
18 marca 1975 r. na ekrany kin weszły „Urodziny Matyldy” – ostatni film wyreżyserowany przez Jerzego Stefana Stawińskiego.
W 1975 r. rozpoczęła się telewizyjna emisja „Czterdziestolatka”, ale zaledwie kilka tygodni wcześniej premierę miały „Urodziny Matyldy”,
W serialu Jerzego Gruzy i Krzysztofa Teodora Toeplitza życiowego podsumowania dokonuje Stefan Karwowski: ojciec, mąż, członek PZPR i inżynier budujący warszawską Trasę W-Z. W „Urodzinach Matyldy” Jerzy Stefan Stawiński portretuje kobietę, która także w połowie dekady Gierka mieszka w Warszawie, lecz nie ma dzieci, jest rozwódką, nie należy do partii i pracuje jako psycholożka w fabryce czekolady. Jest młodsza o dziesięć lat od Karwowskiego i nawet nie próbuje rzucić palenia.
Chałupnictwo jest moim przeznaczeniem
„Urodziny Matyldy” były ostatnim filmem wyreżyserowanym przez Jerzego Stefana Stawińskiego. Urodzony w 1921 r. pisarz był współtwórcą Polskiej Szkoły Filmowej – nurtu w powojennej kinematografii, który podejmował tematy związane z kluczowymi wydarzeniami historycznymi wymazanymi w czasie panowania socrealizmu: wojny obronnej 1939 r., polskiego państwa podziemnego czy powstania warszawskiego. Na podstawie jego scenariuszy powstał m.in. „Kanał” w reżyserii Andrzeja Wajdy (Stawiński był oficerem, który we wrześniu 1944 r. prowadził kanałami 73-osobową kompanię). Wśród innych filmów nakręconych na podstawie scenariuszy Stawińskiego były „Człowiek na torze”, „Eroica” i „Zezowate szczęście” Andrzeja Munka.
„Po czterech czy pięciu filmach, zrealizowanych na podstawie moich scenariuszy, zaczęła mnie opanowywać złość. Wynikała ona z samej istoty filmu: scenarzysta nie może nigdy stać się postacią pierwszoplanową. (…) O filmach, realizowanych według moich opowiadań, zaczęto dużo mówić i pisać, a niektóre zdobyły międzynarodowe nagrody. Wychwalano mądrość reżyserów, ich przenikliwość w malowaniu goryczy polskiego losu, nośność opowiadanej przez nich intrygi. (…) Tego już było za wiele dla człowieka o wybujałej ambicji, jakim podówczas byłem” – pisał w „Notatkach scenarzysty” wydanych w latach 80.
Ta potrzeba wyjścia z cienia sprawiła, że Stawiński zapragnął być i scenarzystą, i reżyserem. W ciągu dekady nakręcił sześć filmów: „Rozwodów nie będzie”, „Pingwin”, „Wieczór przedświąteczny”, „Kto wierzy w bociany?”, „Godzina szczytu” i „Urodziny Matyldy”.
Inaczej niż w przypadku dzieł spod znaku Polskiej Szkoły Filmowej Stawiński próbował uchwycić obyczajowo-psychologiczną aurę Polski lat 60. i 70.
„Nagle z milkliwego samotnika przemieniałem się w kierownika sporej ekipy. Z ciszy gabinetu wpadałem w hałas hali zdjęciowej czy też śródmiejskiej ulicy. Z łagodnego z natury myśliciela zamieniałem się w postać władczą, wydającą stanowcze polecenia i zdolną do głośnych wymyślań. Niestety szybko mnie to znudziło: nie nadawałem się do tej roboty ani jako kierownik, ani jako ewentualny artysta. Okazało się, że chałupnictwo jest moim przeznaczeniem” – konstatował w „Notatkach scenarzysty”.
Po nakręceniu „Urodzin Matyldy” Stawiński porzucił reżyserskie krzesło i skupił się wyłącznie na pisaniu. Spod jego ręki wyszły jeszcze scenariusze m.in. do „Akcji pod Arsenałem” (reż. Jan Łomnicki), „Obywatel Piszczyk” (reż. Andrzej Kotkowski) czy „Pułkownik Kwiatkowski” (reż. Kazimierz Kutz).
Rachunek porażek 30-latki
O ile Gruza i Toeplitz portretując 40-latka, pisali trochę o sobie, o tyle Stawiński, kreśląc postać 30-latki, próbował uchwycić zmiany obyczajowe, które obserwował, ale nie były częścią jego biografii. To być może jedna z przyczyn złego odbioru filmu przez krytyków.
„Urodziny Matyldy” zostały przyjęte jako dowód porażki cenionego literata w roli reżysera.
Janusz Skwara w „Trybunie Robotniczej” tak recenzował film: „Znany scenarzysta Jerzy S. Stawiński najwyraźniej gorzej czuje się w roli reżysera. Losy nowoczesnej kobiety, która w dniu trzydziestolecia urodzin dokonuje rachunku swoich porażek uczuciowych i zawodowych – pomyślane interesująco – roztapiają się jednak w dość banalnej obserwacji moralnej i obyczajowej”.
Maciej Maniewski w 2007 r. w miesięczniku „Kino” pisał o dwóch ostatnich filmach Stawińskiego: „Solidne, poprawnie, bez większych potknięć, ale i bez większych wzlotów. Oba filmy pozostawiały przy tym dość dziwne wrażenie, jakby scenarzysta – czyli sam Stawiński – i reżyser nie do końca byli ze sobą zgodni, lecz starali się pójść na wzajemne ustępstwa”.
Matylda i niedojrzali mężczyźni
Matylda (w tej roli Jolanta Bohdal) pracuje w fabryce czekolady jako psycholog, co umożliwia jej stawanie w obronie robotnic będących ofiarami przemocy ze strony mężczyzn lub popadających w uzależnienia. „Chyba już nie potrafię odpoczywać” – tłumaczy się, gdy mimo urlopu pojawia się w pracy. Niestety mimo zaangażowania jej starania kończą się porażkami. Pobita kobieta, Jadzia, która za namową Matyldy złożyła doniesienie na policję (raczej: milicję, zostaje zaszczuta przez mieszkańców rodzinnej wsi. „Męża rodzonego do pudła wsadziła, ścierwo!” – krzyczeli sąsiedzi, rzucając kamieniami. Podobnie nie udaje jej się uratować Barbary, młodej dziewczyny, która zostaje porzucona przez chłopaka. „Ja, ojciec rodziny? Mam dwie pary jeansów i pryczę w akademiku” – wykręca się od odpowiedzialności ojciec dziecka. W końcu dziewczyna podejmuje próbę samobójczą – zostaje odratowana, ale dziecko umiera, a Basia trafia do więzienia.
Matylda „napotyka na swej drodze wyłącznie mężczyzn niepewnych uczuciowo, władczych, w związku z czym rekompensuje sobie niepowodzenia pracą ponad siły” – pisał Edward Pawlak na łamach „Miesięcznika Literackiego” w 1975 r. Mężczyźni w obrazie Stawińskiego to postacie niemal wyłącznie negatywne: niedojrzali, brutalni lub nastawieni na przelotne romanse. Niedwuznaczne propozycje czynią młodej kobiecie mąż pobitej Jadzi i dyrektor fabryki. Były mąż Matyldy chce się z nią ponownie ożenić: „Wiem, że najlepszym dla ciebie lekarstwem będzie udany poród. Zaraz przestaniesz brykać. Dlatego zdecydowałem się na dziecko z tobą, choć mieszkanie jest niewielkie, a przychody jeszcze zbyt skromne mimo podwyżek” – oświadcza bez ogródek, nie pytając nawet dziewczyny o zdanie. Ponowny ożenek i tak staje się niemożliwy, gdy Matylda przyłapuje eksmęża w łóżku ze swoją koleżanką.
Matyldę uwodzi też aktor Konrad (Zbigniew Zapasiewicz). „Ileż ja kobiet kochałem! To wszystko uschło i została wódeczka. Teraz ty” – po czym wyznaje jej miłość. Okazuje się jednak, że nie tylko jest żonaty, ale i Matylda nie jest jego jedyną aktualną „miłością”.
Relacja seksualna łączy główną bohaterkę filmu z psychiatrą, doktorem Andrzejem (Józef Duriasz), ale on planuje wyjazd za granicę na dwuletni kontrakt, więc związek przestaje być możliwy i Matylda czuje, że tylko się wygłupiła. Dopiero pod koniec filmu Andrzej zaczyna brać pod uwagę zmianę życiowych planów i uwzględnić w nich Matyldę.
„Urodziny Matyldy” próbuje sportretować nowy typ kobiety: wykształconej, żyjącej samotnie, po rozwodzie, dla której życie zawodowe jest równie ważne – a może i ważniejsze – co życie uczuciowe. Od połowy lat 50. zaczęła rosnąć liczba rozwodów. W 1974 r. sądy orzekały ich już 45 tys. rocznie, a ok. 40 proc. rozwodzących się kobiet miało poniżej 30 lat. „Moje wymagania rosną. Z wiekiem naturalnie. I statystyka skazuje mnie na samotność” – mówi o swoim singielstwie Matylda, chociaż takie pojęcie w filmie nie pada. „To nie statystyka, to twoje despotyczne usposobienie. Wszystkich chcesz przykrajać do swojej miary” – kontruje Andrzej i to jego racja wybrzmiewa w filmie najmocniej. (PAP)
Autor: Igor Rakowski-Kłos