Przed 35 laty w Radomiu odbyło się najgłośniejsze (obok I Krajowego Zjazdu Delegatów) posiedzenie władz „Solidarności”. Mimo, że spotkanie członków Prezydium Komisji Krajowej (KK) i przewodniczących Zarządów Regionów z 3 grudnia 1981 r. miało charakter nieformalny, stało się dla peerelowskich władz wygodnym pretekstem dla konieczności wprowadzenia stanu wojennego. Ważną rolę odegrała w tym przypadku Służba Bezpieczeństwa i jej agenci, a także dyspozycyjne media.
Posiedzenie radomskie odbywało się w niezwykle napiętej sytuacji. Kolejne negocjacje przedstawicieli związku z władzami skończyły się kompletnym fiaskiem. Sytuację zaostrzyło skierowanie przez rząd pod obrady Sejmu projektu ustawy o nadzwyczajnych środkach działania w interesie ochrony obywateli i państwa, który przewidywał znaczne ograniczenie działalności związkowej, w tym m.in. prawa do strajku. Ponadto 2 grudnia doszło do manifestacyjnej (m.in. z udziałem helikopterów) pacyfikacji Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej w Warszawie, okupowanej od kilku dni przez studentów tej uczelni. Zatrzymano wówczas m.in. przebywającego na terenie WOSP wiceprzewodniczącego Regionu Mazowsze i członka KK Seweryna Jaworskiego. Ówczesną atmosferę dobrze oddają wspomnienia Jacka Kuronia, doradcy Komisji Krajowej: „Pamiętam grozę i nastrój bezradności towarzyszący nam w samochodach wiozących nas na spotkanie z przewodniczącymi wielkich regionów”.
W czasie kilkunastogodzinnych (z przerwą na spotkanie części członków Prezydium KK z załogami radomskich zakładów pracy) obrad niektórzy przywódcy związku opowiadali się za bardzo radykalnymi rozwiązaniami. I tak np. Jan Rulewski (przewodniczący Zarządu Regionu Bydgoskiego) proponował cofnięcie mandatu zaufania udzielonego ekipie premiera Wojciecha Jaruzelskiego. Sugerował on, aby „w okresie przejściowym powołać rząd tymczasowy, który by kontrolował gospodarkę, aparat bezpieczeństwa i środki masowego przekazu”. Twierdził przy tym, że to „Solidarność” może dać Moskwie lepsze gwarancje odnośnie jej interesów wojskowych niż władze PRL. Wzywał związek do walki o przedterminowe wybory do Sejmu – 55 proc. miejsc miałoby w nich przypaść Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jej sojusznikom (Zjednoczonemu Stronnictwu Ludowemu i Stronnictwu Demokratycznemu), 25 proc. zorganizowanym bezpartyjnym, a 20 proc. pozostałym organizacjom i stowarzyszeniom.
Grzegorz Majchrzak: Nagrać obrady udało się to dwóm tajnym współpracownikom – „Grażynie” i „Joli”. Tym pierwszym był Eligiusz Naszkowski, szef pilskiej „S”, a drugim Wojciech Zierke, przewodniczący Zarządu Regionu Słupsk. Niewykluczone, że posiedzenie zarejestrował również TW „Marcin” z Wrocławia, ale nie przekazał on swym przełożonym z SB nagrania. Paradoksalnie zarówno Naszkowski, jak i Zierke byli podejrzewani o współpracę z bezpieką, a mimo tego fragmenty posiedzenia radomskiego (nie wszyscy rozmówcy zgadzali się na nagrywanie) rejestrować mieli oficjalnie na sprzęcie związkowym „pod pretekstem dokładnej ich relacji w regionach”.
Nic zatem dziwnego, że w takiej atmosferze przywódcy NSZZ „Solidarność” zajęli radykalne stanowisko. Stwierdzali w nim m.in.: „Rozmowy o porozumieniu narodowym wykorzystane zostały przez stronę rządową jako parawan, osłaniający przygotowania do ataku na Związek. W tej sytuacji dalsze pertraktacje na temat porozumienia narodowego stały się bezprzedmiotowe”. W przypadku uchwalenia ustawy o nadzwyczajnych pełnomocnictwach dla rządu przez Sejm zapowiedzieli 24-godzinny ogólnopolski strajk protestacyjny, a w przypadku wprowadzenia ich w życie strajk powszechny. Jako minimalne warunki porozumienia narodowego wymieniali: 1) zaprzestanie represji antyzwiązkowych, 2) przedstawienie Sejmowi ustawy o związkach zawodowych w wersji uzgodnionej z przedstawicielami „Solidarności”, 3) demokratyczne wybory do rad narodowych wszystkich szczebli, 4) uszanowanie związkowej kontroli nad gospodarką narodową (zwłaszcza nad zasobami żywności), 5) zapewnienie Społecznej Radzie Gospodarki Narodowej realnego wpływu na decyzje rządowe i możliwość kontroli nad polityką społeczno-gospodarczą rządu, 6) dostęp „Solidarności”, Kościoła i „innych ośrodków opinii publicznej” do radia i telewizji.
Równie ciekawe rzeczy działy się za kulisami. Otóż przebieg posiedzenia starali się zarejestrować funkcjonariusze radomskiej SB. Nie udało im się jednak zamontować podsłuchu w sali, gdzie odbywały się obrady. Uniemożliwiły to działania podjęte przez organizatorów obrad w celu zapewnienia ich tajności (utrzymywanie do ostatniej chwili w tajemnicy miejsca /sali/ obrad, wpuszczanie osób według wcześniej przygotowanego wykazu, zamykanie drzwi i okien w czasie posiedzenia). Owszem podsłuch zamontowano w trzech innych wytypowanych wcześniej salach, jednak Andrzej Sobieraj (działacz radomskiej „Solidarności” i członek Komisji Krajowej) wybrał czwarte. Jego zwycięstwo okazało się jednak pyrrusowe – fragmenty posiedzenia radomskiego nagrali agenci Służby Bezpieczeństwa. W jego przeddzień Władysław Kuca (naczelnik Wydziału III Departamentu III „A” MSW, odpowiedzialnego za rozpracowanie władz krajowych związku) przekazał do „jednostek posiadających odpowiednią agenturę” zlecenie jej nagrania obrad.
Udało się to na pewno dwóm tajnym współpracownikom – „Grażynie” i „Joli”. Tym pierwszym był Eligiusz Naszkowski, szef pilskiej „Solidarności”, a drugim Wojciech Zierke, przewodniczący Zarządu Regionu Słupsk. Niewykluczone, że posiedzenie zarejestrował również TW „Marcin” z Wrocławia, ale nie przekazał on swym przełożonym z SB nagrania. Paradoksalnie zarówno Naszkowski, jak i Zierke byli podejrzewani o współpracę z bezpieką, a mimo tego fragmenty posiedzenia radomskiego (nie wszyscy rozmówcy zgadzali się na nagrywanie) rejestrować mieli oficjalnie na sprzęcie związkowym „pod pretekstem dokładnej ich relacji w regionach”… Co ciekawe o ile tego pierwsze nagrodzono bardzo wysoką sumę – 50 tys. zł (przeciętna miesięczna płaca w 1981 r. wynosiła niespełna 7 700 zł, a popularny „maluch”, czyli Fiat 126 „P”, kosztował oficjalnie 130 tys. zł), to ten drugi nie dostał od swych przełożonych ze Służby Bezpieczeństwa ani grosza. Być może zdecydował fakt, że do stolicy jego nagranie dotarło „ze znacznym opóźnieniem”, podczas gdy te dokonane przez Naszkowskiego znalazło się w Warszawie już 4 grudnia. I to właśnie z nim zapoznało się grono decydentów, na czele z Jaruzelskim, którzy podjęli decyzję o jego propagandowym wykorzystaniu.
W odpowiednim „przygotowaniu” taśm do emisji, czyli po prostu ich spreparowaniu, które odbywało się w gmachu MSW wzięło udział kilku funkcjonariuszy resortu (na czele z wiceministrem Władysławem Ciastoniem), a także dwaj szczególnie zaufani dziennikarze – Kajetan Gruszecki (kierownik Redakcji Publicystyki Polskiego Radia) i Jerzy Małczyński (z Naczelnej Redakcji Publicystyki PR). W przypadku emisji fragmentów posiedzenia radomskiego podjęto zresztą nadzwyczajne środki ostrożności – taśmy przechowywano przy Rakowieckiej i do radia jedynie dowożono przed ich kolejnym odtworzeniem. Okazały się one zresztą uzasadnione – w nocy po pierwszej emisji zostało rozbite biurko i szafa redaktora Gruszeckiego…
Grzegorz Majchrzak: Emisjom radiowym spreparowanym taśm towarzyszyły audycje telewizyjne oraz szeroko zakrojona kampania prasowa, prowadzona zwłaszcza przez organ Komitetu Centralnego PZPR „Trybunę Ludu” czy wydawany przez Ludowe Wojsko Polskie dziennik „Żołnierz Wolności”. Miała ona na celu przekonanie społeczeństwa (a raczej jego części), że „Solidarność” dąży do konfrontacji, do krwawego starcia z władzami.
Emisjom radiowym towarzyszyły audycje telewizyjne oraz szeroko zakrojona kampania prasowa, prowadzona zwłaszcza przez organ Komitetu Centralnego PZPR „Trybunę Ludu” czy wydawany przez Ludowe Wojsko Polskie dziennik „Żołnierz Wolności”. Miała ona na celu przekonanie społeczeństwa (a raczej jego części), że „Solidarność” dąży do konfrontacji, do krwawego starcia z władzami. Nie sposób dzisiaj ocenić na ile okazała się skuteczna. Ponownie można w tym miejscu przytoczyć zapiski Kuronia: „Ciekawe, że ludzie nie mówili o tym, że chcemy obalić władzę, ale oburzali się na natchnionego Jaworskiego, który groził: Lechu, jak nas zdradzisz, to ja i inni hutnicy utniemy ci głowę. Denerwowali się, że się w ogóle kłócimy, bo to, że taśmy były spreparowane, to jasne było dla wszystkich”. Z pewnością nagrania radomskie przyczyniły się do konsolidacji obozu władzy, którą zwiększyły jeszcze krążące wśród aparatu partyjnego, funkcjonariuszy MO i SB pogłoski o rzekomym istnieniu list proskrypcyjnych i planów wymordowania ich samych czy ich rodzin przez solidarnościowe bojówki…
Notabene władze PRL rozważały po wprowadzeniu stanu wojennego (mimo abolicji za czyny sprzed 13 grudnia 1981 r.) postawienie przed sądem niektórych uczestników radomskich obrad, na czele z Lechem Wałęsą. Zamierzano oskarżyć ich z artykułu 123 Kodeksu Karnego dot. spisku w „celu pozbawienia niepodległości, oderwania części terytorium, obalenia przemocą ustroju lub osłabienia mocy obronnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”, a jeśli okazałoby się to niemożliwe ze związanego z nim artykułu 128 KK, w którym było mowa o podejmowaniu tego rodzaju przygotowań. Jednak do procesu, w którym groziły drakońskie kary – w pierwszym przypadku z karą śmierci włącznie – ostatecznie (mimo zaawansowanych przygotowań) nie doszło. Nie bez znaczenia był fakt, że MSW nie dysponowało oryginałami nagrań, które trafiły do Urzędu Rady Ministrów celu sporządzenia stenogramu i zaginęły…
Grzegorz Majchrzak
Źródło: Muzeum Historii Polski