Kto z nas nie śledził z wypiekami na twarzy przygód psa, który jeździł koleją; nie zachwycał się przygodami Puca, Bursztyna i gości, czy nie chciał mieć takiego psa jak Lessie? Książki, których główni bohaterowie to zwierzęta głęboko zapadają nam w pamięć i od zawsze przyciągają uwagę nie tylko najmłodszych, ale i tych nieco starszych czytelników.
Na polskim rynku księgarskim ukazała się książka Maryny Miklaszewskiej "Wojtek z Armii Andersa". Tytułowy bohater to niedźwiedź brunatny, który przeszedł cały szlak bojowy z II Korpusem Polskim generała Władysława Andersa.
Wojtek był oficjalnie na stanie polskiego wojska, miał własną książeczkę wojskową i otrzymywał żołd. Towarzyszył polskim żołnierzom w Persji, w czasie kampanii włoskiej- brał udział w bitwie o Monte Cassino, wreszcie razem z nimi dzielił los emigrantów. Wielu z nich traktowało go jak najbliższego przyjaciela. Panowało przekonanie, że towarzystwo Wojtka przynosi szczęście; gdy miał złe przeczucia nie chciał wsiadać do samochodu. Po zakończeniu wojny został umieszczony w edynburskim ZOO, gdzie żył do 1963 r.
Powieść Miklaszewskiej to bardzo ciekawa, wielowątkowa historia ludzi, którym udało opuścić się sowieckie piekło i razem z wojskiem polskim brać udział w walkach II Korpusu Polskiego. Pasjonujące historie poszczególnych bohaterów sprawiają, że powieść czyta się jednym tchem i z ogromnym zaciekawieniem. Dzięki zróżnicowanemu doborowi postaci poznajemy wiele szczegółów z życia nie tylko żołnierzy, ale i ludności cywilnej zgrupowanej wokół Armii Polskiej na Wschodzie. Bohaterów powieści poznajemy w momencie ogłoszenia przez władze sowieckie „amnestii”, śledzimy ich drogę do armii polskiej, ewakuację na Bliski Wschód, szlak włoski i losy powojenne. Dla młodego czytelnika losy niedźwiedzia Wojtka, wątek męskiej, żołnierskiej przyjaźni Michała i Franka, przygody małego chłopca Wojtusia, który po stracie matki poszukuje ojca lotnika, motyw szpiega sowieckiego działającego w otoczeniu generała Andersa, czy wreszcie obserwacja rodzącej się w wojennych warunkach miłości między Melanią, a Michałem mogą stać się ciekawym spotkaniem z ważnym fragmentem historii II wojny światowej.
Autorka książki przez ponad dwa lata szperała w archiwach, rozmawiała ze świadkami, docierała do nieznanych bądź mało znanych dokumentów, dzięki czemu powstała przepiękna fabularyzowana opowieść, ale oparta na ścisłych faktach historycznych. Obok postaci fikcyjnych pojawiają się osoby znane z kart podręczników do historii, jak chociażby gen. Władysław Anders, Józef Czapski, czy generałowie Duch i Sulik. W treść książki wpleciono teksty oryginalnych dokumentów np. raport tajniaka. Dzięki dbałości o fakty historyczne książka Miklaszewskiej może być uzupełnieniem pewnych tematów poruszanych na lekcjach historii, czy języka polskiego.
Zachęcam do polecania Wojtka z Armii Andersa uczniom. Może fragment wykorzystany na lekcji zainspiruje ich do tego, by przeczytać całą książkę.
***
Wykorzystując na lekcjach historii fragmenty powieści Martyny Miklaszewskiej należy pamiętać, że mogą one głównie stanowić materiał ilustracyjny i dodatkowy. Pomimo tego, że oparte są na dokumentach i wydarzeniach historycznych stanowią fikcję literacką.
Ciekawym wydaje się być wykorzystanie fragmentów w odniesieniu do konkretnych dokumentów i próba porównania materiału zawartego w książce z oryginalnym zapisem. Można także spróbować porównać dane bohaterów z postaciami historycznymi, czy odnaleźć na mapie opisywane miejsca i odnieść je do wydarzeń historycznych.
Na pewno wybrane fragmenty świetnie oddają atmosferę, nastroje i przeżycia bohaterów tamtych dni. Myślę, że tego typu fragmenty warto wykorzystać w czasie lekcji języka polskiego.
Fragmenty „Wojtka z Armii Andersa” mogą być doskonałym urozmaiceniem zajęć pozalekcyjnych. Może jedne zajęcia warto poświęcić historii samego Wojtka? Wydaje się, że udział niedźwiedzia w działaniach wojennych uczniowie mogą potraktować jako ciekawostkę i zachętę do tego, by szczegółowo przyjrzeć się losom Armii Andersa.
Wybrane fragmenty przeznaczone są dla uczniów klas gimnazjalnych. Poniżej przedstawiam fragmenty powieści z moimi sugestiami i propozycjami:
Decyzja o powołaniu Armii Polskiej na Wschodzie
[…] czwartego sierpnia czterdziestego pierwszego roku w Moskwie, strażnik więzienny, pobrzękując kluczami o sprzączkę u pasa, szedł korytarzem więzienia Łubianka.
Otworzył drzwi celi numer trzydzieści cztery i wkroczył do środka.[…]
- Na bukwu „A”! – wrzasnął strażnik.
Z pryczy podniósł się wysoki, przystojny mężczyzna. Gładko wygolona czaszka przydawała mu męskiego uroku. Twarz i ruchy zdradzały jednak ślady krańcowego wyczerpania. […]
Generał podszedł do drzwi. Poruszał się z trudem, utykając wyraźnie na jedną nogę. Strażnik przepuścił go na korytarz i zamknął drzwi z hukiem.
[…]
Dwa dni później Anders, już w mundurze, przyjmował przybyłego z Londynu szefa polskiej misji wojskowej, generała Szyszko-Bohusza. Oprócz munduru przywiózł mu on również oficjalną nominację i awans na generała dywizji, co było niezbędne do prowadzenia rozmów z sowieckimi władzami, a głównie z generałem NKWD – Żukowem.
[…]
-[…] rzućmy okiem na to. – Wskazał leżący na stoliku maszynopis. Był to przywieziony przez Bohusza z Londynu projekt umowy polsko-radzieckiej.
- Sporządzono go dosłownie w ostatniej chwili przed moim odlotem, więc… - Bohusz urwał, a potem dodał:
- Prawdę mówiąc, przepisano bez poprawek tekst umowy polsko-francuskiej z czterdziestego roku, tylko zamiast „Francja” wstawiono „ZSRR”.
- Otóż to – powiedział z przekąsem Okulicki. - Wydaje się, że ani Naczelny Wódz, ani sztab nie mają żadnych danych orientacyjnych co do panujących tu warunków i możliwości.
- Jak mogliby mieć? — rzekł z goryczą Anders. - Nikt, kto sam tego nie przeżył, nie może mieć o tym pojęcia.
Okulicki przelatywał wzrokiem tekst umowy.
- „...Sądownictwo wojskowe oparte na prawodawstwie polskim... — czytał głośno niektóre fragmenty. — Tylko niektóre przestępstwa, skierowane przeciwko Związkowi Sowieckiemu, będą podlegać sądom sowieckim". — Spojrzał na Andersa i zaśmiał się. — Niektóre przestępstwa? Panie generale, pan najlepiej wie, że samo nasze istnienie tutaj, na wolności, jest przestępstwem. Trudno im będzie zmienić ten sposób widzenia. Nam zresztą też.
- Ważne jest — wtrącił Bohusz — że Wojsko Polskie ma zachować suwerenność i będzie podlegać pod każdym względem władzom polskim w Londynie.
Anders osadził papierosa w złotej lufce i zapalił.
Ale rozmiary wojska będą zależały od liczby obywateli polskich zdolnych do noszenia broni, znajdujących się w Rosji. I od istniejących tu warunków materialnych. I to jest problem.
- Utrzymanie wojska — kontynuował Szyszko-Bohusz - ma być zapewnione przez Związek Sowiecki, z tym że rozrachunek ma nastąpić po ukończonej wojnie. Uzbrajać nas będzie zarówno ZSRR, jak i Wielka Brytania. Pod względem operacyjnym oddziały polskie podlegają Naczelnemu Dowództwu sowieckiemu, z zastrzeżeniem nierozrywania związków taktycznych i nieużywania pojedynczych dywizji na froncie.
- Wszystko to pięknie, ale czy pan wie, panie generale —zwrócił się do Bohusza Okulicki — jak niewielka liczba Polaków jest w tej chwili zdolna do udźwignięcia karabinu? Tym ludziom trzeba przede wszystkim dać jeść.
- Nie można też zapominać, że często zostali zesłani z całymi rodzinami — dodał Anders. — Nie zechcą ich zo¬stawić na poniewierkę i śmierć.
M. Miklaszewska, Wojtek z Armii Andersa, Warszawa 2007, s. 30-33.
Sugerowana problematyka lekcyjna: Stosunki polsko-radzieckie w czasie II wojny światowej
- tekst warto wykorzystać w porównaniu do umowy Sikorski-Majski
- może poruszyć dwuznaczność pojęcia „amnestia” w odniesieniu do obywateli polskich przebywających na terenie ZSRR ?
Los dzieci
Właśnie w sali rozlegały się kolędy. Wynędzniałe dzieci zebrały się wokół choinki. Opiekunka, Zosia Sarejko, nawoływała, żeby się nie rozbiegały. Nie było to potrzebne, bo dzieci zbiły się wokół niej jak stadko drżących kurczaczków.
W gromadce maluchów Zosia dostrzegła nagle dziewczynkę, której dotychczas nie widziała. Okutana była w nieprawdopodobną liczbę przemyślnie ze sobą powiązanych szmat i podartych wełnianych chust. Zosia podeszła do niej.
- Nie znamy się jeszcze. Jak ci na imię? — spytała.
- Jadzia.
- A nazwisko?
- Jadzia.
- To imię, ale nazwisko? Ja mam na imię Zosia, a na nazwisko Sarejko.
- Jadzia! — wykrzyknęła dziewczynka, prawie płacząc.
- Dobrze, Jadziu, nie denerwuj się. Jesteś sama? A gdzie twoja mamusia? Jadzia wzruszyła ramionami.
- A tatuś?
Dziewczynka znów wzruszyła ramionami.
- A babcia? — Zosia się nie poddawała.
- Babcia umarła — niespodziewanie udzieliła odpowiedzi Jadzia. — Babcia umarła tam... daleko.
Do świetlicy weszło kilku oficerów; był to znak, że za chwilę pojawi się Anders. Rotmistrz Czapski wprowadził Melanię z Wojtusiem, który zerkał nieśmiało na dzieci skupione wokół Zosi Sarejko.
- To właśnie jest generał Anders — powiedziała szeptem przejęta Zosia. — Mówiłam wam, że przyjdzie.
Dzieci z otwartymi buziami wgapiły się we wchodzącego generała. Anders podszedł do nich z opłatkiem w ręku.
- To sieroty, panie generale — oznajmiła z wypiekami na twarzy Zosia. — Zbieram je po dworcach, pogubiły się w tym strasznym bałaganie...
- Niech pani się nimi dobrze opiekuje. — Anders patrzył na dzieci ze wzruszeniem. — Chciałbym podzielić się z wami opłatkiem...
Każde dziecko ułamywało kawałek i kiwało główką, kiedy Anders mówił po cichu coś do niego z taką powagą, jakby mówił do oficerów zebranych w sztabie lub przed frontem żołnierzy. Kiedy podszedł do Wojtusia, chłopiec nieoczekiwanie schował ręce do tyłu.
- Nie podzielisz się ze mną opłatkiem? — zapytał z uśmiechem Anders.
Wojtuś uniósł wysoko głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
- Nie chcę wracać do ruskich — oświadczył.
- Ja też nie — rzekł Anders.
- Mama mówiła, że jedziemy do Polski. A jesteśmy tutaj.
- Twoja mama miała rację. Jesteśmy tutaj, bo to niełatwa sprawa znaleźć się w Polsce. To nie będzie zaraz. Może nie zaraz i może nie wszyscy, ale dojdziemy do Polski. Trzeba w to wierzyć. Wierzysz?
Chłopiec kiwnął głową. Wyciągnął rękę i ułamał trzymany przez Andersa opłatek.
M. Miklaszewska, Wojtek z Armii Andersa, Warszawa 2007, s. 109-111.
Sugerowana problematyka lekcyjna: Polityka okupanta wobec narodu polskiego
Tekst może być punktem wyjścia do rozmowy na temat zsyłek Polaków na wschód. Obecna sytuacja dzieci powinna sprowokować uczniów do rozmowy zawierającej następujące elementy:
- w jaki sposób dzieci znalazły się w ZSRR- jakie mogły być ich dotychczasowe losy
- jakie będą ich dalsze losy
Sprawa katyńska
[…] Anders bezskutecznie poszukiwał kadry oficerskiej wśród kolejnych tysięcy Polaków przybywających do Buzułuku. Brak polskich oficerów zaczynał już dojmująco rzucać się w oczy.
Na stoliku w sztabie stała opróżniona już do połowy sojuszniczka Andersa w rozmowach z generałem NKWD Żukowem, butelka whisky.
— Dokonałem w obozie w Griazowcu przeglądu oficerów — rzekł Anders, nalewając alkohol do szklanek. — Wynika z niego, że na tysiąc trzystu oficerów, kilkudziesięciu podchorążych oraz funkcjonariuszy policji więk-szość, bo około ośmiuset, pochodzi z obozów z Litwy i Łotwy. Z dziewięciu tysięcy pięciuset oficerów wziętych do waszej niewoli w Griazowcu odnaleźliśmy stu dwudziestu pięciu. Czy pan generał wie, gdzie może znajdować się reszta?
— Prawdopodobnie w obozach zagarniętych obecnie przez Niemców — oświadczył z przekonaniem Żuków i wypił jednym haustem zawartość szklanki. — A może są teraz w trakcie przenoszenia się na wschód. Eto pojasnitsa... na pewno się znajdą.
— Jestem tym zainteresowany nie tylko jako dowódca Armii Polskiej w ZSRR, ale również osobiście. Nie ma mojego zastępcy z września trzydziestego dziewiątego roku, pułkownika Żelisławskiego. Nie ma mojego szefa sztabu z tej kampanii, majora Sołtana, nie ma rotmistrza Kuczyńskiego. A wiadomo mi, że byli do wiosny czterdziestego roku jeńcami w Sowietach.
— Nawierno znajdą się — powiedział z przekonaniem Żuków. — Wot pułkownik Sulik znalazł się.
— Mianowałem rotmistrza Józefa Czapskiego szefem Biura Opieki — poinformował Anders i ponownie nalał Żukowowi pełną szklankę whisky. — Z pełnomocnictwem do poszukiwań. Mam nadzieję, że będzie mu udzielona wszelka potrzebna pomoc.
Konieszno — dobrodusznie przytaknął Żuków.[…]
M. Miklaszewska, Wojtek z Armii Andersa, Warszawa 2007, s. 74-75.
Sugerowana problematyka lekcji: stosunki polsko-radzieckie, polityka okupanta wobec narodu polskiego
- tekst może być punktem wyjścia do rozmowy o zbrodni katyńskiej
- w miarę możliwości można spróbować porównać wymieniane w tekście nazwiska z listą rozstrzelanych ofiar
- warto zwrócić uwagę na dwulicową postawę Żukowa, a potem ogólnie odnieść do postawy Rosjan do Katynia, także dzisiaj
- jako ciekawostkę – chwilę można poświęcić postaci Józefa Czapskiego – zapytać uczniów, czy znają postać, wspomnieć o wspomnieniach z ZSRR
***
Poniższe fragmenty „Wojtka z Armii Andersa” można wykorzystać wprowadzając na lekcji języka polskiego opis przeżyć wewnętrznych jako nową formę wypowiedzi. Warto umiejscowić oba teksty w kontekście historycznym.
Poza zwróceniem uwagi na występujące elementy opisu przeżyć wewnętrznych teksty mogą być doskonałą okazją do rozmowy na temat postaw i życiowych wyborów.
Tekst I
W końcu usłyszała jego nazwisko. Niemcy publikowali w polskiej prasie okupacyjnej spisy zamordowanych w Katyniu. Podawali je też w radiu. Wtedy odeszła z pracy w nasłuchu. Nie mogła już słuchać niemieckiego radia, znosiła propagandę, póki wiedziała, że to propaganda. Ale prawda wypowiadana przez kłamliwe usta była o wiele gorsza niż kłamstwo.
Wierzyła teraz Goebbelsowi, kiedy mówił, że Stalin stworzy rząd polski na ziemiach rosyjskich i będzie utrzymywał stosunki tylko z nim. Świat nie wierzył Goebbelsowi, ale ona i wszyscy, którzy byli w Sowietach, musieli mu wierzyć. Tylko że ta wiara przekraczała ich siły, bo jak można było wierzyć Goebbelsowi?
Nie miała żadnej przyjaciółki, nie miała matki. Nikogo, przed kim można by się zwierzyć, rozpłakać, a potem wytrzeć oczy i starać się żyć dalej. Nikogo, kto uwolniłby ją od poczucia winy. Kiedy starała się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego czuła się winna, jedyne, co przychodziło jej do głowy, to: za mało go kochałam. Już wcześniej, kiedy próbowała wywołać w pamięci chwile z Ryszardem, czuła dziwną pustkę. Słowa, pocałunki... dlaczego nie pamiętała jego pocałunków? Dlaczego, choć tego nie chciała, pamiętała ciągle te inne, późniejsze? Dlaczego nie tęskniła za tamtym? Nie myślała o nim ani jak o żyjącym, ani jak o nie żyjącym, nie myślała o nim wcale. Czuła się wolna i teraz nienawidziła siebie za to. I za to, że powiedziała jakiemuś kierowcy, jakiemuś bezczelnemu uzurpatorowi prawdę. Słusznie najpierw broniła się kłamstwem. Kłamstwo, że jest mężatką, było szlachetniejsze, stawiało jej stosunki z Rudowiczem na bezpiecznej płaszczyźnie. Mówiąc mu prawdę, otworzyła tamę, przez którą wdarła się woda i ją zalała. Przecież mogła się spodziewać, że któregoś dnia
Ryszard stanie przed nią i powie: nareszcie cię odnalazłem. Minął zaledwie niecały rok od ewakuacji z Rosji, jeszcze napływali stamtąd ludzie. Nie było wprawdzie żadnego odzewu na jej anonse w prasie, ale nie było też żadnej złej wia¬domości. Gdyby tak się stało, byłaby to kara czysto ludzka i Melania czułaby się po ludzku winna.
Ale teraz jej wina nabierała metafizycznego znaczenia, tak jakby ta śmierć ją obciążała, ponieważ go nie kochała.
Jerozolima była stworzona do wyznawania win. Tu po każdym kamieniu brukowym deptała stopa winnego. Pojedynczo i w tłumie, kroczyli winni grzechu zdrady, zabójstwa, nienawiści, chłostania, kamienowania, obojętności, braku miłości — praprzodkowie wszystkich winnych na tym świecie. Melania umówiła się ze spowiednikiem i powiedziała mu wszystko. Nie zrozumiał.
— To jakieś rozdzielanie włosa na czworo — stwierdził. Jego twarz niewyraźnie majaczyła za kratką konfesjonału. — Nie na tym polega spowiedź.
— Ale ja czuję się tak, jakbym chciała jego śmierci.
— Ale nie chciałaś jej.
— Nie. Ale nie dałam mu szansy.
— Szansy na co?
— Nie wiem. Ale to, że nie wiem, nie usprawiedliwia mnie. Zdradziłam go tu, w mojej głowie. — Melania dotknęła czoła, jakby chciała unaocznić grzech zdrady, którego się dopuściła. — A teraz on nie żyje.
— Mówiłaś, że nie był twoim mężem.
— Jakie to ma znaczenie? Gdyby Sowieci wkroczyli miesiąc później, bylibyśmy małżeństwem.
— Nie złożyłaś przysięgi. Jesteś wolna. Czy chcesz związać się z tym drugim człowiekiem? — Ksiądz celnie wymierzył cios.
— Nigdy — powiedziała impulsywnie Melania. — Nienawidzę go.
— W takim razie naprawdę masz się z czego spowiadać.
M. Miklaszewska, Wojtek z Armii Andersa, Warszawa 2007, s. 407-410.
Tekst II
W Londynie padał drobny deszczyk, niebo było zasnute szarą mgłą. Na ulicach panowała jednak euforia. Wielomilionowy tłum rozprzestrzeniony w całym centrum miasta wiwatował, machał chorągiewkami i dął w trąbki na cześć maszerujących w Paradzie Zwycięstwa uczestników walk zakończonej wojny. Na Mail ustawiono trybunę honorową, na której stała rodzina królewska, a obok nich były premier Winston Churchill i obecny, Attlee. Kolumna żołnierzy wydawała się nie mieć końca, rozciągała się na wiele kilometrów, choć żołnierze maszerowali rzędami po dwunastu. W oczach mieniło się od rozmaitych mundurów, nakryć głowy, sztandarów. Na przedzie szli Amerykanie, potem Europejczycy: Fran¬cuzi, Norwegowie, Belgowie, Holendrzy, Grecy, Czesi. Byli też Irańczycy, maszerowali Gurkowie w turbanach, oddziały arabskie w fezach, przedstawiciele Australii, Kanady, Południowej Afryki i Brazylii. Przy końcu defilady aplauz tłumów wzmógł się. Pojawiła się zamykająca ten gigantyczny pochód najliczniejsza, wielotysięczna grupa Brytyjczyków. Mężczyźni i kobiety w mundurach, z uśmiechniętymi twarzami, machali do widzów, a dumni z nich i z siebie mieszkańcy Londynu odwzajemniali ich entuzjazm.
Antek Kalina stał wśród rozradowanych ludzi. Poczuł napływającą do serca dziwną gorycz. Tak dławiącego uczucia nie znał do tej pory, nie przypominało mu żadnego z dojmujących i ciężkich stanów, których doświadczył: kiedy chował w stepie matkę, kiedy umarła w czasie podróży ukochana babcia, kiedy zgubił młodszego brata, którego już nigdy nie odnalazł. Ani kiedy pierwsza, młodzieńcza miłość nie odwzajemniła jego uczucia. To było coś nowego, przeczuwał, że od tej pory to coś będzie przepełniać jego zmysły i rozum, zatruwać życie. Wiedział, że to była nienawiść. Spojrzał w stronę trybuny. Gdyby małemu, wywożonemu z kresów Polski chłopcu powiedział ktoś, że będzie oglądał na żywo króla i królową brytyjską, nie mógłby wtedy przypuszczać, że jeśli naprawdę tak się stanie, będzie to spojrzenie pełne pogardy. Byli mali z tej odległości i naprawdę byli mali. Wiedział, że nie decydowali o niczym. A ci, co decydowali, wystraszyli się Stalina. To była wojna i ktoś musiał ją przegrać. Przegrali Niemcy, Japonia i przegrała Polska. I jeszcze jakieś drobne kraiki na pograniczu, których nazwy trudno było nawet spamiętać i które zawsze, tak jak Polska, sprawiały tylko kłopoty. Nad głową Antka rozległ się nagle huk. Jak wszyscy, spojrzał w górę, ku niebu. Za przewodnikiem, małym hurricanem RAF-u, w zwartym szyku leciała gigantyczna powietrzna armia: bombowce, myśliwce, transportowce. Ludzie zaczęli krzyczeć radośnie i machać w ich kierunku. W umyśle Antka pojawiła się wizja, a właściwie szalone, niepohamowane pragnienie, żeby klapy bombowców otworzyły się niespodzianie, żeby wypadły z nich bomby zapalające i zamieniły w okamgnieniu Londyn w ruinę, taką, jak Warszawa, której przerażające zgliszcza widział na fotografiach. Wzdrygnął się. Miał dwadzieścia trzy lata i nie chciał żyć z nienawiścią. Odwrócił się. Jedynym jego pragnieniem było wycofać się z tego tłumu. Jakiś mężczyzna z dzieckiem siedzącym na barana i dmuchającym z całych sił w dziecinną trąbkę zwrócił uwagę na bladość Antka.
— Everything all right? — zapytał.
— No — powiedział Antek. — Nothing is all right. And fuck you.
M. Miklaszewska, Wojtek z Armii Andersa, Warszawa 2007, s. 554-556.
Gabriela Sierocińska - Dec, pracownik działu edukacyjnego Muzeum Historii Polski, nauczycielka języka polskiego