Węgierskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało we wtorek ambasadora Rosji w związku z pogardliwymi uwagami w państwowych mediach rosyjskich o rewolucji węgierskiej 1956 r.
Resort powiadomił, że pragnie jasno dać do zrozumienia, iż Węgry „nie będą tolerować, by ktokolwiek wypowiadał się w sposób pogardliwy o rewolucji 1956 r. i jej bohaterach”.
Sprawa dotyczy audycji w telewizji Rossija 1, w której wicedyrektor rosyjskiej telewizji publicznej Dmitrij Kisielow nazwał rewolucję węgierską 1956 r. „pogromem” i pierwszą „kolorową rewolucją”, dając do za zrozumienia, że stały za nią zachodnie mocarstwa. Padło tam również stwierdzenie, że „tysiące byłych nazistów znalazło się wówczas na wolności” – w nawiązaniu do faktu, że podczas II wojny światowej Węgry były sojusznikiem nazistowskich Niemiec.
O reakcję w tej sprawie zaapelowała opozycyjna partia węgierska Polityka Może Być Inna.
Rewolucja węgierska, której 60. rocznica jest w tym roku szeroko obchodzona w całym kraju, wybuchła 23 października 1956 r. Domagano się przywrócenia wolności słowa i innych swobód obywatelskich oraz pełnej niezależności od ZSRR. Rozpoczęta 4 listopada interwencja wojsk sowieckich w ciągu kilku tygodni krwawo stłumiła powstanie. Władzę na Węgrzech przejął wówczas marionetkowy rząd Janosa Kadara.
Represje wobec uczestników węgierskiego powstania trwały jeszcze długo po ostatecznym zdławieniu wolnościowego zrywu. W walkach zginęło ponad 2,5 tys. osób. Po upadku powstania kilkaset osób stracono, tysiące trafiły do więzienia, a ponad 200 tys. ludzi wyemigrowało.
W niedawnym sondażu niezależnego Centrum Lewady połowa Rosjan uznała, że ZSRR postąpił słusznie, decydując się na szturm Budapesztu i stłumienie powstania. Jednocześnie aż 57 proc. Rosjan przyznało, że nic nie wie o tej rewolucji.
Z Budapesztu Małgorzata Wyrzykowska (PAP)
mw/ mc/