Szanowni Państwo!
Chciałbym podziękować za zaproszenie i możliwość zaprezentowania sposobu działania grupy berneńskiej – zespołu dyplomatów, którzy w czasie II wojny światowej produkowali w Szwajcarii paszporty latynoamerykańskie, by ratować Żydów.
Jak wiemy, w latach 1942–45 paszporty takie chroniły przed natychmiastową wywózką do niemieckich obozów i dawały znaczną szansę przeżycia Zagłady. Istotną rolę w tym procederze odegrali dyplomaci z Berna i Genewy. Ponieważ byli wśród nich pracownicy Poselstwa Polskiego, w tym mój poprzednik Aleksander Ładoś, jako ambasador RP w Szwajcarii zarządziłem akcję zbierania na całym świecie wszystkich dostępnych dokumentów archiwalnych poświęconych tej kwestii. Chciałbym bardzo podziękować swoim dyplomatom za to, że dotarli do materiałów, które nawet dla państwa, historyków Holokaustu, będą – jak mniemam – nowością.
Staję przed państwem nie jako autor, lecz człowiek, który pełniąc funkcję ambasadora Polski w Szwajcarii, uzyskał dostęp do dokumentów. Część z nich nigdy nie została wykorzystana. Dokumentami tymi chcę się z państwem podzielić.
Zanim to nastąpi, zwrócę uwagę, że o paszportach latynoamerykańskich napisano stosunkowo dużo – począwszy od studium Instytutu Jad Waszem wydanego w 1957 r.1 aż po najnowsze rewelacje dziennikarzy, Marka MacKinnona oraz Polaków, Zbigniewa Parafianowicza i Michała Potockiego. Pisali o tym również obecni na tej sali autorzy, a także badaczka Żydowskiego Instytutu Historycznego z Warszawy, dr Agnieszka Haska, oraz Jan Zieliński, którzy jako pierwsi – choć w sposób ograniczony – zwrócili na tę kwestię uwagę w piśmiennictwie polskim. Temat ten pojawia się również w piśmiennictwie szwajcarskim, choć jest tematem niszowym. Mówimy o kilkuset, być może o kilku tysiącach ocalonych. Wiem, że są wśród nich osoby, które żyją do dziś.
Dlaczego stan badań przedstawiam tak krótko? Ponieważ chcę pokazać ich fundamentalną słabość. Wiemy, że berneńscy dyplomaci produkowali paszporty dla Żydów polskich, holenderskich i z innych krajów, wiemy, że istniał – jak to określił bohater tamtych czasów, syjonistyczny działacz Abraham Silberschein – „czarny rynek paszportów”. Wiemy, że część dyplomatów robiła to dla zysku, a część z pobudek humanitarnych lub patriotycznych. Do tej drugiej grupy zaliczają się mój poprzednik i jego podwładni.
Do dziś nie otrzymaliśmy jasnej odpowiedzi na podstawowe pytania: 1. Jaka była struktura operacji paszportowej 1941–43? Zarówno państwu, historykom, jak i dziennikarzom, a także nam, dyplomatom, nie udało się jednoznacznie stwierdzić, kto był inicjatorem akcji paszportowej i czy była ona skoordynowana. Nie jesteśmy też w stanie w pełni odtworzyć jej finansowania oraz modus operandi jej głównych aktorów niedyplomatycznych – w szczególności organizacji żydowskich, które wzięły na siebie przemyt dokumentów i fundraising – mówię oczywiście o Vaad Hatzalah, Agudat Yisrael oraz RELICO.
2. Nie znamy ani liczby ocalonych, ani wystawionych paszportów. W jednym z polskich opracowań znajduje się informacja o 4 tys. dokumentów, a liczba ocalonych szacowana jest na 40010. Agudat Yisrael pisała w 1945 r. do polskiego rządu o „wielu setkach” ocalonych, Abraham Silberschein zaś w raporcie z 7 stycznia 1944 r. ocenił, że posiadaczy paszportów mogło być 9,5 tys Przebywali oni w kilku obozach dla internowanych – były to osoby wciąż narażone na śmierć. Kilka miesięcy przed wyzwoleniem obozu w Bergen-Belsen doliczono się z kolei ponad 1100 posiadaczy paszportów.
Obawiam się, że mamy do czynienia z tym samym problemem badawczym, który spotykają państwo w swojej pracy: z brakiem jednoznacznej metodologii szacowania liczby ocalonych z Zagłady.
Brak odpowiedzi na te pytania nie jest winą historyków. Wynika on z samej natury akcji, która miała charakter konspiracyjny. Produkcja paszportów, podobnie jak ich przemyt, była działalnością nielegalną, którą większość konsulów latynoamerykańskich ukrywała przed swoimi rządami. Niestety w żadnym stopniu nie są tu pomocne materiały retrospektywne. We wspomnieniach Juliusza Kuehla znajdujemy jedynie ogólne odwołania do paszportyzacji, Aleksander Ładoś zaś w nieopublikowanych wspomnieniach zapowiedział dokładne opisanie procederu, ale zmarł w trakcie prac. Nie pozostawił na ten temat wspomnień Abraham Silberschein, ani – o ile mi wiadomo – żaden z zaangażowanych konsulów, co jest zrozumiałe, bo ich działalność miała zasadniczo charakter dochodowy.
To, co wiemy na temat paszportyzacji, pochodzi z następujących archiwów: Archiwum Federalnego Konfederacji Szwajcarskiej, archiwum Szwajcarskiego Instytutu Policji, Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego – dawnego archiwum polskiego rządu w Londynie, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, dokąd po wojnie trafiła dokumentacja poselstwa w Bernie, a także tzw. archiwum Juliusza Kuehla, które po jego śmierci zostało przekazane Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Istnieje też niezwykle ciekawa, znana mi prywatna kolekcja, o której niestety nie mogę opowiedzieć ze względu na umowę z właścicielami. Część paszportów można oglądać w archiwum Silberscheina, przekazanym Instytutowi Jad Waszem, część pozostaje własnością rodzin, których przodkom ocaliły życie. Od czasu opublikowania pracy na temat paszportyzacji pozostaję w kontakcie z kilkoma takimi osobami. Niemal wszystkie dokumenty sporządzone zostały w jednym z czterech języków: niemieckim, francuskim, angielskim lub polskim. Istnieją sporadyczne dokumenty w jidysz, hebrajskim, w mocno zniemczonej wersji jidysz i po hiszpańsku.
Szczegółowo prezentuję bazę źródłową, ponieważ dokumenty te również mnie były jeszcze kilka miesięcy temu nieznane. W polskim piśmiennictwie paszporty latynoamerykańskie przedstawiane są zazwyczaj od strony ich nabywców i postrzegane nierzadko jako niemiecka prowokacja mająca wydobyć ukrywających się w Warszawie Żydów. Nawet glosa do wstrząsającego wiersza Władysława Szlengela Paszporty, napisana na kilka miesięcy przed jego śmiercią w czasie likwidacji getta, pokazuje dokumenty Paragwaju, Kostaryki, Urugwaju i innych państw latynoamerykańskich bardziej jako mit o ocaleniu niż realną drogę do niego. Tworzenie paszportów przypisywano ponadto organizacjom żydowskim.
Dlaczego w ogóle zebraliśmy te materiały? Ponieważ widzieliśmy determinację konsula Blechnera i jego chęć przedstawienia sprawy paszportów w mediach. Ponieważ wśród szwajcarskich Żydów funkcjonowała legenda o „dobrym polskim ambasadorze” i chcieliśmy znać prawdę, a przede wszystkim wykluczyć możliwość, że którykolwiek z naszych dyplomatów działał dla zysku. Gdyby tak było, musielibyśmy być przygotowani na konfrontację z trudną rzeczywistością. Stąd praca nad odtworzeniem akcji ratunkowej. Dopiero po zebraniu setek dokumentów wykluczyliśmy taką możliwość, ale jednocześnie coraz bardziej odkrywała się przed nami złożoność akcji paszportowej.
Mówię o celu gromadzenia dokumentacji, by wykazać, że było ono wyczerpujące.
Szczególnie cenne są stenogramy z przesłuchań konsula honorowego Paragwaju Rudolfa Huegliego, polskiego dyplomaty Juliusza Kuehla, jednego z liderów Agudat Yisrael – Chaima Eissa oraz syjonisty i działacza Światowego Kongresu Żydów, Abrahama Silberscheina. Wszyscy czterej byli w 1943 r. przesłuchiwani przez szwajcarską policję i ich zeznania sprowadzają się do tego samego: „wskazali oni Poselstwo Polskie jako inicjatora akcji paszportowej”. Zgromadzone materiały zawierają również korespondencję poselstwa z Silberscheinem i Eissem, a także – i to największy ich skarb – ślady produkcji paszportów, odręczne notatki osoby, która była twórcą dokumentów Paragwaju. O osobie tej żaden historyk nigdy nie napisał, ja opowiem o niej za chwilę.
Kiedy pojawiły się paszporty latynoamerykańskie? Powszechnie przyjmuje się, że pierwszym paszportem Ameryki Łacińskiej, wystawionym na nazwisko Żyda z getta warszawskiego, jest paszport Guty Eisenzweig uzyskany jesienią 1941 r. przez jej późniejszego męża, Sternbucha, członka wpływowej żydowskiej rodziny z Montreux. Koncepcji pierwszego paszportu przeczą jednak słowa samej Guty Sternbuch, która we wspomnieniach pisze, że dla uzyskania dokumentu skontaktowano się z Juliuszem Kuehlem, pracownikiem polskiego poselstwa, Żydem z południowej Polski. Ten sam Kuehl, przesłuchany przez policję w styczniu 1943 r., twierdził, że idea narodziła się jeszcze na przełomie 1939 i 1940 r. i że paszportów używano do wyciągnięcia kilkudziesięciu wpływowych Żydów ze Związku Sowieckiego.
Przypomnę dla kontekstu: Polska została we wrześniu 1939 r. napadnięta przez Niemcy i Związek Sowiecki i podzielona na dwie strefy. W obu znajdowały się społeczności żydowskie, jednak w strefie sowieckiej przebywała również duża grupa żydowskich uciekinierów z terenów okupowanych przez Niemcy. Żydzi ci byli tolerowani przez Sowietów, ale mieli zakaz opuszczania dawnego terytorium Polski. Powodowało to ich faktyczne uwięzienie na ograniczonej przestrzeni. Część z nich, zasłużona dla państwa polskiego, była zagrożona brutalnymi prześladowaniami sowieckimi i wywózkami na Syberię (podobnie jak ludność nieżydowska). Według Kuehla paszporty latynoamerykańskie wymyślono po to, by pozwolić im opuścić ZSRR jako cudzoziemcom. Pewna niesprecyzowana liczba osób (mowa najczęściej o ok. 30) wyjechała w ten sposób do Japonii. W 1941 r. prawdopodobnie ten schemat wykorzystano wobec panny Eisenzweig.
Stawiam hipotezę, że schemat postępowania został przekazany przez Kuehla licznym środowiskom żydowskim, te zaś zaczęły starania o paszporty na własną rękę. Budziło to zaniepokojenie polskiego poselstwa, ponieważ akcja prowadzona była chaotycznie i nieprofesjonalnie, a cena pojedynczych paszportów była horrendalna – konsulowie brali za nie po 1000, a nawet 2000 ówczesnych franków. Brak profesjonalizmu, np. wypisywanie paszportów bez wprawy i z niewłaściwymi pieczęciami (jak to miało miejsce w przypadku jednego z konsulów), narażał życie innych posiadaczy.
W tych okolicznościach w 1942 r. pojawia się postać Abrahama Silberscheina, przedwojennego polskiego posła na Sejm, lwowskiego adwokata, syjonisty i działacza Światowego Kongresu Żydów. Zdążył on wyjechać do Genewy na trzy tygodnie przed wojną. Silberschein zajmował się początkowo pomocą żydowskim uchodźcom przebywającym w Szwajcarii. W 1942 r. złożyli mu wizytę dwaj polscy dyplomaci. Jednym z nich był Stefan Ryniewicz, zastępca posła w Bernie. Cytat opisujący spotkanie pochodzi z przesłuchania Silberscheina, aresztowanego na krótko we wrześniu 1943 r.: „Mieliśmy do czynienia z prawdziwym «czarnym rynkiem» paszportowym. Panowie z Poselstwa wyrazili życzenie, żebym to ja wziął odpowiedzialność za tę sprawę, co też uczyniłem w imieniu «RELICO».
Silberschein zeznał, że większość konsulów pracowała dla zysku. Pieniądze wręczał on sam lub prosił Polaków o zorganizowanie paszportów. Kluczowe nie były bowiem same blankiety, które kupowano, tylko listy nazwisk beneficjentów akcji oraz ich zdjęcia. Silberschein wolał powierzyć je polskim dyplomatom, niż ryzykować, że któryś ze skorumpowanych konsulów okaże się np. informatorem policji.
Silberschein dostarczał więc Polakom listy osób i ich zdjęcia. Podobnie działał zuryski rabin Chaim Eiss, a także inni pojedynczy nabywcy. Polacy byli czasem pośrednikami, a jednocześnie gwarantowali protekcję dyplomatyczną. W ten sposób pozyskiwano dokumenty Hondurasu, Boliwii, Haiti. Bezpłatnie otrzymywano paszporty Salwadoru, gdzie konsul Castellanos dał wolną rękę swojemu żydowskiemu współpracownikowi, Georgesowi Mandelowi-Mantello. Szczególnym przypadkiem jest Paragwaj – jego konsul honorowy Rudolf Huegli sam nie wypisywał paszportów.
Jak wyglądał proceder? Bazując na raportach policji oraz na dokumencie, który za chwilę zaprezentuję, przedstawię państwu procedurę produkowania paszportów Paragwaju.
Huegli miał rezydencję na Helvetiaplatz, ok. 500 metrów od ówczesnej siedziby polskiego konsulatu. Przychodził do niego dr Kuehl i odbierał paszporty in blanco. Następnie zanosił je do polskiego konsulatu. Co się dalej działo?
Na tym zdjęciu widoczny jest jeden z dokumentów. Notabene osoba wpisana jako dziecko żyje do dziś w Zurychu.
Inne paszporty wypisane są tą samą ręką. To bardzo charakterystyczny styl kaligrafii, w którym oryginalne są cyfry – widać niecodzienny sposób pisania „4” i „5”, „9” bez zawijasa czy „1” jako pionową kreskę i kontrastującą z nią staranną „2”.
Przedstawię teraz dokument, którego nikt nigdy nie opisywał. Najpierw porównam numer paszportu z odręczną notatką znalezioną w archiwum Silberscheina i będącą częścią listu, który otrzymał z polskiego poselstwa. Cyfry w obu dokumentach napisane są tą samą ręką.
Dokument zawiera uwagi konsula wobec listy numer 1503 przesłanej przez dr. Silberscheina: „Czy to panna czy pani [...] bez imienia nie można listu napisać”.
Osoba, która stworzyła tę notatkę, jest autorem paszportów Paragwaju i prawdopodobnie bezpośrednim sprawcą ocalenia wielu osób. Na dole dokumentu widzimy słowa „Pana Doktora” (Monsieur le Docteur) – tak Polacy tytułowali Silberscheina.
Bardzo charakterystyczny jest sposób zapisu, który porównam z inną notatką. Autorem jest ta sama osoba. Na dole widnieje jednak podpis, który należy do konsula Konstantego Rokickiego. Zapewne większość z państwa nie słyszała tego nazwiska.
Rokicki urodził się w Warszawie w 1899 r., był podoficerem, dwukrotnie odznaczonym za odwagę w czasie walk o niepodległość Polski (1918–20). Następnie wstąpił do służby dyplomatycznej. Pracował wcześniej jako konsul w Rydze, Mińsku i Kairze. Wiemy, że był żonaty i miał urodzoną w 1938 r. córkę, która do śmierci przed paroma laty pracowała dla ONZ w Genewie. Rokicki zmarł w Lucernie w 1958 r., nie pozostawiając żadnych wspomnień.
Według innej hipotezy paszporty wypisywał Juliusz Kuehl. Wobec prezentowanych tu dokumentów hipoteza ta jest falsyfikowalna. Większość korespondencji między Eissem i Silberscheinem prowadzona była za pośrednictwem Rokickiego. Nic dziwnego, Rokicki był doświadczonym konsulem, Kuehl natomiast – niezwykle błyskotliwym organizatorem, biznesmenem, ale w pracy konsularnej nie miał doświadczenia. Paszport był zbyt drogi, by oddać go do obróbki osobie niedoświadczonej i ryzykować zniszczenie.
Kuehl odnosił wypełnione w ten sposób paszporty do Hügliego, który je pieczętował, podpisywał, a następnie sporządzał kopię i jako notariusz potwierdzał zgodność z oryginałem. Takie są stwierdzenia policji szwajcarskiej w raporcie przedstawionym po przesłuchaniach obu.
Co się działo dalej? Huegli zawarł umowę z Polakami, a za ich pośrednictwem z Silberscheinem, że żaden paszport nie opuści Szwajcarii. Dokumenty trafiały do Eissa i Silberscheina, którzy zobowiązani byli trzymać je do końca wojny w sejfach i zniszczyć natychmiast po jej zakończeniu. Kopie,potwierdzone notarialnie przez Huegliego, były oddawane organizacjom żydowskim iszmuglowane do okupowanej Polski, gdzie trafiały do rąk adresatów.
Huegli bał się dekonspiracji i oskarżenia o popełnienie przestępstwa. Uważał, że dopóki żadna z osób, które otrzymały paszport, nie wjedzie do Szwajcarii, jest bezpieczny, bo sprawa Szwajcarii nie dotyczy, a fałszerstwo dokonywane jest w przestrzeni eksterytorialnej. Utwierdzali go w tym przekonaniu Polacy. Oto notatka ministra spraw zagranicznych Szwajcarii po spotkaniu z moim poprzednikiem, Aleksandrem Ładosiem – w październiku 1943 r. Ładoś protestował przeciwko inwigilacji polskich dyplomatów oraz aresztowaniu ich żydowskich partnerów, w tym Silberscheina. Szantażował Szwajcarię, że rząd Polski zrobi wokół sprawy skandal, o ile Szwajcaria nie przymknie oka na proceder. Ładoś argumentował, że sprawa ta w ogóle nie dotyczy Szwajcarii, tylko Polski i Paragwaju.
Obawiano się również, że masowy przyjazd posiadaczy paszportów do Szwajcarii zaalarmowałby władze federalne i doprowadził do dekonspiracji. W 1943 r. dochodziły sygnały z Niemiec, że akcja odnosi sukcesy i większość posiadaczy paszportów przeżyła likwidację gett w latach 1942–43. Ładoś wiedział o istnieniu obozu w Vittel i alarmował polski rząd na uchodźstwie o konieczności wywierania presji na państwa latynoamerykańskie. Polska popierała następujące rozwiązanie: Żydzi „latynoamerykańscy” powinni zostać wymienieni na Niemców internowanych przez aliantów. Niemieckie MSZ też było tym w pewnym momencie zainteresowane. Brakowało natomiast zgody aliantów, w szczególności USA, które uważały, że taka wymiana doprowadzi do przeniknięcia niemieckich szpiegów. W tej sprawie interweniował zastępca Ładosia, wspomniany już Stefan Ryniewicz. Poniżej zapis jego rozmowy z Heinrichem Rothmundem, w której powoływał się na ustalenia z dyplomatami USA.
Rola Polaków przy produkcji paszportów Hondurasu jest niejasna. Dokumenty wypisywał konsul Anton Bauer, ale wręczaniem mu łapówek oraz przynoszeniem danych i zdjęć czasem zajmował się Rokicki. W zamieszczonym poniżej liście do Rokickiego z 27 maja 1943 r. Silberschein informował, że następnego dnia będzie w Bernie i prosi o załatwienie kilku paszportów. Poniżej także znaleziony w archiwum Silberscheina paszport Hondurasu stworzony tego samego dnia. Przypuszczamy, że list przysłano z Genewy i że jeszcze tego samego dnia Rokicki pofatygował się na Marktgasse do siedziby konsula Hondurasu.
Dysponujemy tylko szczątkowymi dokumentami w sprawie konsula Peru, pana Barreto, uznanego za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, który wystawił 28 paszportów, zanim sprawa wyszła na jaw i został zwolniony ze służby.
Z dokumentów wynika, że w obronie Barreto interweniował zastępca polskiego posła, Stefan Ryniewicz. Poniżej jego list do Silberscheina, w którym twierdzi, że Peruwiańczycy odmawiają rewizji swojej decyzji. Jednocześnie Ryniewicz informuje, że Barreto popełnił błędy proceduralne. W sprawie tej widać ślady kłótni między Ryniewiczem i Silberscheinem, za którą się później wzajemnie przepraszali. Polacy zarzucili Silberscheinowi działanie na własną rękę, które skończyło się – ich zdaniem – wpadką i wygaszeniem jednego ze źródeł paszportów.
Warto parę słów poświęcić samemu Ryniewiczowi, postaci niewystępującej dotychczas w literaturze. Był przyjacielem Rokickiego, z którym służył w poselstwie w Rydze. Ryniewicz urodził się w 1903 r. w Tarnopolu na dzisiejszej Ukrainie, wstąpił do służby zagranicznej w latach 20., był konsulem w Rydze i dwukrotnie pracował w Bernie – za drugim razem jako kierownik działu politycznego oraz zastępca szefa placówki. Po wojnie wyemigrował najpierw do Francji, a później do Argentyny, gdzie otrzymał obywatelstwo. Zmarł w 1987 r. w Buenos Aires, został tam pochowany, a jego liczna rodzina mieszka w Argentynie i Stanach Zjednoczonych.
Warto jeszcze zwrócić uwagę, że po zwolnieniu Barreto poselstwo Peru domagało się wydania przezeń listy ludzi, którym przyznał paszporty. Okazuje się, że nie miał jej ani Barreto, ani Silberschein – lista była w poselstwie polskim. Pokazuje ona rolę naszego przedstawicielstwa. Prawdopodobnie poza Castellanosem wszyscy konsulowie honorowi byli po prostu zleceniobiorcami i w znacznej większości działali dla zysku, pracując dla Polaków i organizacji żydowskich.
Bardzo istotne jest pytanie o stosunek polskiego rządu na uchodźstwie do tego, co robili jego dyplomaci. Czy Ładoś, Ryniewicz, Kuehl, Rokicki – czwórka, którą jednoznacznie identyfikujemy jako ratujących – działali zgodnie z instrukcjami rządu, czy też – jak konsulowie części krajów Ameryki Łacińskiej – wbrew zakazom? Jest to złożone pytanie. Przede wszystkim nie traćmy z oczu podstawowej sprawy: konsulowie Peru, Salwadoru czy Hondurasu reprezentowali państwa funkcjonujące, utrzymujące stosunki z Niemcami, uznawane przez wszystkie strony II wojny. Ładoś, Ryniewicz, Rokicki i Kuehl byli dyplomatami państwa bez terytorium i odpowiadali przed rządem, który miał siedzibę w Londynie, wysyłka dokumentów zaś była obciążona ryzykiem dekonspiracji. Prawdopodobnie mój poprzednik nie informował rządu o tym, że placówka fałszuje paszporty innego kraju. Brał na siebie ryzyko uznania za persona non grata, a nawet wydalenia ze Szwajcarii. Znał doskonale casus polskiego dyplomaty usuniętego w 1940 r. za przemycanie polskich żołnierzy, więc perspektywę tę musiał przynajmniej brać pod uwagę. Wśród depeszy z Berna do Londynu nie ma ani jednej, w której dyplomaci przyznawaliby się do fałszowania paszportów.
Rząd dowiaduje się o tym od Żydów dopiero w czasie powstania w getcie warszawskim i w maju 1943 r. kieruje do Ładosia następującą depeszę: „Motywy natury ściśle humanitarnej każą nam pójść w tych sprawach na daleko idące ustępstwa” – jest to jedno z najmocniejszych zdań dotyczących paszportyzacji.
Poseł Ładoś nie otrzymał jednak tego telegramu, dotarł on dopiero w grudniu 1943 r., gdy akcja paszportowa była już zakończona. Dokument ten sporządzono, gdy znaczna część paszportów była już wyprodukowana – zaprezentowane powyżej pochodzą z grudnia 1942 r. Huegli został pozbawiony exequatur jesienią 1943 r., Barreto był zwolniony, część państw kategorycznie odmówiła uznawania dokumentów, a większość polskich Żydów zamordowano w niemieckich obozach zagłady. Pozostawała – jak słusznie konkluduje Ładoś – walka o tych, którzy przebywali w obozach dla internowanych. Poniżej dokument z 4 stycznia 1944 r., w którym Ładoś domaga się interwencji.
Działania przeniesiono do Stanów Zjednoczonych, gdzie trwała akcja dyplomatyczna Polski i Stolicy Apostolskiej wobec Paragwaju i Salwadoru. Oba kraje ostatecznie uznały paszporty, ale dla wielu ich posiadaczy było za późno. Niemcy od wiosny 1944 r. systematycznie wywozili więźniów obozu w Vittel do Auschwitz. Z 200–300 osób ocalało jedynie kilkanaście. Więcej przeżyło w Bergen-Belsen, choć część zmarła wczasie epidemii tyfusu tuż przed wyzwoleniem. W dokumencie Silberscheina z 7 stycznia 1944 r. wymienione są jeszcze trzy inne obozy: Tittmoning, Liebenau, Boelsenberg – tam również pojawia się liczba 10 tys. osób.
Liczba ocalonych jest nieznana i musimy się liczyć z tym, że może taką pozostać. Oto list z podziękowaniami za działalność Ładosia, Rokickiego, Kuehla i Ryniewicza od Agudat Yisrael. Mowa tu o uratowaniu „wielu setek osób”.
Nie mamy podobnych szacunków od organizacji Silberscheina, który działał osobno. Istotne jest także pytanie metodologiczne: co to znaczy ocalony? Niewątpliwie paszporty w znacznym stopniu chroniły przed wywózką do Auschwitz i Treblinki w 1942 i 1943 r. Posiadacze dokumentów przedłużyli sobie życie, lecz wiele zależało od miejsca, do którego ich skierowano.
Przeżycie w Vittel było mało prawdopodobne, w innych obozach – bardziej. Zakładam, że do grupy ocalonych można wliczyć również nieokreśloną liczbę osób, które użyły paszportów, by uzyskać zwolnienie z wywózek z getta warszawskiego, ale po jego likwidacji postanowiły się ukrywać. Nie można więc powiedzieć, że paszporty ocaliły im życie, ale były jednym z czynników, który się do tego przyczynił. Ta grupa jest prawdopodobnie bardzo nieliczna: nie jest bowiem znany przypadek znalezienia paszportu paragwajskiego czy honduraskiego w Polsce. Zaznaczyć jednak należy, że Abraham Silberschein spotkał posiadaczy paszportów w czasie swojego pobytu w Polsce w maju 1946 r. Zakładam, że ci, którzy je mieli, przeżyli w większości jako „internowani” i doczekali spowolnienia akcji eksterminacyjnej pod koniec 1944 r., a następnie wyzwolenia.
Wreszcie mamy do czynienia z grupą ludzi, którzy mieli paszporty latynoamerykańskie, ale na ich ocalenie wpływ miały też inne czynniki. Paszporty były niejako ostatnią deską ratunku. Nie wiemy, ilu ich było, bo nie wiemy, ile było paszportów. Możemy założyć, że nigdy się tego nie dowiemy.
Zbyt mało wiedzy mamy na temat innej grupy ocalonych – Żydów z Holandii, posiadaczy paszportów Paragwaju. Ich dokumenty również były wypisywane przez Rokickiego, tym samym stylem pisma. Zakładam, że oprócz ratowania Żydów polskich, Silberschein i Eiss wprowadzali na listy również osoby, o których uratowanie prosiły ich sieci z Holandii.
W wystąpieniach publicznych, niejako z braku innych metod, przyjmuję ostrożnie „wiele setek” ocalonych wymienione w podziękowaniach od Agudat Yisrael, ale zakładam, że liczba ta jest większa, bo były też inne źródła pozyskiwania paszportów (w szczególności siatka Silberscheina) oraz Żydzi z Holandii.
Winien jestem jeszcze jedno wyjaśnienie. Dlaczego prezentuję państwu te dokumenty w roku 2018, 75 lat po akcji paszportowej? Co takiego się stało, że poza szczątkowymi opracowaniami nie powstała nigdy na jej temat monografia, a państwo polskie w żaden sposób nie opublikowało tych dokumentów? Myślę, że odpowiedź jest dosyć prosta. Rząd komunistyczny, który w 1945 r. przejął poselstwo w Bernie, uważał jakiekolwiek upamiętnianie niekomunistycznych dyplomatów za sprzeczne ze swoim interesem, a w odniesieniu do Zagłady przyjął strategię włączania jej w ogólne „cierpienia narodu polskiego” i zaniedbał pamięć zarówno o ofiarach, jak i o bohaterach tamtych czasów. Dopiero demokratyczna Polska upomina się o pamięć o Holokauście, odkrywając zarówno bolesne karty swojej historii, jak i te chwalebne. Ta, którą Państwu przedstawiłem, do lata 2017 r. była w Polsce znana wyłącznie wąskiemu gronu specjalistów, a dwie postaci – Ryniewicz i Rokicki – w ogóle nie występowały.
Zwracam też uwagę, że wszyscy bohaterowie grupy berneńskiej, a więc Silberschein, Ładoś, Eiss, Rokicki, Kuehl, Ryniewicz, a także ich współpracownicy i inni ratujący: Castellanos, Mandel-Mantello, arcybiskup Bernardini (nie zapominajmy, że choć sam paszportów nie produkował, to akcję wspierał), Barreto, a także konsulowie, którzy paszporty sprzedawali, działali w ścisłej konspiracji. Dlatego też według konspiracyjnej zasady każdy z nich był przekonany o swojej centralnej roli. Stąd w publicystyce żydowskiej bardzo dużą rolę odgrywają Juliusz Kuehl i Chaim Eiss, podczas gdy bagatelizowany jest Ładoś i zupełnie nieznany Rokicki. W publicystyce polskiej z kolei Ładoś jest głównym bohaterem, podczas gdy Eiss i Silberschein jedynie jego klientami. Oba te obrazy – w świetle przedstawionych tu dokumentów – są fałszywe.
Grupa berneńska była konspiracją polsko-żydowską, a produkcja paszportów obejmowała ich wytwarzanie, zdobywanie funduszy, zarówno z polskiego skarbu państwa, z pieniędzy rodziny Sternbuch, jak i od Światowego Kongresu Żydów i z innych źródeł, oraz przemyt dokumentów.
Polska była – według mojej wiedzy – jedynym państwem alianckim, której poselstwo poparło tę próbę ratowania Żydów i wzięło na siebie produkcję części dokumentów. Przez większość czasu kategorycznie sprzeciwiało się jej np. poselstwo USA. Akcja byłaby jednak całkowicie bezcelowa, gdyby nie Silberschein, Eiss i inne organizacje żydowskie, które potrafiły zbudować sieci przemytu dokumentów, które z kolei nie mogły funkcjonować bez protekcji Polski. Zwracam uwagę, że zostały one ostatecznie rozpracowane przez szwajcarską policję i interwencja dyplomatyczna Polaków na rzecz Silberscheina oraz umiejętności dyplomatyczne Ładosia i Ryniewicza sprawiły, że rząd w Bernie odstąpił od konsekwencji wobec Żydów. Silberschein, mimo przyznania się do „winy”, nie został postawiony w stan oskarżenia, ani nawet po wojnie nie wydalono go ze Szwajcarii. Nie podjęto również działań wobec Juliusza Kuehla, którego statusu dyplomaty nie uznawano. Domagano się jego zwolnienia, ale po kategorycznej odmowie Ładosia odstąpiono od tego postulatu.
Polskie poselstwo oraz organizacje Silberscheina i Eissa stanowią – według tej hipotezy – jądro procesu produkcji paszportów.
Konsulowie latynoamerykańscy w tym schemacie byli głównie dostarczycielami towaru – paszportów, które sprzedawali dla zysku, bądź w nielicznych, nie więcej niż dwu przypadkach, z powodów humanitarnych. W tej grupie byli m.in. konsul Castellanos i jego żydowski podwładny Mandel-Mantello, którzy – podobnie jak Kuehl i jego polscy koledzy – nie brali pieniędzy.
W pełni świadom niedoskonałości tej prezentacji, którą ograniczyć musiałem do działań dyplomatów, bez rozwijania wątku finansowego oraz kwestii sposobów przemytu dokumentów, apeluję o jak najdalej idące badania na temat paszportów berneńskich i ze swojej strony gwarantuję państwu dostęp do materiałów, które są w naszym posiadaniu. Myślę, że nie będzie wielkim nadużyciem generalna prośba do rządów innych państw, w szczególności Ameryki Łacińskiej, by również przedstawiły państwu dokumenty dotyczące tej niezwykłej akcji.
Wiem, że polska nauka, kinematografia i piśmiennictwo nie uważają sprawy za zamkniętą. W tej chwili powstaje książka o sprawie paszportów i trwają prace nad co najmniej trzema filmami, w tym dwoma dokumentalnymi. Uważam, że to dopiero początek. Każdy historyk, który będzie się tym chciał zająć, otrzyma ode mnie wszelką niezbędną pomoc.
Dziękuję bardzo!
Źródło: Polski Przegląd Dyplomatyczny, nr 2 (73) /2018