12.12.2010. Gdańsk (PAP) - Lech Wałęsa uważa, że rozliczenie sprawców Grudnia'70 musi być doprowadzone do końca przede wszystkim jako przestroga, aby w przyszłości już nigdy nie doszło do podobnej tragedii.
PAP: Mija 40 lat od masakry robotników na Wybrzeżu. Jakie są Pańskie osobiste przeżycia i wspomnienia związane z tym okresem?
Lech Wałęsa: To była moja pierwsza wielka akcja, w której próbowałem tym wszystkim kierować. Wychowany jako antykomunista miałem wielką chęć do walki, ale nie miałem zielonego pojęcia jak to zrobić. Liczyłem naiwnie, że jak będę rozmawiać z ludźmi - a umiałem to robić - to dołączy do mnie jakiś major, zwykły żołnierz i razem powalczymy z komuną. Ale nikt się nie włączył, zostałem sam i zobaczyłem, że tak zwyciężyć się nie da i nie mamy żadnych szans. Rok 70 był dla mnie wielkim szkoleniem: przyglądanie się zachowaniom ludzkim, pytanie dlaczego przegraliśmy, otarcie o bezpiekę - to wszystko było mi bardzo potrzebne. 10 lat później już wiedziałem jak należy skutecznie walczyć.
PAP: Dobrze pamięta Pan ten grudniowy dzień w Gdańsku, wyjście robotników na ulicę, zamieszki, podpalenie Komitetu Wojewódzkiego PZPR?
L.W.: Nie tak bardzo, bo ja już wtedy próbowałem sterować, o czym innym więc myślałem. Te sprawy jak demonstracje mniej mnie wówczas interesowały. Zastanawiałem się, po co my właściwie bijemy tych sierżantów i kaprali, przecież to był bezsens. Byłem przeciwny tym bijatykom. Na komendę milicji lazłem i przemawiałem tam, żeby nie było przemocy. Jeszcze wcześniej, próbowałem zatrzymać ludzi w stoczni, żeby nie wychodzili, bo czułem, że padną strzały. Nie słuchali jednak i nie dałem rady tego opanować.
PAP: Dlaczego nikt do tej pory nie został ukarany za zbrodnię z grudnia 1970 r.?
L.W.: Tak na dobrą sprawę rozliczenia takie powinniśmy rozpocząć od 1939 r., kiedy to zostaliśmy zdradzeni przez sojuszników, potem mamy 1945 r. i znowu nas zdradzają i oddają Sowietom. W tym kontekście 1970 r. był jakby kontynuacją tych złych losów i rozwiązań, na które mieliśmy niewielki wpływ.
PAP: Pomijając tę przeszłość i historyczne uwarunkowania, czy nie jest jednak klęską polskiej demokracji ostatnich 20 lat to, że odpowiedzialni za Grudzień'70 nie zostali osądzeni?
L.W.: Niestety, w życiu nie wszystko jest czarno-białe, trzeba zawierać i kompromisy. Jak się siada do Okrągłego Stołu i się rozmawia, to na drugi dzień trudno ich zamykać. Oni komuniści tak robili, ale my przecież mieliśmy inne zasady, nie takie, żeby prześladować swoich partnerów. Ta droga porozumienia miała właśnie taką cenę. I wiem, że z moralnego i patriotycznego punktu widzenia takie rozmycie odpowiedzialności nie jest do końca wychowawcze.
PAP: Co można dziś powiedzieć tym wszystkim pobitym, rannym i rodzinom zabitych, którzy mimo upływu 40 lat nie doczekali się sprawiedliwości?
L.W.: Nawet jeślibyśmy powiesili paru generałów, to co bym im to dało? Nic. Mi też to się nie podoba, chciałbym jakiegoś porządku w tej sprawie. To jest jednak trudne i dyskusyjne, bo gdyby było łatwe to już dawno byłoby to za nami. Komunizm za długo trwał, najwięksi złoczyńcy już nie żyją. Ten system z latami też się cywilizował i stawał mniej morderczy. I trudno jest w związku z tym to rozliczyć, chyba już tylko Pan Bóg może tego dokonać. Na tej ziemi już tego nie doczekamy. Ja też mam wiele pretensji do generała i generałów za te moje aresztowania, internowanie, stracone lata. Patrzę na to jednak w inny sposób: przegrałem z nimi parę bitew, przegrałem 70 rok, mam więc za co być obrażony. Ale w sumie całą wojnę z nimi wygrałem. I teraz jako zwycięzca mam się mścić? Chyba jednak nie bardzo.
PAP: Jakie są szanse, że proces oskarżonych w procesie Grudnia'70 w niedalekiej przyszłości zostanie doprowadzony do końca?
L.W.: To przede wszystkim nie jest jednoznaczne z rozliczeniem. Co Wojciech Jaruzelski jako minister obrony narodowej miał w tym czasie do powiedzenia? Sekretarz partii był wówczas ważniejszy od ministra. Decydował o wszystkim Komitet Centralny i partia. I jak to wszystko indywidualnie udowodnić? Przecież nie można zastosować zbiorowej odpowiedzialności. Poza tym, nie byliśmy też na to przygotowani, nie było nowej kadry. Tamten system miał przecież wciąż w różnych urzędach wielu sympatyków. Ewolucja jest ładna, ale też i kosztuje. Jest też i druga droga - rewolucyjna, z krwią. My wybraliśmy tę pierwszą, pokojową drogę i taki jest rachunek.
PAP: A może już nikogo nie rozliczać za Grudzień'70? Zapomnieć i wybaczyć. Ci oskarżeni to przecież starsi panowie, stojący już prawie nad grobem.
L.W.: Nawet bym się w połowie z tym zgodził. Tylko mi chodzi o to, żeby jutro ktoś tak jak oni nie postępował. To ma być ostrzeżenie na przyszłość dla kolejnych pokoleń. Jeśli bowiem ludzie mają nadal walczyć o prawdę i być patriotami, to ta sprawa musi być ostatecznie rozliczona. (PAP)
Rozmawiał: Robert Pietrzak
rop/ ura/