10 lipca 1969 r. w gdańskim szpitalu zmarł Bogumił Kobiela, wybitny aktor – Piszczyk w „Zezowatym szczęściu” , Drewnowski w „Popiele i diamencie”, Toledo w „Rękopisie znalezionym w Saragossie”, niedoszły Kaowiec w „Rejsie”. Śmierć była skutkiem drogowego wypadku - osiem dni wcześniej.
„Taa… Doskonały, Kobiela, taaa!… Przecież on zakpił sobie ze mnie! Co on ze mnie zrobił?!… Donosiciela, lizusa, szuję… Szuuję!!!” – piekli się w pierwszej scenie filmu „Obywatel Piszczyk” (1988) Jerzy Stuhr grający tytułową rolę - składając w ten niecodzienny sposób swoisty hołd kunsztowi aktorskiemu Bogumiła Kobieli, któremu twórcy filmu zadedykowali swoje dzieło. Niewątpliwie zmarły 9 lipca Jerzy Stuhr powinien doczekać w przyszłości również podobnego filmowego upamiętnienia.
„Kobiela faktycznie zakpił z Piszczyka” - napisała Magdalena Przyborowska w książce pt. „Bogumił Kobiela. sztuka aktorska” (2011). „Tutaj Kobiela ostatecznie pogrąża swojego bohatera, dokonując swoistej wiwisekcji jego człowieczeństwa, które okazuje się żałośnie małe. To przykład komizmu samobójczego, podobnie jak postać Drewnowskiego” – wyjaśniła.
Bogumił Kobiela umarł w dniu, w którym na planie „Rejsu” miał wybrzmieć pierwszy klaps – przypomniał Maciej Łuczak w książce pt. „Rejs, czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie” (2002).
„Tragiczna śmierć uniemożliwiła mu zagranie głównej postaci w debiucie fabularnym Marka Piwowskiego. To bowiem pod Kobielę napisano niezapomnianą rolę Kaowca w `Rejsie`, którą przejął w końcu Stanisław Tym” – napisał w artykule pt. „Komik czystej wody” („Życie”, 2004) Tomasz Zbigniew Zapert.
Kobiela był czystej wody komikiem. Gdyby przyszedł na świat pół wieku wcześniej w USA, z pewnością konkurowałby z Chaplinem, Keatonem, Lloydem i innymi wirtuozami burleski” – ocenił Zygmunt Hübner
„Bobek był aktorem nie do zastąpienia. Był to aktor światowy, geniusz po prostu” – wspominał Stanisław Tym („Sukces”, 2011). „I Piwowski praktycznie rzecz biorąc nie powinien tego filmu nakręcić w ogóle. I wtedy zgłosił się do mnie, chyba na zasadzie, żeby znaleźć kompletne przeciwieństwo” – opowiadał.
„Kobiela był czystej wody komikiem. Gdyby przyszedł na świat pół wieku wcześniej w USA, z pewnością konkurowałby z Chaplinem, Keatonem, Lloydem i innymi wirtuozami burleski” – ocenił Zygmunt Hübner, który reżyserując w gdańskim Teatrze Wybrzeże sztukę Karola Huberta Rostworowskiego pt. „Kajus Cezar Kaligula” powierzył rolę tytułową właśnie jemu.
„Kobiela stworzył wielowarstwową postać tyrana znużonego własnym despotyzmem i małością ludzi ze swego otoczenia; tyrana nadużywającego władzy, a jednocześnie trawionego obsesją strachu. Jest to postać zbrodnicza, ale ludzka; i reżyser, i aktor starał się pozbawić ją wszelkich klasycznych koturnów. Kobiela gra `na ściszonych tonach`, bardzo kameralnie” – napisał recenzent „Zwierciadła" podpisany E.Ż. (1959). „Na pewno jest godna pochwały decyzja pozwolenia temu młodemu aktorowi spróbowania sił w wielkim repertuarze” – ocenił.
Bogumił Kobiela urodził się 31 maja 1931 r. w Katowicach. W latach 1949-53 studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, gdzie kształcił się na jednym roku m.in. z Kaliną Jędrusik, Leszkiem Herdegenem i Zbigniewem Cybulskim. Otrzymał dyplom z wyróżnieniem. Po studiach, z grupą absolwentów krakowskiej szkoły, zaangażował się do Teatru Wybrzeże w Gdańsku, prowadzonego przez Lidię Zamkow, gdzie występował i sporadycznie reżyserował w latach 1953-55 i 1958-60. Podczas trzyletniej przerwy (1955-58) był, wraz z Cybulskim, oficjalnie oddelegowany przez teatr do pracy w teatrzyku studenckim Bim-Bom, który powstał jesienią 1954 roku. Pisał teksty, reżyserował i występował jako aktor.
„Wnosił do naszego teatru lekkość i wdzięk, subtelność i poetycki żart, wspaniały zmysł obserwacyjny i ogromne wyczucie sceny” - powiedział w 1969 roku Jacek Fedorowicz. „Był zawsze autorem najcelniejszych sformułowań, błyskotliwych drobiazgów, które nadawały całości niepowtarzalny styl” - dodał. „Stale łamał utarte systemy myślenia, stale szukał czegoś nowego, nie chciał poddawać się konwencjom i unikał powtórzeń” – wspominał Fedorowicz.
W latach 1957-58 Kobiela reżyserował i grał również w eksperymentalnym Teatrze Rozmów w Sopocie. Stał się też popularnym aktorem estradowym.
W 1960 r. przeniósł się do Warszawy - do 1963 r. był aktorem Ateneum. W latach 1963-66 występował w stołecznych kabaretach Dudek i Wagabunda. Od 1966 r. pracował w Teatrze Komedia.
Często występował w telewizji, m.in. w emitowanym na żywo programie „Poznajmy się”, który prowadził razem z Jackiem Fedorowiczem i Jerzym Gruzą, będącym erupcją artystycznych improwizacji – nierzadko jednak skrupulatnie wyreżyserowanych. W jednej audycji odbył się zjazd „kobielopodobnych” – wziął w nim udział młodszy brat aktora Marek Kobiela. „W pewnym momencie tej zaaranżowanej od A do Z sytuacji brat witając przybyłych wykrzykuje: `O! bracie Marku! Jakże miło cię widzieć, co za uderzające podobieństwo… Co tam u mamy? Jak rodzina?`. No i tak był ustawiony tekst, że ja odpowiadam zimno, z kamienną twarzą: `Rodzina pyta, kiedy przestaniesz się wygłupiać`” - wspominał, cytowany w książce Magdaleny Przyborowskiej.
Na ekranie Bogumił Kobiela zadebiutował w „Trzech opowieściach” z 1953 r., zrealizowanych wspólnie przez Konrada Nałęckiego oraz Ewę i Czesława Petelskich.
Dobrze się czuję przed kamerą jedynie wówczas, gdy moja rola ma w sobie coś absolutnie zdecydowanego, vide `Popiół i diament` (pijanego mniej więcej wiem jak grać!), `Awantura o Basię` (głupawy kuzynek) czy pewne części w `Zezowatym szczęściu`, w których gram postaci o określonym charakterze i w określonym kostiumie (np. jeńca i studenta).
Jana Piszczyka w „Zezowatym szczęściu” Munka zagrał w 1960 roku. „Rola Piszczyka napisana była specjalnie dla Kobieli. Bez niego ten film byłby może tylko dydaktyczną satyrą na ludzi bez własnego oblicza” - pisał krytyk filmowy Tadeusz Sobolewski. Wedle ustaleń Magdaleny Przyborowskiej początkowo Munk widział w roli „szlachetnego pechowca” Kazimierza Rudzkiego. Kiedy jednak Jerzy Stefan Stawiński skończył pisać książkę „Sześć wcieleń Jana Piszczyka” – podstawę scenariusza filmu - okazało się, że „głównego bohatera można posądzić o bardzo wiele, ale zdecydowanie nie o szlachetność”. I Rudzki przestał doń pasować. Rola przypadła Kobieli, który uczynił z niej swoje opus magnum.
„Nie umiem grać w filmie - stwierdził ponuro Kobiela gdy poprosiliśmy go o wywiad” – napisała Barbara Wachowicz w tekście pt. „Zezowate szczęście” („Ekran”, 1959). „Dobrze się czuję przed kamerą jedynie wówczas, gdy moja rola ma w sobie coś absolutnie zdecydowanego, vide `Popiół i diament` (pijanego mniej więcej wiem jak grać!), `Awantura o Basię` (głupawy kuzynek) czy pewne części w `Zezowatym szczęściu`, w których gram postaci o określonym charakterze i w określonym kostiumie (np. jeńca i studenta). Ale Piszczyk ma partie (okupacja), w których powinienem dla uzyskania pełnej wyrazistości utożsamić się z postacią, nie mającą nic wspólnego z moją psychiką i reagującą w sposób, w jaki ja bym nigdy nie zareagował” – mówił Kobiela Barbarze Wachowicz. „Wydaje mi się, że moja twarz może być interesująca na ekranie na zasadzie kontrapunktu. Kobiela – gangster. Kobiela – detektyw. Kobiela – nieuchwytny kasiarz. Wtedy jest zabawa, coś mówi. Ale kiedy mam grać człowieka przeciętnego i zwykłego – staje się nudna, brzydka, nieciekawa. Bardzo współczuję Munkowi, który się ze mną męczy na planie… Pewnego dnia trzydziestu… statystów kolejno demonstrowało mi jak mam zagrać scenę… wręczania dolarów (nie umiałem ich fachowo liczyć). Natomiast doszedłem do perfekcji w… spadaniu ze schodów. Na 400 metrów nakręconej taśmy – spadałem trzy razy. A ponieważ film będzie miał metrów 1800, więc… A w ogóle moim jedynym walorem filmowym jest chyba tylko kształt nosa! Nie wierzę w siebie jako Piszczyka. Natomiast wierzę – absolutnie bezgranicznie – w Munka!” – podsumował Kobiela swoją świeżą kreację w „Zezowatym szczęściu”.
Czytając wywiady z aktorem trudno nie odnieść wrażenia, że były dlań swoistą kontynuacją gry w filmie, teatrze czy kabarecie – kreowaniem dystansu do samego siebie.
„Krążą plotki, że sztuka, w której aktualnie gra pan w warszawskim teatrze `Komedia` (`Czy pani kogoś szuka?`) jest również częściowo pańskim dziełem” – sugerował w rozmowie z Kobielą Lucjan Kydryński („Magazyn filmowy”, 1968). „To chyba jednak plotki. Na afiszu jest zupełnie inne, nikomu nie znane nazwisko” – odparł aktor, który wspólnie z Jerzym Gruzą, napisał tę farsę ukrywając się pod pseudonimem Misza Żęziło.
„Czy specjalizuje się pan w odtwarzaniu postaci o jakimś zdecydowanym obliczu?” – dociekał Kydryński. „Można to i tak nazwać. Grywam najczęściej pijanych. Zacząłem od ‘Popiołu i diamentu’ i tak to się za mną ciągnie, mimo że pokrycia w życiu prywatnym nie ma żadnego” – wyjaśnił Kobiela.
Wystąpił m. in. w filmach „Popiół i diament” (1958) i „Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy (1968), „Rękopis znaleziony w Saragossie” (1964) i „Lalka” Wojciecha Jerzego Hasa (1968), „Małżeństwo z rozsądku” Stanisława Barei (1966), „Ręce do góry” Jerzego Skolimowskiego (1967), „Człowiek z M-3” Leona Jeannota (1968).
„Jeżeli nawet kawaler Toledo nie jest nawet najbardziej osobistą kreacją Kobieli, to w każdym razie rola ta dała mu najwięcej okazji do improwizacji, niczym w komedii dell’arte. I nie omylimy się chyba, gdy powiemy, że Kobiela zbudował tę rolę z cech sobie bliskich lecz nie niskich” – ocenił Tadeusz Sobolewski w artykule „Kawaler Toledo” („Film”, 1979).
„Komizm Kobieli był w pewnym sensie komizmem samobójczym: kreując swoje najwybitniejsze postacie doprowadzał je do moralnego unicestwienia, rezygnując z szans zdobycia sympatii widowni. Taką postacią był Drewnowski z `Popiołu i diamentu`: śmieszny, odrażający, żałosny” napisał Konrad Eberhardt („Ekran”, 1969).
Wspólnie ze Zbigniewem Cybulskim Kobiela napisał też scenariusz filmu Janusza Morgensterna „Do widzenia, do jutra” (1960). Wystąpił też w krótszych formach filmowych: „Przekładańcu” (1958) Andrzeja Wajdy, wykorzystującym ukrytą kamerę dokumencie „Kobiela na plaży” (1963) Andrzeja Kondratiuka i – w zapadających w pamięć epizodach seriali – „Klub Profesora Tutki” (1966) „Wojna domowa” (1966) oraz „Przygodach Pana Michała” (1969). W tym ostatnim zagrał w pierwszym odcinku uduchowionego mnicha furtiana w klasztorze, w którym po śmierci ukochanej Anusi Borzobohatej skrył się pułkownik Wołodyjowski – emisja serialu zaczęła się 4 miesiące po śmierci Kobieli, co dodało tej epizodycznej rólce swoistego dodatkowego znaczenia.
Jeszcze później, 26 grudnia 1969 roku, miał premierę w Teatrze Telewizji „Mieszczanin szlachcicem” Moliera w reżyserii Jerzego Gruzy. „Więc ja już 40 przeszło lat mówię prozą, nie mając o tym najmniejszego pojęcia!” – mówił pan Jourdain, w którego wcielił się Kobiela.
„Obdarzony świetną techniką aktorską mógł zagrać właściwie wszystko. Ponieważ posiadał też ogromną siłę komiczną, mechanicznie obsadzano go w rolach komediowych” – mówił o nim Andrzej Wajda. „Chyba najbardziej cierpiał nad tym, że widownia żąda od niego mniej, niż on może z siebie dać”.
Sam rzeczywiście częściej niż wierszem mówił prozą - ale zapadającą w pamięci widzów. „Jak możesz robić film bez niego? To będzie film o tobie, o tym, jak ty robisz film” - mówi do reżysera Andrzeja we „Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy. „Nie wiem, no tłumaczę ci, że nie wiem. Stał tutaj, był, rozpłynął się, nie ma go” - wykrzykiwał w emocjach - wyreżyserowanych, choć bardzo osobistych.
„W tej scenie osobisty wymiar aktorstwa Kobieli jest szczególnie znaczący - nawet jego szczery ból został tutaj wystawiony na sprzedaż, a mimo to, tym razem nie ma w nim nic z kabotyna” - oceniła Magdalena Przyborowska.
„Obdarzony świetną techniką aktorską mógł zagrać właściwie wszystko. Ponieważ posiadał też ogromną siłę komiczną, mechanicznie obsadzano go w rolach komediowych” – mówił o nim Andrzej Wajda. „Chyba najbardziej cierpiał nad tym, że widownia żąda od niego mniej, niż on może z siebie dać”.
„Niestety, włożono go do szufladki z tandetnym błazeństwem” – komentował prozaik i scenarzysta Jerzy Stefan Stawiński.
„Słaby, pobrzmiewający falsetem głos pogłębiał charakter jego postaci, wyolbrzymiając cechy takie, jak tchórzostwo, słabość, nieśmiałość czy porywczość. Wydatny nos, `puste oko`, wąskie usta rozciągnięte w fałszywym najczęściej uśmiechu maksymalizowały samobójczy charakter jego komizmu. Komizmu niebanalnego, trudnego, niewygodnego, który nadawał jego aktorstwu charakter intelektualny” – napisała Magdalena Przyborowska.
„Był człowiekiem i aktorem skomplikowanym. Nieoczywistym! Doprowadzał do kaskad śmiechu, ale był też - nazywam go tak za jego bratem – `kaskaderem śmieszności`. On brał na siebie naszą śmieszność, także tę żenującą, wstydliwą” – podkreślił Maciej M. Szczawiński autor książki „Zezowate szczęście. Opowieść o Bogumile Kobieli” (2019).
2 lipca 1969 r. we wsi Buszkowo, 27 km od Bydgoszczy BMW Bogumiła Kobieli wpadło w poślizg i zderzyło się czołowo z autobusem (według innych relacji z ciężarówką). Aktor wiózł żonę Małgorzatę i dwójkę autostopowiczów. W drodze do szpitala towarzyszył żonie, która miała złamaną rękę i obrażenia głowy - wydawało się, że to ona jest najciężej ranna. W Bydgoszczy po wyjściu z karetki stracił przytomność. Okazało się, że w wypadku doznał pęknięcia śledziony i krwotoku wewnętrznego. Wojskowym samolotem został przetransportowany do kliniki w Gdańsku, gdzie przeszedł dwie operacje. Zmarł w południe 10 lipca 1969 r., osiem dni po wypadku.
Pochowano go na cmentarzu w Tenczynku, niedaleko Krakowa. „Przez całe życie związany był z Tenczynkiem. To właśnie tu znajdowało się centrum jego świata. Rodzinny, letni dom, las i grzyby, które uwielbiał zbierać” – czytamy na Portalu Ziemi Chrzanowskiej.
„W którym roku będzie pan obchodził jubileusz 50-lecia pracy artystycznej? – pytał Kydryński w 1968 roku. „Nie wiem kiedy mi urządzą. W zasadzie powinni w 2004 r. Będę miał wtedy 73 lata. Dożyję chyba, co?” – mówił Bogumił Kobiela. (PAP)
Autor: Paweł Tomczyk
top/ dki/