W czasach PRL był uznawany za bohatera, jego twarz zerkała ze stuzłotowego banknotu, a nazwisko przewijało się w nazwach dziesiątków ulic. Patriotą z pewnością nie był, z kolei paradoks historii sprawił, że po śmierci był wzorem zarówno dla Dzierżyńskiego, jak i Józefa Piłsudskiego. 130 lat temu, 2 marca 1889 r., zmarł Ludwik Waryński.
Urodził się w 1856 r. w niewielkim majątku Martynówka w okolicach Kaniowa na Ukrainie. Jego późniejszych znajomych uderzały arystokratyczne maniery, których nie zatracił, pracując nawet w fabrykach i nieustannie stykając się z robotnikami. Nie ma w tym jednak nic dziwnego. Jego matka, Pelagia z Barzyckich Waryńska, arystokratką z krwi co prawda nie była, ale po wczesnej stracie rodziców wychowywała się jednak na dworze księcia Dariusza Poniatowskiego – w prostej linii cechy tam nabyte przekazała więc synowi.
Ciekawszą postacią był jego ojciec, Ludwik Seweryn Waryński. Ten zubożały szlachcic był urodzonym konspiratorem, spiskującym od wczesnej młodości, a zaledwie kilka lat po narodzinach syna zaangażował się w Powstanie Styczniowe. Nie walczył z bronią w ręku, ale znacznie lepiej przysłużył się sprawie, pracując w pionie cywilnym lokalnej formacji – organizując ucieczki jeńców, łapówkami utrudniając śledztwa, robiąc, co się da, by zmylić Rosjan. Było to mądre podwójnie – po pierwsze, osiągnął na tym polu bardzo wiele, po drugie zaś, uniknął poważniejszych represji, choć w więzieniu lądował kilkakrotnie, był też pod stałą obserwacją rosyjskich służb. Tym bardziej że był zapalonym demokratą, co już samo w sobie czyniło go w oczach Rosjan podejrzanym.
Wszystko to z pewnością ukształtowało młodego Ludwika, który zapamiętał zarówno powstanie, jak i depresyjną atmosferę późniejszych represji. Wkrótce nałożyły się na to inne czynniki, które już za kilka lat zrobią z niego zawodowego rewolucjonistę – jednego z pierwszych w Polsce. O tym pokoleniu wiele lat później napisał działacz socjalistyczny i bliski znajomy Waryńskiego, Bolesław Antoni Jędrzejowski:
„Dorosło pierwsze pokolenie nieprzetrzebione i niewystraszone rzeziami moskiewskimi. Dorośli ci, którzy w czasie powstania byli małymi dziećmi, że w powstaniu udziału brać nie mogli, a więc i nie padli w nim ofiarą ani też nie ulegli przerażeniu. Wyrastali oni przy odgłosach Komuny Paryskiej. Pierwsze gazety, które wzięli do ręki, mówiły im o zwycięstwach wyborczych socjaldemokracji niemieckiej, o procesach i prześladowaniach socjalistów rosyjskich. Pogarnęli się więc pod sztandarem nowej nauki”.
Odkrycie rewolucji
Mówiąc o „nowej nauce”, Jędrzejowski miał na myśli socjalizm, w zasadzie rodzący się w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Młody Waryński dorastał równolegle z nim. Kiedy rozpoczął naukę w gimnazjum w Białej Cerkwi, niemal natychmiast trafił tam do tajnego i nielegalnego kółka samokształceniowego – jednego z tysięcy, jakie oplatały wówczas całe Królestwo Polskie. Organizowali je zazwyczaj studenci najbliższych uniwersytetów, a ich celem było przekazanie wiedzy o historii i kulturze Polski, której młodzi uczniowie nie mogliby zdobyć w zrusycyzowanych szkołach. W praktyce kółka te spełniały jeszcze inną rolę – ponieważ były nielegalne, uczniowie od najmłodszych lat przyzwyczajali się do działalności konspiracyjnej, stawała się ona dla wielotysięcznej rzeszy młodych Polaków sytuacją naturalną.
Kółka te niekoniecznie musiały być przesycone jakąkolwiek ideologią poza patriotyzmem. W przypadku kółka białocerkiewnego było jednak inaczej. W Rosji działała wówczas pierwsza na świecie organizacja socjalistyczno-terrorystyczna Narodnaja Wola, której członkowie kilka lat później zabiją cara Aleksandra II. Jej działalność nie ograniczała się jednak do aktów terroru – dużą rolę odgrywała też agitacja czy po prostu nauka. Szczegóły nie są znane, ale prawdopodobnie jednym z jej członków lub przynajmniej sympatyków był nielegalny nauczyciel Waryńskiego, niejaki Jaroszewicz. Jak pisał biograf Waryńskiego, prof. Andrzej Notkowski:
„Największym odkryciem dla Waryńskiego i jego szkolnych kolegów była literatura rosyjska. Nie ta oficjalna, lecz ta zabroniona uczniom przez zwierzchność – wielka literatura radykalnej demokracji rosyjskiej: Czernyszewski, Hercen, Pisariew i teoretyk specyficznego rosyjskiego socjalizmu owych czasów – Ławrow. Ukazując nieznane dotąd horyzonty spraw społeczno-politycznych, literatura ta kierowała młodzież polską na tropy radykalizmu”.
Jeśli dodać do tego szeroko komentowane na całym praktycznie świecie wydarzenia Komuny Paryskiej, łatwo zrozumieć, w jakich warunkach kształtował się światopogląd Waryńskiego. Jak wspominał jeden z jego kolegów z lat gimnazjalnych, Hieronim Wrocisław Truszkowski:
„Udział Wróblewskiego i Dąbrowskiego w Komunie Paryskiej wbijał nas w dumę i pobudzał do rozmyślań u dążeń rewolucyjno-socjalistycznych”. W przypadku Waryńskiego refleksje te pobudził dodatkowo przyjazd na studia do Petersburga – w tamtym okresie stolicy nie tylko Imperium Rosyjskiego, lecz i światowego ruchu rewolucyjnego. On sam trafił do Towarzystwa Polaków Studentów w Petersburgu, organizacji, która w tamtym właśnie momencie dryfowała od czystego patriotyzmu i dążeń niepodległościowych w kierunku socjalizmu. Waryński dryfował wraz nią, ale w jego przypadku był to jednak dryf bardziej efektowny. Po zaledwie roku za udział w antycarskich demonstracjach został wyrzucony z uczelni i w 1975 r. przyjechał do Warszawy.
Poszukiwany żywy lub martwy
Po wrzącym Petersburgu Warszawa musiała wydać się Waryńskiemu miastem spokojnym i prowincjonalnym. Wciąż zaleczano tu rany po represjach po Powstaniu Styczniowym, nie działały praktycznie żadne organizacje konspiracyjne, mało kto myślał też o socjalizmie. Istniały niewielkie, odizolowane grupki, ale ich aktywność polegała głównie na czytaniu książek. Nikt ich nie koordynował, nie było żadnego planu taktycznego.
„A na dobitkę w 1976 r. rozpoczął się kryzys w przemyśle tkackim: około 100 tys. osób pozostało bez środków do życia. Początkujący u nas kapitalizm dowiódł, że nawet kawałka suchego chleba nie potrafi zapewnić pracującej większości” – odnotował obserwujący sytuację na własne oczy Jędrzejowski.
Waryński również wszystko to widział. Tym nawet wyraźniej, że sam podjął wówczas pracę w fabryce maszyn Lilpopa. Tam właśnie po raz pierwszy zetknął się już nie z socjalistyczną teorią, lecz realnymi warunkami pracy i życia robotników. A były one rzeczywiście katastrofalne. Jeśli ktoś nie stracił pracy w wyniku kryzysu, pracował po szesnaście godzin. Niedożywienie było na tyle poważne, że większa część robotników cierpiała na głód białkowy, a średnia życia w tym środowisku wynosiła ok. 36 lat. Często kończyło się jednak znacznie szybciej. Według oficjalnych danych gubernatora warszawskiego w 81 większych fabrykach spośród 25 tys. zatrudnionych tam ludzi wypadkom uległo 2634 (11 proc.), z czego 66 zginęło na miejscu, a 126 doznało trwałego uszkodzenia ciała. Jeśli chodzi o zarobki, wyliczono, że przeciętny roczny dochód sześcioosobowej rodziny robotniczej wynosił 161 rubli, podczas gdy minimalny koszt jej utrzymania – 199 rubli.
Waryński zradykalizował się w Warszawie jeszcze bardziej. Nie mając właściwie żadnego zaplecza i środków, przystąpił do spajania rozrzuconych dotąd grupek socjalistycznych w zwartą organizację. Pisał o tym Jędrzejowski:
„Teraz działalność swą Ludwik rozpoczął od zaprowadzenia pewnego ładu w stosunkach partyjnych, od wytworzenia pierwszej naszej organizacji socjalistycznej. Założył on robotniczą kasę oporu, której celem miało być zbieranie regularnych składek na fundusz pomocy w strajkach. Samo przez się wynikało stąd drugie zadanie kasy: kierowanie strajkami i w ogóle walką robotników z kapitalistami”.
Wspomniana kasa oporu przetrwała zaledwie kilka miesięcy, a rozbiły ją pierwsze, od razu masowe aresztowania. W X Pawilonie warszawskiej Cytadeli znalazło się wówczas 70 osób, z których większość trafiła później na Syberię. Waryńskiemu udało się ukryć, choć działał od tej pory jako „nielegalny”, czyli pod obcym nazwiskiem i z fałszywym paszportem. Mimo to impet jego poczynań wciąż rósł. Kasa miała tę zaletę, że zaktywizowała socjalistów i zacieśniła ich relacje z robotnikami. Sytuacja była już na tyle stabilna, że aktywności tego środowiska nie przerwał nawet spowodowany coraz silniejszą policyjną inwigilacją wyjazd Waryńskiego.
„Filtr X Pawilonu”
Wiele o jego ówczesnym charakterze mówi list, jaki po wyjeździe wysłał do największego w Warszawie wroga socjalistów, wiceprokuratora Wiaczesława von Plehwego, a nawet już samo to, że list taki wysłał. Zapowiadał w nim, że nie opuszcza Warszawy na zawsze, że zamierza wrócić i pracować, doskonale zdając sobie sprawę z ryzyka aresztowania, bo „każdy uczciwy człowiek musi przejść przez filtr X Pawilonu”.
Co ciekawe, zapowiedział też w liście gotowość do stosowania metod indywidualnego terroru – co w praktyce, na terenach Królestwa, zastosowane zostanie dopiero dwadzieścia pięć lat później przez Organizację Bojową PPS. Ale Waryński był już wówczas rewolucjonistą radykalnym. Andrzej Notkowski zauważa nawet, że ulegał silnym wpływom anarchizmu, z pewnością zaś dążył do podjęcia jak najszybszej walki. Spieszyło mu się do rewolucji.
W tym kierunku szły jego działania w Galicji. Choć istniały tam możliwości działalności legalnej – Austro-Węgry nie wprowadziły ustawy antysocjalistycznej – Waryński trzymał się konspiracji i konsekwentnie budował struktury organizacji rewolucyjnej. Jak pisał inny socjalista, Stanisław Mendelson:
„Przede wszystkim szło o to, by wyrobić pierwsze szeregi, by skupić +pierwszych+ niejako ludzi, elementy, które by mogły później bardziej racjonalną agitację masową rozwinąć. Jest to niezbita prawda, że dla propagandy masowej potrzebna jest uprzednia agitacja masowa. A do przeprowadzenia tej agitacji potrzebny jest personel. Wyrobienie tego personelu musiało się odbywać na drodze spiskowej i tajnych kółek”.
Mendelson był jednym z nielicznych działaczy, którzy wspierali Waryńskiego w tej pracy. Pozostali zwracali uwagę na specyfikę lokalnych warunków i konieczność dostosowania do nich metod organizacyjnych. Mieli rację. We Lwowie niewiele udało mu się zdziałać, zwrócił za to na siebie uwagę policji – tym bardziej że policja austriacka ściśle współpracowała wtedy z rosyjską. Zagrożony aresztowaniem uciekł więc do Krakowa, gdzie starał się robić dokładnie to samo, co we Lwowie. Jak sam pisał w liście do siostry, Heleny:
„Jestem w Krakowie już trzeci miesiąc, cały ten czas zajęty jestem agitacją, wydawnictwami, przewożeniem, słowem wszystkimi robotami, jakie wchodzą w zakres działania rewolucjonisty. Robota nie jest tak lekką, jak może się wydawać, jest ona pracą ciężką i niejeden wolałby może ziemię kopać, niż pędzić życie podobne temu, jakie ja pędzę. Nie myślę utrzymywać, że robię to z poświęcenia, nie, robię to, bo uważam, że ktoś podobną robotę musi wziąć na siebie, a ponieważ amatorów mało, nie pozostaje mi nic innego, jak się nią zająć. Pomimo że byłem i jestem poszukiwany tak w Austrii, jak i w Rosji, ani na chwilę nie przestałem pracować”.
Tydzień później zaczęły się pierwsze aresztowania wśród członków jego grupy, 8 lutego 1879 r. zatrzymano też Waryńskiego. Austriacka policja była wyjątkowo brutalna – więźniów bito, bardzo źle karmiono, a warunki sanitarne były tak fatalne, że pochorowali się na, jak określa to Jędrzejowski, „zgniłą gorączkę”, czyli tyfus. Niejednokrotnie umieszczani byli we wspólnych celach z więźniami kryminalnymi. W desperacji więźniowie zdecydowali się na protest głodowy, który przyniósł pewną poprawę warunków. 16 lutego 1880 r. byli w każdym razie w stanie stanąć przed sądem, w procesie, który przejdzie do legendy jako proces 34 lub proces krakowski. Jędrzejowski ujął jego przebieg krótko:
„Prokurator – niejaki p. Brazon – plótł o socjalizmie duby smalone. Oskarżonym łatwo było nie tylko odpierać jego niedorzeczne zarzuty, ale często wprost okrywać go śmiesznością. Doszło do tego, że zahukany prokurator prosił o opiekę trybunału, bo +oskarżeni tak się trzymają, jak gdyby nie oni, lecz prokurator był pod sądem+”.
Wbrew pozorom Jędrzejowski nie przesadzał. Ten pierwszy poważny proces skazanych za działalność socjalistyczną okazał się ich wielkim sukcesem. Przede wszystkim propagandowym, bo nie tylko wybronili się z łatwością, uzyskując wyroki zupełnie symboliczne, ale też – dzięki relacjonującej wszystko prasie – zdobyli możliwość wyłożenia swoich poglądów na forum nigdy wcześniej dla nich nieosiągalnym. Był to także osobisty sukces Waryńskiego – tu właśnie okazał się doskonałym mówcą. Jak pisał Andrzej Notkowski:
„Waryński grał w procesie krakowskim rolę specjalną. Z jednej strony jako główny oskarżony, z drugiej, jako powołany przez towarzyszy do wyłożenia przed sądem zasad socjalizmu”.
Dzięki procesowi krakowskiemu zaledwie dwudziestoczteroletni wówczas Waryński stał się w kręgach socjalistycznych legendą, a jego nazwisko było rozpoznawalne również poza tym hermetycznym kręgiem. Znacznie ułatwiło mu to dalszą działalność, gdy po odbyciu zasądzonej kary – siedem dni zwykłego aresztu – opuścił Galicję i wyjechał do Genewy, gdzie zaangażował się w wydawanie dwóch pism socjalistycznych: „Przedświtu” i „Równości”.
Idee bez granic
W czasie dwuletniego pobytu w Szwajcarii wykrystalizowały się poglądy Waryńskiego, a właściwie jeden pogląd, któremu pozostał wierny.
„Obojętne dla nas te lub owe granice państwa polskiego […] Ojczyzną naszą cały świat” – przytaczał Jędrzejowski jego mowę do Rosjan, w 50. rocznicę Powstania Listopadowego. Był to kierunek socjalizmu internacjonalistycznego, a więc postrzegającego świat nie w kategoriach państw czy narodów, lecz klas społecznych. Ten kierunek przyjmie później w Polsce Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy oraz PPS-Lewica, pod jego hasłem zatriumfują też później bolszewicy. Kierunek przeciwny, socjalistyczno-niepodległościowy, będzie reprezentować na terenach polskich PPS-Frakcja Rewolucyjna Józefa Piłsudskiego.
W czasach Waryńskiego granice między oboma kierunkami były jednak jeszcze nieostre. Współpracujący wówczas z Waryńskim Feliks Kon – późniejszy bolszewik podróżujący z Leninem słynnym „zaplombowanym wagonem”, a z Feliksem Dzierżyńskim podążający za rewolucyjną armią na podbój Warszawy i mający stworzyć po zwycięstwie rząd Polskiej Republiki Rad – przyznawał, że polscy socjaliści postrzegani byli przez swoich rosyjskich kolegów jako „szowiniści, nacjonaliści, patrioci”.
„Jako synowie narodu, z którego nigdy nie zrywano żywcem narodowej skóry, jak syty, który nie zrozumie głodnego, absolutnie sobie nie zdawali sprawy [Rosjanie – przyp. aut.], co to znaczy ucisk narodowy, i nie rozumieli jęku, wydzierającego się z serca na skutek tego ucisku. Czuliśmy się teraz dziwnie…” – pisał Feliks Kon, wędrując na Syberię. Jego kolega, Jędrzejowski, będąc najpierw członkiem stworzonego przez Waryńskiego Proletariatu, później zaś właśnie patriotycznej Frakcji Rewolucyjnej, usiłował w 1906 r. tłumaczyć nieżyjącego już wówczas przyjaciela:
„Za czasów Waryńskiego ustrój socjalistyczny przedstawiano sobie jako niewyraźny ideał; urządzeniami, których socjalizm może i musi się praktycznie urzeczywistnić, wcale się nie zajmowano. Zwłaszcza zaś nie zaprzątano sobie głowy czysto politycznymi urządzeniami. Toteż Waryński nie zastanawiał się nad tym, że socjalizm u nas może przybrać w rzeczywistości jedną tylko formę polityczną: niepodległej, demokratycznej rzeczypospolitej. Tak więc nawet niektóre błędy w poglądach Waryńskiego właściwie błędami w owe czasy nie były” – pisał, zaznaczając jednak, że „spotykamy w wywodach Ludwika – powiedzmy po prostu – głupstwa”. I dodając, że był to błąd całego pokolenia zachłyśniętego nową ideą.
Tak czy inaczej, z głową pełną takich właśnie przekonań, Waryński wrócił do Warszawy pod koniec grudnia 1881 r. „Odtąd zaczyna się najświetniejszy okres w życiu Ludwika” – zauważa Jędrzejowski. Wspominał również, że choć zawsze uważał Waryńskiego za marnego teoretyka, to jako organizator nie miał sobie równych.
I istotnie już latem następnego roku, a więc po kilku zaledwie miesiącach pobytu Waryńskiego w Warszawie, powstaje pierwsza polska partia socjalistyczna Proletariat – koordynująca już nie tylko środowisko warszawskie, lecz i oplatająca sporą część terenów Królestwa, a także pozostająca w stałym kontakcie z podobnymi ugrupowaniami w różnych krajach europejskich. 15 września 1883 r. ukazał się też pierwszy numer pierwszego polskiego pisma socjalistycznego pod tytułem „Proletaryat”.
Waryńskiemu udało się jednak zredagować zaledwie dwa wydania gazety. Pod koniec prac nad drugim, 28 września, zjawił się w warszawskiej drukarni przy ul. Waliców 8, skąd odebrał paczkę z ulotkami i z wydrukowanym tekstem hymnu partii: „Warszawianki”. Dalszy przebieg zdarzeń relacjonował Jędrzejowski:
„Dnia tego miał się spotkać w cukierni Kwiecińskiego przy ul. Rymarskiej z rewolucjonistką rosyjską Szczelepnikową dla omówienia przeprawy jej nielegalnie przez granicę. Po drodze wstąpił do sklepu tytoniowego tuż obok cukierni, a kupując papierosy, wyjął i zostawił przez zapomnienie na stole paczkę świeżo wydrukowanej odbitki wiersza +Warszawianka+. Po chwili przypomniał to sobie i wrócił, i paczkę odebrał. Ale przez ten czas właściciel sklepu zdążył rozwinąć, a widząc w niej zakazane druki, dał znać rewirowemu, który pospieszył do cukierni celem aresztowania Waryńskiego. Ludwik chciał przede wszystkim dać możność ucieczki Szczelepnikowej. Powalił więc rewirowego w twarz na ziemię i w zamieszaniu, które powstało, nie tylko Szczelepnikowa zbiegła, lecz i Waryński zdołał wydostać się na ulicę. Tu chwycił go ktoś za palto, ale Ludwik to palto szybko zdjął i biegł dalej. Policja dla pozyskania sobie publiczności krzyczała: +łapaj złodzieja!+. Podstęp się udał”.
Na procesie, który odbył się w grudniu 1885 r., Waryńskiemu zasądzono szesnastoletnią katorgę na Syberii, ale nigdy tam nie dojechał. W następnym roku, jako szczególnie groźnego przestępcę, osadzono go w Twierdzy Szlisselburskiej.
„Już po dziewięciu miesiącach w Szlisselburgu zachorował na szkorbut, potem przyszły: astma, bóle zębów, migrena, newralgia oka. Wzrok jego osłabł. Wreszcie zapadł na suchoty płuc. Od końca stycznia 1889 r. już nie opuszczał łóżka, a w lutym umarł” – pisał Jędrzejowski. W Warszawie podobno nawet po kilku latach w śmierć tę nie wierzono.
W chwili śmierci Waryński nie miał jeszcze nawet 33 lat. Paradoks historii sprawił, że po śmierci był wzorem zarówno dla Dzierżyńskiego, jak i Józefa Piłsudskiego. Jednocześnie w bolszewickiej Rosji i skrajnie jej wrogiej II Rzeczypospolitej.
Na podstawie:
Andrzej Notkowski, „Ludwik Waryński”, Warszawa-Wrocław-Kraków-Gdańsk 1978
H. W. Truszkowski, „Z dalekiej przeszłości”, [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, 1936, nr 1
F. Kon, „Narodziny wieku”, Warszawa 1969
jiw / skp /