„Osób oskarżonych w tym procesie nie znamy, a w szczególności nie są nam znane ich przekonania i rzeczywiste czyny. Niezależnie od tego wszakże poruszyły nami wyroki (do 7 lat więzienia), których surowość – jeżeli chodzi o sprawy polityczne – jest niespotykana w Polsce bodaj od roku 1954” - napisano.
„Nie może też nie budzić najwyższego niepokoju fakt, że opinii publicznej nie jest wiadomym, za co właściwie została tak ukarana wymieniona grupa osób. Komunikaty prasowe zawierają jedynie ogólniki o przestępstwach przeciwko istotnym interesom państwa oraz licznych przestępstwach kryminalnych” napisało 10 listopada 1971 r. siedemnastu przedstawicieli środowiska literackiego: Jerzy Andrzejewski, Igor Newerly, Kazimierz Brandys, Andrzej Braun, Wiktor Woroszylski, Tadeusz Konwicki, Marek Nowakowski, Agnieszka Osiecka, Andrzej Kijowski, Jacek Bocheński, Witold Dąbrowski, Jarosław M. Rymkiewicz, Władysław Terlecki, Zbigniew Herbert, Mieczysław Jastrun, Anna Kamieńska i Jerzy Ficowski.
Jednocześnie apelowali do ówczesnego ministra sprawiedliwości Włodzimierza Berutowicza „o spowodowanie rewizji wymienionego procesu oraz o przeprowadzenie nowej rozprawy w warunkach demokratycznej jawności, a w szczególności w taki sposób, aby opinia publiczna została wiarygodnie poinformowana o konkretnej treści oskarżenia, o dokładnym przebiegu rozprawy, o tym co zostało oskarżonym udowodnione, wreszcie o przesłankach wyroku, jaki wówczas zapadnie”.
Była to pierwsza, zresztą kuluarowa, reakcja na wyroki, jakie zapadły w procesach działaczy niezależnej organizacji „Ruch”. Kuluarowa, ponieważ odpis listu skierowano jedynie do I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edwarda Gierka, a informacje o piśmie nie przedostały się (przynajmniej początkowo) do mediów zachodnich.
„Ruch”, antykomunistyczna organizacja konspiracyjna, została zorganizowaną w połowie lat 60. i w okresie swojej największej aktywności liczyła około 100 członków. Wydawała dwa czasopisma – „Biuletyn” i „Informator”. Jej zasadniczymi celami – zresztą zdecydowanie na wyrost – były likwidacja dyktatury komunistycznej oraz odzyskanie niepodległości.
Najbardziej spektakularną akcją „Ruchu” było zrzucenie w sierpniu 1968 r. – po inwazji wojsk Układu Warszawskiego, w tym ludowego Wojska Polskiego, na Czechosłowację – z najwyższego w Polsce szczytu Rysów tablicy ku czci Włodzimierza Ijicza Lenina. Działaczy organizacji aresztowano w 1970 r. dzięki agenturze Służby Bezpieczeństwa (po rozpoczęciu przez nich przygotowań do podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie i wysadzenia w powietrze pomnika wodza rewolucji październikowej). Przed sądami stanęło ponad 30 osób, które oskarżono „o próbę obalenia siłą ustroju i terroryzm”. Nic, zatem dziwnego, że wyroki, które zapadły w październiku 1971 r. były bardzo surowe. Andrzej Czuma i Stefan Niesiołowski zostali skazani na 7 lat więzienia, Benedykt Czuma na 6 lat, Marian Gołębiewski i Bolesław Stolarz na 4,5 roku, a Emil Morgiewicz na 4 lata.
Władzom ewidentnie zależało na wyciszeniu sprawy – o wyrokach, a właściwie części z nich, prasa poinformowała lakonicznie. Nic zatem dziwnego, że reakcją na list 17 nie była kampania propagandowa, lecz działania w zaciszu gabinetów – część jego sygnatariuszy została zaproszona na spotkanie z ministrem sprawiedliwości. Notabene uczynił to telefonicznie sekretarz Gierka, który autorów nie tylko grzecznie zaprosił, ale też podziękował im za ich list.
Zachowało się sprawozdanie z tej rozmowy, którą określono w nim jako „informacyjno-ostrzegawczą”. Władze PRL reprezentował Berutowicz. Towarzyszył mu prokurator oskarżający w procesie kierownictwa „Ruchu”. Spotkanie odbyło się w dniu 27 listopada 1971 r. Zaproszono na nie sześciu sygnatariuszy listu (Andrzejewskiego, Konwickiego, Bocheńskiego, Newerlego, Jastruna i Brandysa). Ten ostatni nie przybył jednak do ministerstwa, zawiadamiając – za pośrednictwem żony – o swojej chorobie. W trakcie spotkania minister sprawiedliwości opisał działalność skazanych (m.in. plany akcji w Poroninie), stawiane im zarzuty, a nawet przedstawił materiał dowodowy. Poinformował też, że przed sądem postawiono jedynie 32 osoby, spośród 75, które objęto śledztwem i w przypadku których zebrano dowody pozwalające na oskarżenie. Stwierdził ponadto, że decyzją sądu II instancji nieco złagodzono wyroki z I instancji. Jak przy tym dodawał – procesy były jawne i tylko w jednym przypadku (w obawie przed znacznym zainteresowaniem) wprowadzono karty wstępu.
Jego argumentacja miała zresztą przynieść pozytywny efekt, przynajmniej jeśli wierzyć Wydziałowi Administracyjnemu KC PZPR: opisywał on reakcję zaproszonych. I tak J. Andrzejewski miał stwierdzić, że zaproszenie na rozmowę oraz „wyjaśnienie meritum sprawy napawa optymizmem i wydaje się być nowym stylem pracy w kontaktach władzy ze społeczeństwem”. Z kolei J. Bocheński próbował bagatelizować działalność „Ruchu”, pytając „Czy to co skazani robili było groźne, czy to nie było dziecinadą w obliczu potęg tego świata dysponujących armiami, policją i bronią jądrową?”. M. Jastrun z kolei przekonywał ministra odwołując się do własnego doświadczenia, jako nauczyciela: „Czasami łagodne potraktowanie sprawy ratowało młodego człowieka[...]; młodzież zawsze się buntuje”. Stwierdzał przy tym, że cała sprawa jest dla niego bardziej zrozumiała, „chociaż w dalszym ciągu pobudza do refleksji”. Również I. Newerly namawiał do podejścia „z dużą ostrożnością” do działalności „Ruchu”. I pytał: czy ci młodzi ludzie nie byli fantastami? Garstką +dekabrystów+ czy innych marzycieli?”. Wyrażał również optymizm – jak się później okazało zdecydowanie na wyrost – stwierdzając: „To co tutaj usłyszeliśmy napawa nadzieją na wnikliwe rozpatrzenie spraw”. Najdalej szedł T. Konwicki, który stwierdzał wręcz, że zastanawia się „czy przypadkiem my wszyscy nie ponosimy za ich działalność odpowiedzialności? Czy nie ponosi odpowiedzialności całe społeczeństwo? Układ stosunków jakie panowały w Polsce przed przełomem grudniowym?”.
Informacje o reakcjach na spotkanie, zarówno jego uczestników, jak i innych osób – podobnie zresztą, jak na sam list – zbierała oczywiście Służba Bezpieczeństwa, która była nie najgorzej zorientowana w kulisach jego przygotowania.
Wracając jednak do rozmowy z ministrem sprawiedliwości, Newerly stwierdzał, że sygnatariuszy przyjęto bardzo życzliwie, a rozmowa była kulturalna. I podsumowywał: „Ogólnie można powiedzieć, że wszyscy uczestnicy spotkania są bardzo zadowoleni[...] i w pełni usatysfakcjonowani”. Przeciwnego zdania był Antoni Słonimski, który twierdził, że W. Berutowicz powiedział to czego się spodziewał, natomiast pisarze wygłupili się i byli zmuszeni „siedzieć kiwając głowami, dziękować i uznawać rację ministra”. Jak podsumowywał: „W rezultacie musieli wyjść dziękując, co musiało być bardzo zabawne”.
Bezpieka oczywiście nie przeoczyła również spotkania sygnatariusze listu 17 w dniu 3 grudnia u Jerzego Andrzejewskiego, w trakcie którego to spotkania uczestnicy rozmowy z ministrem sprawiedliwości poinformowali o jej przebiegu. Wyjaśnienia Włodzimierza Berutowicza generalnie spotkały się z aprobatą, natomiast już po zakończeniu spotkania Tadeusz Konwicki – „w wąskim gronie” – miał stwierdzić, iż na spotkanie z ministrem „poszło pięciu szczeniaków, którzy mieli przeciwko sobie wytrawnego polityka. W rozmowie zapędził ich w kozi róg. Wyszli na pętaków, którzy nie znają prawa i nic nie wiedzą”.
Tak na marginesie warto w tym miejscu przypomnieć, że nie tylko niektórzy uczestnicy spotkania, ale również np. Z. Herbert stwierdzał, że sam list i spotkanie odniosły pozytywny skutek, gdyż jego uczestnikom „po długiej dyskusji” obiecano „rewizję procesu”.
Szybko się jednak – podczas rozprawy rewizyjnej przed Sądem Najwyższym wiosną 1972 r. – okazało się, że były to oczekiwania zdecydowanie na wyrost. Władze PRL zdawały się triumfować – w notatce Wydziału Administracyjnego KC PZPR stwierdzano: „Z przebiegu rozmowy należy przypuszczać, że jej przeprowadzenie pozbawiło zainteresowane grono literatów możliwości wykorzystania procesów +Ruchu+ jako pretekstu do atakowania organów wymiaru sprawiedliwości”.
Ten optymizm okazał się jednak zdecydowanie przedwczesny. List 17 trafił – według ustaleń SB za sprawą jednego z jego inicjatorów – Zbigniewa Herberta (zresztą obserwatora rozprawy rewizyjnej) – na Zachód. Opublikował go francuski „Le Mond”, informowały o nim zachodnie media, na czele z Radiem Wolna Europa. Mało tego, w obronie skazanych działaczy „Ruchu” powstawały kolejne listy i petycje, nie tylko krajowe – interweniował m.in. prezydent Międzynarodówki Socjalistycznej - Bruno Pittermann czy prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Alojzy Mazewski.
Działania w celu uwolnienia aresztowanych i skazanych podejmował też Kościół katolicki – prymas Stefan Wyszyński oraz metropolita krakowski Karol Wojtyła. Ostatni działacze „Ruchu” (bracia Czumowie i Niesiołowski), w których sprawie interweniowano, zostali zwolnieni przedterminowo we wrześniu 1974 r. Trudno oczywiście ocenić na ile przyczyniły się do tego kolejne listy, petycje i interwencje. Nie ulega jednak wątpliwości, że sygnatariusze listu 17 upomnieli się o nich, jako pierwsi i dali dzięki swej odwadze (nie wszyscy, którym proponowano podpis wyrazili na to zgodę) przykład innym.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP