W czwartek 22 lutego sąd ma ogłosić wyrok w procesie emerytowanych gen. SB Władysława C. i Józefa S. oskarżonych o bezprawne powołanie w stanie wojennym opozycjonistów na rzekome ćwiczenia wojskowe. Oskarżenie chce kary więzienia w zawieszeniu, obrona umorzenia sprawy.
Na przełomie 1982-83 opozycjoniści powołani na ćwiczenia spędzili trzy zimowe miesiące na poligonie w Chełmnie. Spali w namiotach; dostali stare buty i mundury; zlecano im też różne - najczęściej nieprzydatne - zadania, jak np. kopanie rowów. Według IPN warunki były tam surowsze od tych, w jakich trzymano internowanych.
"Wierzymy, że sąd wyda sprawiedliwy wyrok uznając przestępcze działania oskarżonych jako zbrodnię przeciwko ludzkości. Decyzja, którą sąd podejmie w tej sprawie będzie miała ogromny wpływ na ocenę tamtego okresu historii Polski. Być może już nigdy taka szansa się nie powtórzy" - mówił 8 lutego podczas mów końcowych występujący w sprawie jako oskarżyciel posiłkowy jeden z wówczas powołanych do wojska opozycjonistów Andrzej Adamczyk.
Prokuratura IPN wskazywała zaś, że "powołanie na trzymiesięczne ćwiczenia wojskowe opozycjonistów było formą represji, a działania te uznać należy za szczególny sposób internowania, ponieważ było to przymusowe umieszczenie w wyznaczonych miejscach odosobnienia osób uważanych ze względów politycznych za niebezpieczne dla ówczesnych władz". IPN uznał, że władzom chodziło tylko o "pozbawienie wolności i odizolowanie działaczy opozycji od ich zakładów pracy oraz poddanie ich swoistej reedukacji".
W marcu 2015 r. - gdy proces ten ruszał przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa - gen. C. (obecnie 93-letni) nazwał zarzut "absurdalnym" i "pozbawionym podstaw" oraz "wielce krzywdzącym i niesprawiedliwym". "Zawsze kierowałem się prawem i prawa tego nie naruszałem" - oświadczał. "Nie miałem i nie mogłem mieć wpływu na to, co się działo w jednostce wojskowej" - podkreślał. Jego zdaniem, jeśli łamano tam prawo, odpowiedzialność powinni ponieść "ci, którzy się tego dopuścili".
Gen. S. (obecnie 84-letni) mówił zaś wtedy, że idea powołania "kompanii polowych" powstała w wojsku. "Główną troską było, aby nie doszło do przelewu krwi i wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego, która to groźba wciąż się wtedy utrzymywała" - mówił. Podkreślał, że nie znał poglądów ani działalności osób pokrzywdzonych i zaprzeczał zarzutowi, by "jego intencją było prześladowanie tych osób". "Nie docierały do mnie jakiekolwiek sygnały, aby osoby te były traktowane inaczej niż inni odbywający służbę wojskową" - dodawał S.
Jak przypominają historycy genezy powołań działaczy opozycyjnych do wojska należy upatrywać w sytuacji, która zaistniała w miesiącach po 13 grudnia 1981 r. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego działalność NSZZ Solidarność została bowiem zawieszona i internowano czołowych działaczy, ale związek nie został formalnie zdelegalizowany. Jednocześnie struktury związku podjęły działalność w podziemiu - 31 sierpnia 1982 r. odbyły się np. manifestacje w 66 miastach Polski, w których uczestniczyły dziesiątki tysięcy ludzi.
"W tej sytuacji władze zdecydowały się na zadanie ostatecznego, jak liczyły, ciosu w postaci odwlekanej delegalizacji NSZZ Solidarność. 8 października 1982 r. Sejm PRL uchwalił nową ustawę o związkach zawodowych, która definitywnie rozwiązywała wszystkie związki zawodowe istniejące przed 13 grudnia 1981 r., w tym Solidarność. W odpowiedzi podziemne władze związku, czyli Tymczasowa Komisja Koordynacyjna, zaapelowały o przeprowadzenie 10 listopada 1982 r. ogólnopolskiego strajku protestacyjnego w drugą rocznicę zarejestrowania NSZZ Solidarność. (...) Zapowiedź akcji protestacyjnych na 10 listopada władze stanu wojennego potraktowały bardzo poważnie" - pisał w zbiorowym opracowaniu poświęconym kwestii powołań do wojska w stanie wojennym pt. "Inteligentna forma internowania" historyk IPN Marcin Dąbrowski.
Z przytoczonych w tej książce danych wynika, że od 5 listopada 1982 r. do 3 lutego 1983 r. na "trzymiesięczne szkolenie wojskowe w ramach służby czynnej" trafiło łącznie około 1450 związkowców Solidarności i opozycjonistów. Utworzono 10 "obozów" dla rezerwistów zlokalizowanych przy jednostkach wojskowych - największe w Czerwonym Borze (około 450 osób), Chełmnie (ponad 300 osób) oraz w Rawiczu (około 200 osób).
Były to przede wszystkim osoby, wobec których nie było podstaw do internowania. Adamczyk mówił w swej mowie, że wobec wcielonych stosowano specjalny zakres ćwiczeń, który okazał się formą znęcania. Wśród stosowanych represji wymieniał m.in. stójkę na jednej nodze aż do omdlenia, pracę w zmoczonych ubraniach, liczne szyderstwa i zastraszanie, rewizje i traktowanie opozycjonistów jako przestępców, także brak możliwości widzeń z odwiedzającymi ich rodzinami, czy przepustek dla nich w sytuacji, gdy umarł im ktoś z krewnych. "To było upodlenie" - powiedział.
Pion śledczy IPN prowadził postępowanie od 2008 r., wszczął je po zawiadomieniu Stowarzyszenia Osób Internowanych "Chełminiacy 1982", zrzeszającego pokrzywdzonych z obozu w Chełmnie. Część z 304 działaczy opozycji umieszczonych w tej jednostce już nie żyje.
Prokuratura IPN w odniesieniu do oskarżonych wskazywała m.in., iż gen. C. w październiku 1982 r. jako szef SB na telekonferencji z udziałem m.in. wojewódzkich komendantów MO wskazywał, że istnieje możliwość wcielania opozycjonistów do czynnej służby wojskowej lub powołania ich na okresowe ćwiczenia. Z kolei gen. S., wówczas dyr. Departamentu V MSW - jak wskazywał IPN - 21 października 1982 r. skierował szyfrogram do zastępców komendantów wojewódzkich ds. Służby Bezpieczeństwa, w którym zapisano m.in., by "wytypować osoby rekrutujące się głównie z dużych zagrożonych zakładów pracy - podejrzanych o: 1) inspirowanie i organizowanie ostatnich strajków i zajść ulicznych, 2) aktywne występowanie przeciwko tworzeniu nowych związków zawodowych, 3) czynną wrogą działalność np. druk, kolportaż, łącznikowanie, itp. - a nie nadających się z różnych powodów do internowania lub zatrzymania". Obrona S. wskazywała zaś, że działał on w zhierarchizowanej i zmilitaryzowanej strukturze SB i nie był samodzielny w swoich decyzjach.
Przesłuchany jeszcze w śledztwie IPN jako świadek szef Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego gen. Wojciech Jaruzelski (zmarł w maju 2014 r.) zeznawał, że ćwiczenia odbywały się "w ramach istniejącego porządku wojskowego". Przyznawał, że powołanie działaczy opozycji na te ćwiczenia było "mniejszym złem". Dodawał, że instytucja internowania już wtedy wygasła, a forma ćwiczeń była "mniej restrykcyjna". Z kolei b. szef MSW gen. Czesław Kiszczak (zmarł w listopadzie 2015 r.) zeznawał, że izolując "element ekstremalny", władza chciała "zachować spokój w państwie; nie doprowadzić do strajków, rozlewu krwi". IPN nie znalazł dowodów, by w tej sprawie stawiać zarzuty Jaruzelskiemu i Kiszczakowi.
W aktach sprawy są m.in. meldunki wojskowych służb specjalnych o tym, by wśród wcielonych ekstremistów "pozyskiwać osobowe źródła informacji" oraz "podejmować współpracę ze źródłami, które uprzednio były na łączności SB". Meldunki dokumentują, że nawet kadra obozu narzekała, że praca w nim "równa się dla nich internowaniu". Pokazują też one sprzeciw wcielonych, którzy odmawiali spożywania posiłków, śpiewali "wrogie piosenki", prowadzili inne akcje protestacyjne. Służby specjalne wojska były zaniepokojone, że nie wszczynano za to wobec nich spraw karnych.
Akt oskarżenia trafił pierwotnie w marcu 2012 r. do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Oskarżony został też wtedy gen. Florian Siwicki (szef Sztabu Generalnego WP z lat 80. i członek WRON). W listopadzie 2012 r. WSO uznał, że Siwicki jest zbyt chory, aby mógł być sądzony i wyłączył go z procesu. Siwicki zmarł w 2013 r. Sprawa potem trafiła do sądu na Mokotowie, bo dwaj pozostali oskarżeni nie byli generałami wojska, lecz cywilnych służb specjalnych i jako tacy nie podlegają sądom wojskowym.
W sierpniu 2013 r., na wniosek obrony, SR umorzył sprawę, gdyż uznał, że czyn C. i S. był według przepisów z 1969 r. przestępstwem przeciw działalności instytucji państwowych i społecznych i z tego powodu sprawa przedawniła się jeszcze w 1993 r. Potem sąd okręgowy uchylił umorzenie. Wskazał, że możliwe jest zakwalifikowanie czynu zarzucanego oskarżonym jako zbrodni komunistycznej, a przedawnienie nastąpi w 2020 r.
Proces obu generałów miał ruszyć w czerwcu 2014 r. Wówczas jednak mokotowski sąd uznał, że "zdecydowana większość świadków w tej sprawie zamieszkuje z dala od warszawskiego sądu". Dlatego wniósł o przekazanie sprawy Sądowi Rejonowemu w Gdańsku. SO nie uwzględnił tego wniosku i uznał, że niezwłocznie trzeba przystąpić do rozpoznawania sprawy, a ewentualne przeniesienie do Gdańska jeszcze bardziej by ją wydłużyło.
Ostatecznie akt oskarżenia odczytano 3 marca 2015 r. Sprawa, gdy trafiła do sądu liczyła 76 tomów akt. Podczas kilkudziesięciu rozpraw sąd wysłuchał ponad 200 pokrzywdzonych i świadków, m.in. b. żołnierzy z poligonu w Chełmnie.
Prokurator IPN Mieczysław Góra wskazywał w swej mowie, że w tej sprawie represje wobec opozycji politycznej kwalifikują się nie tylko jako zbrodnia komunistyczna, ale też jako zbrodnia przeciwko ludzkości, która - jak przypominał - nie ulega przedawnieniu. Wniósł o karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i grzywnę w wysokości 20 tys. zł dla C. Natomiast wobec S. prokurator zażądał roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę 15 tys. zł.
"W mojej ocenie stanowisko sądu okręgowego nie broni się" - mówił w mowie końcowej obrońca gen. C. mec. Andrzej Różyk odnosząc się do uchylenia w lutym 2014 r. przez SO umorzenia sprawy. Przekonywał, że sąd ten pominął m.in. dotychczasowe orzecznictwo Sądu Najwyższego w tej kwestii. Obrońcy oskarżonych wnieśli więc o umorzenie sprawy.
Gen. C. w latach 90. został oskarżony o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki przez oficerów SB w 1984 r. Z braku wystarczających dowodów winy był dwa razy uniewinniany przez warszawski sąd - w 1994 i 2002 r. (PAP)
autor: Marcin Jabłoński
mja/ mok/