. Wszystko to powoduje, że związki zawierane w latach 60. są już inne od tych wcześniejszych, są oparte na względnej równości. W przestrzeni publicznej pojawia się ojciec z wózkiem dziecięcym. Co prawda nadal częściej na okładkach pism dla kobiet niż w rzeczywistości, szczególnie polskiej prowincji, ale jednak. Promowany jest model dwa plus dwa, gdzie oboje rodzice pracują i najczęściej nie korzystają z pomocy babci.
Joanna Komperda: Czy ten trend utrzymywał się przez cały okres PRL?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Poniekąd tak, w latach 70. i 80. młodzi ludzie coraz bardziej się usamodzielniają. Rosną także ich ambicje rozbudzone szczególnie w tzw. epoce Gierka. Jednak rzeczywistość skrzeczała, a sytuacja mieszkaniowa młodych małżeństw była coraz gorsza. Małżonkowie byli zmuszeni mieszkać u rodziców, w ciasnych mieszkaniach. Babcia była pod ręką, ale czy ci młodzi ludzie wówczas to doceniali? Wątpię.
Joanna Komperda: Jak mogłoby brzmieć podsumowanie dotyczące społecznych oczekiwań wobec kobiety w PRL?
Dr Barbara Klich–Kluczewska: Krystyna Janda w 1976 zagrała bojową reżyserkę Agnieszkę, a kilka lat później w „Człowieku z żelaza” – wyciszoną matkę, która w końcu – to słowa bohaterki – zrozumiała co jest w życiu ważne. Andrzej Wajda nie zdaje sobie sprawy jak celnie w ten sposób oddał zmianę, która wówczas dokonywała się w Polsce. Dłuższy urlop macierzyński, prawo do urlopu wychowawczego i dodatki finansowe wprowadzane od końca lat 60. miały zachęcić Polkę do pozostania w domu z dziećmi.
Czy w PRL nastąpiła zawodowa emancypacja kobiet? W 1989 roku pracowało zarobkowo około 45 proc. Polek. Czy to dużo czy mało pozostawiam ocenie czytelnika. (MHP)