„Nie przygotowywałem się do roli poety” – pisał o sobie. Długo nie lubił czytać, nie był też zbyt pilnym uczniem. Pracował jako karmiciel wszy, chronometrażysta w spółdzielni i kasjer. Pierwszy własny tomik wierszy mógł wydać dopiero w czasach odwilży, gdy miał 32 lata. Gdy jednak dostał możliwość publikacji, niemal z miejsca stał się uznanym twórcą, a później jednym z najsłynniejszych poetów XX wieku. 29 października 1924 r. urodził się Zbigniew Herbert, twórca Pana Cogito i „Barbarzyńcy w ogrodzie”.
„Każdy kraj ma w ciągu całej swojej historii zaledwie kilku takich poetów, których słowa stają się własnością języka, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Tak stało się z poezją Herberta jeszcze za jego życia” – pisał o Herbercie inny słynny polski poeta i wieloletni przyjaciel Czesław Miłosz.
Podręczna trumienka i karmienie wszy
Przyszły poeta urodził się we Lwowie 29 października 1924 r. Jego ojciec, Bolesław, były legionista, obrońca Lwowa, pracował jako dyrektor w banku. Według tradycji rodzinnej babcia Zbigniewa była Ormianką. „Moi męscy przodkowie wywodzili się z Anglii i byli emigrantami religijnymi, którzy w swoich licznych »ojczyznach z wyboru« żenili się z Niemkami, Czeszkami i Ormiankami. […] czując się pisarzem polskim – a nawet niemodnym patriotą – nie potrafię uzasadnić tego żadną genealogią” – pisał wiele lat później.
Szkoła nie kojarzyła mu się najlepiej. „Okrucieństwo szkoły przygotowywało do okrucieństwa życia” – notuje. W innym miejscu pisze: „widzę was […] moi druhowie […], jak zarzucacie z rozmachem na plecy tornister zwany u nas podręczną trumienką”. Jego siostra Halina dodaje, że Zbigniew „nie wykazywał ambicji prymusa”. Sam Herbert podsumowywał wczesną edukację tak: „Lubiłem czytać, ale żebym coś pisał – nie pamiętam. Z zadanych wypracowań, np. »Moje wspomnienie z wakacji«, wychodziły straszne rzeczy: »Było gorąco, kąpaliśmy się w rzece, deszcz padał« i takie dyrdymały. Okropne! Byłem ostatni z ostatnich. No, może przedostatni […] byłem przeciętnym dzieckiem, które z trudem przechodziło z klasy do klasy. […] Literatura mnie nie interesowała”.
Ponoć chciał wówczas zostać weterynarzem. Ojciec widział w nim przyszłego lekarza. „Nie przygotowywałem się do roli poety, raczej do jakiejś profesji mieszczańskiej” – dodawał. Za to siostra uważała, że zostanie aktorem, bo „znakomicie parodiował, podchwytywał śmiesznostki u innych”. Jego podejście do nauki zmieniało się wraz z wiekiem. W gimnazjum było już z nauką zdecydowanie lepiej. Przyznawał też, że szkoła dała mu sporo i to „z dziedzin, które pozornie nie były mi potrzebne w późniejszym, życiu”, ale „do pisania wierszy potrzebna jest nie tylko znajomość literatury, ale i nauki przyrodnicze, ślęczenie nad zawiłym tekstem w języku obcym, rozwiązywanie równań. Poezja to nie rozpasana wyobraźnia, ale dyscyplina myślenia”.
W czasie wojny rodzina pozostała we Lwowie. Pod okupacją sowiecką Zbigniew wrócił do szkoły, w której pozostała część starych nauczycieli, za to pojawiła się nowa dyrektorka, kierownik pedagogiczny i politruk. Zmienił się system edukacji, zniknęły polski i łacina pojawiły się rosyjski i ukraiński.
Niezbyt długo chodził do tej szkoły. Niejasne są powody, dla których musiał się przenieść. Sam poeta opowiadał o przesłuchaniu przez NKWD, ale raczej ograniczyło się to tylko do rozmów z dyrektorką. Nie jest też pewne, co przeskrobał. Herbert opowiadał o stworzeniu tajnej partii politycznej „Biały Orzeł”. Koledzy ze szkolnej ławy wspominali to o spaleniu portretu Berii lub odwrócenia ławek, by siedzieć tyłem do podobizny Stalina, to o prześmiewczym wierszyku napisanym na tablicy. Przewinienie było jednak na tyle duże, że do szkoły zostali wezwani rodzice. Mama Zbigniewa wspominała, że dyrektorka „histerycznie zaczęła wrzeszczeć: – Herbert nie będzie żył”. Ostatecznie znaleziono mniej dramatyczne rozwiązanie. I odtąd Herbert chodził do koedukacyjnej Szkoły Średniej nr 28, w „cieniu – jak pisał poeta – zakwitających dziewcząt”. Stał się tam swoistą sensacją. „Podkochiwałam się właśnie w Zbysiu” – wspominała jedna z koleżanek. Dodawała, że był „uroczy: buzia w ciup, angielskie poczucie humoru, bo nie śmiał się z własnych dowcipów […] Drobny, szczupły, z zadartym noskiem, odstającymi uszami […] Oczytany, my bowiem – gęsi”.
Po zajęciu Lwowa przez Niemców Herbert zaczął pracować. Najpierw był subiektem, potem kasjerem w sklepach z częściami metalowymi. Ale nie tylko. „Byłem karmicielem zdrowych (krótko zarażonych) zwierzątek” – pisał. W Instytucie Badania nad Tyfusem Plamistym i Wirusami, dokarmiał wszy. Dzięki temu posiadał „ausweis”, czyli był stosunkowo bezpieczny. Kontynuował też naukę – na tajnych kompletach. W styczniu 1944 r. zdał maturę. Rozpoczął konspiracyjne studia humanistyczne i zaczął pisać wiersze.
Pingpongowa piłeczka i zmartwienie mamy
Pod koniec wojny Herbert z rodzicami i siostrą opuścili Lwów. Zostawili prawie wszystko, zabrali „kilka ubrań, szczotki do włosów, biżuterię i parę drobiazgów”, w sumie siedem walizek, i przenieśli się do Krakowa. O mieście urodzenia nigdy nie zapomniał. „Zabiera ze sobą Lwów w każdą podróż […] bardzo często mówił mi o Lwowie” – wspominał jego włoski przyjaciel. Nigdy już tam jednak nie wrócił. „Gdybym tam wrócił/ pewnie bym nie zastał/ ani jednego cienia domu mego” – pisał w wierszu „Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego domu”.
W Krakowie Herbert dość szybko się usamodzielnił. Wynajął pokój i mimo trwającej jeszcze wojny rozsmakował się w życiu. „Stałem się bowiem przyjacielu wściekłym narkomanem. Narkomanem życia” – pisze w liście. „Zbysio radosny niczym pingponowa piłeczka” – czytamy w liście jego koleżanki.
Czy był zaangażowany w konspirację? To niewyjaśniony epizod życiu poety. „Wspominał […] o tym, że był w partyzantce AK w miechowskim” – można przeczytać w protokole rozmów ze Służbą Bezpieczeństwa. Szczegółów nigdy nie podał. Byli tacy, co twierdzili, że jeszcze w Lwowie należał do podchorążówki AK.
Jedna z jego biografek Joanna Siedlecka – po wielu rozmowach z historykami i byłymi żołnierzami AK – stwierdziła, że nigdzie nie zachował się ślad konspiracyjnej aktywności Herberta. Być może powodem było złamanie nogi w udzie jeszcze we Lwowie, po których poeta długo leżał w szpitalu, a do końca życia lekko kulał. „Kulawy i […] mocno utykający Herbert nie nadawał się na wojaka” – podsumował siostrzeniec poety.
Po wojnie zaczyna studiować ekonomię, a następnie także prawo. „Zaczynam mieć opinię speca w pewnych dziedzinach ekonomiczno-handlowych. Intelektualnie jednak jałowieję” – pisał. Uczył się dobrze. Studia prawnicze ukończył w Toruniu.
Nie chciał jednak pracować w wyuczonym zawodzie. Ku zmartwieniu rodziców. „Chciałam abyś był inżynierem/ albo doktorem/ zawsze chorowałeś/ źle się uczyłeś/ a teraz jesteś poetą/ ach ty moje zmartwienie” – pisze Herbert w nieopublikowanym wierszu „Mama”. „Ojciec bał się, że Zbyszek nie będzie w stanie się utrzymać. Skończył studia – jedne, potem drugie, a zajął się literaturą” – wspominała żona poety Katarzyna.
Po zdobyciu dyplomu prawnika zaczyna w Toruniu studia filozoficzne, które kontynuuje w Warszawie. „Gdyby istniała posada wiecznego studenta, chętnie bym się o nią ubiegał” – konstatuje żartobliwie.
Kalkulator, chronometr i barbarzyńca w ogrodzie
Imał się różnych zajęć – pracował w banku, szkole podstawowej, muzeum. Znów zarobkowo oddawał krew, tym razem jednak dla ludzi. Pisał do gazet recenzje koncertów i sztuk teatralnych, czasem felietony oraz bibliografie. W 1950 r. w piśmie „Dziś i jutro” po raz pierwszy ukazały się jego wiersze, opublikowane bez zgody autora. Później publikował w „Tygodniku Powszechnym”. Został nawet członkiem-kandydatem Związku Literatów Polskich. Na krótko. W 1951 r. wystąpił z niego, sprzeciwiając się socrealizmowi. „Gdybym pozostał w Związku, nie napisałbym chyba wiersza o Stalinie, ale płodziłbym poematy o urokach Ziem Zachodnich. Żyłbym wówczas dostatnio, miałbym mieszkanie, żonę, dzieci i błogie poczucie, że jestem czysty” – oceniał po latach.
„Herbert nie ma jeszcze trzydziestu lat, jest szczupły, niewysoki, trochę słabowity. […] Oczywiście, klepie biedę przykładową, zarabiając kilkaset nędznych złotych jako kalkulator-chronometrażysta w jakiejś spółdzielni inwalidów […]. Pogoda, z jaką Herbert znosi tę mordęgę po ukończeniu trzech fakultetów, jest wprost z wczesnochrześcijańskiej hagiografii” – pisał o nim Leopold Tyrmand.
Autor „Dziennika 1954 r.”, który z Herbertem się przyjaźnił, dodawał, że jego pogoda ducha jest czymś w rodzaju „precyzyjnie skonstruowanej maski, za którą kryje się coś rodzaju rozpaczy […] niezwykle wrażliwego poety, który podejrzewa, że przegrał własne życie i nie pozostawi żadnego śladu”.
Odwilż przyniosła przełom! Tyrmand napisał do Herberta list: „Ty zbytniku! Wyjeżdżasz, a ja mam za Ciebie urwanie głowy! Lisowski chce materiał na tom wierszy! Skąd mu go wezmę? Wymyślę, napiszę? Czy ja Herbert?… Masz swoje pięć minut, a boję się, że pokpisz sprawę”.
Szukał Herberta, bo pojawiła się propozycja wydania tomu wierszy w „Czytelniku”. Herbert się znalazł i w 1955 r. podpisał umowę z wydawnictwem. Jego debiutancki tom poetycki „Struna światła” wyszedł w 1956 r. „Na fali odwilży zostałem zaliczony do młodych poetów” – pisze w liście do przyjaciela i dodaje, że „trochę pije i bardzo się starzeje”. Ma 32 lata.
Wówczas też przez kilka miesięcy był nawet dyrektorem! Robotę załatwił mu Stefan Kisielewski. Kierował biurem zarządu Związku Kompozytorów Polskich. Dostał przydział na 30-metrowe mieszkanie. Tworzył nocami, sąsiedzi wielokrotnie pisali do niego karteczki, by nie szurał wtedy krzesłami albo nie rozkładał tapczana, bo nie mogą spać.
Poeta szybko zaczął być doceniany, życie prywatne też mu się układało. Dostawał nagrody, sporo publikował, zakochał się w przyszłej żonie Katarzynie Dzieduszyckiej.
„Właściwie powinienem być zadowolony z życia. Wypłynąłem jak to się mówi. Drugi tom ukaże się za parę miesięcy, wyjadę w tym roku prawdopodobnie za granicę […] ale to wszystko nie to i nie ma nawet tego, na kogo można złożyć winę” – pisał na początku 1957 r.
Receptą na tę chandrę stał się właśnie wyjazd. To kolejny wielki przełom w jego życiu. Miał jechać na kilka miesięcy, na Zachodzie został dwa lata. „Dobiłem do Paryża, po którym chodzę oczarowany i przerażony. O tym mieście zupełnie nie można pisać i żadne określenie nie pasuje do niego” – pisał w liście.
Szybko nawiązał kontakty z czasopismami emigracyjnymi, a także zaprzyjaźnił się m.in. z Czesławem Miłoszem. Później pojechał do Włoch. Kraj go zachwycił, tym bardziej, że zawsze uwielbiał antyk. „Obcowanie z Grekami i Rzymianami to jedyna rzecz, która nas ratuje i pozwala iść przed siebie z głową w chmurach” – mawiał, a rodzicom pisał: „jest tu tak przeraźliwie pięknie, że boję się energicznie poruszać, aby wszystko to nie rozleciało się jak sen”. Efektem tej pierwszej podróżny był zbiór esejów „Barbarzyńca w ogrodzie”.
Odtąd większość czasu Herbert spędzał zagranicą, choć nie zdecydował się na definitywną emigrację. Czasowo pomieszkiwał m.in. we Francji, Włoszech, w Anglii czy Niemczech. Jego poezja stała się znana na świecie. Dostawał sporo nagród, dawał wykłady w USA.
To jednak w kraju, po długich bojach z cenzurą opublikował w 1974 r. tom wierszy „Pan Cogito”. Odtąd tytułowy bohater, „jegomość – jak pisze twórca postaci – w naszym krytycznym wieku i naszych krytycznych czasach”, często pojawiał się w wierszach Herberta.
W Polsce poeta zaangażował się w działania na rzecz demokracji. Był sygnatariuszem kolejnych petycji do władz komunistycznych: „Listu 17” w obronie konspiracyjnej organizacji „Ruch”, „Listu 15” w sprawie Polaków w ZSRR czy memoriału „59” przeciw zmianom w konstytucji. W czasach „Solidarności” wszedł do redakcji „Zapisu” – pisma wydawanego w drugim obiegu. Po wprowadzeniu stanu wojennego wspierał działania opozycji. Uczestniczył w nielegalnych spotkaniach, publikował w drugim obiegu. W Paryżu wydał tomik wierszy „Raport z oblężonego miasta”. Stał się symbolem bezkompromisowej postawy, a wiersz „Przesłanie Pana Cogito” – manifestem młodego pokolenia stanu wojennego i swoistym hymnem NSZZ „Solidarność”.
Jego popularność dodatkowo budował Przemysław Gintrowski, który komponował muzykę do wierszy poety i wykonywał je z Jackiem Kaczmarskim i Zbigniewem Łapińskim. Herbert mówił o sobie żartobliwie, że jest „tekściarzem Gintrowskiego”. Z jego tekstów korzystali zresztą też inni artyści – Antonina Krzysztoń, Wojciech Waglewski, Adam Nowak czy Sebastian Karpiel-Bułecka.
Na stałe do Polski wrócił w 1991 r. Był już ciężko chory. Zaangażował się w działalność polityczną, opowiadając się m.in. za radykalną dekomunizacją, ostro krytykował porozumienia Okrągłego Stołu. Zmarł 28 lipca 1998 r. Miał 73 lata.
Autor: Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski